06. Silverberg Robert - Lord Prestimion.rtf

(26254 KB) Pobierz

Robert Silverberg

Lord

Prestimion

Lord Prestimion

Przełożyli

Agnieszka Modzelewska

Krzysztof Sokołowski

SOLARIS

Stawiguda 2010


Dla Jima Burnsa, który pokazał mi, jak wygląda prawdziwy Majipoor.

Najdrobniejszy postępek władcy, choćby tylko kaszlnął, wywołuje skutek gdzieś w świecie, zaś poważne jego dzieła wypełniają kosmos echem. Na zawsze.

Aithin Furvain Księga zmian


Cześć Pierwsza

Księga Powstania


1

Koronacyjna ceremonia, prastary rytuał, śpiewy i uroczyste przejęcie władzy, i grzmiący dźwięk trąb, i formalny strój, i korona na głowie... to wszystko skończyło się przed pięćdziesięciu minutami, a koronacyjna uczta miała się zacząć za kilka godzin. Przygotowania, krzątanina, szum i hałas, dzieło tysięcy zaproszonych na wieczorne przyjęcie gości i tysięcy służby, zawładnęły ogromnym gmachem, który od dziś i na długo miał przyjąć imię Zamku Lorda Prestimiona. Tylko nowy Koronal pozostał na uboczu, samotny, otoczony sferą krzyczącej ciszy.

Po walkach i nieszczęściach wojny domowej, po uzurpacji tronu, po bitwach, klęskach, po dniach zawodu i rozpaczy, nadeszła chwila zwycięstwa. Prestimion namaszczony został na Koronala Majipooru. Był gotów podjąć obowiązki. Z radością.

Lecz ku jego wielkiemu zdumieniu o tej wspaniałej godzinie w jego duszy zakiełkował i rozkwitł wielki niepokój. Poczucie ulgi i, tak, triumfu, na myśl o tym, że wreszcie rozpoczyna rządy, stłumił niezwykły niepokój. Skąd się wziął? Co go niepokoiło? Dlaczego? Doczekał przecież chwili triumfu, powinien się radować. A jednak...

W gorączce tego wspaniałego dnia, pod koniec uroczystości Prestimion zamarzył o jednej wolnej chwili, a kiedy ceremonia wreszcie się zakończyła odszedł i skrył się w ogromnej Wielkiej Sali Lorda Hendighaila, gdzie wreszcie mógł być sam. Tu, w długich, wysokich, mieniących się jak tęcza rzędach składano koronacyjne dary, tu przybywały one od miesiąca; prawdziwa rzeka cudowności niezmordowanie wpływająca na Zamek, niosąca bogactwa wszystkich prowincji Majipooru.

Prestimion wiedział tylko, kiedy mniej więcej Lord Hendighail żył - siedemset, osiemset, a może dziewięćset lat temu. O jego czynach nie wiedział nic, ale należało wnioskować, że jeśli już coś robił, to na naprawdę wielką skalę. Sala nazwana jego imieniem należała do największych w ogromnym Zamku, ogromna komnata dziesięciokrotnie dłuższa niż szersza, wysoka odpowiednio do wymiarów, przykryta stropem z bali czerwonego drewna ghakka, wspartym na jęczących pod jego ciężarem kolumnach z czarnego kamienia, pokrytych skomplikowanym maswerkiem o wzorze ginącym w mroku wysoko, nad głową.

Lecz Zamek był przecież miastem samym w sobie: zatłoczone centrum i stare, zapomniane przedmieścia, a Lord Hendighail wybudował hol nazwany jego imieniem po północnej stronie Góry Zamkowej, a była to ta zła strona, nieodwiedzana i zapomniana. Prestimion, który niemal całe życie przeżył na Zamku, nie pamiętał sali Hendighaila, być może jego noga wcześniej w niej nie postała, dopiero dziś. W czasach bardziej współczesnych służyła za magazyn na towary, dla których nie znaleziono jeszcze właściwego miejsca. I taką też rolę pełniła dziś. Magazynu na dowody hołdu, składane wstępującemu na tron Koronalowi.

Wypełniały ją rzeczy wręcz zdumiewające, fantastyczne w kształcie i barwie cuda Majipooru. Zwyczaj nakazywał niezliczonej liczbie miast, miasteczek i osad konkurować między sobą na wspaniałość daru, złożonego rozpoczynającemu rządy Koronalowi. Jednak zdaniem starszych ludzi, pamiętających ostatnią koronację, tę sprzed czterdziestu lat, takiej manifestacji hojności jeszcze nie widziano. Na miejsce dotarło już pięć, dziesięć, piętnaście razy więcej dóbr, niż można się było spodziewać. Oszałamiały Prestimiona swą wspaniałością, ogłuszały i oślepiały. Miał nadzieję, że widok tego bogactwa, pochodzącego z najdalszych krańców planety, podniesie go na duchu i pocieszy w tej nieoczekiwanie ponurej chwili. Koronacyjne dary miały być przecież dowodem na to, że świat z radością wita go u progu rządów.

A jednak, ku niemal bolesnemu rozczarowaniu stwierdził, że działają na niego wręcz odwrotnie. W tym nadmiarze bogactwa było coś niepokojącego. Niezdrowego. Prestimion pragnął, by świat powiedział mu, że z radością wita młodego, energicznego Koronala, zajmującego na Zamkowej Górze miejsce przynależne do tej pory staremu, zmęczonemu Lordowi Confalume, ale ta fala kosztownych darów była doprawdy przesadnym dowodem wdzięczności. Przekraczała akceptowalne granice, zakłócała proporcje, zdawała się wskazywać, że świat opanowała gorączka dzikiej radości z jego wyniesienia, gorączki nieproporcjonalnej do wagi wydarzenia.

Zdumiewała taka skala. Przecież z całą pewnością nikt aż tak nie pragnął odejścia Lorda Confalumea. Confalume był w swoim czasie wielkim Koronalem, choć oczywiście wszyscy wiedzieli, że jego czas się skończył i przyszła pora na kogoś nowego, dynamiczniejszego, że tron należy się komuś takiemu jak on. Mimo wszystko taka liczba darów wydawała się świadczyć, że zmianę władcy przyjęto z ulgą równą radości.

Skąd ta ulga? - dziwił się Prestimion. Jaki jest powód takiego nadmiaru radości, graniczącego z ogólnoświatową histerią?

Tak niedawno skończyła się gwałtowna wojna domowa. Czy to dlatego?

Nie. Obywatele Majipooru nie mieli prawa wiedzieć niczego o ciągu przedziwnych zdarzeń: konspiracji, uzurpacji i strasznej wojnie, będącej ich konsekwencją, o nader okrężnej drodze, która zaprowadziła na tron, Prestimiona. Osobiście wydał rozkaz, wymazujący je z pamięci świata. Miliardy mieszkańców Majipooru nic nie wiedziały o wojnie. Krótkie, bezprawne rządy samozwańczego Koronala Lorda Korsibara nigdy się nie zdarzyły. Tak jak widział to świat, po śmierci Pontifexa Prankipina jego tytuł przejął Lord Confalume, zaś do tytułu, który przez tak wiele lata należał do Confalumea, wyniesiono jego, Prestimiona, spokojnie i bez żadnych nadzwyczajnych wydarzeń.

Więc skąd to szaleństwo? Skąd?

Przy wszystkich ścianach rozległej sali piętrzyły się wysokie stosy darów, większość nadal w pudłach; ich oszałamiające ogromem góry sięgały niemal sufitu. Salę po sali niemal nieużywanego północnego skrzydła Zamku wypełniały skrzynie, przybyłe tu z najdalszych krańców planety, krain i okręgów, których nazwy niewiele Prestimionowi mówiły. Niektóre znał jako kropki na mapie, innych w ogóle nie znał. A nowe przybywały przez cały czas, nawet teraz, w tej chwili. Próby opanowania tego potopu przyprawiały ochmistrzów Zamku o utratę zmysłów.

A przecież to, co widział, stanowiło zaledwie drobną cząstkę tego, co otrzymał. Bo były i żywe dary. Prowincje wysłały mu także zwierzęta, takie mnóstwo przeróżnych, najdziwniejszych, najbardziej niesamowitych zwierząt, że wystarczyłoby ich na wielki ogród zoologiczny. Dzięki niech będą Bogini za to, że trzymano je gdzieś daleko stąd. Roślin też przyszło mnóstwo, do ogrodów Koronala. Niektóre z nich Prestimion oglądał wczoraj: potężne drzewa o liściach jak lśniące srebrem miecze, groteskowe gruboszowate z liśćmi niczym skręcone igły, kilka drapieżnych paszczowatych z Zimroelu, trzaskających centralnymi szczękami, w ten straszny sposób demonstrujących wszem i wobec jakie są głodne. W pojemniku z ciemnego porfiru dotarły na Zamek przezroczyste gambeliavy z północnego wybrzeża Stoienzaru, wyglądające tak, jakby je zrobiono z dmuchanego szkła, dźwięczące cicho i smutnie, gdy przesuwało się nad nimi dłonie. Było tych cudów więcej, o wiele więcej, ale i je przechowywano gdzie indziej.

Oszałamiała sama obfitość darów, ich fizyczny rozmiar. Umysł nie był w stanie jej ogarnąć. Prestimion miał nieodparte wrażenie, że ta potężna, spiętrzona masa jest Majipoorem, że sam Majipoor w całej swej wielkości i rozmaitości, największa planeta galaktyki, wtłoczył się do tej sali. Pośrodku górskiego pasma jego darów czuł się pomniejszony ich ekstrawagancką wręcz wspaniałością, obfitością, różnorodnością. Wiedział, że powinien się nimi radować, ale wśród wszystkich tych dowodów własnej wielkości doświadczał wyłącznie czegoś, co można określić jako tępy strach. Nieoczekiwana, zaskakująca pustka zakiełkowała w jego duszy podczas długiej, formalnej, zrytualizowanej uroczystości czyniącej z niego Koronala, pana Majipooru, przyniosła smutek i powagę w godzinie, mającej być godziną triumfu, a teraz gotowa była ją ogarnąć i zatopić.

*

Niczym we śnie Prestimion przemierzał ogromną salę, zaglądając do skrzyń, które służba zdążyła już otworzyć.

Widział zatopiony w bryle skrzącego się kryształu wspaniale szczegółowy wiejski pejzaż: zielony dywan mchu, drzewa o jaskrawożółtych liściach, fioletowe dachy ślicznego, nieznanego mu miasteczka, a wszystko tak prawdziwe, tak żywe, jakby rzeczywiście istniejące miejsce jakimś cudem zaklęto w kamień. Dołączony do tego daru zwój informował, że jest to dar obywateli Glau, miasteczka w prowincji Thelk Sammminon, będącej częścią zachodniego Zimroelu. Towarzyszyła mu szkarłatna kapa starannie utkana wypukłym wzorem z, głosił zwój, najcenniejszej wełny wodnych robaków.

Widział kosz najrzadszych wielobarwnych gemm, pulsujących złotem, brązem, purpurą i szkarłatem niczym miniatura zachodu słońca tak wspaniałego, że trudno go sobie wyobrazić. Widział lśniący płaszcz kobaltowobłękitnej barwy z piór, według dołączonej noty, słynnych ognistych żuków z Gamarkaim, olbrzymich owadów przypominających ptaki, odpornych na dotyk płomienia, którą to odpornością miał się odznaczać także sam dar. Widział pięćdziesiąt lasek cennego czerwonego węgla z Hyanng; jego dym miał ponoć moc uleczenia każdej cielesnej dolegliwości władcy.

Widział wykwintny zestaw figurynek, kunsztownie wyrzeźbionych z jakiegoś lśniącego, zielonego przezroczystego kamienia. Według opisu przedstawiać miały stworzenia typowe dla okręgu Karpash; tuzin nieznanych a niezwykłych stworów przedstawionych w najdrobniejszych szczegółach futer, kłów i szponów. Ogrzane oddechem Prestimiona zaczęły prychać, poruszać się, gonić jedna drugą w więzieniu skrzyni.

Widział...

Zgrzytnęły otwierające się drzwi sali, wpuszczając do środka... kogo? Nawet tu nie zazna samotności!

Prestimion usłyszał dyskretne kaszlnięcie i lekkie kroki. Wytężył wzrok, starając się przebić nim mrok, w którym pogrążona była przeciwległa ściana.

Zbliżał się do niego człowiek szczupły, wręcz kruchy.

- Ach, więc tu jesteś, Prestimionie. Akbalik powiedział mi, gdzie cię szukać. Uciekłeś od tego całego zamieszania?

Septach Melayn, kuzyn w drugiej linii diuka Tidias, był mężczyzną długonogim, eleganckim, niezwyciężonym szermierzem i wzorem dandysa, a także starym, wypróbowanym przyjacielem Prestimiona. Nadal miał na sobie bogaty strój, który przywdział na ceremonię koronacyjną: szafirową tunikę wyszywaną złotym naprzemiennym wzorem kwiatów i liści oraz sznurowane złote koturny. Złote włosy, opadające na ramiona w starannie kształtowanych lokach, ujmowały trzy spinki zdobne szmaragdami. Krótka, spiczasta, rudoblond bródka wyglądała na przystrzyżoną przed zaledwie kilku minutami.

Melayn zatrzymał się o dobre dziewięć stóp od przyjaciela. Podparty pod boki, rozglądał się wokół, nie kryjąc zdumienia.

- No, no - powiedział, odzyskawszy głos. - No i jesteś w końcu Koronalem, mój Prestimionie. Koniec z całym tym wściekłym szaleństwem. Jeśli potrzebne ci na to dowody, masz ich wokół siebie aż za wiele.

- Owszem, jestem Koronalem - przyznał Prestimion głosem iście grobowym.

Przyjaciel spojrzał na niego spod ściągniętych brwi, wyraźnie zdziwiony.

- Strasznie jesteś ponury - zauważył. - Zostałeś królem, władcą świata... czy cię to nie cieszy, panie? Po tym, przez co przeszliśmy, żebyś mógł nim zostać?

- Cieszy? - Prestimion wydobył z siebie coś, co miało udawać chichot. - A cóż to za powód do radości, Septachu Melaynie? Byłbyś łaskaw mi objaśnić? - Poczuł nagły ból głowy między oczami. Coś się w nim rodziło, czuł to, coś mrocznego, coś gwałtownego, wściekłego, wrogiego, coś, czego istnienia nie czuł nigdy wcześniej. W jednej chwili pękła tama i nic nie powstrzymywało już zaskakująco wielkiej fali zaskakującej, przejmującej goryczy. - Mówisz „władca świata"? Można wiedzieć, co to właściwie znaczy? Jeśli nie wiesz, to ci powiem, przyjacielu: czekają mnie teraz długie lata ciężkiej pracy, od której wyschnę jak stary sztywny rzemień, a potem, kiedy stary Confalume w końcu umrze, przeniosę się do ciemnego, posępnego Labiryntu, by już nigdy nie zobaczyć światła dnia. Więc pytam: gdzie tu widzisz radość? W czym?

Melayn gapił się na niego, zdumiony. Zabrakło mu słów. Jeszcze nigdy nie widział takim przyjaciela.

- Ach - powiedział po chwili. - Ach, w jaki nastrój wpadłeś w dzień koronacji.

Samego Prestimiona też zdumiał ten wybuch gniewu i goryczy. Przecież to nie tak - pomyślał, nagle zawstydzony. Przemawia przeze mnie szaleństwo. Muszę coś zrobić, nadać lżejszy ton tej rozmowie. Udało mu się, choć z trudem, oddalić od siebie smutne myśli. Znów był sobą; zupełnie innym tonem, swobodnym choć ciągle nieco sztucznym powiedział:

- Nie mów do mnie „panie", Septachu Melaynie, przynajmniej kiedy jesteśmy sami. Brzmi to strasznie sztywno i formalnie. I służalczo.

- Przecież jesteś moim panem, panie. Walczyłem o to dzielnie, czego mogę dowieść bliznami.

- Nie przestałem przez to być Prestimionem.

- Nie przestałeś, Prestimionie. Doskonale. Jesteś więc Prestimionem. Jak sobie życzysz, panie.

- Na litość Bogini, Septachu Melaynie...! - Prestimion musiał się uśmiechnąć, choć kwaśno, bo to z niego przecież zakpiono. Ale czego mógł się spodziewać po tym człowieku, jeśli nie frywolnych żartów i kpin?

Przyjaciel odpowiedział mu uśmiechem. Obaj robili, co mogli, by jak najbardziej przekonywująco udawać, że Koronal nie stracił panowania nad sobą, nie wybuchł i w ogóle nic się nie stało.

- Co takiego ściskasz właśnie w dłoni, Prestimionie?

- O to pytasz? No właśnie... cóż to takiego... - Rzut oka na kawałek złotobrązowej skóry wyjaśnił wszystko. - Różdżka z rogu gampeliparna, wyobraź sobie. Zmieni kolor ze złotawego na fioletowo-czarny, kiedy Koronal przesunie nić nad półmiskiem z zatrutym jedzeniem.

- Wierzysz w to, prawda?

- W każdym razie mieszkańcy Bailemoony wierzą. A tu... popatrz, Septachu, mamy opończe z futra z brzucha lodowego kuprei, żyjącego powyżej granicy wiecznego śniegu na szczytach gór Ginghar. Podobno.

- Zdaje mi się, że lodowy kuprei to gatunek wymarły, panie.

- Wielka szkoda, jeśli dobrze ci się zdaje. - Prestimion pogładził aksamitne, grube futro. - Jakie miękkie. A tu... - poklepał belę, bardzo ozdobnie opieczętowaną - ...tu mamy coś pochodzącego z bardzo dalekiego południa. Pasy niezwykle aromatycznej kory bardzo rzadkiego drzewa quinocha. Ten oto piękny kubek wyrzeźbiono z jadeitu z Vyoringmong, tak twardego, że pół życia zmarnujesz próbując wypolerować kawałek wielkości pięści. Zaś to... - Prestimion rozpoczął beznadziejną walkę z uchylonym wiekiem skrzyni, z której wystawał jakiś cud lśniący srebrem i krwawnikiem. Walkę tak gorączkową, jakby każda kolejna niezwykłość miała pomóc mu pokonać jakoś pomieszane z przygnębieniem zdenerwowanie, które było przecież winne jego obecności w sali. Nie udało mu się jednak oszukać Septacha Melayna. Poza tym Melayn nie miał zamiaru udawać, że zapomniał już o niedawnej manifestacji prawdziwego cierpienia przyjaciela.

- Prestimionie...

- Tak?

Podszedł do Koronala. Górował nad nim, bo jego władca był mężczyzną niezbyt wysokim. Bary miał wprawdzie szerokie, ale nogi krótkie, niezwyciężony szermierz był zaś długonogi i długoręki w stopniu, przez który wydawał się kruchy, choć to akurat wrażenie było dalekie od prawdy.

- Nie musisz pokazywać mi wszystkiego, przyjacielu - powiedział cicho.

- Sądziłem, że cię to zainteresuje.

- I zainteresowało... do pewnego stopnia. Ale tylko do pewnego stopnia. - Melayn jeszcze bardziej ściszył głos. - Prestimionie, powiedz mi proszę, dlaczego uciekłeś, dlaczego szukasz samotności właśnie teraz i właśnie w tej wielkiej sali? Z pewnością nie przyszedłeś rozkoszować się bogactwem swych nowych skarbów. Nie leży w twojej naturze rozkoszowanie się zwykłymi przedmiotami.

- To bardzo piękne i bardzo dziwne przedmioty - zaprotestował Prestimion.

- Ależ bez wątpienia, bez wątpienia. Ale w tej chwili powinieneś raczej stroić się na ucztę, a nie czaić się nie wiadomo na co w tym magazynie kuriozów. No i te dziwne słowa, wypowiedziane przed kilkoma zaledwie minutami, ten krzyk bólu, gorzki płacz. Próbowałem zignorować je, uznać za jakieś chwilowe dziwactwo, ale ciągle słyszę ich echo. Co to wszystko znaczy? Czyżbyś szczerze buntował się przeciw ciężarowi korony? Nie tego się po tobie spodziewałem. Jesteś Koronalem, Prestimionie. Osiągnąłeś wszystko, o czym może zamarzyć mężczyzna. Będziesz rządzić naszym światem w chwale. Przecież to najwspanialszy dzień w twym życiu.

- Powinien być najwspanialszym, owszem.

- A jednak uciekasz do tej przygnębiającej sali, pogrążasz się w samotnych medytacjach, w chwili spełnienia najwyższych ambicji próbujesz rozerwać się tymi wszystkimi błyskotkami, krzykiem protestujesz przeciw własnemu panowaniu, jakby był to ciężar, który ktoś zrzucił ci na barki...

- Przelotna chwila gorszego humoru.

- ...więc nie zatrzymuj jej, niech przeleci. Dość tego! Dziś świętujemy! Zaledwie dwie godziny temu, niespełna dwie godziny, stałeś przed tronem Confalumea, na głowie miałeś koronę rozbłysku gwiazd, a teraz... teraz... szkoda, że nie możesz zobaczyć swej twarzy, panie... jest taka smutna, taka ponura... i to tragiczne spojrzenie...

Na użytek przyjaciela Prestimion zaprezentował karykaturę wesołego uśmiechu: wyszczerzone zęby, wybałuszone oczy.

- I co? Teraz lepiej?

- Nie. Mnie tak łatwo nie oszukasz, przyjacielu. Cóż mogło aż tak cię przygnębić i to akurat w ten wspaniały dzień? - A kiedy przyjaciel nie odpowiedział, dodał: - A jeśli wiem?

- Jak mógłbyś nie wiedzieć? - Prestimion przerwał, ale była to przerwa tak krótka, że Melayn nie miał szansy nic powiedzieć. - Myślałem o wojnie, Septachu. O wojnie.

Mistrz szermierki wydawał się zaskoczony, ale w mgnieniu oka odzyskał panowanie nad sobą.

- Ach! Wojna! No tak, oczywiście. Naznaczyła nas wszystkich, ale przecież już się skończyła. I została nawet zapomniana. Nie wie o niej nikt oprócz ciebie, Gialaurysa i mnie. Goście, wszyscy goście, zgromadzeni na Zamku z okazji uroczystości twej koronacji, nie mają pojęcia o tym, że tak niedawno odbyła się ta druga, zapomniana.

- Ale my pamiętamy. My trzej. Wojna zostanie w nas na zawsze. I spowodowane nią straty. I jej żałosny bezsens. Zniszczenie. Śmierć. Tylu zginęło: Svor, Kanteverel, mój brat Taradath, książę Kamba z Mazadone; to on uczył mnie strzelania z łuku. Iram. Mandrykarn. Sibellor. I setki innych. Nawet tysiące. - Prestimion przymknął na chwilę oczy, odwrócił głowę. - Żałuję... żałuję ich wszystkich. Nawet Korsibara, biednego, oszukanego durnia.

- Nie wymieniłeś jednego imienia, a jest ono ważne. - I Septach Melayn wypowiedział to imię delikatnie, jakby nacinał jątrzącą się ranę. - Imienia jego siostry. Lady Thismet.

- Tak, oczywiście. Thismet.

Nie można było o niej nie wspominać, choćby nie wiem jak chciało się o niej zapomnieć. Prestimion nie potrafił mówić o dziewczynie, ale nie znikała ona z jego myśli.

- Wiem, jak bardzo cię to boli - powiedział cicho Septach Melayn. - Rozumiem. Czas cię uleczy, Prestimionie.

- Uleczy? A czy potrafi?

Umilkli obaj. Prestimion samym spojrzeniem dał do zrozumienia, że nie życzy sobie rozmawiać na ten temat, więc przez długą chwilę milczeli.

- Przecież wiesz jak bardzo się cieszę, że zostałem Koronalem. - Prestimion przerwał ciszę, gdy stała się tak ciężka, że aż nie do zniesienia. - Oczywiście, że tak. Moim przeznaczeniem było zasiąść na tronie. Do tego ukształtowała mnie Bogini. Tylko... czy to naprawdę musiało kosztować tyle krwi? Musiało być właśnie tak? Tyle krwi plami tron, na który wstępuję.

- Kto wie, co musi być i jak? Stało się to, co się stało, nic więcej. Bogini zdecydowała o biegu zdarzeń, a my stawiliśmy mu czoło: ty i ja, i Gialaurys, i Svor. Świat znów jest całością. Wojna minęła, nikt jej nie pamięta i to jest nasze dzieło. Oprócz nas nikt żyjący nie wie, że w ogóle była. Dlaczego mamy grzebać w tym, co nie istnieje i to właśnie dziś? Właśnie dziś?

- Może to kwestia poczucia winy? Może należy czuć się winnym wstąpienia na tron po trupach tak wielu wspaniałych ludzi?

- Winy? O jakiej winie mówisz? Winę za wojnę ponosi ten dureń Korsibar! Zbuntował się przeciw prawu, przeciw obyczajowi! Zawłaszczył władzę i tron! Jak możesz mówić o winie, skoro on i tylko on...

- Nie. Nie wiem jak to możliwe, ale wszyscy musimy być winni przekleństwu, które spadło na świat...

Zdumienie znów rozszerzyło bladoniebieskie oczy Septacha Melayna.

- Co to za jakieś mistyczne nonsensy? Tak poważnie mówisz o przekleństwach, przyjmujesz na siebie winę za wojnę... choćby odrobinę winy! A przecież zaledwie wczoraj Prestimion, którego znam, był racjonalnym człowiekiem! Nie mówiłby takich bredni, nawet gdyby uważał je za żart. Nie postałyby mu w głowie! Posłuchaj mnie bardzo uważnie. To Korsibar wywołał wojnę, rozumiesz? Korsibar, Korsibar, Korsibar! Wina leży po jego stronie. Jego i nikogo innego. A co się stało, to się nie odstanie, zostałeś nowym królem Majipooru, na świecie wreszcie wszystko jest w porządku.

- Rzeczywiście. Wreszcie wszystko jest w porządku. - Prestimion uśmiechnął się. - Wybacz mi ten nagły atak niewytłumaczalnej melancholii, stary przyjacielu. Na uczcie zobaczysz mnie znacznie szczęśliwszym, mogę ci to obiecać. - Przespacerował się po sali, poklepując zamknięte jeszcze skrzynie. -...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin