33. Garrett Sally - Łańcuch szczęścia.doc

(1012 KB) Pobierz

 

 

 

 

SALLY GARRETT

 

ŁAŃCUCH SZCZĘŚCIA


Prolog

Nancy Prentice wpatrywała się w mężczyznę, który siedział naprzeciwko niej przy stoliku w restauracji. Zawsze miała nadzieję, że Mark Bradford mógłby stać się dla niej kimś więcej niż bardzo dobrym kolegą. Mimo kilku lat znajomości i wspólnej pracy niepisane zasady ich przyjacielskich kontaktów pozostały nie zmienione. Powściągliwe zachowanie Marka nie pozwalało nawet marzyć o uczuciach wykraczających poza kumpelską sympatię, a sama Nancy nigdy nie odważyła się na jakąś romantyczną inicjatywę.

Zwróciła na Marka uwagę, gdy tylko podjęła pracę w firmie prawniczej Burnside, Bailey, Summerset i Zorn, jednej z największych w Phoenix w Arizonie. Lista wspólników umieszczona na marginesie firmowej papeterii ciągnęła się wzdłuż całej strony. Gdy się poznali, Mark twierdził, że jego nazwisko niedługo znajdzie się na tej „świętej" liście, i oczywiście się nie mylił.

Nancy chętnie zobaczyłaby tam również swoje własne nazwisko, ale musiała odłożyć takie marzenia na później. Przed dziesięciu laty trudności finansowe kazały jej przerwać studia na Uniwersytecie Stanu Arizona. Była zbyt dumna, by prosić kogokolwiek o pomoc. Podjęła więc pracę, licząc na to, że za jakiś czas zgromadzi fundusze na zdobycie wymarzonego od dziecka zawodu adwokata. Na razie jednak ukończone trzy lata studiów pozwoliły jej tylko na objęcie stanowiska asystentki.

Pracowała w firmie od sześciu miesięcy, gdy Mark Bradford po raz pierwszy zaprosił ją na kolację i wyciągnął na zwierzenia. Zaproponował, że pożyczy jej pieniądze na ukończenie studiów, ale choć była to oferta wzruszająca i wspaniałomyślna, duma nie pozwoliła Nancy na przyjęcie pomocy.

Od owej pamiętnej kolacji była pod wrażeniem wyglądu, inteligencji i uroku osobistego Marka. Niestety, najwyraźniej uczucia te nie były wcale odwzajemnione. W codziennych kontaktach Mark nigdy nie pozwolił sobie na więcej niż braterskie poklepanie po ramieniu czy przyjacielski pocałunek w policzek. Nawet gdy dwa lata temu gratulowała mu awansu na młodszego wspólnika w firmie, podczas uroczystości uświetniającej to radosne wydarzenie.

Może zresztą tak było lepiej. Środowisko prawników nie cieszyło się dobrą sławą, jeśli chodzi o trwałość związków uczuciowych.

Mark pomagał jej w rozsądnym inwestowaniu zarobionych pieniędzy i nie szczędził słów zachęty do kontynuowania nauki. Wiedziała też, że niejednokrotnie walczył o podwyżki jej pensji, które zasiliły fundusze odkładane na dokończenie studiów.

Dziś żegnała się z tym wyjątkowym mężczyzną. Dwa tygodnie temu złożyła w firmie wypowiedzenie, informując, że została przyjęta na wydział prawa Uniwersytetu w Tempe.

- Wiem, że ci się powiedzie, Nancy. - Mark odłożył widelec. Wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń. - Jesteś inteligentna i umiesz ciężko pracować, by osiągnąć to, czego pragniesz. To gwarancja sukcesu. Być może pewnego dnia spotkamy się na sali sądowej, reprezentując przeciwne strony, a wtedy żadne z nas nie będzie miało łatwego zadania. - Uśmiechnął się i znowu ścisnął jej dłoń.

Serce Nancy zadrżało od tej delikatnej pieszczoty. Krótko ostrzyżone, jasne włosy Marka podkreślały zdecydowane linie policzków i podbródka. Dziś wieczorem kolor jego oczu przepięknie harmonizował z szarozieloną koszulą, choć Nancy wolała, gdy ubierał się w tonacji rdzawobrązowej, która lepiej podkreślała jego złocistą opaleniznę i wybielone słońcem włosy.

- Wiem, że studia prawnicze nie są łatwe, ale doświadczenie, które zdobyłam w pracy, z pewnością mi się przyda - uśmiechnęła się, delikatnie cofając rękę.

- Albo sprawi, że na wszystko będziesz patrzyła zbyt krytycznie - powiedział ostrzegawczym tonem, a na jego twarzy odmalowała się powaga, dziwnie kontrastująca z młodzieńczym wyglądem trzydziestokilkuletniego mężczyzny. - To, czego uczą na studiach, niewiele ma wspólnego z tym, co naprawdę dzieje się w sądzie. W żadnym podręczniku nie znajdziesz wskazówek, jak dochodzić do kompromisu, zawierać strategiczne sojusze, czy też zachowywać kamienny wyraz twarzy przy negocjowaniu korzystnego wyroku. Czy program studiów obejmuje zajęcia z umiejętnego podlizywania się właścicielowi firmy adwokackiej?

Nancy spuściła wzrok, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. Dziś nie może dać się ponieść emocjom. Mark byłby zaszokowany, gdyby kiedykolwiek odkrył, co do niego czuje. Jej największe sekrety to miłość i smutek.

- Nancy, czy jesteś pewna, że masz dostateczne zabezpieczenie finansowe? - zapytał nagle Mark, najwyraźniej zauważając jej niepokój. - W razie czego, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

Jak łatwo byłoby przyjąć tę pomoc, pomyślała Nancy. Byłby to doskonały pretekst do podtrzymywania kontaktów.

- Mam stypendium i wzięłam pożyczkę studencką - skinęła twierdząco głową. - Jeśli będę miała dobre stopnie, stypendium może zostać przedłużone. Ą dzięki twojej pomocy zgromadziłam sporo pieniędzy. Oszczędzałam jak zapobiegliwa wiewiórka. - Uśmiechnęła się. - A pewnego dnia tak się wzbogacę, że nie będę już musiała zastanawiać się, jak związać koniec z końcem.

Mark popatrzył na nią z poważnym i zatroskanym wyrazem twarzy, potem odwrócił głowę w stronę kelnera.

- Ja zapłacę. Mnie już na to stać. Będzie mi ciebie brakowało, Nancy. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek znalazł asystentkę równie bystrą jak ty. Już w tej chwili mogłabyś spokojnie poprowadzić przed sądem dowolną spośród moich spraw.

- Dziękuję ci bardzo, ale niestety prawo tego zabrania - odrzekła. - Dlatego też twoja uzdolniona asystentka wraca do szkoły. - Uśmiechnęła się. Przez chwilę miała wrażenie, że czuje na twarzy pieszczotę jego wzroku. Pragnęła wyciągnąć rękę i dotknąć policzka Marka, musnąć palcem zmarszczkę, która ledwie zaczynała zarysowywać się wokół jego ust.

Pomyślała, że czas bardzo łaskawie się z nim obchodzi. Za dziesięć lat będzie jeszcze przystojniejszy niż dziś. Być może, kiedy ona skończy już studia, Mark znów pojawi się w jej życiu. Ale o tym zadecyduje los.

- Dużo razem przeżyliśmy, prawda? Przytaknęła w milczeniu.

- Będziemy się czasem spotykać? - zaproponował cicho, patrząc na nią wzrokiem pełnym smutku i ciepła.

- To zależy również od ciebie. Teraz, kiedy otworzyli nową autostradę, kilometry będą znacznie krótsze. - Nancy odgarnęła z policzka pasmo ciemnobrązowych włosów.

- Za to ruch się zwiększy. Poza tym będziesz bardzo zajęta i za parę miesięcy zupełnie o mnie zapomnisz. Ale kiedy dostaniesz dyplom, koniecznie mnie o tym zawiadom. Razem uczcimy ten wspaniały dzień.

Wyszli z restauracji; Kiedy stanęli przy jej wiernym, wysłużonym volkswagenie garbusie, Mark przez chwilę się wahał.

- Zawsze byłaś jedną z moich sympatii - wymruczał wreszcie i pocałował ją w czoło.

- Jak młodsza siostrzyczka - Nancy odwróciła głowę, by nie mógł zobaczyć, że oczy ma pełne łez. Potem wspięła się na palce i leciutko dotknęła ustami jego warg. Szybko jednak zreflektowała się i zrobiła poważną minę. - W porządku. Zadzwonisz do mnie czasem? - wyszeptała głosem drżącym z przejęcia.

- Oczywiście - obiecał. - I uszy do góry, każdy czasem musi wszystko zaczynać od nowa. Takie już jest życie.

- Ty będziesz adwokatem aż do śmierci - odparła. - Nic i nikt nie będzie ci w stanie w tym przeszkodzić. Zawsze byłeś moim ideałem, ale trzymałam to w sekrecie.

Mark zrobił zaskoczoną minę.

- Starałem się... dbać o ciebie. - Wzruszył lekko ramionami. - Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym.

- Byłeś dla mnie jak starszy brat, ale teraz drogi rodzeństwa rozchodzą się. Czy wierzysz, że jeszcze kiedyś się spotkamy?

Mark przesunął wzrokiem po jej twarzy. Spojrzenie szarych oczu zatrzymało się na ustach, które leciutko zwilżyła językiem. Przez chwilę zdawało się, że Mark chce jej coś jeszcze powiedzieć, ale zmienił zamiar i znów wzruszył ramionami.

- Kto wie, co nas czeka w przyszłości?

- Ja wiem. - Nancy odzyskała już zimną krew. - Dyplom adwokata i lukratywna posada. Ty już to zdobyłeś. Teraz kolej na mnie.

Nagle Mark przyciągnął ją do siebie i pocałował prosto w usta. Jego wargi były ciepłe i zmysłowe. Nancy poczuła jego szczupłe, muskularne ciało i twardą męskość na swoim brzuchu. Kiedy uniósł głowę, z trudem złapała oddech.

- Pieniądze to nie wszystko, moja maleńka - powiedział, wpatrując się uważnie w jej błękitne oczy. - Miej zawsze głowę na karku i rób to, co uważasz za słuszne. Zdobędziesz, czego tylko zapragniesz, ale nie pozwól, by stało się to kosztem twojego sumienia. - Pocałował ją jeszcze raz, tym razem po koleżeńsku i bardzo delikatnie.

- Dlaczego to zrobiłeś? - Nancy dotknęła dłonią ust.

- Kobieta, która pragnie zostać adwokatem, nie powinna zaprzątać sobie głowy mężczyznami.

- Nie rozumiem - Nancy była zaskoczona.

- Jeśli naprawdę czegoś pragniesz i jesteś gotowa ciężko pracować, odniesiesz sukces. To jedno jest w życiu pewne.

- Mark, czasem bardzo trudno za tobą nadążyć. Ale żaden ze znanych mi mężczyzn nawet się do ciebie nie umywa.

Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę swego błękitno - szarego sportowego samochodu, namacalnej oznaki sukcesu i zamożności. Jeszcze raz spojrzał w jej stronę, pomachał dłonią, potem otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Przez chwilę jeszcze widziała jego jasną głowę, potem samochód pochłonęła noc.

- Kocham cię, Marku Bradfordzie - powiedziała i pomyślała, że dobrze byłoby, gdyby usłyszał te słowa i uwierzył w nie.


Rozdział 1

Mark Bradford podniósł głowę znad zawalonego papierami biurka. Drzwi otworzyły się powoli. Najwyraźniej sekretarka zlekceważyła jego prośbę, by nikogo nie wpuszczać. W tej chwili jednak czuł tak szczerą niechęć do opasłych prawniczych książek i sterty akt i dokumentów, porozkładanych na biurku, krzesłach i podłodze, że przyjął tę wymuszoną przerwę w pracy ze szczerą ulgą.

Pracował do świtu, starając się znaleźć najodpowiedniejszy sposób przedstawienia sprawy swojego klienta przed zespołem sędziowskim, który, jak przypuszczał, dawno już wyrobił sobie pogląd o jego winię. Co gorsza, Markowi doprawdy trudno byłoby się nie zgodzić z taką opinią.

Wina Nathana Wellera jest oczywista, tak pewna jak to, że po nocy nastaje dzień. Jako adwokat nie może jednak pozwolić sobie na to, by jego własne przekonania w jakikolwiek sposób wpłynęły na mowę obrończą przed ławą przysięgłych. Do tej pory zawsze udawało mu się znaleźć jakąś pozytywną cechę, w każdym kliencie, ale Weller nie dawał żadnej szansy na to, by przedstawić go w korzystnym świetle.

Jedyną szansą byłoby dobranie przysięgłych, podobnych do oskarżonego. To jednak niemożliwe: nie da się znaleźć aż dwunastu osób równie bogatych i pozbawionych skrupułów jak jego klient, który trzykrotnie już zbił fortunę na oszustwach w handlu nieruchomościami i trzykrotnie tę fortunę stracił.

Ostatnio Weller prowadził intensywną działalność łapów - karską, której rezultatem było objęcie członkostwa w radach nadzorczych towarzystw kredytowych, działających na Zachodnim Wybrzeżu. Udało mu się nawet zostać prezesem jednego z takich towarzystw i umiejętnie przenieść jego fundusze na konta własnych spółek. Udowodnienie mu winy było doprawdy dziecinnie proste. Mark żałował, że zamiast bronić Wellera, nie może wystąpić jako jego oskarżyciel.

Szkoda, że w ogóle podjął się tej sprawy. Robert Summerset, jeden z dyrektorów firmy adwokackiej, niemało się nad tym napracował.

- Masz nienaganną reputację, Mark. Jeszcze nigdy nie przegrałeś sprawy. Nathanowi potrzebny jest ktoś właśnie taki jak ty. Wiem, że jest powszechnie nie lubiany, ale to wszystko robota dziennikarzy. Nie wierzę, by ktokolwiek mógł odpowiadać wizerunkowi, jaki stworzyli: bezwzględny okrutnik, kombinator i złodziej.

Mark od wielu lat czytał w prasie artykuły na temat swego obecnego klienta i za wszelką cenę próbował spojrzeć na niego obiektywnie.

- Poza tym, ludzie się zmieniają - ciągnął Summerset. - Czemu nie miałoby to dotyczyć również Nathana Wellera? To mój stary przyjaciel. Nie mogę odmówić mu pomocy, ale rozumiesz, że s a m nie poprowadzę jego sprawy. To niezwykle ważne, dla mnie, dla firmy... dla ciebie. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.

Nalegał tak długo, aż Mark w końcu zgodził się podjąć tego zadania. Do tej pory zawsze osiągał sukces, ta jedna sprawa nie powinna mu zaszkodzić.

Przeciągnął się i oparł wygodniej w fotelu. Przez chwilę przecierał oczy, żeby dostrzec, kto stoi w drzwiach gabinetu.

- Mark? Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale to coś wyjątkowego. Wybacz - powiedziała Maude Williams, jego sekretarka. Uśmiechnęła się szeroko.

Pomasował lewe ramię, usiłując przywrócić w nim czucie. Zdrętwiało. To pewnie efekt wielu godzin spędzonych za biurkiem. Poza tym kilka dni temu, podczas porannego joggingu, potknął się i uderzył barkiem o pień drzewa. Głupia sprawa, nigdy przedtem nie zdarzyło mu się stracić równowagi w czasie ćwiczeń. Od tego czasu ramię bolało go i wciąż drętwiało.

- Kurcz? - spytała Maude. Skinął potakująco głową.

- Założę się, że całą noc pracowałeś - stwierdziła z naganą w głosie. - Wyglądasz fatalnie, blady, wymęczony, z podkrążonymi oczami. Dobrze się czujesz?

- Wszystko w porządku. Biegałem dziś rano, tym razem po lesie w górach. - Uśmiechnął się. - Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek widzieć, jak nad wierzchołkami gór wstaje słońce?

Potrząsnęła głową.

- To zapiera dech w piersiach. Szkoda, że większość ludzi woli o tej porze spać. Nie wiedzą, co tracą. Niezależnie od tego, o której się kładę, zawsze wstaję raniutko, żeby pobiegać.

- Muszę przyznać, że jak na staruszka, nieźle się trzymasz. - Maude uśmiechnęła się ciepło.

- Jestem w szczytowej formie, choć może tego nie widać. Wygram, mimo że przysięgli uprzedzili się do tego starego drania. - Mark wstał i przeciągnął się jeszcze raz.

- Oboje wiemy doskonale, że Weller nie ma za grosz skrupułów. Czemu więc musimy się tak męczyć?

- To nasz służbowy obowiązek - przypomniał jej Mark.

- Cieszę się, że do moich obowiązków należy wyłącznie przepisywanie twoich notatek. Mam przynajmniej czyste sumienie. Wcale ci nie zazdroszczę, ciężko pracujesz na ten kawałek chleba. Szczególnie dzisiaj.

- Włożyłem krawat, który zawsze przynosi mi szczęście. Mam nadzieję, że wszyscy go zauważą. - Pogładził krawat w kolorze burgunda. - Odkąd go noszę, nie przegrałem ani jednej sprawy.

- Powiem więcej, po prostu nigdy nie przegrałeś sprawy, koniec, kropka! Przynajmniej od sześciu lat, bo tyle tu pracuję. Ale kiedy skończysz, powinieneś wyrwać się na wakacje. Na przykład na Karaiby albo w góry, łowić pstrągi w potoku.

- Nigdy w życiu nie łowiłem ryb, a wyspy mnie nie interesują. - Roześmiał się głośno i wyciągnął w górę ramiona. To sprawiło, że piekący ból powrócił. Szybko opuścił ręce. Może powinien pójść do lekarza. To mu się nie zdarzyło, jak długo tu pracuje, czyli... od prawie dwunastu lat! A może trzynastu?

Miał mętlik w głowie. Bezskutecznie próbował przypomnieć sobie, w którym roku zdał egzamin adwokacki.

- Czy czegoś ode mnie potrzebujesz? - spytał i zerknął na zegarek. - Za dwie godziny mam być w sądzie.

- Tak, chcę, żebyś poświęcił nam choć chwilę! Pora na przerwę. - Otworzyła drzwi na oścież. Do środka weszła grupa współpracowników Marka, z szefami na czele,

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - zawołali chórem i zaczęli śpiewać „Sto lat".

Mark usiłował przełknąć ślinę. Miał wrażenie, że gardło ściska mu niewidzialna obręcz.

- Urodziny? - Spojrzał na kalendarz. - Całkiem zapomniałem.

- Za dużo pracujesz - oświadczył Bob Summerset. - Od jutra wysyłam cię na przymusowy urlop. - Rozejrzał się dookoła, jak gdyby brał wszystkich na świadków. - A teraz chodź z nami do biblioteki. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin