Roberts Nora - Dziś i na zawsze.rtf

(377 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

DZIŚ I NA ZAWSZE

Tytuł oryginału Tonight and always

1

Zapadł zmierzch, dziwne, niemal mistyczne interludium, kiedy światło i ciemność znajdują się w doskonałej równowadze. Za chwilę miękkie odcienie niebieskości miały ustąpić miejsca płomiennym barwom zachodu słońca. Cienie się wydłużały; ptaki milkły.

Kasey stanęła u stóp schodów prowadzących do rezydencji Taylorów. Spojrzała w górę, na masywne białe filary, starą różową cegłę i ogromne tafle szkła. Tu i tam przez zaciągnięte zasłony lekko przebijały światła. W tym miejscu wyczuwało się stare pieniądze i rodową godność.

Onieśmielające, pomyślała, wodząc wzrokiem po budynku. Miał swój styl. Pod osłoną zmroku dom wyglądał na wypełniony spokojem. Uniosła dużą kołatkę i uderzyła w ciężkie dębowe drzwi. Dźwięk rozniósł się w półmroku. Uśmiechnęła się, słysząc to, a potem odwróciła, by spojrzeć na krwawe kolory nieba. Było już bliżej nocy niż dnia Drzwi się otworzyły. Kasey zobaczyła niską ciemnowłosą kobietę, ubraną w czarny uniform i biały fartuszek.

Jak w filmie, pomyślała i znów się uśmiechnęła. To jednak może być przygoda.

- Witam.

- Dobry wieczór, proszę pani - powiedziała grzecznie pokojówka i stanęła w drzwiach jak strażnik pałacu.

- Dobry wieczór - odpowiedziała Kasey. - Myślę, że pan Taylor spodziewa się mojego przybycia.

- Panna Wyatt? - pokojówka przyjrzała się jej z powątpiewaniem Nie ruszyła się, aby ją przepuścić. - Pan Taylor spodziewa się pani chyba dopiero jutro.

- Tak, ale przyjechałam dziś. - Wciąż uśmiechnięta, Kasey minęła pokojówkę i weszła do holu. - Proszę mu powiedzieć, że już jestem - odwróciła się, żeby spojrzeć na trójramienny świecznik, którego światło padało na dywan.

Uważnie przyglądając się Kasey, pokojówka zamknęła drzwi.

- Zechce pani tu zaczekać - wskazała krzesło w stylu Ludwika XIV. - Zawiadomię pana Taylora o pani przybyciu.

- Dziękuję. - Jej uwagę odwrócił już autoportret Rembrandta. Pokojówka bezszelestnie odeszła.

Kasey przyjrzała się Rembrandtowi i przeszła do następnego obrazu. Renoir. Ten dom to muzeum, pomyślała i zaczęła się przechadzać po holu, oglądając malowidła jak w galerii sztuki. Kasey uważała, że dzieła tej klasy powinny być własnością publiczną - muszą być szanowane, podziwiane i przede wszystkim oglądane. Ciekawe, czy tu ktoś naprawdę mieszka, pomyślała i przesunęła palcem po grubej złotej ramie.

Jej uwagę zwróciły czyjeś głosy. Instynktownie skierowała się w stronę, z której dobiegały.

- Jest jednym z największych autorytetów w dziedzinie kultury Indian amerykańskich, Jordanie. Jej ostatni artykuł zyskał wiele pochwał. Ma dopiero dwadzieścia pięć lat, więc w kręgach antropologicznych jest uważana za fenomen.

- Jestem tego świadom, Harry, w przeciwnym razie nie zgodziłbym się z twoją sugestią zaproszenia jej do współpracy przy pisaniu książki. - Jordan Taylor zakręcił swoim martini. Pił powoli, delektujcie się wytrawnym, doskonałym drinkiem. - Zastanawiam się, jak nam miną najbliższe miesiące. Takie typowe stare panny działają onieśmielająco, poza tym nie przepadam za ich towarzystwem.

- Nie szukasz towarzystwa, Jordanie - przypomniał mu drugi mężczyzna i wyciągnął oliwkę ze swego kieliszka. - Szukasz eksperta w dziedzinie kultury Indian amerykańskich. I to właśnie dostaniesz. - połknął oliwkę. - Towarzystwo może rozpraszać.

Jordan Taylor odstawił szklankę z kwaśną miną. Denerwował się, nie bardzo wiedząc czym.

- Wątpię, żeby twoja panna Wyatt była w stanie mnie rozproszyć. - Wsunął dłonie w kieszenie doskonale skrojonych spodni i patrzył, jak jego towarzysz kończy martini. - Wyobrażam ją sobie: włosy koloru błota, ściągnięte do tyłu, koścista twarz okulary w grubych oprawkach ze szkłami na trzy cale, wciśnięte na wystający nos. Odpowiednie ubrania, żeby podkreślić bezkształtną figurę, i buty ortopedyczne numer dziesięć.

- Numer sześć.

Obaj mężczyźni odwrócili się do drzwi i patrzyli w osłupieniu.

- Witam, panie Taylor. - Kasey przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę do Jordana. - A. pan musi być doktorem Rhodesem. W ciągu ostatnich tygodni sporo korespondowaliśmy, prawda? Miło mi pana poznać.

- Tak, no cóż, ja,.. - szerokie brwi Harry'ego opadły.

- Jestem Kathleen Wyatt. - Posłała mu oszołamiający uśmiech, po czym odwróciła się do Jordana. - Jak pan widzi, nie ściągam włosów do tyłu. Pewnie by się nie utrzymały, nawet gdybym próbowała. - Pociągnęła za jeden z loków okalających jej twarz. - A co do koloru błota... - ciągnęła miękko. - Kolor ten znany jest raczej jako słomiany blond. Moja twarz nie jest szczególnie koścista, chociaż mam ładne kości policzkowe. Ma pan ogień?

Sięgnęła do torebki po papierosa i spojrzała wyczekująco na Harry'ego Rhodesa. Pogrzebał w kieszeni i znalazł zapalniczkę.

- Dziękuję. Na czym stanęłam? Ach tak - zaczęła, zanim mężczyźni zdążyli zareagować. - Noszę okulary do czytania, kiedy tylko mogę je znaleźć... ale wątpię, żeby właśnie o to panu chodziło. Co by tu jeszcze dodać? Czy mogę usiąść? Potwornie bolą mnie stopy. - Nie, czekając na odpowiedź, wybrała krzesło wyściełane złotym brokatem. Przerwała i strzepnęła popiół do kryształową popielniczki. - Mój numer buta już pan zna. - Oparła się na krześle i obserwowała Jordana Taylora zielonymi oczami.

- Cóż, panno Wyatt - powiedział powoli. - Nie wiem, czy przepraszać, czy bić brawo.

- Wolałabym drinka. Czy ma pan tequilę?

- Podszedł do barku.

- Chyba nie mam. Czy odpowiada pani wermut? - Doskonale, dziękuję.

Kasey rozejrzała się po pokoju. Był duży i kwadratowy, z bogatą boazerią i grubymi, brokatowymi obiciami. Na jednej ze ścian dominował rzeźbiony marmurowy kominek. W zawieszonym nad nim dużym lustrze w mahoniowych ramach odbijała się drezdeńska porcelana. Dywan był puszysty, zasłony ciężkie.

Zbyt sztywny, pomyślała, patrząc na tą nieskazitelną elegancję. Wolałaby, żeby zasłony zostały rozsunięte, albo nawet zdjęte i zastąpione czymś mniej ponurym. Dywan prawdopodobnie ukrywał piękną podłogę z desek.

- Panno Wyatt. - Jordan podał jej szklankę. Byli ciekawi siebie nawzajem. Ich oczy się spotkały, ale tylko na chwilę, bo usłyszeli jakiś ruch w korytarzu.

- Jordanie, Millicent mówi, że przyjechała panna Wyatt, ale musiała dojść... Och! - Kobieta, która wsunęła się do pokoju, zatrzymała się na widok Kasey. - Panna Kathleen Wyatt? - zapytała tak samo ostrożnie jak pokojówka; przyjrzała się uważnie młodej kobiecie, ubranej w szare spodnie i bluzę koloru pawich piór.

Kasey wypiła łyczek i uśmiechnęła się.

- Tak, to ja, - Ona również obejrzała sobie przybyłą. Matka Jordana Taylora, Beatrice, była starannie umalowaną, bardzo zadbaną i stylowo ubraną matroną. Beatrice Taylor wie, kim i czym jest, pomyślała Kasey.

- Proszę wybaczyć to zamieszanie, panno Wyatt. Spodziewaliśmy się pani dopiero jutro.

- Zorganizowałam wszystko szybciej niż przypuszczałam - powiedziała Kasey i wypiła kolejny łyk. - Złapałam wcześniejszy samolot - uśmiechnęła się jeszcze raz. - Uważałam, że lepiej nie tracić czasu.

- Oczywiście. - Twarz Beatrice na chwilę przybrała srogi wyraz. - Pani pokój już przygotowany. - Zwróciła wzrok na syna. - Umieściłam pannę Wyatt w Pokoju Regencyjnym.

- Obok Alison? - Jordan przerwał zapalanie cienkiego cygara i spojrzał na matkę.

- Tak, pomyślałam, że może panna Wyatt ucieszy się z towarzystwa. Alison to moja wnuczka - wyjaśniła. - Mieszka z nami od trzech lat, kiedy to mój syn i jego żona zginęli w wypadku. Miała wtedy tylko osiem lat, biedactwo. - Zerknęła na Jordana. - Przepraszam bardzo, trzeba będzie się zająć pani bagażami.

- Cóż. - Jordan usiadł na sofie, jak tylko jego matka wyszła z pokoju. - Może powinniśmy porozmawiać chwilę o interesach.

- Oczywiście. - Kasey skończyła wermut i postawiła szklankę na stoliku. - Czy lubi pan sztywne formy urzędowania, wie pan, ustalone godziny? Od dziewiątej do drugiej, od ósmej do dziesiątej. A może woli pan dryfować?

- Dryfować? - powtórzył Jordan i rzucił okiem na Harry'ego.

- No, wie pan. Dryfować. - Zrobiła odpowiedni gest.

- A, dryfować. - Jordan kiwnął głową, ubawiony. Zdecydowanie nie była to zapięta na ostatni guzik, ograniczona kobieta - naukowiec z jego wyobrażeń. - Może spróbujemy to połączyć?

- Dobrze. Chciałabym jutro przejrzeć plan pracy i zorientować się, o co panu chodzi. Może mi pan powiedzieć, na czym chce się pan skoncentrować najpierw.

Kiedy Harry nalewał sobie kolejne martini, Kasey przyjrzała się Jordanowi. Bardzo atrakcyjny, uznała, w wymuskanym stylu Wall Street. Ładne włosy; w kolorze ciepłego brązu, z paroma jaśniejszymi pasemkami. Pewnie od czasu do czasu wychodzi z muzeum, żeby się opalać, pomyślała, ale chyba nie przepada za przesiadywaniem na plaży. Zawsze wolała u mężczyzn niebieskie oczy; oczy Jordana były bardzo ciemne. A także, uznała, bardzo przenikliwe. Szczupła twarz. Drobne kości. Zastanawiała się, czy w jego żyłach płynie krew Czejenów. Wskazywałaby na to budowa czaszki. Eleganckie ubranie, wykwintne maniery... i nieuchwytny cień zmysłowości wokół ust. Podobał jej się ten kontrast Mocne ramiona, szczupłe, silne ręce. Jego krawiec z pewnością jest pierwszorzędny i bardzo konserwatywny. Szkoda, pomyślała znowu.

Ale uważaj, powiedziała sobie, w nim jest coś więcej niż widać. Czuła, że pod chłodnym wyrafinowaniem kryje się temperament Wiedziała z lektury jego książek, że jest inteligentny. Jedyną wadą, której doszukała się w jego pracy, była pewna oziębłość.

- Jestem przekonana, że będzie nam się dobrze pracować, panie Taylor - powiedziała głośno. - Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy. Jest pan świetnym pisarzem.

- Dziękuję.

- Proszę mi nie dziękować, to nie moja zasługa - uśmiechnęła się. Jordan skrzywił się lekko, jakby się zastanawiał, w co też się wpakował.

- Bardzo się cieszę, że mam sposobność pomóc panu w badaniach - podjęła Kasey. - Powinnam panu podziękować, panie Rhodes, za podszepnięcie mojego nazwiska. - Przeniosła spojrzenie na Harryego.

- Cóż, pani... pani referencje były doskonałe. - Harry zająknął się próbując skojarzyć sobie Kathleen Wyatt, autorkę artykułów, z tą szczupłą kobietą o kręconych włosach, która teraz się do niego uśmiechała. - Skończyła pani uniwersytet magna cum laude.

- Zgadza się. W Marylandzie na specjalizację wybrałam antropologię, potem studiowałam w Columbii. Pracowałam z doktorem Spaldingiem podczas jego wyprawy do Kolorado. Sądzę, że to właśnie mój artykuł stamtąd zwrócił na mnie pana uwagę.

- Przepraszam bardzo - w drzwiach pojawiła się pokojówka. - Bagaże panny Wyatt są już w jej pokoju. Pani Taylor pyta, czy nie chciałaby się pani odświeżyć przed kolacją.

- Daruję sobie kolację, dziękuję - odpowiedziała Kasey pokojówce, po czym odwróciła się do doktora Rhodesa. - Ale pójdę na górę. Podróże mnie męczą. Dobranoc, doktorze Rhodes. Spodziewam się, że będziemy się widywali przez najbliższych parę miesięcy. Do zobaczenia rano, panie Taylor.

Znikła tak samo gwałtownie jak przyszła; obaj mężczyźni patrzyli za nią w osłupieniu.

- Cóż, Harry. - Jordan poczuł się, jakby nic się tu przedtem nie zdarzyło. - Co takiego mówiłeś o roztargnieniu?

Kasey weszła za pokojówką po schodach i stanęła w drzwiach swojego pokoju, urządzonego w tonacji złoto - różowej. Białe ściany były obite różową tkaniną; różowe i złote poduszki dodawały miękkości bogato zdobionym krzesłom w stylu Regencji. Stała tu złocona toaletka i duża kanapa, pokryta aksamitem w głębszym odcieniu różu, a także ogromne łoże z baldachimem, z którego zwisały różowe, satynowe firany.

- Wielkie nieba - mruknęła i przeszła przez próg.

- Przepraszam bardzo?

Kasey odwróciła się do pokojówki z uśmiechem.

- Nic, nic. Cóż to za pokój!

- Łazienka jest tutaj, panno Wyatt. Czy mam przygotować kąpiel?

- Kąpiel dla mnie? - Kasey znowu uśmiechnęła się szeroko, jakby nie była w stanie zrobić niczego innego. - Nie, dziękuję. Millicent, tak?

- Tak, proszę pani. Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę wcisnąć dziewiątkę na telefonie domowym. - Millicent bezszelestnie prześliznęła się przez drzwi, starannie je za sobą zamykając.

Kasey rzuciła torebkę na łóżko i zaczęła się rozglądać po pokoju.

Jej zdaniem był stanowczo zbyt uporządkowany... i zbyt różowy. Postanowiła się tym nie przejmować i po prostu jak najmniej tu przebywać. Była zresztą zbyt zmęczona samolotami i taksówkami, żeby zastanawiać się nad tym, gdzie będzie spała. Zaczęła szukać koszuli nocnej, którą Millicent schowała chyba do szuflady.

- Proszę! - zawołała, słysząc pukanie do drzwi. Wciąż grzebała w stosach starannie złożonej bielizny. Podniosła oczy do lustra. - Witaj. Ty pewnie jesteś Alison.

Zobaczyła wysokie, chude dziecko w prosto skrojonej, drogiej sukience. Długie, jasne włosy dziewczynki, bardzo zadbane, były ściągnięte do tyłu opaską. Oczy, duże i ciemne, nie wyrażały ani zadowolenia, ani niezadowolenia. Kasey poczuła litość.

- Dobry wieczór, panno Wyatt. - Alison przerwała ciszę, ale nie weszła dalej do pokoju. - Pomyślałam, że powinnam się przedstawić, skoro przez najbliższych parę miesięcy będziemy korzystać z jednej łazienki.

- Dobry pomysł - Kasey odwróciła się od lustra i spojrzała bezpośrednio na Alison. - Chociaż przypuszczam, że już niedługo będziemy robić wyścigi do prysznica.

- Jeśli ma pani ulubione godziny kąpieli, panno Wyatt, z przyjemnością się do nich dostosuję.

Kasey podeszła do łóżka i rzuciła na nie koszulę nocną.

- Nie jestem wymagająca. Zdarzało mi się już dzielić z kimś łazienkę. - Usiadła na brzegu łóżka i z powątpiewaniem spojrzała na baldachim. - Postaram się nie wchodzić ci w drogę rano. Chodzisz do szkoły, prawda?

- Tak, w tym roku będę chodzić do szkoły. W zeszłym miałam guwernantkę. Jestem bardzo wrażliwa.

- Tak? - Kasey uniosła brwi i starała się zwalczyć uśmiech. - Ja nie.

Alison zmarszczyła brwi. Niezdecydowana, czy wejść, czy wyjść, wahała się w progu.

Kasey zauważyła jej niepewność, wyuczone maniery, dłonie grzecznie splecione na drogiej sukience. Przypomniała sobie, że to dziecko ma zaledwie jedenaście lat.

- Powiedz, Alison, co tu można robić dla rozrywki?

- Rozrywki? - zafascynowana Alison weszła do pokoju.

- Właśnie. Przecież nie siedzisz w szkole cały czas. - Kasey odgarnęła niesforny kosmyk włosów z oka. - A ja na pewno nie będę pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Jest kort tenisowy. - Alison podeszła troszkę bliżej. - I oczywiście basen.

Kasey pokiwała głową.

- Lubię pływać - powiedziała, zanim Alison zdążyła coś dodać. - Ale nie jestem za dobra w tenisie. A ty grasz?

- Tak, ja...

- Świetnie. Może dasz mi parę lekcji. - Jeszcze raz omiotła wzrokiem pokój. - Powiedz, czy twój pokój też jest różowy?

Alison przyglądała jej się przez chwilę, próbując nadążyć za zmianą tematu.

- Nie, jest urządzony w odcieniach zieleni i błękitu.

- Hmm, dobry wybór. - Kasey skrzywiła się w stronę zasłon.

- Kiedyś, jak miałam piętnaście lat, pomalowałam swój pokój na purpurowo. Przez dwa miesiące śniły mi się koszmary. - Zauważyła spojrzenie Alison. - Coś nie tak?

- Nie wygląda pani na antropologa - wyrzuciła z siebie Alison i aż wstrzymała oddech, przerażona swoim brakiem manier.

- Nie? - Kasey pomyślała o Jordanie i wysoko uniosła brwi.

- Dlaczego?

- Bo pani jest ładna. - Na policzkach Alison pojawił się rumieniec.

- Tak sądzisz? - Kasey wstała, żeby przejrzeć się w lustrze. Zmrużyła oczy. - Czasami też tak myślę, ale w ogóle to uważam, że mam za mały nos.

Alison przyglądała się odbiciu Kasey. Kiedy ich oczy spotkały się w lustrze, twarz Kasey rozjaśnił uśmiech, ciepły i wyrozumiały. Usta Alison, bardzo podobne do ust wuja, prawie bezwiednie odpowiedziały na uśmiech.

- Muszę zejść na dół, na kolację - powiedziała i skierowała się tyłem do drzwi, jakby nie mogła oderwać oczu od uśmiechu Kasey. - Dobranoc, panno Wyatt.

- Dobranoc, Alison.

Odwracając się od zamkniętych drzwi Kasey westchnęła. Ciekawe towarzystwo, uznała. Jej myśli wróciły znów do Jordana. Bardzo interesujące.

Podeszła, podniosła z łóżka koszulę nocną i bezwiednie przerzucała ją z ręki do ręki. Gdzie tutaj, zastanawiała się, jest miejsce dla Kasey Wyatt? Z westchnieniem usiadła na różowej kanapie. Podsłuchana rozmowa między Jordanem a doktorem Rhodesem była raczej zabawna niż irytująca. Ale... Kasey przypomniała sobie, jak opisał ją Jordan.

Typowe, pomyślała. Typowe dla mężczyzny wyobrażenie o naukowcu, który przez przypadek jest kobietą. Kasey doskonale się orientowała, że zachwiała równowagą Harry'ego Rhodesa. Na jej ustach pojawił się uśmiech. Pomyślała, że go polubi. Miał stateczny i uroczysty sposób bycia, ale Kasey uznała, że jest miły. Sprawa z Beatrice Taylor miała się zgoła inaczej. Kasey oparła się wygodnie i nakazała sobie się odprężyć. Między nią a starszą kobietą nie będzie porozumienia, pomyślała Kasey, ale jeśli będą miały szczęście, mogą uniknąć animozji. Co do dziecka...

Kasey zamknęła oczy i zaczęła rozpinać bluzkę. Alison. Dojrzała jak na swój wiek - może zbyt dojrzała. Kasey wiedziała, co oznacza utrata rodziców w dzieciństwie. Poczucie chaosu, zdrady, winy. To bardzo trudne dla młodej osoby, która musi sobie z tym poradzić. Kto jej teraz matkuje? - zastanawiała się. Beatrice? Kasey potrząsnęła głową. Nie mogła sobie wyobrazić tej eleganckiej damy matkującej jedenastoletniej dziewczynce. Pani Taylor mogła najwyżej dopilnować, żeby Alison była dobrze ubrana, odpowiednio nakarmiona i wyuczona dobrych manier. Kasey po raz drugi poczuła litość.

Poza tym był jeszcze Jordan. Z kolejnym westchnieniem Kasey uniosła się z kanapy na tyle, żeby zdjąć bluzkę i zsunąć buty. Nie będzie łatwo się do niego zbliżyć. Kasey wcale zresztą nie była pewna, czy tego chce.

Wstała, rozpięła spodnie i ruszyła do łazienki. Chcę tylko wykorzystać swoje wykształcenie i doświadczenie do pracy nad jego książką, uznała. Chcę się przekonać, że informacje, których mu udzielę, zostaną spożytkowane w najlepszy z możliwych sposobów. Ale na razie pragnę kąpieli, pomyślała i odkręciła kurek z gorącą wodą. Godziny spędzone w samolocie, poprzedzone tygodniem wykładów w Nowym Jorku, sprawiły, że czuła się zmęczona jak nigdy. Myśli o Jordanie Taylorze po prostu będą musiały poczekać.

Niedługo będzie jutro, pomyślała, wchodząc do wanny.

2

Słońce migotało na wodzie basenu, który Jordan przemierzał już dziesiąty raz. Ciął wodę silnymi, pewnymi uderzeniami. Kiedy pływał, nie myślał, lecz po prostu pozwalał przejąć kontrolę ciału. Uważał, że jego mózg pisarza zbyt często zaprzątnięty jest postaciami, miejscami, słowami. Zaczynał dzień od oczyszczenia umysłu ćwiczeniami fizycznymi.

Tego ranka jego myśli nawiedzała jeszcze jedna osoba. Kathleen Wyatt. Uznał ją za fascynującą. Nie był wcale pewien, czy powinien ulec fascynacji własną pracownicą. Praca była dla niego wszystkim, a ta powieść mogła się stać najważniejsza w jego karierze. Pomyślał, że może byłoby lepiej, gdyby Kathleen Wyatt bardziej przypominała kobietę z jego wyobrażeń. To, że okazała się zupełnie inna, wyprowadzało go z równowagi.

Kiedy dopłynął do krawędzi basenu i zamierzał zawrócić, jego uwagę przykuł jakiś ruch. Jordan spojrzał w górę i poprzez bryzgi wody zobaczył niewyraźnie twarz okoloną złotorudymi lokami.

- Cześć - usłyszał.

Wytarł oczy i zmrużył je w ostrym blasku słońca. Spojrzał uważnie na swoją współpracownicę, siedzącą po turecka na brzegu basenu. Krótkie spodenki i koszulka odkrywały skórę, bladą po październikowym pobycie w Nowym Jorku. Uśmiechnęła się, w jej oczach błyszczało rozbawienie. Zdecydowanie mnie rozprasza, pomyślał znowu Jordan.

- Dzień dobry, panno Wyatt. Wcześnie pani wstała.

- Chyba nie zdążyłam się dostosować do zmiany czasu. - Uświadomił sobie nagle, że w jej głosie nie słychać zachodniego akcentu, tylko jakby południowy. - Wyszłam pobiegać.

- Pobiegać? - powtórzył, oderwany od myśli o jej akcencie.

- Tak. Jestem zapaloną biegaczką. - Uniosła twarz i spojrzała w czyste niebo. - Właściwie byłam zwolenniczką biegania, jeszcze zanim stało się to modne. Teraz mnie denerwuje, że robię to, co wszyscy, ale nie mogę przestać. Pływa pan co rano?

- Kiedy tylko mogę.

- Może spróbuję i ja. Przy pływaniu pracuje więcej mięśni, poza tym człowiek się nie poci.

- Nie myślałem o tym w ten sposób. - Wyszedł z basenu i sięgnął po ręcznik.

Kasey przyglądała się, jak Jordan wyciera włosy. Jego ciało lśniło kropelkami wody, było szczupłe, mocne i opalone. Na rękach i ramionach rysowały się węzły mięśni. Włosy na piersi miał jasne, koloru pasemek na głowie, wypłowiałych od słońca. Krótkie kąpielówki przylegały do bioder. Kasey uznała, że prawidłowo odgadła atletyczne ciało pod konserwatywnym ubiorem. Poczuła dreszcz pożądania, ale zignorowała go. To nie jest człowiek, z którym należałoby się wiązać, zwłaszcza teraz.

- Pływanie z pewnością pozwala panu zachować sylwetkę - zauważyła.

Chwilę milczał, zanim odpowiedział:

- Dziękuję, panno Wyatt. - Potrząsnął głową i podniósł z ziemi krótki szlafrok.

Kasey wstała szybkim, miękkim ruchem. Głowę miała na poziomie jego podbródka.

- Chce pan zacząć pracę po śniadaniu? Jeśli ma pan co innego do roboty, mogę sama przejrzeć plany i notatki.

- Nie, bardzo chciałbym już się za to zabrać. Myśl, że wykorzystam coś z pani mózgu, z minuty na minutę staje się coraz bardziej intrygująca.

- Naprawdę? - po jej twarzy przemknął uśmiech. - Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowany, Jordanie. Mogę nazywać cię Jordanem? Prędzej czy później i tak by do tego doszło.

Kiwnął głową na znak zgody.

- Czyli ja będę cię nazywać Kathleen?

- Mam nadzieję, że nie. Nikt tak do mnie nie mówi. Zrozumienie zajęło mu chwilę.

- Czyli Kasey.

Jego głębokie, przenikliwe spojrzenie było dość deprymujące. W oczach dziewczyny pojawił się błysk niezadowolenia.

- Możemy coś zjeść? - zapytała. Będzie prościej zająć się praktyczniejszymi sprawami, pomyślała. - Od paru godzin umieram z głodu.

* * *

Kasey i Jordan tuż po śniadaniu zamknęli się w gabinecie. Ściany tego dużego pokoju pokrywały książki. Zapach starej skóry i nowego lakieru mieszał się z wonią tytoniu. Kasey podobał się najbardziej z widzianych dotąd pomieszczeń tego domu. Tu wyczuwała ślady twórczej pracy, skrupulatnie zorganizowanej. Nie było podartych papierów ani książek w nieporządnych stosach.

Siedziała przy oknie, w dużych okularach w ciemnej oprawce wciśniętych na nos, i czytała notatki Jordana. Przerzucając kolejne strony, nieświadomie machała bosą stopą w powietrzu....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin