Drarry Śmierci, Elleen.pdf

(97 KB) Pobierz
718879284 UNPDF
Elleen
"Drarry Śmierci"
Na Ronusia z popielnika
Iskiereczka mruga.
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa...
Draco Malfoy miał obsesję na punkcie Harry'ego Pottera. Dziką, nieokiełznaną, niedającą
się racjonalnie wytłumaczyć obsesję. Każdego ranka budził się z zamiarem wyznania Gryfonowi
swoich prawdziwych uczuć, każdego wieczora zaś zmuszony był smakować cierpkość porażki.
... Wprawdzie moglibyśmy zacząć tę historię od chociażby opisu porannego budzenia — za
oknem ćwierkają ptaszki, promyki wiosennego słońca muskają białą skórę prefekta naczelnego w
jego ogromnym, prywatnym dormitorium, a lustro błaga, by kieszonkowy Apollo w końcu wstał i
pozwolił mu odbić jego niezwykle piękną twarz — ale umówmy się, że opowiadamy tę bajkę
dorosłym dziewczynkom, które wcale a wcale nie były grzeczne. (No i oczywiście takim wstępem
pozbawilibyśmy się całej przyjemności oczekiwania na zaskakujące rozwiązania fizjonomiczno-
anatomiczne, a byłaby to przeogromna szkoda).
A więc — Draco Malfoy miał obsesję na punkcie Harry'ego Pottera. Oczywiście ktoś tak
idealny jak on nie powinien mieć problemów z posiadaniem wianuszka wiernych adoratorów, ale
Draco nie zadowalał się namiastkami. Była to być może cecha rodowa Malfoyów — opisana na
poszarzałych stronicach ksiąg, analizowana przez wytrawnych badaczy więzi społecznych, wraz z
mlekiem kolejnych matek przenoszona z pokolenia na pokolenie. Draco Malfoy zdecydowanie
pożądał Harry'ego Pottera i postawił sobie za cel zdobycie jego względów, choćby miał za to
zapłacić wysoką cenę (na przykład nie wypić porannej kawy). Bo, jak chyba w natłoku wydarzeń
zapomnieliśmy wspomnieć, młody arystokrata uzależniony był od kofeiny. Nałóg zgoła zgubny dla
jego słabego, obciążonego miłością do Harry'ego serca, ale odkąd rozkazano mu ją pić w co drugim
opowiadaniu, nie potrafił się odzwyczaić.
Puk-puk. Miarowe stukanie rozległo się u drzwi dormitorium Dracona. Chłopiec naciągnął
kołdrę na głowę i jęknął przeciągle.
— Kogo diabli niosą? — krzyknął. Bardzo nie lubił przyjmować gości, kiedy jego włosy
znajdowały się w całkowitym nieładzie.
— To ja — odkrzyknął intruz głosem Blaise'a. — Przyszedłem cię zapytać, czy nie
zechciałbyś wybrać się ze mną na kremowe.
Draco natychmiast poderwał się do pozycji siedzącej. Trybiki w jego głowie powędrowały
na swoje miejsca i ułożyły w konfiguracji głoszącej:
— Kaaaaaawy!
Jego uszu dobiegła jedynie rozkoszna cisza.
— No to chciałbyś? — zapytał ponownie Blaise, kiedy usta Dracona prawie-prawie
rozciągnęły się w uśmiechu samozadowolenia. Młody Malfoy podniósł się cokolwiek niechętnie i
otworzył przyjacielowi drzwi.
— Dziś znowu jesteś homo? — zapytał bez zbytniego entuzjazmu. Początkowo fascynująca
zmienność orientacji Zabiniego zaczęła go ostatnimi czasy nużyć.
— Przeczytałem dziś opowieść o tym, jak bardzo pragnę świntuszyć z Nottem...
— Biedny Nott.
— ... i mam w chwili obecnej tysiąc osiemnaście do tysiąca siedemnastu.
— Ty nie czytaj tyle, bo skończysz jako zabiedzona Puchonka, liżąc buty Potterowi. —
Zabini popatrzył na Dracona podejrzliwie. — Czy coś.
— Niczego nie będę lizał Potterowi — zaprotestował natychmiast Blaise. Usiadł obok
Dracona i zamknął w czarnoskórym uścisku jego białą, arystokratyczną dłoń. — I tobie też nie
radzę.
Malfoy wywrócił oczami. Już on wyliże... to znaczy pokaże Potterowi, co to znaczy nie
zauważać niewątpliwego wdzięku Malfoyów!
Harry Potter miał — dla odmiany — obsesję na punkcie wszystkiego poza Draconem
Malfoyem, ze szczególnym uwzględnieniem ratowania świata, latania na miotle, Snape'a i
kociołkowych piegusków. Właśnie podminowany przemierzał korytarze w celu znalezienia
jakichkolwiek objawów nieprawidłowości w świecie magicznym, ale — jak na złość — wszystko
zdawało się działać sprawnie.
— Nikogo nie zamordowano — wyliczał smętnie — nie okradziono, nie zgwałcono, nie
poturbowano, podłogi czyste, zbroje wypolerowane, wszystkie dziewice zjedzone przez smoka albo
przeterminowane... Nie ma kogo ratować!
Wszechogarniający smutek był nie do zniesienia. Harry postanowił się zabić.
Draco wziął orzeźwiający prysznic. Jego smukłe, wilgotne ciało zdecydowanie nadawało się
na pierwszą stronę "Czarownicy" , jednak konserwatywny w tych sprawach Malfoy nigdy nie dałby
się w tak intymnej sytuacji sfotografować. Postanowił, że tylko jego prawdziwa miłość dostąpi
niewątpliwego zaszczytu przyjrzenia się jego olśniewającemu negliżowi. Innymi słowy —
przyrzekł zachować czystość dla Harry'ego.
Wysuszył, wyperfumował i ułożył włosy, po czym zajął się mniej ważnymi czynnościami
natury kosmetycznej. Po niespełna dwóch godzinach gotów był do wyjścia. Z lubością przyjmował
zachwycone spojrzenia uczniów obu płci, kiedy przechadzał się nad jeziorem, od czasu do czasu
unosząc dłoń w geście pozdrowienia. Jedynie nieliczni zasłużyli na takie wyróżnienie.
— Draco!
— Cześć Draco!
— Jak się masz, Draco?
— Wszystko w porządku, Draco?
— Widziałaś jego włosy? Och!
Draco uśmiechnął się pobłażliwie i minął stado wzdychających do niego dziewcząt.
Wyobraźnia podsuwała mu wiele możliwości wykorzystania pięknej pogody i uroczej jeziornej
scenerii, żaden jednak z wariantów nie uwzględniał rozdygotanych dziewczątek, które tak łechtały
jego próżność swoim zadurzeniem. Nie zdążył zrobić nawet trzech kroków, kiedy na spokojnej tafli
jeziora dostrzegł jakiś błyszczący przedmiot. Serce przekoziołkowało mu kilkakrotnie, kiedy
zorientował się, że to nic innego jak okulary samego Harry'ego Pottera.
"Znajdę je, podroczę się trochę, oddam, a potem będziemy długo i szczęśliwie pieprzyć się
jak króliki aż do usranej śmierci" — pomyślał z charakterystycznym dla swojej osoby
romantyzmem.
Accio okulary Pottera! — krzyknął. Niespodziewane komplikacje postanowiły w końcu
wyniknąć.
Harry doskonale wiedział, że żegnając się z życiem pozbawia jednocześnie cały świat
możliwości szczęśliwego zakończenia. Zawsze był silny, bronił się przed tym, a negatywne emocje
wypłakiwał w poduszkę, ale tym razem bezradność wobec idealności wszechświata przeważyła
szalę. Cóż tu po nim, skoro od kilku dni nie można dopatrzyć się w zamku skrzywdzonych i
napiętnowanych, biednych i poniżanych, nieszczęśliwie zakochanych i pokutujących za grzechy
młodości? Jaki sens ma jego życie w świecie pełnym dobra i różowego konfetti? Przywiązał głaz do
nogi i rzucił się w głębiny jeziora.
(Oczywiście istnieje tysiąc i jeden sposobów na popełnienie efektownego samobójstwa —
wiele z nich to metody szybkie i bezbolesne — ale Harry postanowił pocierpieć trochę w imię
prawdy i sprawiedliwości).
— Nazywam się Milijon, bo za milijony kocham i cierpię katusze! — zabulgotał z
ukontentowaniem, czując zbliżający się Koniec. Przed oczami przeleciało mu całe życie:
odzyskanie kamienia, zabicie bazyliszka, uwolnienie Syriusza, pojedynek z Voldemortem...
Nagłe szarpnięcie wyrwało go z przedśmiertnego otępienia.
— Potter?
— Prych prych! Malfoy?
Tak oto doszło do pierwszej konfrontacji naszych bohaterów. Draco Malfoy był rozdarty
pomiędzy przerażeniem, zszokowaniem a wystudiowaną pozą nonszalanckiego arystokraty. Harry
Potter był wściekły.
— Jak śmiałeś, prych prych!, jak śmiałeś uratować mi życie?!
Draco przez chwilę stał bez słowa i kontemplował zieleń oczu swojego rozmówcy, później
idealną linię szczęki i wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha pod przemoczonym podkoszulkiem.
Zamrugał kilka razy, kiedy Harry odchrząknął.
— Dlaczego? — zapytał Draco melodramatycznie i dla podkreślenia efektu machnął ręką w
kierunku zachodzącego słońca. Harry przez chwilę mełł w ustach wyjątkowo mięsiste słowo, ale
ostatecznie przełknął je z obrzydzeniem dla zachowania marnych resztek swojej kanoniczności.
Zdecydowanie potrzebował się wypłakać na czyimś ramieniu.
Hermiona? Hermiona, która zawsze cierpliwie wysłuchiwała jego historii, skrupulatnie
notowała każdy szczegół jego ee-elokwentnych słowotoków i na wszystko miała podręcznikową
radę, która pomagała w dziewięciu przypadkach na dziesięć? Nie, zdecydowanie odpada.
Ron? Wierny druh Ron, który stał za nim murem cokolwiek się działo i zgadzał się
wykonywać nawet najdziwniejsze zadania, które Harry uznał za niezbędne dla ratowania świata?
Absolutnie odpada.
Może Ginny? Kochana, zadurzona Ginny, zawsze gotowa postawić Harry'ego do pionu i
przypomnieć mu, jak żyć? Ginny-przyjaciółka, Ginny-kobieta? Nie, nie, nie!
Malfoy? Złośliwy, ironiczny dupek, który spędził sześć lat nauki w Hogwarcie głównie na
zatruwaniu Harry'emu życia, a któremu największą głupotą byłoby zaufać? Coś — zapewne
nieznoszący sprzeciwu Autor — podpowiadało Harry'emu, że tak, właśnie tak należy postąpić.
Wziął głęboki oddech.
— ... i od trzech dni nikt nie umarł. Od trzech dni! Ściana. Ściana. Depresja.
Draco Malfoy wpatrywał się w Harry'ego Pottera z rosnącą fascynacją. Nie zdawał sobie do
tej pory sprawy, że zaangażowanie Gryfona w los wszechświata może być tak podniecające.
Zwilżył usta.
— Nie dramatyzuj, Potter.
O tak, właśnie tak, dawka ironii odmierzona perfekcyjnie. Harry uniósł głowę i
zaprezentował najidealniejszą w świecie ustną podkówkę.
— Kiedy ja się nudzę! Czuję się niepotrzebny, niekochany, zaniedbywany i ignorowany.
— Wczoraj Pansy zniknęła czekolada. — Harry poruszył się niespokojnie. — A Goylowi
przytrzaśnięto palce drzwiami.
— Drzwiami? — upewnił się Harry. Draco entuzjastycznie pokiwał głową. — To z
pewnością Voldemort! To spisek! Czekolada, drzwi, wszystko łączy się w logiczną całość! —
Malfoy postanowił olśniewającym uśmiechem nadrabiać nienadążanie za rozwojem wydarzeń. —
Jakiż ja byłem głupi!
— Rozwikłamy to — obiecał Ślizgon. Harry otworzył usta i obdarzył rozmówcę
tajemniczym spojrzeniem. Strużka potu spłynęła po skroni Malfoya.
— Rozwikłamy to — obiecał Ślizgon. Harry, który był właśnie w trakcie wymyślania hasła
bojowego, zatrzymał awaryjnie wszystkie procesy myślowe i przeniósł całą uwagę na swojego
towarzysza. Jedno zdanie, niewinna deklaracja, a jakże zmieniła perspektywę, z jakiej Harry
zazwyczaj patrzył na Malfoya. W jednej chwili nienawiść, którą darzył Ślizgona, została
spakowana, przetransportowana do innego obszaru mózgu oraz rozpakowana jako zupełnie nowe,
nieznane uczucie. Harry nazwałby je chucią, gdyby nie przyrzeczenie nieużywania słów
powszechnie uznanych za wulgarne.
— Naprawdę chcesz mi pomóc? — zapytał, a jego bohaterskie serce z niewiadomych
przyczyn wystukało rytm marsza weselnego. Bezcielesna chuć zdarła z Dracona maskę
odwiecznego wroga wszystkiego, co słodkie, puchate i nieczystej krwi, i pozwoliła Harry'emu
dojrzeć mlecznobiałą gładkość policzków i głębię szarych oczu. Jeśli umówimy się, że sześć lat
czajenia się na siebie w rogach korytarzy tylko po to, by podpalić przeciwnikowi uszy albo
przyprawić czułki, można uznać za niebyłe — Harry Potter został właśnie stratowany przez
galopującą miłość od pierwszego wejrzenia.
Poszukiwania złodzieja czekolady trwały już od trzech dni. Harry stawał się coraz bardziej
podekscytowany, Draco natomiast — coraz bardziej niecierpliwy. Nie wystarczały mu już
okazjonalne muśnięcia dłoni, przypadkowe otarcia bioder, dwuznaczne spojrzenia. Nie po to od
wtorku zadawał wszystkim idiotyczne pytania o trzaskanie drzwiami, żeby dostać w zamian jakieś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin