Wolfkind Peter Daniel - Noc księżycowa.pdf

(743 KB) Pobierz
PETER DANIEL WOLFKIND
NOC KSI ĘŻ YCOWA
PRZEKŁAD: HENRYK VOGLER
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1977
813444552.001.png 813444552.002.png
Odwiedziny u Aldy
Ta sobota karnawałowa sko ń czyła si ę wcze ś niej. Była dopiero dziesi ą ta wieczór i le ż a-
łem ju ż w łó ż ku. Nie mogłem zasn ąć . W małym pokoju wiejskiego domku, który Alda Blau-
berg miała dla mnie zawsze w pogotowiu, robiło si ę raz jasno, raz ciemno. Burza p ę dziła li-
czne małe chmurki w kierunku ksi ęż yca. Pokój był mi dobrze znajomy. Nawet w ciemno ś ci
rozpoznawałem wszystkie przedmioty. Naprzeciwko mnie wysoka toaleta w dawnym niemie-
ckim stylu, z lustrem, stoj ą ca przed w ą skimi, wytapetowanymi drzwiami. Po lewej stronie
mego łó ż ka komoda, na której znajdował si ę portret oficera w malowniczym mundurze,
jednego z byłych kochanków Aldy, ksi ę cia czy te ż barona. Straciwszy przy ko ń cu pierwszej
wojny ś wiatowej swoje dobra na Morawach, sprzedał on cał ą bi ż uteri ę ż ony. Za uzyskan ą
sum ę wybudował dla Aldy Blauberg (jak mi o tym sama wielokrotnie opowiadała) ten dom.
Podobno wkrótce po wojnie zastrzelił swoj ą ż on ę , a potem popełnił samobójstwo. Kiedy ksi ę -
ż yc o ś wietlał jasno pokój, widziałem ciemn ą plam ę na ż ółto połyskuj ą cej ramce jego fotogra-
fii. Obok niej le ż ały kunsztownie cyzelowane piecz ą tki, przyciski do listów z ró ż anego kwa-
rcu, bursztynu i ołowiowego szkła, srebrny ołówek do wykr ę cania, tabakierka oraz inne bez-
u ż yteczne przedmioty. Bezsensowne podarunki, którymi ongi ś obsypywano Ald ę jako uwie-
lbian ą ś piewaczk ę . Ś cian ę nad komod ą pokrywały wie ń ce laurowe, afisze, listy, w ś ród nich
list byłej najja ś niejszej pani Zyty, ostatniej cesarzowej Austrii. A nad moim łó ż kiem wisiał
oprawiony w masywne drewniane ramy dyplom szlachecki Aldy Blauberg. W szufladach sze-
rokiej komody — obok niezliczonych zdj ęć przedstawiaj ą cych Ald ę jako Tosc ę , Aid ę , Siegli-
nd ę oraz bohaterk ę jeszcze wielu innych sopranowych partii — le ż ało wiele p ę katych tomów,
w których pani domu zbierała krytyki prasowe, jakie ukazywały si ę o niej w Wiedniu, Medio-
lanie, Pary ż u i Nowym Jorku. Szczególnie jej Tosca wzbudzała zawsze podziw. Wła ś nie po
galowym przedstawieniu Toski sze ść dziesi ę cioletnia i wci ąż jeszcze hucznie oklaskiwana
Alda po ż egnała si ę ze scen ą . Od 25 lat, odsuni ę ta od ś wiata, ż yła w swoim wiejskim domu.
Kroki w sieni i r ż enie konia nie pozwalały mi zasn ąć . Od czasu do czasu słyszałem
dalek ą muzyk ę . Urywała si ę ona nagle. My ś li moje wci ąż były zaj ę te niezwykłymi prze ż ycia-
mi tego dnia.
Podró ż do Aldy przebiegała tym razem niezwyczajnie. Im wy ż ej si ę wznosiłem, tym
stawało si ę cieplej. Musiałem wył ą czy ć ogrzewanie wozu. Koła pojazdu zapadały si ę w ś nieg
rozmi ę kły na skutek odwil ż owej zawiei. Wydawało si ę , jak gdyby w ą ska droga chciała mi
przeszkodzi ć w dotarciu do domu Aldy. Tam, gdzie wysokie ś wierki i modrzewie stanowiły
ochron ę przed wiatrem i sło ń cem, droga była zlodowaciała. Tylne koła samochodu wpadały
w po ś lizg. Musiałem wysiada ć i zakłada ć na nie ła ń cuchy. Gdy po drugiej stronie doliny
ujrzałem rozbłyskuj ą ce okna odległych gospodarstw, nie potrafiłem si ę zorientowa ć , czy od-
bija si ę w nich zachodz ą ce lutowe sło ń ce, czy te ż zapalono ju ż tam ś wiatła. Przypomniałem
sobie moje przeczucia: ż e obecny pobyt u Aldy b ę dzie przebiegał inaczej ni ż zwykle. Rzeczy-
wi ś cie brak było wszystkiego, z czym zdołałem si ę ju ż oswoi ć w czasie poprzednich wizyt.
Przed domem bednarza nie płon ą ł ogie ń . Zwykle zbijał on przy nim beczki. Kiedy przeje-
ż d ż ałem tamt ę dy, zawsze przyja ź nie mnie pozdrawiał. Tym razem ujrzałem tylko na topniej ą -
cym ś niegu czarne, wypalone ognisko. Nie spotkałem równie ż Józi Heidinger. Była to upo ś le-
dzona umysłowo córka chłopa, którego zagroda le ż ała po drodze. Bez wzgl ę du na pogod ę
dziewczynka stała oparta o sp ę kan ą , zwrócon ą w stron ę ulicy północn ą ś cian ę domu i ś piewa-
ła przy d ź wi ę kach tranzystorowego odbiornika radiowego, który zawsze nosiła z sob ą . Czasa-
mi zatrzymywałem si ę przy niej i pytałem, co ładnego ś piewa. Wtedy szczerzyła z ę by w
u ś miechu i powtarzała tylko: „Blauberg, Blauberg!” Alda Blauberg ś miała si ę zawsze, kiedy
opowiadałem jej o Józi. Wyprzedziłem moim wozem kilku chłopów. Szli spiesznie poprzez
zwały ś niegu. Pomy ś lałem, ż e s ą w drodze do jakiej ś gospody. Była to wszak zapustna sobo-
ta.
Krokwie dachu trzeszczały wskutek burzy. Znowu usłyszałem r ż enie konia. Przypo-
mniałem sobie furmank ę , któr ą napotkałem. Zobaczyłem j ą nagle na zakr ę cie przed sob ą . Nie
mogłem jej wyprzedzi ć , droga była zbyt w ą ska, musiałem zwolni ć . Wreszcie mój wóz utkn ą ł
w gł ę bokim ś niegu. Wo ź nica nie zauwa ż ył mnie. Trzeba było wysi ąść i biec za furmank ą .
Wołałem gło ś no. W ko ń cu wo ź nica odwrócił si ę . Miał na sobie płaszcz z zielonego lodenu i
nauszniki. Był to bednarz. Do wozu zaprz ęż ony był jego kary ko ń . Na wozie le ż ała długa
czarna skrzynia. Skin ą ł mi przyja ź nie głow ą : „Czy tak ż e do pani Blauberg?” — zapytał.
Potem zatrzymał konia. Z wysiłkiem dopchali ś my mój samochód do jego furmanki i przycze-
pili ś my go do niej. W ten sposób pozwoliłem si ę jaki ś czas holowa ć czekaj ą c, a ż droga si ę
poszerzy. Kiedy to nast ą piło, wyjechałem do przodu. „Zobaczymy si ę !” — zawołał za mn ą
bednarz.
Znów usłyszałem r ż enie. „Mo ż e to ów kary bednarza” — pomy ś lałem. Tymczasem
mógł ju ż łatwo przeby ć ą drog ę .
Moja jazda do wiejskiej posiadło ś ci Aldy Blauberg trwała bardzo długo. Miejsce, które
Alda kazała zawsze uprz ą tn ąć dla mojego wozu, było zaj ę te. Stał tam mały samochód. Ja z
moim wpadłem tu ż obok domu w zasp ę . Mam nadziej ę , ż e .ciepły wiatr stopi w nocy ś nieg.
Znów usłyszałem gło ś n ą muzyk ę .
Słyszałem j ą tak ż e, kiedy pó ź nym popołudniem przest ą piłem próg domu. Dobiegała z
tranzystora Józi. Okoliczni chłopi zebrali si ę w sieni. Lekarz wyszedł mi naprzeciw. Do niego
wła ś nie nale ż ał samochód stoj ą cy na moim miejscu. „Dobrze ż e pan si ę zjawił — powiedział.
— Zdaje si ę , ż e zbli ż a si ę koniec naszej wielkiej ś piewaczki”. Ż ona bednarza i jaki ś m ęż czy-
zna, którego nie znałem, próbowali podsłuchiwa ć moj ą rozmow ę z lekarzem. Cofn ę li ś my si ę
do łazienki. Szeroka wanna z białymi kafelkami i złoconymi ozdobami była do połowy pełna.
Po wodzie pływały ró ż e, gerbery, irysy, chryzantemy, bez. Zapytałem lekarza, dlaczego w
wannie pływaj ą kwiaty. „Na wszelki wypadek — odpowiedział lekarz. — Z jej sercem jest od
kilku dni ź le. A teraz jeszcze ten wiatr. Obawiam si ę , ż e to stanie si ę dzisiejszej nocy.” Kiedy
wyszli ś my z łazienki, Józia płakała. Ojciec odebrał jej radio. Potem oddano jej aparat z po-
wrotem. Ale gromadz ą cy si ę dokoła chłopi wył ą czali je z niech ę tnym pomrukiem, jak tylko
słyszeli muzyk ę . Od czasu do czasu dochodziły mnie powstrzymywane sił ą protesty Józi.
Przypomniałem sobie Ald ę . Przenikliwe, przeszywaj ą ce spojrzenie, które mnie uderzy-
ło, kiedy wszedłem do jej pokoju. Tak nie patrzy umieraj ą ca. Spodziewałem si ę , ż e ujrz ę oso-
b ę spokojnie drzemi ą c ą , lecz Alda była całkowicie rozbudzona. Siedziała w łó ż ku wyprosto-
wana, wsparta na wielu poduszkach. „Mój kochany — odezwała si ę do mnie władczym gło-
sem — dobrze, ż e przyszedłe ś .” Zapytałem o stan jej zdrowia. „Ach, wiesz — usłyszałem jej
głos i poczułem na sobie bystre spojrzenie — ten wiatr sprawia mi zawsze kłopot. Ale za par ę
dni wszystko przejdzie.” Obok jej ło ż a stało krzesło, na którym wisiała wojskowa marynarka.
Był to mundur z czasów monarchii. Bogato haftowany złotem. „Drogi stary przyjaciel prze-
bywa z wizyt ą u mnie” — powiedziała Aida, gdy zauwa ż yła, ż e spogl ą dam wci ąż na osobli-
w ą cz ęść garderoby przy jej ło ż u. Ch ę tnie poznałbym owego go ś cia. Alda o ś wiadczyła mi, ż e
on bardzo ź le widzi i udał si ę ju ż na spoczynek. Powinienem mie ć cierpliwo ść do jutra.
Ko ń przed domem zar ż ał. Niespokojnie szarpał dyszlem wozu, zgrzytały ła ń cuchy.
Przymkn ą łem powieki. Za ka ż dym razem gdy przymykałem oczy, widziałem przenikliwy
wzrok Aldy. Był on u niej czym ś niezwyczajnym. Poza tym wygl ą dała ju ż bardzo ź le. Kiedy
ksi ęż yc roz ś wietlał mój pokój, wydawało mi si ę , ż e z wysokiego lustra toalety w starym nie-
mieckim stylu spogl ą da na mnie Alda. Wstałem z łó ż ka i zakryłem lustro swoim szlafrokiem.
Fotografi ę arystokraty w mundurze wło ż yłem w górn ą szuflad ę komody. Ostro zabrzmiało
kilka taktów muzyki, a potem rozległy si ę skargi Józi gwałtownie uciszanej przez czekaj ą cych
na ś mier ć Aldy s ą siadów.
Poło ż yłem si ę z powrotem. Na pró ż no usiłowałem zasn ąć . W ko ń cu postanowiłem
wyj ść na powietrze.
Kiedy zszedłem po schodach do sieni, znajdowali si ę w niej wszyscy s ą siedzi. Odma-
wiali szeptem ró ż aniec. Ujrzałem, ż e zjawił si ę tak ż e bednarz. Kiedy zauwa ż ył mnie, ukłonił
si ę nieznacznie. Pozostali nie zmienili postawy. Józia siedziała cicho na trzcinowym krze ś le
obok drzwi wej ś ciowych, trzymaj ą c na kolanach swoje radio. Przechodz ą c obok niej przy-
tkn ą łem kilkakrotnie wskazuj ą cy palec do warg, daj ą c jej w ten sposób do zrozumienia, ż e
powinna zachowywa ć si ę spokojnie. Przytakn ę ła energicznie skinieniem głowy.
Wyszedłem z domu w burzliw ą , wietrzn ą noc. Ko ń bednarza był niespokojny. Pogładzi-
łem w przej ś ciu jego szyj ę . Parskał i grzebał kopytem ziemi ę . Przekopał ju ż ę boko cały mo-
kry ś nieg. Miejsce postoju okazało si ę puste. Lekarz odjechał. Zastanawiałem si ę , czy powi-
nienem spróbowa ć postawi ć swój wóz na zwykłe miejsce. Ale ś nieg przy drodze był jeszcze
ę boki. Zboczyłem z w ą skiej ulicy na poln ą drog ę prowadz ą c ą w kierunku doliny. Tu i
ówdzie trzeszczała gał ąź w konarach drzew. Ksi ęż yc przedzierał si ę szybko poprzez liczne
małe chmury. Jego ś wiatło odbijało si ę srebrzy ś cie w strumieniu, który przecinał mi kilkakro-
tnie drog ę . Pod w ą skimi kładkami widniały jeszcze resztki kry. Noc była bardzo jasna. W
du ż ej odległo ś ci ujrzałem jak ąś posta ć . Czy ż by to który ś z chłopów w ę drował podczas owej
zapustnej nocy?
Chód tego człowieka wydawał mi si ę dziwny. Mo ż e był pijany? Zataczał si ę z jednej
strony drogi na drug ą , pochylał nieustannie i zdawał si ę szuka ć czego ś w suchej trawie przy
pomocy połyskuj ą cej, lekko zakrzywionej laski. Grzebał to na prawym brzegu drogi, to na
lewym. Potem znowu si ę pochylał, jakby pragn ą ł bardzo dokładnie obejrze ć wydobyte lask ą
ź d ź bło trawy. Czasami tak ż e zdawał si ę podnosi ć co ś z ziemi i jak krótkowidz przysuwa ć
sobie zupełnie blisko do oczu. Szedł naprzód bardzo wolno. Zbli ż yłem si ę do tej obcej posta-
ci, tak ż e mogłem j ą dokładnie obejrze ć . Był to szczupły m ęż czyzna. Z daleka mo ż na było
okre ś li ć jego sylwetk ę jako wytworn ą . Tylko ubranie wywoływało zdumiewaj ą ce wra ż enie.
Na głowie miał co ś w rodzaju kapelusza. A mo ż e była to czapka? Nie mogłem tego z cał ą
pewno ś ci ą stwierdzi ć , gdy ż wła ś nie długa chmura przesłoniła ksi ęż yc. Zawahałem si ę . Czy
powinienem podej ść bli ż ej do obcego? Zauwa ż yłby mnie wtedy i przerwałby swoje czynno-
ś ci. Miał na sobie niebieskie spodnie. Odniosłem wra ż enie, ż e wida ć na nich było ciemne pa-
sy, od bioder a ż do ziemi. Czy były to spodnie smokingowe? Nie, to nie był smoking. Mate-
riał był na to zbyt jasny. M ęż czyzna nie nosił tak ż e marynarki, tylko pulower przylegaj ą cy
ciasno do jego szczupłego korpusu. Nieustannie grzebał l ś ni ą c ą lask ą w ziemi, pochylał si ę ,
co ś podnosił, znów przybli ż ał do oczu i znowu posuwał si ę par ę kroków naprzód lub te ż
kierował w inn ą stron ę drogi, wykonuj ą c wci ąż te same ruchy. Zbli ż ał si ę coraz bardziej.
Ukryłem si ę za ś wierkiem. Ksi ęż yc wysun ą ł si ę spoza chmury i przegl ą dał si ę w strumieniu.
Laska w dłoni obcego rozbłysn ę ła teraz jasno. A poniewa ż m ęż czyzna zbli ż ył si ę ju ż do mnie
na bardzo mał ą odległo ść , mogłem zobaczy ć , ż e nie jest to laska, lecz szabla. Tak ż e nakrycie
głowy m ęż czyzny połyskiwało. Nieznajomy nosił hełm. A spodnie z lampasem nie były spo-
dniami smokingowymi, tylko od munduru wojskowego. Teraz równie ż ujrzałem jego twarz,
widziałem j ą ju ż kiedy ś . Zacz ą łem si ę zastanawia ć . Musiałem zachowywa ć ostro ż no ść , aby
nieznajomy mnie nie dostrzegł. Kiedy przykucn ą ł tu ż obok mnie, opu ś ciłem swoje miejsce i
ukryłem si ę za pobliskimi krzakami. Obcy usłyszał mnie. Przestraszony, rozgl ą dn ą ł si ę doko-
ła. Widziałem jego połyskuj ą cy hełm, w ą sk ą twarz, smukł ą sylwetk ę . I nagle zrozumiałem,
sk ą d znam t ę posta ć . Stoj ą cy naprzeciwko mnie m ęż czyzna był sobowtórem nieszcz ę snego
oficera arystokraty, który wybudował wiejsk ą posiadło ść Aldy Blauberg i którego fotografi ę
usun ą łem wła ś nie z komody mego pokoju. Równie ż hełm był taki sam jak ów na zdj ę ciu. To
mnie zaniepokoiło. Od Aldy wiedziałem przecie ż , ż e ów hrabia, baron czy ksi ążę popełnił
samobójstwo ju ż wiele lat temu. Mo ż e to jaki ś pijany chłop wracał do domu z zabawy kostiu-
mowej. Co prawda było nie do pomy ś lenia, aby kto ś taki miał sobie wybra ć akurat kostium i
mask ę dawnego kochanka Aldy. A gdzie była jego marynarka? Czy to nie ona wła ś nie wisiała
obok łó ż ka Aldy? Przypomniałem sobie, ż e Alda, na której zgon całe s ą siedztwo oczekiwało
teraz w sieni domu, opowiadała mi, ż e przebywa u niej kto ś z wizyt ą . Po jakim ś czasie obcy
zacz ą ł znowu dłuba ć w ziemi szabl ą . czego szukał? Stałem bez ruchu za krzakiem. Zastana-
wiałem si ę . L ę kałem si ę zetkni ę cia z owym nieznajomym. Czy powinienem pozwoli ć mu
przej ść naprzód? Wykorzystałem pot ęż ny podmuch wichru, opu ś ciłem swoj ą kryjówk ę i po-
biegłem o kilka drzew dalej. Człowiek w mundurze nie zauwa ż ył mnie. Byłem zm ę czony.
Chciałem ju ż znale źć si ę w domu. Opodal droga skr ę cała. Unikn ą wszy zetkni ę cia si ę z
nieznajomym, powróciłem do domu Aldy.
W sieni paliło si ę ś wiatło. Otwarłem drzwi wej ś ciowe. Chłopi stali wci ąż jeszcze razem
i modlili si ę . Nagle przestali. Dały si ę słysze ć kroki. Czy ż by to był go ść Aldy schodz ą cy w
dół po skrzypi ą cych schodach? Józia otwarła szeroko usta. Ukazała si ę Alda. Ostrym spojrze-
niem obrzuciła po kolei ka ż dego z gromady zaskoczonych ż ałobników.
— O co chodzi?— jej głos brzmiał pewnie i energicznie jak zawsze.
Milczeli ś my. Wreszcie bednarz zebrał si ę na odwag ę i powiedział:
— Wielmo ż na pani, słyszeli ś my, ż e pani ź le si ę czuje. Dlatego chcieli ś my pani ą odwie-
dzi ć .
— Jak widzicie, czuj ę si ę bardzo dobrze. Dzi ś jest sobota zapustna. Nie powinno si ę jej
sp ę dza ć w domu starej kobiety. Wracajcie spokojnie do domów.
Podniósł si ę wielogłosowy szmer. Ka ż dy z obecnych chłopów przed wyj ś ciem oddawał
ukłon i pomrukiwał niezbyt zrozumiałe ż yczenia zdrowia. Alda stała nieporuszona na osta-
tnim stopniu schodów i obserwowała, jak dom pustoszeje. Ch ę tnie wycofałbym si ę do swoje-
go pokoju, ale bałem si ę przej ść obok Aldy. L ę kałem si ę jej blisko ś ci, dlatego czekałem, a ż
zejdzie do sieni. Chciałem wynie ść si ę tak szybko, jak tylko to b ę dzie mo ż liwe. Usłyszałem
jej gło ś ny ś miech.
— Piotrze! — zawołała. Stała w łazience przed wann ą do połowy pełn ą wody, w której
pływały kwiaty. — Spójrz, oni chcieli mnie ju ż pochowa ć .
— Tak, lekarz obawiał si ę najgorszego — powiedziałem.
— Najgorszego, najgorszego! Ach, ci lekarze! — wyj ę ła kwiaty z wanny i wyrzuciła je
za drzwi. Jej chód był niepewny. Skorzystałem ze sposobno ś ci i szybko poszedłem na pi ę tro.
Kiedy przest ą piłem próg swego pokoju, przeraziłem si ę szlafroka wisz ą cego na lustrze.
W ś wietle ksi ęż yca przypominał on człowieka czepiaj ą cego si ę ostatkiem sił drzwiczek ko-
mody. Poniewa ż Alda znów mogła si ę o własnych siłach porusza ć , mogłem spodziewa ć si ę ,
ż e nazajutrz zajdzie do mego pokoju. Wyj ą łem wi ę c z powrotem z szuflady fotografi ę jej wie-
lkodusznego kochanka, aby postawi ć j ą na dawne miejsce. Przypomniałem sobie osobnika
spotkanego przed chwil ą i podszedłem do okna. Chciałem obejrze ć fotografi ę skrupulatnie w
ś wietle ksi ęż yca. Osoba na zdj ę ciu była łudz ą co podobna do owego nieznajomego. Tylko w
oczach dostrzegłem pewn ą ż nic ę . Spojrzenie wojskowego napotkanego na drodze było
puste. Wydawał si ę niedowidzie ć . Natomiast oczy m ęż czyzny na fotografii były przenikliwe i
przeszywaj ą ce. Przypominały niemiły wzrok Aldy, jaki owego wieczoru spostrzegłem u niej
po raz pierwszy.
Wyjrzałem z okna. Bednarz odwi ą zywał konia od płotu i z gło ś nym nawoływaniem
zawracał furmank ę . Potem kilku chłopów wdrapało si ę na wóz siadaj ą c na czarnej skrzyni.
Niezwykły pojazd ruszył ci ęż ko z miejsca i min ą ł powoli mój samochód, kieruj ą c si ę w stron ę
doliny. Józia biegła za nim. Obiema r ę kami przyciskała do siebie malutkie radio. Gło ś na
muzyka taneczna rozbrzmiewała poprzez zapustn ą noc. Furmanka była coraz dalej. Muzyka
Józki zmieszała si ę z poszumem drzew. Wkrótce wszystko umilkło.
Zamkn ą łem okno, ustawiłem portret tajemniczego arystokraty z powrotem na komodzie
i poło ż yłem si ę do łó ż ka. Tu i ówdzie słyszałem głosy. Z pocz ą tku s ą dziłem, ż e to burza, jej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin