214. Bevarly Elizabeth - Gliniarz na całe życie.doc

(446 KB) Pobierz

ELIZABETH BEVARLY

 

 

 

Gliniarz na całe życie

 

 

 

 

A Lawless Man

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Dźwięk brzmiał początkowo jak cichy, ledwie słyszalny jęk na tle wrzaskliwej muzyki z taśmy. Chcąc go zagłuszyć, Sara Greenleaf przekręciła gałkę do końca. Wspaniały głos Grahama Parkera nabrał olbrzymiej mocy. Przez otwarte okno samochodu wpadał wiatr i rozwiewał krótkie jasne włosy siedzącej za kierownicą kobiety. Było ciepło i słonecznie, naprawdę wiosennie, więc starała się nie myśleć o tym, co ją czekało w czasie zbliżającego się spotkania.

Dźwięk nasilił się. Zerknęła w lusterko i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to syrena policyjnego motocykla.

Była pewna, że jadący za nią funkcjonariusz ściga jakiegoś przestępcę, więc zwolniła i zjechała na bok, ustępując mu drogi. Ku jej zdumieniu nie wyminął jej, tylko patrząc groźnie, gestem ręki nakazał zjechać na pobocze. Była naprawdę zaskoczona, że tym przestępcą, którego ściga, jest właśnie ona. Posłusznie wykonała polecenie, chociaż była pewna, że w żaden sposób nie zawiniła. To była jakaś pomyłka, która zaraz się wyjaśni. Kiedy zatrzymała swego ukochanego volkswagena „garbusa”, z przerażeniem stwierdziła, że i tak jest już piętnaście minut spóźniona na spotkanie z Wallym. A Wally nie lubił czekać. Na dodatek przymusowy postój zdecydowanie pogorszy całą sytuację i Wally będzie jeszcze bardziej opryskliwy niż zazwyczaj.

Ponownie spojrzała w lusterko i machinalnie odgarnęła dłonią niesforne kosmyki włosów. Z zainteresowaniem przyglądała się, jak policjant zatrzymuje potężną maszynę i wprawnym ruchem stopy opuszcza podpórkę. Miał na sobie czarne obcisłe bryczesy i koszulę z krótkimi rękawami. Na naszywce zauważyła trzy słowa: Clemente, Ohio, Policja. Kask, rękawiczki, gogle, a nawet wąsy – wszystko było czarne.

– Witam – odezwała się przyjaźnie, kiedy pochylił się nad nią. – O co chodzi?

– Proszę ściszyć muzykę – usłyszała w odpowiedzi. Posłusznie wyłączyła magnetofon.

– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny – powiedział rzeczowym tonem.

Nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, więc szybko pochyliła się w stronę sąsiedniego siedzenia po torebkę. Wyjęła z portfela prawo jazdy i sięgnęła do schowka po dowód rejestracyjny.

– Powoli – ostrzegł ją. – Żadnych gwałtownych ruchów.

Sara spojrzała na niego zaskoczona. O co ją podejrzewał?

Że wyciągnie pistolet? To chyba żarty. Ona, Sara Rose Greenleaf, potem Markham i znowu Greenleaf, matka, członkini komitetu rodzicielskiego, organizatorka dorocznego kiermaszu miast, szanowana obywatelka, popełniła coś złego? Można się uśmiać! Bez słowa sięgnęła znowu do schowka i nacisnęła przycisk zamka, ale pokrywa nie odskoczyła. Spróbowała jeszcze raz – i znowu nic. Westchnęła głęboko. Była bardzo przywiązana do swojego trzydziestoletniego „garbusa”. Związane z nim były najmilsze wspomnienia z młodości i pierwsza samodzielna podróż. Ale teraz oboje nie byli już tacy młodzi. Sara, trzy lata starsza od samochodu, jest rozwódką z dwojgiem dzieci, a samochód robi się coraz droższy, gdyż ciągle kupuje do niego nowe części. Całe szczęście, że sama potrafi go naprawiać i w zasadzie tylko to powstrzymuje ją przed kupnem nowego auta. No i może jeszcze stały brak pieniędzy.

Uderzyła w zamek pięścią, ale na próżno. Schowek nadal pozostawał zamknięty.

– Zaciął się – powiedziała, uśmiechając się nerwowo.

– To się często zdarza, to znaczy nieczęsto, czasami...

– wyjaśniała, usiłując jednocześnie otworzyć schowek.

– I to wtedy... kiedy jest mi to zupełnie nie na rękę.

Policjant nie zmienił wyrazu twarzy. Westchnął z rezygnacją i popatrzył uważnie na Sarę. Zauważyła, że jedną rękę nadal trzymał na kolbie pistoletu.

– Przysięgam, że dowód rejestracyjny jest w środku – powiedziała. – Nie mogę tylko otworzyć tego głupiego zamka. Może... może pan by spróbował?

– Proszę pani, ja... – urwał, westchnął jeszcze raz i potrząsnął głową, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Dopiero teraz Sara zauważyła jego nazwisko na plakietce przypiętej nad odznaką. Nie była pewna, czy rzeczywiście tak się nazywa, czy jest to jakiś żart.

– Nazywa się pan Lawless?* [* bezprawny (przyp. tłumacza)] – spytała bez zastanowienia, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Policjant o takim nazwisku?

– No cóż – westchnął ciężko.

Z tonu jego głosu domyśliła się, że przeżywał już podobne chwile i że absolutnie nie ma zamiaru przedłużać rozmowy. Przygryzła dolną wargę. Nagle zapragnęła wiedzieć, jakiego koloru są jego oczy ukryte za ciernymi szkłami. W milczeniu podała mu prawo jazdy, ale nie wziął go do ręki, tylko patrzył na nią oskarżycielsko.

– Pokazałabym panu dowód rejestracyjny, ale przecież nie mogę otworzyć tego cholernego schowka – przypomniała.

– Proszę otworzyć drzwi – nakazał. Brzmiało to, jakby zmuszał się do mówienia. Przeszedł na drugą stronę samochodu. Sarze wydawało się, że mruczy coś na jej temat pod nosem. Pochylił się nad schowkiem i próbował go otworzyć.

– Widzi pan! – nie mogła się powstrzymać. – Przecież mówiłam.

Lawless popatrzył na nią uważnie. Albo Sarze tylko się tak wydawało. Nie mogła widzieć jego oczu ukrytych za ciemnymi szkłami. Wsunął się na siedzenie obok niej i nagle samochód wydał się bardzo mały. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy, że ów policjant jest taki wysoki. Był tak blisko niej, że czuła ciepło jego ciała. Zauważyła kajdanki niedbale wsunięte za pasek. Poczuła dziwne podniecenie, gdy przemknęło jej przez myśl, do czego mogliby je wspólnie wykorzystać.

Zaskoczyło ją to, ale natychmiast odrzuciła tę myśl, rumieniąc się ze wstydu. Zbyt długo byłam sama, pomyślała. A może to brak wapnia w organizmie. Coś na ten temat ostatnio czytała.

Tymczasem policjant jeszcze raz uderzył w oporny zamek i schowek stanął otworem. Radość Sary natychmiast zgasła, gdy cała jego zawartość wysypała się na kolana Lawlessa. Poza niezbędnymi rzeczami, takimi jak mapy, latarka i chusteczki, znajdowały się tam również torebki z ketchupem i sosem sojowym, dziwne stworki zrobione z klocków lego, skarpetki i kolczyki bez pary.

Sara sięgnęła po jeden z nich.

– Patrzcie, patrzcie – zaczęła – tak długo go szukałam. – Włożyła go i popatrzyła w lusterko. – Co my tu jeszcze mamy? – dodała, patrząc na kolana policjanta.

Nagle dostrzegła kwadratową paczuszkę owiniętą folią, opartą o udo siedzącego przy niej mężczyzny. Prezerwatywa? Boże! Skąd się tutaj wzięła? To pewnie Micheala. Ale przecież rozstali się trzy lata temu. Czyżby tak długo nie robiła porządków w schowku?

Sara wyciągnęła rękę, aby ją wziąć, ale Lawless był szybszy. Przytrzymał ją za rękę, podniósł paczuszkę, przyjrzał się jej dokładnie, a potem popatrzył badawczo na Sarę.

– To pewnie mojego męża – wyjąkała, czerwona ze wstydu. – To znaczy.... on nie jest moim mężem, już nie, ale...

Na twarzy przedstawiciela prawa malował się wyraz kompletnego zaskoczenia.

– To znaczy... – O Boże, co to właściwie znaczy?

– Już dobrze. – Policjant wrzucił paczuszkę do schowka, a potem zaczął zbierać pozostałe rzeczy.

Nie pojmował, co się tutaj dzieje. Dotykał ostrożnie poszczególnych przedmiotów, jakby były trujące. Cały czas zastanawiał się, dlaczego ta osoba wozi ze sobą tyle zupełnie niepotrzebnych drobiazgów. Wpatrywał się w siedzącą obok niego kobietę, jakby chciał zrozumieć, kim ona jest. Gdy wsiadał do samochodu, poczuł jej zapach, urzekający aromat kwiatów, nie pasujący do zwykłych dżinsów i koszulki bawełnianej z krótkimi rękawkami, które miała na sobie. Potargane blond włosy opadały niedbałymi kosmykami na czoło. Wielkie brązowe oczy patrzyły na niego z obawą.

Nagle zorientował się, że ciągle trzyma ją za rękę. Spojrzał na jej dłoń. Była silna, koścista, o poobgryzanych paznokciach. Na wskazującym i środkowym palcu bielały plastry. Puścił dłoń, a kobieta natychmiast przesunęła nią po włosach. Z jednym kolczykiem w uchu wyglądała jak włóczęga.

Nie podobała mu się. Nie lubił kobiet, które nie dbają o swój wygląd i których ruchy są nerwowe i gwałtowne. Miał już dość dzisiejszego dnia – a tu jeszcze ta dziwaczna istota, na dodatek w przedpotopowym pojeździe. No i ta prezerwatywa... Nie wyglądała na kobietę, która nosi przy sobie takie rzeczy. A poza tym wspomniała o facecie, który jest czy też nie jest jej mężem?

Sara również zaczęła zbierać porozrzucane przedmioty i wkładać je do schowka. Griffin poczuł nagle dotyk jej palców na udach i wstrzymał oddech. Wyglądało na to, że ta kobieta zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Jej palce powędrowały nieco wyżej, a wtedy Lawless drgnął i zaczął w panice wysiadać z samochodu. Znowu kilka rzeczy spadło na podłogę, a on sam uderzył głową o sufit auta. Dobrze, że miał na sobie kask, chociaż nie pomogło mu to, gdy pośpiesznie zatrzaskując drzwi, przyciął sobie boleśnie palec.

– Cholera! – zaklął i chwycił palec drugą ręką. Obszedł samochód dookoła i zatrzymał się koło okna, wpatrując w kobietę wzrokiem pełnym podejrzliwości. To pewnie jakaś studentka, pomyślał. W jej oczach wyczytał troskę i poczucie winy. Oczywiście, powinna się tak czuć. – Prawo jazdy i dowód rejestracyjny – powiedział stanowczo, tak jakby nic się do tej pory nie wydarzyło. Kobieta uśmiechnęła się nerwowo i zaczęła grzebać w otwartym schowku. Przyglądał się jej z uwagą, wierząc, że powoduje nim zwykła ciekawość. Żółta bluzka ściśle przylegała jej do pleców, więc od razu domyślił się, że zatrzymana nie nosi stanika. Opuścił wzrok niżej, patrząc na krągłość bioder. Była zbyt szczupła, jak na jego wymagania, ale zgrabna. Sara dostrzegła jego zainteresowanie i jej radość ze znalezienia dowodu rejestracyjnego natychmiast zgasła.

– Już pan obejrzał wszystko? – mruknęła.

Griffin bez słowa wyciągnął rękę po dokument. Wręczyła mu go ze złością.

– Czy pani wie, z jaką prędkością pani jechała? – zapytał.

– Siedemdziesiąt kilometrów na godzinę? – odezwała się z nadzieją w głosie.

– A może dziewięćdziesiąt?

– To niemożliwe... – Potrząsnęła przecząco głową. – Ja...

– Dziewięćdziesiąt w pobliżu szkoły – wyjaśniał dalej.

– Szkoła? Przecież tu nie ma szkoły. A zresztą jest południe i dzieci są w budynku.

Wiele dzieci wraca do domu na obiad.

Sara nie miała o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. Zazwyczaj nie jeździła tędy, ale dzisiaj, kiedy była już spóźniona na spotkanie z bratem, postanowiła jechać krótszą drogą. Chciała to powiedzieć policjantowi, ale ten nagle zniknął. Zobaczyła w lusterku, że stoi koło motocykla – z pewnością chciał sprawdzić jej kartotekę. Oburzyło ją to do głębi.

– Ja to wszystko panu wytłumaczę – odezwała się, gdy znów podszedł do niej. Machnął przyzwalająco ręką. – Byłam już spóźniona na spotkanie... – zaczęła i zorientowała się, że wybrała zły sposób.

Oczekiwał czegoś bardziej zaskakującego, na przykład oświadczenia, że gonili ją kosmici, czy coś w tym rodzaju.

Policjant jeszcze raz spojrzał na dokumenty, a potem wziął do ręki bloczek i zaczął w nim coś pisać.

– Proszę pana – zaczęła jeszcze raz. – Miałam się spotkać z moim bratem dwadzieścia minut temu, a on nie cierpi, jeśli się spóźniam. Zawsze marudzi, bo brak mu pewności siebie. Ilekroć jestem z nim umówiona, spóźniam się. To jest zupełnie niezależne ode mnie. Pewnie jest to jakoś uwarunkowane psychologicznie, ale w końcu wielu braci i sióstr nie żyje w zgodzie. Wally zawsze tłumaczy moje spóźnienia tym, że szesnaście lat temu nasi rodzice rozwiedli się i ciągle mnie pyta, czy byłam u psychoanalityka, którego mi polecił. Chcę tego uniknąć...

Urwała, bo usłyszała w swoim głosie nutkę histerii. Zawsze mówiła dużo, gdy była zdenerwowana. Kiedy zorientowała się, że policjanta nie interesuje jej wypowiedź, spróbowała innego sposobu.

– Uwierzyłby mi pan, gdybym powiedziała, że gonili mnie kosmici?

Przestał pisać, ale nawet nie spojrzał na nią.

– Albo że umówiłam się z... Zresztą to nieważne. Zaczął znowu pisać.

Sara westchnęła. Tylko tego brakowało jej do szczęścia. Nie mogła spóźnić się na spotkanie z Wallym, nie była też w stanie wysłuchać jego kolejnego monologu o tym, jak poplątane było jej życie od czasu rozwodu, a kiedy policjant podał jej mandat do podpisania, z przerażeniem zorientowała się, że nie stać jej na zapłacenie takiej kwoty.

– Siedemdziesiąt pięć dolarów?! – krzyknęła wystraszona.

Policjant skinął spokojnie głową. Sara czuła, że oblewa ją pot, więc zaczęła się zastanawiać, co mogłoby tego policjanta wyprowadzić z równowagi.

– Tak jest, proszę pani. Tyle wynosi kara za nadmierną prędkość w pobliżu szkoły.

– Ale ja przecież wcale nie jechałam tak szybko.

– Jechała pani.

Popatrzyła na niego zmrużonymi oczami. Nie umiała postępować z osobami mającymi jakąś władzę. Zaczęło się to już w pierwszej klasie, gdy została ukarana przez dyrektora za to, że rzucała papierowymi kulkami w Bobby’ego Burgessa, chociaż to on zaczął. Jej małżeństwo też było nieudane, bo mąż wprowadził rygory, którym nie chciała się podporządkować.

– Nie mogę tyle zapłacić – powiedziała, oddając mu nie podpisany mandat. – Bardzo mi przykro.

– Zawsze może pani powtórzyć egzamin uprawniający do posiadania prawa jazdy – zauważył policjant, przyglądając się jej z uwagą.

Powtórzyć egzamin? – zapytała Sara. – Ach tak, słyszałam o tym. Zamykacie ludzi w okropnej sali i pokazujecie im filmy o tym, jakie są rezultaty złego prowadzenia samochodu: dzieci bez głów i rozjechane doszczętnie zwierzęta. – Zastanowiła się przez chwilę. – A może odwrotnie: zwierzęta bez głów i rozjechane dzieci...? Nie, dziękuję, mogę coś takiego obejrzeć w kinie, jeśli będę chciała. Nie chcę zdawać żadnego egzaminu.

Zauważyła, że zacisnął szczęki. Pochylił się nad okienkiem i nagle Sara zaczęła się zastanawiać, jakie szaleństwo ogarnęło ją, że pozwoliła sobie na dyskusję.

– Wobec tego, proszę pani – złowrogo powiedział policjant – muszę zawieźć panią na komisariat w kajdankach, gdyż stawiała pani opór władzy.

Sara już otworzyła usta, aby podjąć dalszą dyskusję, ale zrozumiała, że to jej nic nie da – najwyżej zapewni miejsce w areszcie – więc nabazgrała nieczytelnie swoje nazwisko w miejscu, które wskazywał policjant.

– Będę się bronić w sądzie – zapewniła swego prześladowcę.

Policjant po raz pierwszy uśmiechnął się. Sarze, ku jej wściekłości, bardzo się ten uśmiech podobał.

– No cóż, proszę pani, w takim razie do zobaczenia w sądzie – powiedział, rzucając kopię mandatu na jej kolana. – Życzę miłego dnia.

Dopiero gdy policjant znalazł się przy motocyklu, Sara ulżyła sobie, szepcząc cicho „świnia”. Patrzyła, jak funkcjonariusz wsiada na motocykl i rusza, wzbijając obłok kurzu.

Złożyła mandat i schowała go do torebki, mrucząc pod nosem coś o faszyzmie, państwie policyjnym, niesympatycznych braciach i okropnych mężczyznach w ogóle. Potem włączyła silnik. Na pewno nie był to udany dzień, a na dodatek zdawała sobie sprawę, że wieczór będzie jeszcze gorszy.

 

Późnym piątkowym popołudniem Griffin Lawless siedział na ławce w szatni komisariatu i zamyślony wpatrywał się w swoją szafkę. To był straszny tydzień. Spojrzał na kalendarz przyczepiony do obdrapanych drzwiczek – zestaw nic nie znaczących dat. W czwartek wizyta u dentysty... jutro wieczorem randka z tą rudowłosą z wydziału zabójstw i spotkanie z grupą skautów w poniedziałek.

Przesuwał wzrokiem po kolejnych datach, aż natrafił na jedną, zaznaczoną czerwonym tuszem i kilkakrotnie obwiedzioną ramką. Właśnie wtedy, w przyszły piątek, miały być dziewięćdziesiąte piąte urodziny pradziadka. Tego dnia Griffin miał go ujrzeć po raz pierwszy. Ale, niestety, już go nie pozna. Nie udało się pradziadkowi powrócić do Stanów z Nowej Zelandii – jego ciało spoczywa teraz spokojnie w morzu.

W zeszłym tygodniu zadzwonił do niego adwokat i zawiadomił go o śmierci Harolda Mercera. Ponieważ okazało się, że Griffin był jego jedynym żyjącym krewnym, został spadkobiercą całego majątku. Zaskoczyło go, że ci zamożni ludzie, posiadający wspaniałe domy na przedmieściu Clemente, to jego rodzina. Od dzieciństwa wiedział, że byli najznakomitszymi obywatelami tego miasta, a teraz okazało się, że jest jednym z nich.

Zmiął czarną koszulę od munduru i wcisnął ją bezceremonialnie do sportowej torby. Zsunął następnie buty i wstał, żeby wyzwolić się z czarnych spodni. Unikał gwałtownych ruchów lewą ręką, by nie czuć bólu, który nadal mu dokuczał. Wszedł pod prysznic.

Stał pod strumieniami wody. Jej ciepło docierało do zmęczonych mięśni, zmniejszając napięcie i ból – efekt zarówno rany postrzałowej sprzed dwóch miesięcy, jak i przeżyć związanych z odnalezieniem krewnego, którego zaraz potem utracił. Zrozumiał wtedy, iż życie mija tak szybko, że czasami człowiek nie zdąży się nawet nim nacieszyć.

Przypomniał sobie zapach kwiatów, pełne blasku oczy koloru kawy i włosy, które aż prosiły się, by ich dotknąć. Starał się nie myśleć o tej kobiecie. Przecież wypisał jej mandat. Nawet jeśli kiedyś spotka ją przypadkowo, na pewno nie zechce z nim rozmawiać. Ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy przypomniał sobie wyraz jej twarzy, kiedy ze schowka wypadła prezerwatywa. Dawno już nie widział, by ktoś się tak rumienił ze wstydu.

– Griffin? Jesteś tam? – usłyszał głos swego kolegi, Mitchella Stonestreeta, i krzyknął:

– Jestem, stary.

– Mam dla ciebie dobre wiadomości – powiedział Stony, pokazując mu białą, służbową kopertę. – Kapitan Pierce przysyła ci to. Awansowałeś. Będziesz w wydziale do spraw nadużyć i korupcji. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego chcesz zajmować się takimi sprawami. Powinieneś pracować w zabójstwach lub w wydziale do spraw walki z nierządem.

Nagi, ociekający wodą Griffin podszedł do Stony’ego i wyjął mu z rąk kopertę z nadrukiem Wydziału Policji w Clemente, Ohio. Koperta szybko zmiękła w wilgotnym powietrzu. Ale treść pisma była czytelna i w pełni odpowiadała pragnieniom Griffina. Uśmiechnął się.

– Zabójstwa są zbyt ponure – powiedział – a ci z wydziału do spraw walki z nierządem to wariaci. Nadużycia i korupcja... No cóż, przyszło to w odpowiedniej chwili. Poza tym, stary, brakowało mi ciebie, odkąd odszedłeś z patroli ulicznych, więc złożyłem podanie o przeniesienie. I wreszcie je dostałem.

Oddał pismo wraz z kopertą przyjacielowi i wrócił pod prysznic, by spłukać z siebie resztki mydła. Stony rzucił mu ręcznik, a Griffin zawiązał go sobie niedbale wokół bioder.

– Nie było wolnych etatów wcześniej – powiedział Stony – ale żona Tommy’ego Gundersena awansowała i oboje wyjeżdżają na zachód. – Uśmiechnął się i dodał: – Znowu będziemy razem pracować. Bardzo się cieszę.

– Jak za dawnych, dobrych czasów.

– Zaczynasz za dwa tygodnie – mówił Stony, idąc za Griffinem do szatni. – Czy uda ci się je przeżyć bez kłopotów?

– Na pewno. Postaram się. – Griffin skinął niecierpliwie głową.

– Nie będzie już żadnych pojedynków z bandziorami?

Griffin nachmurzył się i mimowolnie dotknął ramienia. Blizny były jeszcze różowe, choć zarówno na piersi, jak i na łopatce wszystko się pięknie zagoiło.

– Nie martw się o mnie. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał patrzeć w wylot lufy. Właśnie to było powodem mojej prośby o przeniesienie. Praca w mundurze staje się coraz bardziej niebezpieczna.

– Niebezpieczna? I kto to mówi? – Stony popatrzył na przyjaciela z niedowierzaniem. – Facet, który wakacje spędza na pustyni, by móc jeździć na motorze bez świateł?

– Na pustyni nikt do mnie nie strzela – powiedział Griffin ze smutkiem. – Na ulicy może wiele się zdarzyć, a ja chcę dożyć starości i cieszyć się emeryturą.

Gestem powstrzymał Stony’ego, który chciał coś powiedzieć. Dobrze znał jego argumenty, że nie ma sensu przechodzić na emeryturę, gdy wiadomo, że będzie się żyć w osamotnieniu. Przyjaciel miał rację. Rodzice Griffina nie żyli, nie miał żadnej rodziny, nawet pradziadek, tak niespodziewanie odzyskany, umarł. Jest trzydziestosiedmioletnim mężczyzną, który niczego specjalnego dotąd nie osiągnął i faktycznie nie wie, co zamierza robić w przyszłości.

Griffin włożył czarny podkoszulek, buty, zarzucił czarną torbę na ramię, zastanawiając się przez cały czas nad tym, nurtującym go już od dawna, problemem. Chyba nadszedł już czas, żeby zaczął myśleć o swojej przyszłości.

– Masz jakieś plany na dzisiaj? – zapytał przyjaciela.

– Nie. Elaine nie odzywa się do mnie.

– Znowu? Co jej tym razem zrobiłeś?

– Nie mam pojęcia. – Stony ciężko westchnął.

– Czyli wszystko bez zmian. – Griffin uśmiechnął się. – Pójdziemy coś zjeść?

– Pewnie.

Wzięli swoje rzeczy i wyszli z posterunku. Był piękny wiosenny wieczór.

– Wiesz – zaczął Stony, gdy zatrzymali się koło harleya davidsona Griffina – może ty byś mi pomógł rozwiązać tę cholerną zagadkę, jaką stanowią kobiety. Miałeś przecież z nimi do czynienia.

– Tak... – Griffin zapiął kask i włączył silnik. – Wierz mi, ja także ich nie rozumiem. To co, zobaczymy się w Delgado?

– Ten, który zjawi się tam pierwszy, stawia kolejkę – zaproponował Stony.

Griffin skinął głową i zwiększył moc silnika. Nieoczekiwanie przypomniał sobie kobietę, którą ukarał mandatem dziś po południu. Obserwowała go w lusterku. Uśmiechnął się. Pewnie nie wiedziała, że to zauważył. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby wówczas zawrócił, aresztował ją i dokonał rewizji.

Pewnie oskarżyłaby go o napastowanie seksualne i w końcu wsadziła do więzienia. W sumie była tego warta.

Zaśmiał się do siebie, włożył okulary i odjechał z parkingu. Sara Greenleaf jest już przeszłością i na pewno nigdy więcej się nie spotkają.

Ale, myślał dalej, miała cudowny uśmiech i nigdy jeszcze nie widział tak pięknych oczu. Ciekawe, czy jej włosy są tak miękkie w dotyku, jak to sobie wyobrażał...


ROZDZIAŁ DRUGI

 

– Jak ci się udał lunch z bratem?

– Tak jak zawsze – powiedziała Sara, unosząc wzrok znad nieforemnego ciasta czekoladowego, które właśnie lukrowała. – Wally nie może zrozumieć, że nie jestem taka ambitna jak on. Uważa, że zrujnowałam sobie życie, rozwodząc się z Michaelem.

– Powiedz mu, żeby się wreszcie od ciebie odczepił z tymi swoimi uwagami – doradziła jej Elaine. – To, że zarządza firmą, wcale nie oznacza, że może rządzić wszystkimi.

Sara skinęła głową. Chciałaby, żeby wszystko było tak proste, jak przedstawiła to Elaine.

– Mimo wszystko lunch nie był taki zły. Gorsze było to, co spotkało mnie wcześniej.

Minęły trzy dni, odkąd została ukarana mandatem. W dalszym ciągu uważała, że nie powinna była go dostać. Za każdym razem, gdy przypominał się jej policjant Lawless, czuła, jak mrówki chodzą jej po karku. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje i dlaczego nie może o nim zapomnieć. Dobrze, że teraz, przygotowując poczęstunek dla drużyny skautów, mogła choć na trochę oderwać się od tych myśli.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin