Mity i legendy Polski - Legendy z okolic Krotoszyna.doc

(449 KB) Pobierz
Legendy i podania

Legendy i podania
Krotoszyna oraz jego okolic

Logo UMiG

 


 

 

   

Podanie o krotoszyńskiej nazwie

Odrzygośćka

Opowieść o krotoszyńskim klasztorze

Dąb Rozdrażewskich

Studnia kaźni

Legenda o studni św. Marcina

Kamienny pies

Zbójecki kamień

Diabelski kamień

Legenda o św. Jadwidze

Jak Jan Kazimierz na Śląsk uciekał

Sulimirowe Grodziszcze

O niegrzecznym dziecku

Podanie o nazwie wsi Roszki

Trzy młyny

Miasto Koźmin i żmije

O księciu Sapieże, chytrym krawczyku i diabłach

O Aleksandrze Przyjemskim i feldmarszałku pruskim

Od kobyły Kobylin nazwę swą wziął

Bibliografia

 

 

PODANIE O KROTOSZYŃSKIEJ NAZWIE


     Przed wiekami, tam gdzie od niepamiętnych czasów stoi wieś Krotoszyn Stary*), żył możny i dzielny rycerz KROTEM zwany. Krot miał syna, któremu wydzielił część swych rozległych włości, a na nich wybudował obszerny, piękny dwór.
      Odtąd okoliczna ludność mówiła: "Tam mieszka KROT - a tam KROTA SYN". Z czasem wyrazy "KROT" i "SYN" zlały się w jedną nazwę KROTOSZYN.

    *) obecnie Stary Krotoszyn znajduje się w granicach miasta.

 

 

ODRZYGOŚĆKA - podanie o powstaniu nazwy stawu na Błoniach

     Dawno temu w Krotoszynie, na rozległych błoniach rozciągających się na wschód od miasta, przy trakcie kaliskim stała karczma, w której zatrzymywali się podróżni, aby odpocząć i posilić się na dalszą drogę.
     Karczmarka była kobietą niezwykle chciwą, wręcz pazerną. Z zawiścią patrzyła na bogate stroje gości i pękate wozy kupieckie  wyładowane wszelkimi dobrami. Postanowiła sama również zostać "wielką panią", a swych trzech dorodnych synów uczynić bogaczami. Miała też czwartego syna, najmłodszego; tego jednak nie kochała, uważając go za niedorajdę i głupka.

rys. Karolina Trawińska kl. V

     Dochody z prowadzenia gospody były niewielkie, zaczęła więc karczmarka oszukiwać i okradać gości. Coraz częściej ludzie mówili, że "w karczmie gości z grosza odzierają". Rozzuchwalona i coraz bardziej pazerna gospodyni usypiała gości wywarami z ziół, aby móc śpiących bezpiecznie okradać. Aż raz zdarzyło się, że do gospody zajechał bardzo bogaty kupiec z córką, która chciała zwiedzić świat. Dzień był piękny, wyszła więc dziewczyna z karczmy aby rozejrzeć się po okolicy. Towarzyszył jej najmłodszy syn gospodyni, któremu spodobała się urodziwa panna. W tym czasie nieostrożny kupiec zaczął przy

karczmarce liczyć złote talary wysypane z mieszka. Kobiecie oczy zabłysnęły chciwością, a w głowie zrodziła się myśl straszna: "Tego gościa musi uśpić na zawsze, aby móc zawładnąć jego bogactwem". Nasypała więc do piwa trucizny i już... już... miała podać je do stołu, kiedy kupiec jakby tknięty nagłym przeczuciem, poprosił o świeże, zimne piwo z piwnicy. Rada nierada zeszła więc karczmarka do loszku, a w tym czasie weszli do izby trzej jej synowie. Spragnieni byli, bo dzień był upalny. Widząc przygotowane w dzbanie piwo, rozlali je do kufli i szybko wypili. Chwilę potem padli martwi na podłogę. Wychodząca z loszku karczmarka zobaczyła leżących bez życia ukochanych synów, których sama przez swą chciwość zamordowała. Oszalała z rozpaczy wybiegła i rzuciła się w wody pobliskiego stawu. Odtąd staw zaczęto nazywać "ODRZYGOŚĆKĄ", jako że karczmarka, która w nim utonęła "gości z grosza odzierała".
     Najmłodszy, czwarty syn nieszczęsnej karczmarki spodobał się córce bogatego kupca. Afekt był wzajemny i po kilku latach młodzi pobrali się. Na przedmieściu kaliskim, bliżej miasta wybudowali nową karczmę, którą nazwali "Pod Złotym Lwem". W starej karczmie bowiem straszyło i podróżni omijali ją z daleka. Mówiono, że to pokutuje duch chciwej karczmarki.
     Według innej wersji - karczma, wraz z chciwą karczmarką zapadła się pod ziemię, a na jej miejscu rozlały się wody jeziora.

 

 

OPOWIEŚĆ O KROTOSZYŃSKIM KLASZTORZE

     Działo się to ponad 200 lat temu, w czasach konfederacji barskiej. W okolice Krotoszyna przybył niewielki oddział konfederatów, ścigany przez znacznie większe siły rosyjskie. W obawie przed nadciągającymi Kozakami przerażona ludność miasta oraz konfederaci szukali schronienia w klasztorze trynitarzy, którego solidne, grube na ponad 120 cm mury, wydawały się bezpieczne. Zakonnicy nie odmówili pomocy. Ludzi ukryli w podziemiach klasztoru, sami zaś wyszli na spotkanie Kozakom. Przeor zakonu otworzył bramy klasztoru, licząc na to, że Kozacy nie widząc ściganych konfederatów, oszczędzą zakonników.

Stało się jednak inaczej. Kozacy z furią rzucili się na mnichów, pięciu z nich zabijając na miejscu. Przeor, który tak nieopatrznie naraził swoich braci na śmierć, padł na kolana i zaczął gorąco modlić się o ocalenie pozostałych przy życiu. Wówczas stał się cud; ściany z obu stron bramy klasztornej zaczęły zasuwać się i po chwili zamknęły się całkowicie. Kozacy stali jak skamieniali przed wyrosłym nagle murem, a potem przerażeni opuścili miasto. Ludność, która znalazła schronienie w klasztorze, mogła wrócić do swoich domów. Pięciu pomordowanych zakonników pochowano w podziemiach klasztoru.

     Trynitarze żyli w Krotoszynie jeszcze przez blisko 50 lat. Potem zakon skasowano, ale budynek klasztorny stoi do dzisiaj. Mieści się w nim obecnie krotoszyńskie muzeum. Podobno o północy zakonnicy w białych habitach wychodzą ze swoich grobów, przenikają ściany, chodzą po salach i korytarzach, śpiewając po łacinie swoje piękne psalmy.

     Z kart historii: Krotoszyn dwukrotnie był świadkiem walk konfederatów barskich z Moskalami. W 1768 roku pod Krotoszynem został rozbity oddział W. Rydzyńskiego, a w 1771 roku pod Zdunami poniosły klęskę oddziały konfederatów dowodzone przez Józefa Zerembę.

 

 

DĄB ROZDRAŻEWSKICH

 

     W lesie, ok. 5 km od Krotoszyna, po prawej stronie drogi do Sulmierzyc, znajduje się stary,

rozłożysty dąb, pod którym według miejscowej tradycji dziedzic krotoszyński - Jakub Rozdrażewski

miał gromadzić okoliczną ludność do walki ze Szwedami.

rys. Kasia Buda kl. V


     Na drzewie - będącym też pomnikiem przyrody - krotoszyński oddział PTTK umieścił tablicę
upamiętniającą patriotyczną postawę krotoszyńskiego dziedzica.
     Tradycja ta znajduje potwierdzenie w faktach historycznych. Jakub Rozdrażewski należał
do nielicznej grupy przedstawicieli szlachty wielkopolskiej, która w 1655 roku pozostała wierna
polskiemu królowi. W odwecie Szwedzi niemal doszczętnie spalili Krotoszyn w 1656 roku.

 

 

STUDNIA KAŹNI

     W krotoszyńskim parku, otaczającym pałac dziedziców miasta, znajduje się stara, bardzo głęboka
studnia nazywana "studnią kaźni". Według miejscowej tradycji, przed wiekami wrzucano do niej
ludzi skazanych na śmierć. Dno studni najeżone było nożami i wrzucany do niej człowiek umierał
w strasznych męczarniach.
     Choć dzisiaj studnia przykryta jest betonową płytą, dochodzą z niej czasami jęki skazańców, a drzewa i krzewy wokół niej rosnące jakby skażone ludzkim cierpieniem - nie są tak wysokie i bujne jak w innych częściach parku.

 

 

LEGENDA O STUDNI ŚW. MARCINA

rys. Damian Figaj kl. IV

     W lesie między Krotoszynem, Sulmierzycami a Zdunami znajduje się stara drewniana studnia nazywana "Studnią św. Marcina". 0d niej cały okoliczny las nazwano świętomarcińskim.

     Według legendy, miała się tam niegdyś znajdować wieś z kościołem, która nagle, na skutek jakiegoś przekleństwa, zapadła się pod ziemię. W miejscu kościoła trysnęło źródełko, którego woda miała cudowne właściwości, ponoć oczy leczyła. Ludzie wybudowali obok źródełka niewielką kapliczkę, a w jej sąsiedztwie zamieszkał pustelnik. Z czasem zniknęła również kapliczka, umarł pustelnik ...

     Pozostało jedynie, obudowane cembrowiną źródełko, do którego długo jeszcze chodzili ludzie,
aby zaczerpnąć cudownej wody. Podobno w dzień św. Marcina z głębi drewnianej studni dochodzą
dźwięki dzwoneczków.

Legenda oparta na faktach historycznych. J. Łukaszewicz w publikacji "Krótki historyczno-statystyczny

opis miast i wsi...", Poznań 1869 podaje, że aż do roku 1834 w lesie między Zdunami a Sulmierzycami

stał drewniany kościółek i domek pustelnika. W kościółku raz do roku odbywał się odpust w dzień

św. Marcina.

 

 

KAMIENNY PIES

 

     W lesie, na południe od Krotoszyna, przy dukcie wiodącym z leśniczówki miejskiej do Sulmlerzyc

(ok. 500 m od drogi), stoi pomiędzy czterema świerkami ogromna lipa. Pod nią leżą duże kamienie,

z których jeden przypomina kształtem głowę psa. Z tym miejscem wiąże się opowieść o nieszczęśli-

wej  miłości chłopca do dziewczyny.

     Dziewczyna była córką leśniczego, chłopiec zaś, choć urodziwy i mądry, nie miał żadnego

majątku. Młodzi pokochali się, jednak rodzice leśniczanki nie pozwalali na poślubienie biedaka.

Chłopak z rozpaczy zabił dziewczynę i pochował ją w miejscu, gdzie teraz rośnie lipa. Świadkiem

tragedii był pies dziewczyny, który po śmierci swej pani nie opuścił jej, zamieniając się w kamień.

 

 

ZBÓJECKI KAMIEŃ

 

     W rozległych lasach smoszewskich, na południowy wschód od Krotoszyna znajduje się olbrzymi

głaz narzutowy , który wedle miejscowej tradycji zamyka wejście do jaskini pełnej skarbów.

rys. Mateusz Fengler kl. I

Zostały one tam ukryte w dawnych czasach, kiedy Smoszew nazywano jeszcze Smoczewem od imienia groźnego zbója, który grasował w tej okolicy. Zbój SMOK z bandą sobie podobnych opryszków czatował na gościńcu i łupił kupców zdążających ku śląskiej granicy. Zrabowane skarby gromadził w jaskini ukrytej w puszczy, a wejście do swej kryjówki zamykał olbrzymim głazem. Z kolejnej wyprawy zbój nie powrócił. Został wraz ze swymi kompanami schwytany przez rycerzy zdążających ku Wrocławowi. Wtrącony do lochu SMOK nie mógł swych skarbów odzyskać. Podobno spoczywają one pod ogromnym głazem do dzisiaj. Starzy ludzie i leśnicy opowiadają, że w nocy czasem ogniki wokół kamienia się zapalają. To właśnie owe skarby spod ziemi tak błyszczą.

 

 

DIABELSKI KAMIEŃ

 

     W lesie między wsiami Ryczków i Rozdrażewek (w pobliżu leśniczówki Sokołówka) znajduje się

duży głaz narzutowy, nazywany przez okoliczną ludność "diabelskim kamieniem". Ponoć spoczywa

on tam od czasów "potopu", czyli najazdu szwedów na Polskę. Starzy ludzie z Rozdrażewka

i okolic opowiadają, że kiedy generał szwedzki Miller oblegał Częstochowę, a nie mógł jej zdobyć,

wezwał piekło na pomoc. Szwedom brakowało kul do kolubryny - specjalnie sprowadzonej olbrzymiej

armaty, która miała skruszyć mury Jasnej Góry. Wówczas to zdesperowany Miller zawołał, iż przyjąłby

nawet pomoc diabła, byleby klasztor zdobyć.

rys. Iza Woźniak kl. V

     Diabeł usłyszał wołanie Millera. Wziął ze skalistej Szwecji jeden z olbrzymich głazów i lecąc nad Polską, niósł go do Częstochowy. Kiedy przelatywał, niebo ściemniało, a nad ziemią rozlegał się szum wichru, świst i potężne dudnienie. Chłop z Rozdrażewka orał w tym czasie pole. Kiedy usłyszał niepokojące odgłosy i zobaczył przelatującego diabła, przerażony padł na ziemię i zaczął odmawiać godzinki. Wówczas diabeł wstrząsnął się jakby święconą wodą skropiony, ręce mu zadrżały i upuścił kamień, który spadając, głęboko wrył się w ziemię. Rozzłoszczony bies próbował głaz wydobyć, kopiąc w niego racicami, jednak ten coraz głębiej w ziemię się zapadał.

Zrezygnowany diabeł, chcąc odpocząć przed powrotem do piekła, usiadł na kamieniu, żłobiąc w nim płytkie,

nieckowate zagłębienie.

     Szwedzi, jak wiemy, nigdy nie zdobyli Jasnej Góry, a "diabelski kamień" leży do dzisiaj w lesie

koło Sokołówki, nosząc ślady diabelskich kopyt i diabelskiego "siedzenia".

 

 

LEGENDA O ŚW. JADWIDZE

 

     W dawnych czasach św. Jadwiga, księżna śląska, wybrała się z pielgrzymką na odpust do Pępowa.

Trasa jej wędrówki wiodła przez Baszków, który nazywano jeszcze wtedy Włodyką. Dziedzicem wsi

był wówczas pan bogaty, ale samolubny i nieżyczliwy ludziom. Jego zamek znajdował się tuż za wsią,

po prawej stronie drogi wiodącej do Kobylina i dalej do Pępowa. Kawałek za dworem drogę przeci-

nała niewielka rzeczka Orla, która właśnie po obfitych deszczach wylała. Wstąpiła więc święta

Jadwiga do zamku, prosząc, aby przewieziono ją przez rzekę. Dziedzic widząc starą, ubogo ubraną

kobietę, odmówił, lecz po chwili, tknięty przeczuciem, wysłał za św. Jadwigą powózkę. Woźnica

jednak nie dogonił już św. Jadwigi, z daleka tylko widział idącą po wodzie kobietę, która przeszła

na drugi brzeg i nie utonęła. Przerażony zawrócił do zamku, chcąc powiadomić pana o dziwnym

zjawisku. Zamku jednak już nie było - zapadł się pod ziemię, a w miejscu gdzie stał, pojawił się

niewielki pagórek, z głębi którego dochodziły jęki i zawodzenia potępionego dziedzica.

     Św. Jadwiga zaś podążyła dalej w kierunku Pępowa. W tym czasie budowano tam wieżę kościoła.

Jeden z murarzy zadrwił z przechodzącej obok starej kobiety. Zanim jednak skończył wypowiadać

bluźniercze słowa, spadł z rusztowania i zabił się. Wieży w Pępowie nigdy nie zdołano ukończyć.

Cegły, które próbowano układać, spadały. Do dziś stoi więc kościół w Pępowie z wieżą podobną do

czworokątnego komina.

     Uwaga! Inną wersję podania o św. Jadwidze podaje Oskar Kolberg: "Kamień św. Jadwigi

w Pępowie (w:) Lub... Wielkie Księstwo Poznańskie, cz. 2, Kraków 1876, s. 377.

 

 

JAK JAN KAZIMIERZ NA ŚLĄSK UCIEKAŁ *

 

     Pomiędzy miasteczkiem Zduny w powiecie krotoszyńskim a Cieszkowem w powiecie milickim

znajdują się ponoć jakieś niezbadane dotąd podziemne przejścia i lochy, które prowadziły niegdyś

w głęboki las. Ludność okoliczna do dziś opowiada o tych podziemnych korytarzach różne ciekawe

i dziwne rzeczy.

     W XVII wieku król polski, Jan Kazimierz uchodząc przed wojskami szwedzkimi, które już opanowa-

ły prawie całą Polskę, przybył do Zdun, nad ówczesną granicę państwa (Śląsk znajdował się wtedy

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin