288. James Susanne - Wakacje w Rzymie.pdf

(492 KB) Pobierz
508678864 UNPDF
508678864.001.png
508678864.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W piękny lipcowy poranek Lily wysiadła z taksówki na
londyńskim lotnisku Heathrow, zapłaciła kierowcy i potoczyła do
wejścia niewielką walizkę.
Na myśl, że jej praca w rodzinie Belli i Rosie dobiegła końca,
odczuwała osobliwą mieszaninę żalu i ulgi. Opiekowała się
ośmioletnimi bliźniaczkami zaledwie przez rok, lecz to wystarczyło,
by zdała sobie sprawę, że nie nadaje się na nianię. Z czasem nawet
polubiła te nadmiernie rozpieszczone dziewczynki i zaczęła im
współczuć, gdyż ich rozwiedziona matka poświęcała im niewiele
uwagi. Jednak nie chciała przez całe życie zajmować się dziećmi.
Na szczęście oszczędziła trochę pieniędzy, to też mogła na
razie nie podejmować żadnej pracy i rozpatrzyć się w sytuacji.
Wiedziała, że z łatwością uzyska kredyt hipoteczny na swoje
maleńkie jednopokojowe mieszkanko w Berkshire. Ponieważ zaś
ukończyła kurs gotowania, mogła tez w każdej chwili zatrudnić się w
którejś z niezliczonych londyńskich restauracji. Lecz dręczył ją
nieokreślony niepokój i odczuwała mglistą potrzebę jakiejś odmiany,
toteż postanowiła polecieć na parę dni do Rzymu i odwiedzić swego
brata Sama, który był tam współwłaścicielem niewielkiego hotelu.
Czekając na wejście do samolotu, przyglądała się
współpasażerom. Większość wybierała się na urlopy i była ubrana w
dżinsy i letnie stroje. Lily z niejasnego powodu włożyła na podróż
ładny szary kostium, białą bluzkę, cienkie czarne rajstopy i pantofle
na wysokich obcasach. Może właśnie dzięki temu podczas odprawy,
gdy okazało się, że w klasie ekonomicznej jest nadkomplet,
przeniesiono ją do klasy biznesowej.
W samolocie zajęła miejsce przy oknie. Po chwili zjawił się
najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała w swoim
dwudziestosześcioletnim życiu. Umieścił na półce podręczny bagaż,
a potem usiadł obok i rzucił zdawkowo:
– Dzień dobry.
Lily zaczerwieniła się.
– Och... cześć... – wyjąkała speszona, usiłując nieudolnie
naśladować jego swobodny ton.
Z mocno bijącym sercem zerknęła ukradkiem na wyrazisty
profil mężczyzny, mocno zarysowany podbródek i modną fryzurę.
Nieznajomy miał na sobie ciemny, świetnie skrojony garnitur,
śnieżnobiałą koszulę i gładki, niebieski krawat. Roztaczał władczą
aurę i była świadoma, że przyciąga pożądliwe spojrzenia wszystkich
siedzących w pobliżu kobiet.
Wygodnie rozprostował nogi i spojrzał na Lily. Rzuciła mu się w
oczy jej ładna owalna twarz, upięte faliste włosy oraz elegancki strój
nadający dziewczynie poważny wygląd. Ogarnęło go zmieszanie
i odwrócił wzrok. Niemal natychmiast pojął powód. Pierwszy raz od
śmierci Elspeth zwrócił uwagę na inną kobietę.
Choć minął już rok, nosił ją wciąż w sercu. Pomyślał o trójce ich
dzieci – dwóch synach oraz dziewięcioletniej Frei, którą lśniące,
kasztanowe włosy i orzechowe oczy tak bardzo upodabniały do
matki. Na wspomnienie córki zmarszczył brwi. Była trudnym
dzieckiem i dogadywał się z nią gorzej niż z chłopcami. Niechętnie
się zgodził, by w tygodniu mieszkała w szkolnym internacie, gdyż
chciała spędzać więcej czasu z przyjaciółkami. Musiał jednak
przyznać, że w domu jest spokojniej bez jej wybuchów złości. A gdy
przyjeżdżała w weekendy i cała rodzina zbierała się w komplecie,
zazwyczaj udawało się uniknąć spięć.
Gdy samolot ruszył gwałtownie po pasie startowym, Lily
wstrzymała oddech i kurczowo uchwyciła się poręczy fotela.
Nieznajomy spostrzegł napięcie dziewczyny.
– Denerwuje się pani? – zapytał.
Jego nieoczekiwana troska sprawiła jej przyjemność.
– Ależ skądże – skłamała. – Nic mi nie jest.
Nie uwierzył jej i z powątpiewaniem uniósł brew, jednak nic nie
powiedział, a po kilku chwilach wznieśli się już w powietrze.
Pasażerowie zaczęli odpinać pasy. Towarzysz Lily wstał i wydobył ze
schowka aktówkę. Najwidoczniej zamierzał zająć się pracą. To
dobrze, pomyślała, przynajmniej nie będzie musiała podtrzymywać
bezsensownej pogawędki. Wyjął tekturową teczkę i zatrzasnął
aktówkę, ale zdążyła dostrzec nazwisko na plakietce: ,,Theodore
Montague’’.
Z torby podręcznej wyciągnęła ilustrowany magazyn i
przekartkowała go niedbale. W podróży nie była w stanie czytać
niczego poważniejszego i podziwiała, że jej sąsiad potrafi skupić się
na studiowaniu dokumentów.
Zjawiła się stewardesa i kokieteryjnie trzepocząc sztucznymi
rzęsami, zapytała go, co ma podać. Odwrócił się do Lily.
– Czego pani sobie życzy?
– Och... wezmę tylko czarną kawę bez cukru – odrzekła pośpiesznie.
– W takim razie poprosimy o dwie kawy – powiedział i po raz
pierwszy się uśmiechnął.
Gdy już popijali gorący płyn, zagadnął:
– Więc pani też nie lubi jeść podczas lotu?
– Jest ciasno i niewygodnie, a poza tym podają wszystko zawinięte
w plastik.
– Właśnie – przytaknął. – Zresztą na krótkiej trasie jedzenie nie jest
konieczne.
A więc jednak zaczęli rozmawiać! Lily zazwyczaj unikała
grzecznościowych pogaduszek z przygodnymi towarzyszami
podróży, jednak tym razem czuła się zupełnie swobodnie.
– Przypuszczam, że żadne z nas nie udaje się na wypoczynek –
zauważył mężczyzna, mierząc ją wzrokiem. – Chyba jako jedyni
spośród pasażerów nie nosimy dżinsów i podkoszulków.
– Właściwie jadę na kilka dni do Rzymu odwiedzić brata, który
prowadzi tam hotel – oświadczyła Lily. – I chcę też przemyśleć parę
spraw – dodała, ale natychmiast tego pożałowała, obawiając się, że
nieznajomy zacznie ją wypytywać. Lecz on tylko przyjrzał się jej
przenikliwie. – Więc pan też nie jest na urlopie? – spytała niepewnie.
– Niestety nie. Biorę udział w seminarium. W ubiegłym roku udało
mi się tego uniknąć, ale teraz mam wygłosić referat, więc nie
mogłem się wykręcić. Jednak myślę, że jakoś to przeżyję. – Znów
uśmiechnął się zniewalająco. – Zawsze warto spędzić w Rzymie
choćby kilka dni, bez względu na powód.
– Jaki jest temat tego seminarium? – zapytała z zaciekawieniem.
Nagle zapragnęła dowiedzieć się o nim więcej. Czy zajmuje się
marketingiem lub public relations? A może giełdą?
– Interesują mnie zagadnienia dotyczące zdrowia dzieci – oznajmił
niedbałym tonem. – Wykładam pediatrię, co jest pasjonujące, lecz
oznacza, że nie zostaje mi zbyt wiele czasu na praktykę. – Wzruszył
ramionami. – Ale nie można mieć wszystkiego, a widocznie uznano,
że obecnie będę bardziej przydatny jako wykładowca.
Przypuszczam jednak, że to się zmieni, gdy nadejdzie właściwa
pora. Przekonałem się, że wżyciu nie ma niczego stałego – dorzucił i
mocno zacisnął usta.
Kto mógł przewidzieć, że niezidentyfikowany wirus tak
nieoczekiwanie i tragicznie uśmierci jego piękną żonę? Ten dramat
nauczył go, by nie czynić zbyt dalekosiężnych planów.
Lily natychmiast wyczuła zmianę jego nastroju i zapragnęła mu
się zwierzyć.
– Cóż, ja chciałabym zmienić jakoś swoje życie, ale doprawdy nie
wiem jak – wyznała. – Po szkole ukończyłam kurs gastronomiczny i
pracowałam w rozmaitych londyńskich hotelach i klubach, ale
zmierziło mnie gotowanie dla obcych ludzi. W zeszłym roku zajęłam
się opieką nad dziećmi. –Wzdrygnęła się. – Lecz to nie było dobre
posunięcie. Pechowo trafiły mi się okropnie rozwydrzone
ośmioletnie bliźniaczki, które nieustannie rozrabiały. Dopiero pod
koniec zaczęłam sobie z nimi lepiej radzić, jednak nie na tyle, bym
zdecydowała się kontynuować pracę w tym zawodzie. – Westchnęła
smutno. – Z radością obdarzyłabym uczuciem Bellę i Rosie, ale one
chyba nie chciały mnie pokochać.
Montague, który słuchał wpatrzony w nią, powoli skinął głową.
– Wszyscy przeżywamy czasem trudne chwile. Myślę jednak, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin