Podróż Do Nieba.rtf

(12073 KB) Pobierz

 

Rozdział pierwszy

 

        – Ochroniarz?! Po jaką cholerę mi ochroniarz!

        Srebrne noski purpurowych kowbojskich butów Edwarda Cullena zalśniły w słońcu, gdy eksfutbolista przeszedł przez pokój i oparł ręce na biurku swego adwokata. Sam Aikens popatrzył na niego uważnie.

        – W wytwórni Windmill sądzą, że potrzebujesz kogoś takiego.

        – Nie interesuje mnie, co oni myślą. Wszyscy przecież wiedzą, że w całej południowej Kalifornii nie ma ani jednej osoby, która posiada choćby odrobinę rozsądku. Edward wyprostował się. No, może kilku farmerów, ale nikt poza nimi. Usiadł w skórzanym fotelu i położył nogi na blacie biurka, zakładając jedną na drugą.

        Sam Aikens uważnie obserwował swojego najważniejszego klienta. Tego dnia Edward był ubrany niemal staromodnie, w białe lniane spodnie, lawendową jedwabną koszulę, purpurowe buty z jaszczurczej skóry i jasnoszary kowbojski kapelusz. Ten były łapacz nigdzie nie ruszał się bez swojego stetsona. Niektóre z jego przyjaciółek przysięgały, choć Sam w to nie wierzył, że nawet kochał się nie zdejmując go z głowy. Edward chlubił się tym, że jest Teksańczykiem, chociaż kariera zawodowego futbolisty sprawiła, iż ostatnie dziesięć lat spędził w Chicago.

        Z wyglądem jak z okładki żurnala, uśmiechem pożeracza serc oraz parą imponujących, wysadzanych diamentami sygnetów Super Pucharu, Edward Cullen był uznawany za najbardziej czarującego ze wszystkich futbolistów.

        Od początku jego kariery publiczność telewizyjna uwielbiała ten styl wiejskiego chłopca. Zawodnicy przeciwnych drużyn nie dali się jednak zwieść roztaczanemu przez niego urokowi prostego, porządnego faceta. Wiedzieli, że Edward był bystry, szybki i twardy - tak samo jak oni. Cieszył się sławą nie tylko najbarwniejszej postaci Ligii Narodowej, ale także najlepszego łapacza. Nic więc dziwnego, że gdy pięć miesięcy temu, podczas styczniowych rozgrywek Super Pucharu, doznał kontuzji kolana, która zmusiła go do wycofania się ze sportu w wieku trzydziestu trzech lat, Hollywood zapragnęło uczynić z niego bohatera kina akcji.

        – Edward, ludzie z Windmill mają prawo się niepokoić. Zapłacili ci parę ładnych milionów dolarów, żebyś swój pierwszy film zrobił właśnie z nimi.

        – Jestem futbolistą, a nie cholerną gwiazdą filmową!

        – Ostatnio niestety zostałeś emerytowanym futbolistą zauważył Sam. Poza tym sam podjąłeś decyzję, aby podpisać kontrakt filmowy.

        Edward zerwał z głowy kapelusz, przejechał ręką po gęstych blond włosach i z powrotem włożył stetsona.

        – Byłem pijany i poszukiwałem nowego sensu w życiu. Nie powinieneś mi pozwalać na podejmowanie tak ważnych decyzji, gdy jestem pijany.

        – Znamy się od lat, a jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś był zalany, więc to żadna wymówka. Jesteś zresztą jednym z najbardziej bystrych biznesmenów, jakich znam, i z pewnością nie narzekasz na brak pieniędzy. Jeśli nie chciałeś podpisywać kontraktu z Windmill, trzeba było tego nie robić.

        – Dobra, dobra, zmieniłem zdanie.

        – Prowadzisz więcej interesów, niż mogę zliczyć, a nigdy nie słyszałem, żebyś zerwał umowę. Jesteś pewny, że chcesz zacząć właśnie teraz?

        – Nie powiedziałem, że mam zamiar zerwać kontrakt.

        Sam przesunął po biurku dwie sterty broszur i paczuszkę gumy do żucia. Przyjaźnili się z Edwardem od dziesięciu lat, ale Jackowi wydawało się, że tak naprawdę nie zna go lepiej niż jego fryzjer. Układny i na pozór szczery, skrzętnie skrywał swoje życie prywatne. Sam nie robił z tego zarzutu.

        Wszyscy na świecie czuli się kumplami Edwarda, musiał więc nauczyć się ochraniać swoją osobę. Jednak, zdaniem Sama, nie zawsze wychodziło mu to na dobre. Każda biedna zgrabna panienka, każdy nieszczęśliwy koleżka z dawnych lat uważali Edwarda za łatwy cel. Sam zerwał srebrną folię z jednego końca paczki gumy do żucia.

        – Zapytam z ciekawości: wiesz cokolwiek o aktorstwie?

        – Nie.

        – Tak właśnie myślałem.

        – Nie widzę zresztą żadnych problemów. W takich filmach jedyne, co się ma do roboty, to skopać innym zadki i rozebrać parę kobiet. A ja to, cholera, robię, odkąd skończyłem osiem lat.

        Edward Cullen słynął z tego typu komentarzy. Adwokat się uśmiechnął. Niezależnie od tego, co twierdził jego klient, Sam wiedział, że Edward ma zamiar osiągnąć sukces i zrobić karierę filmową. Nigdy jeszcze nie widział, aby ten eksfutbolista zabrał się do czegokolwiek, nie chcąc zrobić tego dobrze, niezależnie czy chodziło o kupno ziemi, czy o rozkręcenie nowych interesów. Sam usadowił się wygodnie w fotelu.

        – Parę godzin temu rozmawiałem z Iriną Craig z Windmill. Jest bardzo nieszczęśliwa, szczególnie odkąd się uparłeś, aby zdjęcia były kręcone w Telarosa.

        – Potrzebowali miasteczka w Teksasie. Wiesz, jak tam ciężko o pracę, ten film może im pomóc.

        – Myślałem, że chciałeś przez jakiś czas pozostać z dala od twojego rodzinnego miasta, szczególnie w związku z tym całym szaleństwem wokół festiwalu, który chcą zorganizować dla rozkręcenia turystyki.

        Edward skrzywił się.

        – Nie przypominaj mi o tym.

        – Dobra, jednak teraz musisz tam pojechać. Windmill sprowadził już cały swój ekwipunek i personel, a ciebie nie ma, nie mogą więc zacząć kręcić.

        – Powiedziałem im, że przyjadę.

        – Tak samo jak obiecałeś, że przyjedziesz na te wszystkie spotkania i przymiarki garderoby, które ci zorganizowali w Los Angeles dwa tygodnie temu?

        – To były głupoty. Przecież ja już mam najlepszą garderobę ze wszystkich graczy ligi. Po co mi przymiarki

        Sam poddał się. Jak zwykle Edward miał zamiar zrobić wszystko po swojemu. Pod przykrywką uprzejmości Teksańczyk był uparty jak osioł i nie znosił, aby go do czegokolwiek zmuszano.

        Edward zdjął nogi ze stołu i powoli wstał. Bardzo dobrze to ukrywał, ale Sam wiedział, iż jest załamany koniecznością zakończenia sportowej kariery. Odkąd lekarze powiedzieli mu, że już nigdy nie będzie mógł grać, Edward rzucił się w wir interesów z zawziętością godną człowieka stojącego na skraju bankructwa, a nie legendy sportu, dla której wielomilionowy kontrakt z Gwiazdami Chicago stanowił jedynie ułamek dochodu. Sam zastanawiał się, czy dla Edwarda, próbującego sobie wyobrazić, co będzie robił przez resztę życia, ten film nie miał stać się właśnie sposobem na spędzanie czasu.

        Edward zatrzymał się przed drzwiami i rzucił adwokatowi skupione spojrzenie, którego nauczyli się bać zawodnicy obrony wszystkich drużyn w lidze.

        – A może skontaktowałbyś się z ludźmi z Windmill i kazał im odwołać tego ich ochroniarza?

        Prośba brzmiała łagodnie, ale Sam nie dał się zwieść. Edward zawsze dokładnie wiedział, czego chce, i z reguły to dostawał.

        – Obawiam się, że ktoś jest już w drodze. Zresztą oni wysyłają ci eskortę, nie ochroniarza.

        – Powiedziałem im, że sam przyjadę do Telarosa, i tak zrobię. Jeśli ten cholerny goryl się pokaże i spróbuje mi rozkazywać, to niech lepiej będzie dużym i silnym facetem, bo inaczej skończy z moimi inicjałami na tyłku.

        Sam spojrzał ukradkiem na żółte pismo leżące na stole i zdecydował, że nie jest to odpowiedni moment, aby powiedzieć Edwardowi, iż te „duży i silny facet", którego wysłała wytwórnia Windmill, nazywa się Bella Swan. Wsuwając pismo pod stos broszur miał tylko nadzieję, że panna Swan posiada okazały zadek, zabójcze cycki i instynkt piranii. Inaczej nie będzie miała szansy poradzić sobie z Edwardem Cullenem.

 

        Bella Swan miała swoje złe dni, w każdym razie jeśli chodzi o fryzurę. Kiedy tej czerwcowej nocy wilgotny wiatr wciąż zwiewał jej przed oczy zwinięty w sprężynkę lok w kolorze miedzi, stwierdziła, że nie powinna była ufać fryzjerowi zwanemu Mister Matt. Uznała jednak, że takie rozważania są bezcelowe, zamiast więc rozmyślać nad swoją okropną trwałą, zamknęła drzwi wynajętego samochodu i powędrowała w kierunku domu Edwarda Cullena.

        Na podjeździe stało zaparkowanych pół tuzina samochodów. Gdy zbliżyła się do lśniącej cedrowo-szklanej budowli wznoszącej się nad jeziorem Michigan, usłyszała głośną muzykę. Było prawie wpół do dziesiątej i Bella szczerze pragnęła przełożyć spotkanie na następny ranek, kiedy poczuje się bardziej wypoczęta i mniej zdenerwowana, ale po prostu miała za mało czasu.

        Musiała udowodnić Irinie Craig, że potrafi skutecznie wywiązać się ze swego pierwszego prawdziwego zadania. To był dziwny dom, niski i szeroki, z kanciastym dachem. Mocno polakierowane drzwi frontowe miały wydłużoną aluminiową klamkę, wyglądającą jak kość udowa.  

        Bella uznała, że budowla jest koszmarna, ale to czyniło całą sprawę jeszcze bardziej interesującą. Próbując zignorować skurcze głodu, z determinacją przycisnęła dzwonek i obciągnęła żakiet swojej najlepszej garsonki w stylu marynarskim, bezkształtnego ciucha, którego spódnica nie była ani długa, ani krótka, po prostu niemodna. Co prawda Bella wolałaby, żeby ta spódnica nie pogniotła się tak bardzo w czasie lotu z Los Angeles do Chicago, ale nigdy nie umiała zadbać o swój strój. Czasami wydawało jej się, że ma spaczone poczucie elegancji; zawsze wyglądała, jakby kierowała się modą sprzed co najmniej dwudziestu lat. Może dlatego, że wychowywała się wśród osób dużo od niej starszych.

         Kiedy ponownie przycisnęła dzwonek, usłyszała wewnątrz domu coś jakby dźwięk gongu, jednak muzyka była tak głośna, iż nie mogła tego stwierdzić z całą pewnością. Oczekiwanie wywołało w niej lekkie mrowienie skóry. Sądząc po odgłosach, w domu odbywało się dzikie party.

        Chociaż Bella miała trzydzieści lat, nigdy nie brała udziału w dzikich party. Zastanawiała się, czy na tym przyjęciu puszczano filmy pornograficzne i podawano gościom kokainę. Była prawie całkowicie przekonana, że nie pochwala ani jednego, ani drugiego. Nie miała jednak w tych sprawach żadnego doświadczenia, zatem uznała, iż należy raczej powstrzymać się od osądów.

        W jaki sposób ma ułożyć sobie nowe życie, jeśli nie będzie otwarta na nowe doświadczenia? Nie żeby chciała spróbować narkotyków, ale jeśli chodzi o filmy pornograficzne... Może choć szybki rzut oka.

        Ponownie nacisnęła przycisk dzwonka, dwa razy pod rząd, i odrzuciła do tyłu krnąbrny lok. Miała nadzieję, że dzięki nowej trwałej przestanie wreszcie układać włosy w tę niemodną, ale wygodną fryzurę, którą nosiła przez ostatnich dziesięć lat. Wyobrażała sobie, że będzie to coś lekkiego i falistego, co sprawi, iż poczuje się jak nowy człowiek. Mocna trwała w wykonaniu

Mister Matta zupełnie jednak nie przystawała do tej wizji.

        Dlaczego zapomniała o wyniesionej z lat młodzieńczych lekcji, że wszelkie wysiłki, jakie wkłada w poprawienie własnego wyglądu, zawsze kończą się katastrofą? Miała przecież za sobą miesiące siwizny, efekt zbyt dużej ilości utleniacza, a także otwarte rany na skórze w wyniku reakcji alergicznej na krem, który zastosowała by zlikwidować piegi. Wciąż jeszcze słyszała wybuch śmiechu koleżanek z liceum, kiedy przy ustnej odpowiedzi wypadły jej ze stanika kłębki waty. To wydarzenie było ostatecznym ciosem. Przyrzekła sobie wtedy zaakceptować to, co jej matka mówiła bez ogródek, odkąd Bella skończyła sześć lat: „Bella Swan, pochodzisz z długiej linii pospolitych kobiet. Zaakceptuj fakt, że nigdy nie będziesz ładna, a poczujesz się szczęśliwsza".

        Była średniego wzrostu - ani wystarczająco niska, aby uważano ją za czarującą, ani wystarczająco wysoka, by uznano ją za smukłą. Biust nie odznaczał się pod bluzką zbyt wyraźnie, ale przecież istniał. Nie patrzyła na świat ciepłym spojrzeniem brązowych oczu, nie iskrzył się w nich błękit, lecz panowała nieokreślona szarość. Jej usta były zbyt szerokie, a podbródek zanadto spiczasty. Nie dziękowała losowi za mały i prosty nos ani za to, że pokrywała go gładka, choć piegowata skóra. Zamiast tego, ceniła sobie bardzo dużo ważniejsze dary, którymi obdarzył ją Bóg: inteligencję, wysublimowane poczucie humoru oraz nienasycone zainteresowanie wszelkimi aspektami życia. Powtarzała sobie, że siła charakteru jest ważniejsza od urody.

        Tylko w momentach najgłębszego przygnębienia pragnęła oddać odrobinę uczciwości, kawałeczek cnoty albo trochę umiejętności organizacyjnych za większy rozmiar stanika.

        W końcu drzwi się otworzyły, przerywając jej zamyślenie. Bella znalazła się twarzą w twarz z najbrzydszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała - niezdarny bokser z grubą szyją, łysą czaszką i potężnymi ramionami.

        Przyglądała mu się z zainteresowaniem, podczas gdy jego spojrzenie wędrowało po jej marynarskiej garsonce, białej skromnej bluzce z poliestru, i dalej w dół, aż do czarnych pantofli.

        – No?

        Wyprostowała się i lekko uniosła brodę.

        – Przyszłam do pana Cullena.

        – Nareszcie. Bez uprzedzenia złapał ją za ramię i pociągnął do środka. – Przyniosłaś muzykę?

        Tak ją zaskoczył tym pytaniem, że niewiele dostrzegła z wnętrza, w którym się znalazła - kamienna podłoga, masywna aluminiowa płaskorzeźba na ścianie, granitowy słupek z samurajskim hełmem na wierzchu.

        – Muzykę?

        – No, przecież kazałem Stelli, żebyś przyniosła własną. Nieważne. Mam kasetę, którą zostawiła ostatnia dziewczyna.

        – Kasetę?

        – Edward bierze kąpiel. Chcemy z chłopcami zrobić mu niespodziankę, więc poczekaj tutaj, aż wszystko będzie gotowe. Wtedy pójdziemy razem.

        Mówiąc to, zniknął za przesuwanym chińskim parawanem, który znajdował się po prawej stronie. Patrzyła za nim zaciekawiona, choć trochę zaniepokojona. Najwyraźniej pomylił ją z kimś innym, ale skoro Edward Cullen nie chce odbierać telefonów od wytwórni Windmill, postanowiła wykorzystać tę pomyłkę na swoją korzyść.

        Dawna Bella ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin