Du Brul Jack - Philip Mercer 2 - Operacja Przystań Charona.doc

(2521 KB) Pobierz
Du Brul Jack - Operacja Przystań Charona

Przekład

DARIUSZ ĆWIKLAK


Redakcja stylistyczna Marta Bogacka Katarzyna Pietruszka

Korekta

Barbara Cywińska

Hanna Lachowska

Zdjęcie na okładce

Copyright © Gandee Vasan/Stone+/Getty Images/Flash Press Media

Druk

Drukarnia Naukowo-Techniczna

Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65

Tytuł oryginału Charon's Landing

Copyright © Jack Du Brul, 1999 All rights reserved.

For the Polish edition

Copyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-4009-1

Warszawa 2011. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl


Mojemu ojcu i bratu

za wspólną miesięczną krucjatę po Alasce,

w czasie której odwiedziliśmy każdy bar z dżinem

między Ketchikan a Point Barrow


Homer, Alaska, 17 października

Howard Small wychylił się przez burtę wynajętej łodzi i zwymio­tował tak gwałtownie, że omal nie spadły mu okulary. Kwaśna treść żołądka uderzyła głośno o powierzchnię wody, zwracając uwagę załóg innych czarterowych łódek. Spojrzeli w jego stronę i wybuch­nęli śmiechem. Howard splunął kilka razy, na próżno próbując po­zbyć się niesmaku, po czym się wyprostował. Rękawem parki otarł gruzełkowate brązowe smugi z ust, oparł głowę o kadłub z włókna szklanego i jęknął.

-              Chryste, Howard, jeszcze nawet nie odcumowaliśmy. Nie mów,
że już masz chorobę morską - naśmiewał się z niego Jerry Small,
kapitan łodzi rybackiej.

Byli kuzynami, ale z wyglądu różnili się jak dzień i noc. Howard, o kilka lat młodszy, przedwcześnie wyłysiał, Jerry zaś wciąż miał burzę szpakowatych włosów. Howard był delikatniejszej budowy i wyglądał na mola książkowego, Jerry miał ostrzejsze rysy i twarz ogorzałą od słońca i wiatru, a do tego solidną sylwetkę i ponad sto dziesięć kilo wagi.

-              To nie moja wina, Jerry. To przez tego sadystę - odparł Ho­
ward, machając niepewnie ręką w stronę drugiego pasażera dzie­
więciometrowej łodzi. - Jeszcze cztery godziny temu piliśmy tequilę
w Salty Dog Saloon.

Pasażer po drugiej stronie pokładu uśmiechnął się jak Kot z Cheshire. Niedbale opierał się o burtę. Jedną nogę położył na ław­ce, a drugą przyciągnął do piersi, obejmując zniszczonymi dłońmi zgięte kolano. Nosił wytarte dżinsy, prostą czarną bluzę i skórzaną kurtkę lotniczą. Na nogach miał porządne, ale mocno już znoszone trapery. Wyglądał, jakby spał w ubraniu, ale miał w sobie szorstką elegancję w takim stopniu, w jakim eleganckie mogą być most lino­wy czy wysoka tama.

Choć spał zaledwie kilka godzin i wchłonął potężną ilość alkoholu, patrzył przenikliwym i skupionym wzrokiem. Oczy miał w niezwykłym

7


odcieniu szarości, spoglądały twardo, ale zarazem przyjaźnie i z uśmie­chem. Była w nich wciągająca głębia, która przykuła uwagę Jerry'ego. Z trudem odwrócił wzrok.

-              Wiem, czego ci trzeba. - Drugi pasażer spojrzał na swój ze­
garek TAG Heuer i zerknął na poranną zorzę. - Tak jak myślałem,
w Oslo właśnie mają happy hour.

Z plastikowej lodówki na pokładzie wyjął dwie butelki alaska pale ale i rzucił jedną Howardowi.

-           Nie ma to jak klinik. - Uśmiechnął się, odkręcając kapsel z najzacniejszego jego zdaniem piwa na świecie.

-           O wpół do piątej nad ranem to nie klinik, tylko następna ko­lejka - narzekał Howard, ale otworzył piwo i pociągnął długi łyk.

-           Lepiej?

-           Lepiej.

-           Cumy dziobowe odwiązane, tato. W drogę. - Nastoletni syn Jerry'ego Smalla wyglądał jak większa kopia ojca. Chłopiec, a właś­ciwie już mężczyzna, miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt i barki jak byk. Młodzieńcza twarz nieco kontrastowała z potężną sylwetką.

-           Odwiązuj cumę rufową, John - odparł Small, a wielki zamon­towany na rufie silnik Chevroleta ożył z warkotem.

John odwiązał ostatnią linę łączącą łódź z brzegiem i wskoczył na pokład „Morskiego Tancerza". Jak na poobijaną łajbę, która przeżyła niejedną alaską zimę, nazwa była bardzo poetycka. Dwaj pasażerowie weszli za kapitanem i jego synem do otwartej z jednej strony kabiny, dającej jakie takie schronienie.

Jako pierwsza łódź z małej flotylli w Homer wypłynęli na po­szukiwanie halibuta, ogromnej żerującej przy dnie ryby, podobnej do flądry. Choć sezon się już kończył, Jerry zapewnił swoich pasa­żerów, że doprowadzi ich w miejsce, gdzie będą mogli złowić trochę tych potworów. Po prawej burcie minęli jedną z największych na­turalnych mierzei na świecie. Ze spokojnych wód Płycizny Cooka, gdzie prąd z zatoki Alaska napotykał prąd z Cieśniny Szelichowa, z wód morza wyłaniał się długi na półtora kilometra fragment lądu, tak wąski, że z jednego brzegu na drugi można by dorzucić piłeczką baseballową. W pobliżu tego spiczastego przedłużenia północnego wybrzeża półwyspu Kenai znajdowało się jedno z najlepszych na świecie łowisk łososia i halibuta. A na samej mierzei gniazdowało ogromne stado bielików amerykańskich, które żerowały wokół wy­sypiska śmieci przy sennym miasteczku.

„Morski Tancerz" opłynął wierzchołek mierzei. Po lewej w mdłym świetle przedświtu wznosił się mroczny cień gór Kenai. Słońce obja-

8


wiło się zaledwie jako czerwone pasmo na horyzoncie. Temperatura wynosiła stopień poniżej zera, więc mężczyźni trzymali się blisko nawiewów grzewczych w kabinie. Wiatr był łagodny, a fale nie sięga­ły nawet metra - była to łagodna przejażdżka dla łodzi, która mogła wytrzymać nawet trzymetrowe fale.

-              Nie wyglądasz mi na jednego z tych jajogłowych, jakich Ho­-
ward zwykle przywozi na ryby - odezwał się Jerry Small do drugie­
go pasażera.

Mężczyzna się uśmiechnął.

-          Nie, jestem niezależnym konsultantem. Zatrudniono mnie, żebym sprawdził, czy wynalazek Howarda nada się do sprzedaży.

-          I?

-          Co i?

-          Działa to ustrojstwo mojego kuzyna?

-          Jeśli Pacific Machine and Die weźmie pod uwagę moją reko­mendację, to za rok doktor Howard Small będzie bardzo bogaty.

Howard uśmiechnął się mimo kaca. Po dwóch tygodniach testów terenowych na północ od Valdez oto usłyszał pierwszą pochwałę.

-          Dzięki, Mercer.

-          Nie ma za co. - Philip Mercer uścisnął dłoń Howarda. - To wyłącznie twoje dzieło. Dzięki twojemu wynalazkowi za dwa lata przemysł wydobywczy zmieni się nie do poznania.

Przez ostatnie trzy lata doktor Howard Small i jego zespół na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles pracowali nad minikre­tem, maszyną do drążenia tuneli. Wykorzystali najnowsze osiągnięcia w dziedzinie naprowadzania laserowego, hydrauliki i mikrominiatu­ryzacji. Ich dzieło - o nazwie Minnie - właśnie zdało pierwszy praw­dziwy egzamin w najtrudniejszych warunkach dla wszelkich maszyn. Minnie wydrążyła trzykilometrowy tunel w granitowej litej skale, odchylając się od wyznaczonego kursu o zaledwie jedną dziesięcio­tysięczną cala. W przeciwieństwie do innych tarcz drążących Minnie była mała i ekonomiczna. Z dwudziestoosobową ekipą ta pięciome­trowa maszyna mogła przez okrągłą dobę wycinać tunel o średnicy jednego i dwóch dziesiątych metra. Dla porównania, tarcze drążące tunel pod kanałem La Manche, łączącym Anglię z Francją, miały sto osiemdziesiąt metrów długości i wymagały setek ludzi do obsługi.

Koncern Pacific Machine and Die, potężny producent sprzę­tu, zatrudnił Mercera, by ocenił przydatność Minnie do drążenia twardych skał. Taka mała tarcza mogła wyeliminować konieczność stosowania środków wybuchowych w kopalniach, dzięki czemu co roku można by uniknąć setek wypadków, często śmiertelnych.

9


Mercer w branży wydobywczej cieszył się niezwykłą reputacją, więc jego rekomendacja dawała pewność, że Pac Mac & Die w ciągu kil­ku miesięcy kupi prawa do produkcji Minnie. Lata pracy Howarda wkrótce miały zaprocentować.

Wyprawa na ryby miała obu mężczyznom pomóc się odprężyć po długich tygodniach prób. Jeszcze niedawno byli sobie całkiem obcy, a dziś odnosili wrażenie, jakby znali się od lat.

-          To znaczy, że w końcu zapłacisz mi za rejs? - zapytał Jerry Small kuzyna.

-          Nie licz na to.

Po godzinie od wypłynięcia z Homer Jerry przymknął przepust­nicę, tak że „Morski Tancerz" leniwie sunął po falach. Wraz z synem intensywnie wpatrywali się w głębokościomierz, porównując jego odczyty z charakterystycznymi punktami na brzegu. Po chwili Small wyłączył silniki i otoczyła ich cisza alaskiego wybrzeża.

-              Najlepsze łowisko na tych wodach - oznajmił i zsunął się
z fotela, by przygotować grube wędki.

Kra na Oceanie Arktycznym prawie tysiąc trzysta kilometrów na północ wysysała całe ciepło słońca, które świeciło zimnym, perłowym światłem. Nad przemykającymi niskimi chmurami górował nieprzenik­niony całun nieba. Taki efekt specjalny mogła stworzyć tylko natura.

Już po kilku minutach od zarzucenia przynęty Mercer wyciągnął blisko pięćdziesięciokilowego halibuta. Jerry i John za pomocą har­punów przeciągnęli rybę za burtę. Na jej płaskim, białym i gładkim ciele wyróżniały się tylko dwa guzki ochraniające oczy. Choć hali­but to jedno z najbrzydszych stworzeń na świecie, wszyscy głośno gratulowali Mercerowi.

-              Ale ryba.

-         Piękna.

-         Wygląda jak moja była. John, tylko nie mów matce, że tak powiedziałem.

Pięć minut później Mercer i Jerry pomogli Johnowi wyciągnąć prawie dwudziestokilowego halibuta, a potem przyszła kolej na Howarda - on też wyciągnął jednego potwora z głębokości sześć­dziesięciu metrów. Przez godzinę sytuacja się powtarzała - każdy z mężczyzn łowił rybę zaledwie kilka minut po tym, jak haczyk do­tarł do dna. Każdy wypuszczał swoją zdobycz do morza. Nie było w tym dużo ze sportu, tylko próba siły podczas wyciągania leniwych stworzeń na powierzchnię.

Jerry porównał łowienie halibutów do wyciągania wielkich mate­raców z dna oceanu - żadnej walki, za to ogromny ciężar. Prawdziwą

10


atrakcją wędkowania było dobre towarzystwo. Jerry stwierdził, że aby przeżyć prawdziwą rybacką przygodę na Alasce, trzeba stanąć po biodra w lodowatej rzece, którą łososie płyną na tarło. Ryb jest wtedy tyle, że ocierają się o nogi rybaka jak o zwykłe przeszkody w wodzie. Tyle że podczas wypraw na tarlisko łososie prawie nie jedzą, więc większość wędkarzy tylko patrzy, jak przepływają im obok haczyków.

-              To bardziej frustrujące niż impotencja w burdelu - stwier­
dził Jerry.

Howardowi kac minął na tyle, że zaczęło mu smakować piwo, które podawał mu Mercer. Jerry Small też popijał. Trzeźwy zamierzał pozostać tylko John, jeszcze za młody, by pić alkohol. Jerry wpraw­dzie pozwolił mu na kilka piw, ale John wyjaśnił, że trenuje przed nadchodzącym sezonem koszykarskim, i nie pił w ogóle.

Przed dziesiątą rano uznali, że łowią wciąż te same ryby, więc wyciągnęli kotwice i Jerry ruszył w stronę kolejnego łowiska, nieco dalej od Homer. Popłynęli na południe, silnik Chevroleta wył głośno i „Morski Tancerz" zostawiał za sobą spieniony kilwater. Fale nadal były niewielkie, a niebo przetarło się na tyle, że promienie słońca zza chmur błyskały w morskiej wodzie jak sygnały z heliografu.

Po dwudziestu minutach rejsu John wskazał za prawą bur­tę i krzyknął:

-              Tato, co to?!

Jerry natychmiast przymknął przepustnicę i gwałtownie zmienił kurs. Mercer i Howard musieli chwycić się deski rozdzielczej, by nie stracić równowagi. Mniej więcej pięćset metrów od nich na niewiel­kich falach bujała się dziwna łódź, o sześć metrów większa od „Mor­skiego Tancerza". Był to komercyjny kuter rybacki z małą kabinką za masywnym dziobem i żurawiem do wyciągania sieci na rufie.

Nawet z oddali dostrzegli wyraźnie, że na pokładzie kutra coś się stało. Był nienaturalnie głęboko zanurzony, a pociemniała nad­budówka została osmalona przez ogień. Łódź sprawiała wrażenie zapomnianego statku widma. Spowijała ją nienaturalna, grobowa wręcz cisza. Jerry podprowadził „Morskiego Tancerza" bliżej - na zrujnowanym kutrze nikt się nie poruszył ani nie odpowiedział na jego „halo".

-        Co to za łódź? - zastanawiał się na głos Jerry, dobijając burtą swojej łodzi do kutra.

-        Napis na rufie ma wypalony - oznajmił syn, wywieszając osłonki za burtę „Morskiego Tancerza". - Ale moim zdaniem to „Jenny IV" z Seward.

11


Mercer byt gotów do skoku z cumą, kiedy lodzie stanęły burta w burtę. Szybko związał je linami. Podsycane alkoholem przekoma­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin