12 Weber David - W sluzbie miecza 02.doc

(1026 KB) Pobierz

Eric Flint

Fanatyk

 

ROZDZIAŁ   I

 

Towarzyszka kontradmirał Genevieve Chin przyglądała się hologramowi widocznemu nad blatem biurka. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale siedziała na skraju fotela, spięta i pochylona lekko do przodu.

Towarzysz komodor Ogilve rozparty wygodnie w drugim fotelu pierwszy powiedział to, co oboje myśleli:

- Sądząc z wyglądu, mamy problem.

Chin kiwnęła głową.

Hologram przedstawiał oficera Urzędu Bezpieczeństwa z twarzą fanatyka. Jego młodość nie łagodziła tego wrażenia. Proste, czarne włosy, wysokie czoło, czarne brwi i czarne oczy błyszczące niczym obsydian na tle ascetycznej bladej twarzy, kwadratowy podbródek, zapadnięte policzki i zaciśnięte usta - wszystko to wręcz wrzeszczało o fanatyzmie. Chin bez trudu mogła sobie wyobrazić tego człowieka w lochach inkwizycji, gdy polecał jeszcze bardziej przykręcić śruby „hiszpańskiego buta" miażdżącego stopę heretyka. Albo podkładającego pochodnię pod stos ułożony pod skazaną na całopalenie ofiarą.

Nie była w stanie znaleźć na twarzy mężczyzny śladów okrucieństwa czy samozadowolenia typowych dla jego poprzednika. Nie była w stanie znaleźć śladów żadnego uczucia. A to dla kogoś w jej sytuacji było gorsze niż perspektywa kolejnego sadysty. Była bowiem oficerem flagowym mianowanym jeszcze przez Legislatorów, od dziesięciu lat w niełasce, ale mimo wszystko nadal żyła i dowodziła. Sadysta jako szef UB sektora La Martine mógłby okazać się leniwy, nieostrożny czy tak pochłonięty własnym zboczeniem, że nie poświęcałby zbyt wiele uwagi swoim obowiązkom, podczas gdy fanatyk...

- Naprawdę jest taki młody, na jakiego wygląda, Yuri? - spytała cicho.

Drugi mężczyzna obecny w gabinecie, opierający się o drzwi, kiwnął głową. Był zażywny, w średnim wieku i średniego wzrostu, o okrągłej, przyjaznej twarzy.

Nosił uniform komisarza Urzędu Bezpieczeństwa.

- Niedawno skończył dwadzieścia cztery lata standardowe - powiedział. - Trzy lata temu opuścił akademię UB. Niestety spisał się doskonale na pierwszym przydziale polowym i zwrócił na siebie uwagę Saint-Justa. No i teraz...

Ogilve westchnął ciężko i wszedł mu w słowo:

- Teraz, po stratach, jakie UB poniosło w czasie zamachu McQueen, Saint-Just opiera się na wszystkich młodych narwańcach, jakich tylko mógł znaleźć, bo tylko do nich może mieć pełne zaufanie. Gdybyśmy zostali uprzedzeni...

- To co byśmy zrobili? - prychnęła Chin. - Nawet gdybyśmy opanowali ten sektor, tylko przedłużylibyśmy agonię. Ten, kto ma Haven, ma władzę w Republice. Saint-Just wysłałby tu eskadrę ubeckich okrętów liniowych i wszyscy bylibyśmy martwi, razem z załogami i obsługą bazy. Szlag by trafił Esther McQueen i jej ambicje! Jeśli już chciała to zrobić, powinna była zrobić to porządnie!

Odruchowo spojrzała na ekran monitora. Był w tej chwi li ciemny, ale wiedziała, co zobaczy, jeśli przełączy go na tryb ekranu taktycznego: dwa superdreadnoughty Urzędu Bezpieczeństwa krążące po orbicie parkingowej w bezpośrednim sąsiedztwie jej okrętów.

Miała pod swoimi rozkazami czternaście pancerników ze stosowną liczbą osłaniających je krążowników i nisz czycieli. I w normalnych warunkach miałaby pewność zwycięstwa, choć kosztowałoby ono sporo. Jej atuty stanowiły wyszkolone załogi, doskonali oficerowie i doświadczenie bojowe, którego brakowało obsadom superdreadnoughtów. Podobnie jak wyszkolenia, gdyż ich członkowie wybrani zostali z uwagi na polityczną lojalność, a nie na umiejętności zawodowe.

Ale warunki nie były normalne, gdyż uprzedzone przez kuriera UB o próbie zamachu w stolicy superdreadnoughty zdążyły uaktywnić napędy i osłony burtowe, nim ona zdała sobie sprawę, co się dzieje. I w stanie pełnej gotowości bojowej pozostawały nadal. A to oznaczało, że każda próba konfrontacji skończyłaby się masakrą jej okrętów i załóg.

Do której zresztą omal i tak nie doszło, jak podejrzewała. Zamach bowiem spowodował, że dla UB każdy oficer Ludowej Marynarki i większość Ludowego Korpusu Marines stali się potencjalnymi zdrajcami. A ktoś taki jak ona wręcz stuprocentowym zdrajcą, który po prostu nie zdążył zadziałać.

Jeśli dodało się do tego fakt, iż trzy dni wcześniej przydzielony jej komisarz został znaleziony martwy, to sytuacja stawała się jeszcze bardziej jednoznaczna. Chin wiedziała, że żyje wyłącznie dzięki ofensywie Królewskiej Marynarki. Gdyby 8 Flota RMN nie zaczęła planowej masakry sił Ludowej Marynarki, Saint-Just zdecydowałby się ją zabić, choć mogłoby to oznaczać też likwidację dowodzonych przez nią sił. Dzięki atakowi Royal Manticoran Navy znalazł się między młotem a kowadłem i musiał dojść do wniosku, że nie stać go na utratę części floty, jeśli nie będzie do tego zmuszony.

Taki właśnie był sens wiadomości, którą dowódcom obu superdreadnoughtów Urzędu Bezpieczeństwa przywiozła jednostka kurierska, a która pochodziła od osobiście przez Saint-Justa wybranego speca od brudnej roboty.

Wiadomość brzmiała:

„Do mojego przybycia nie podejmować żadnych akcji przeciwko jednostkom lub personelowi floty z uwagi na krytyczną sytuację militarną".

I dzięki temu przeżyli trzy pełne napięcia tygodnie. Przez cały ten czas wszystkie okręty Ludowej Marynarki przydzielone do sektora znajdowały się praktycznie w areszcie domowym na orbicie parkingowej La Martine, choć nikt nigdy tego tak nie nazwał. Żaden bowiem nie mógł jej opuścić, a wszystkie zostały na polecenie towarzyszki kapitan Urzędu Bezpieczeństwa Jillian Gallanti, dowodzącej obu superdreadnoughtami, odwołane z patroli. I wszyscy grzecznie czekali na przybycie nowego głównego klawisza.

- Wiesz coś o nim, Yuri? - spytała.

Yuri Radamacher, towarzysz ludowy komisarz przydzielony towarzyszowi komodorowi Jeanowi-Pierre'owi Ogilve'owi przestał podpierać zamknięte drzwi.

- Nie znam go osobiście - odparł. - Ale w kwaterze Jamki znalazłem nagranie. Osobistą przesyłkę od Saint-Justa.

Ogilve siadł prosto, słysząc to. - I zabrałeś je? Na litość boską...

Radamacher machnął lekceważąco dłonią.

- Spokojnie, po śmierci Jamki jestem najwyższym rangą oficerem UB w całym sektorze, choć dowódcy obu tych superdreadnoughtów robią, co mogą, by ten fakt ignorować.

To, że przeszukałem jego kwaterę po znalezieniu ciała, nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Podejrzane byłoby, gdybym tego nie zrobił. Co się zaś tyczy nagrania, gdy je obejrzymy, będę zmuszony je zniszczyć, bo próba odłożenia go na miejsce pozostawiłaby zbyt wiele śladów. Wątpię natomiast, by ktokolwiek zauważył jego brak: panował tam bałagan co się zowie, a chipy z nagraniami walały się wszędzie. Poza tym, jeśli ktoś obejrzy choćby z dziesięć procent materiałów, nie będzie miał ochoty sprawdzać następnych... Wszyscy wiemy, jakim Jamka był zboczeńcem, więc niech chłoptaś Saint-Justa przekona się o tym na własne oczy. Potem będzie miał inne problemy niż zaginiona wiadomość od szefa dla nieboszczyka.

Yuri wsunął chip do czytnika i hologram został zastąpiony przez holoprojekcję rozmowy między Saint-Ju-stem a obiektem ich zmartwień. Wszystko wskazywało na to, że nagranie zostało dokonane niedawno w gabinecie Saint-Justa.

Po paru minutach Radamacher przyznał:

- Jest, można by rzec, wzorem oficera UB, ale na pewno niepodobnym do Jamki.

Chin pochyliła się zafascynowana.

Dźwięk był równie wyraźny jak obraz, czemu nie na leżało się dziwić - UB dysponowało najlepszym sprzętem w całej Ludowej Republice. Dzięki jakości nagrania tym bardziej uderzały pewne rzeczy.

Pierwsze, co ją zdumiało to to, że szef UB jest niższy, niż jej się wydawało. Co prawda nie spotkała go od wielu lat, a ostatnim razem było to przy jakiejś oficjalnej okazji i on znajdował się na podium. Dzieliła ich spora odległość i wydał jej się duży. Teraz, widząc go siedzącego za biurkiem, zrozumiała, że w rzeczywistości wygląda jak mały, drobny gryzipiórek. I gdyby nie świadomość, że Oscar Saint-Just jest najprawdopodobniej najbezwzględniejszym masowym mordercą w dziejach ludzkości, dałaby się zwieść.

Zdawała sobie sprawę, że powody, dla których wydawał jej się wtedy tak wielki, a teraz tak mały, były w znacznej części psychologicznej natury. Ostatnim razem, gdy go widziała, nienawiść łączyła się ze strachem, bo nie miała pewności, czy dożyje niedzieli. Teraz pozostała już tylko nienawiść, choć nadal nie miała pojęcia, jak długo pożyje. Upływ czasu spowodował zniknięcie strachu i odbudowę wiary we własne możliwości, dzięki którym zdołała zmie nićsektor La Martine w coś przydatnego Republice.

Drzwi do gabinetu Saint-Justa otworzyły się i wszedł ten sam młody oficer, którego hologram poprzednio studiowała. Sekretarka zamknęła za nim drzwi, natomiast gospodarz najmniejszym gestem nie zdradził, że wie o jego obecności - nadal studiował papiery wyjęte z leżącej na biurku teczki.

Oficer spojrzał na dwóch wartowników stojących za plecami Saint-Justa pod przeciwległą ścianą. Spojrzenie było krótkie i badawcze. Gdy zorientował się, że mężczyźni nie stanowią zagrożenia, przestał się nimi interesować. A to można było łatwo stwierdzić, jeśli miało się pewne doświadczenie. Obaj byli czujni i gotowi do działania, ale nic w ich zachowaniu nie świadczyło o tym, by otrzymali jakieś specjalne rozkazy względem niego. Jak na przykład by go aresztować lub zastrzelić, gdy tylko zamkną się drzwi.

Chin była pod wrażeniem, tym bardziej że wiedziała, iż mimo znacznie większego doświadczenia nie zdołałaby utrzymać tej pozy. Ten młodzian był albo niesamowicie pewien własnych zalet i nie miał nic na sumieniu, albo był naprawdę dobrym aktorem.

Przemaszerował przez dywan dzielący go od biurka, zatrzymał się blisko, ale nie na tyle blisko, by móc dotknąć blatu, i zasalutował. Dzięki utrzymaniu dystansu nie spowodował nerwowości ochroniarzy. Nim go tu wpuszczono, został dokładnie zrewidowany, więc wiedzieli, że nie ma przy sobie broni, a żaden z nich nie miałby problemów z obezwładnieniem go, gdyby zdecydował się zaatakować Saint-Justa gołymi rękoma. Oficer nie był ani wielki, ani muskularny, a choć miał wysportowaną sylwetkę i poruszał się z gracją, nic w jego ruchach nie wskazywało na to, by był dobry w sztukach walk. W przeciwieństwie do obu ochroniarzy, którzy byli mistrzami. Chin mogła to określić bezbłędnie, gdyż sama posiadała w tej dziedzinie spore umiejętności, choć od paru lat nie ćwiczyła tak regularnie, jak by należało.

Potem zauważyła coś jeszcze i parsknęła śmiechem.

- Zabrali mu pas i buty! - wykrztusiła, gdy pierwszy napad minął.

Radamacher uśmiechnął się kwaśno:

- Po śmierci Pierre'a Saint-Just przesadza ze środkami bezpieczeństwa. Przyznaję, że jest niewiele głupszych widoków niż ktoś próbujący w skarpetkach stać na baczność, choć na miejscu młodego byłbym wdzięczny Komitetowi, że zakazał trzaskania obcasami przy oddawaniu honorów. Inaczej wyszedłby na kompletnego idiotę.

Gorzki humor był jedynym, co mu pozostało, gdyż Saint--Just i jego marionetkowa wersja Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego trzymały kraj i Ludową Marynarkę za gardło. A tacy jak wyprężony przed biurkiem oficerek stanowili o sile tego chwytu.

Przez dobre pół minuty holoprojekcja ukazywała ten sam obraz, zmieniały się tylko dokumenty czytane przez Saint-Justa. Chin skorzystała z okazji, by przyjrzeć się uważniej oficerowi, i ponownie poczuła pełne niechęci uznanie. Większość młodych oficerów, a ten tu miał dystynkcje porucznika, w jego sytuacji nie potrafiłaby ukryć zdenerwowania i zniecierpliwienia pomimo świadomości, że przełożony chce wywołać takie właśnie zachowanie oraz dać mu do zrozumienia, kto tu rządzi i do jakiego stopnia.

On natomiast pozostał doskonale obojętny. Twarz niczym maska wykuta z kamienia i całkowity bezruch. Najwyraźniej posiadał niewyczerpane zasoby cierpliwości i absolutnie nie miał się czego obawiać. I musiało to dotrzeć do Saint-Justa, bo gdy wreszcie uniósł głowę znad papierów i spojrzał na niego, na jego twarzy widać było drobne, ale nieomylne oznaki klęski. W tym momencie dopiero padły pierwsze słowa od chwili rozpoczęcia nagrania i Chin wytężyła uwagę.

- Podziwu godne opanowanie i przekonanie o własnej wartości, towarzyszu poruczniku Cachat - powiedział cicho Saint-Just. - Doceniam to... jak długo nie wymknie się to panu spod kontroli.

Cachat skinął głową na znak, że rozumie. Saint-Just zaś odsunął od siebie dokumenty i powiedział nieco głośniej:

- Skończyłem czytanie raportu, który przywiózł pan z Ziemi, dotyczącego sprawy z Manpower. Prawdę mówiąc, czytałem go trzy razy i przyznam, że nigdy dotąd nie spotkałem się z takim stekiem przekonująco spreparowanych kłamstw maskujących totalną samowolę. Mam tu też przebieg pańskiej służby. Przydział na Ziemię był pierwszym pańskim poważnym zadaniem, ale ukończył pan akademię jako trzeci ze swego rocznika. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że ocena teoretyczna pokryje się z praktyczną.

- Cholera! - wzruszył się Ogilve.

- Właśnie - skrzywił się Yuri, zatrzymując holoprojektor. - Pierwszych pięciu z każdego rocznika musi dostać najwyższe idealne oceny wierności i wiarygodności politycznej od każdego z instruktorów. Ja dla przykładu byłem trzeci od końca. Przyjrzyjcie się jego twarzy: pierwszy raz pojawił się na niej jakikolwiek wyraz, a to dlatego, że właśnie dowiedział się, jaką miał lokatę. Akademia bowiem nie ujawnia kadetom, jak zostali ocenieni. Ja sam poznałem prawdę po latach, i to przez przypadek. Dokładnie dlatego, że zostałem wezwany na dywanik i zrugany za niedbalstwo i lenistwo. Możemy się założyć o dowolną kwotę, że jemu tego akurat nikt nie był w stanie zarzucić. I jeszcze coś: wiadomość sprawiła mu satysfakcję. Zobaczcie, jak mu oczka rozbłysły!

Chin nie była pewna, czy ta interpretacja jest słuszna. Fakt, coś błysnęło w oczach towarzysza porucznika, ale było to coś zimnego... jakby ta informacja sprawiła mu przyjemność, ale ze względów, o których Saint-Just nie mógł mieć pojęcia.

Choć z drugiej strony mogło to być zwykłe odbicie światła. I najprawdopodobniej właśnie tak było, jako że oglądali jedynie nagranie.

- Włącz holoprojektor, Yuri - poleciła.

- A więc słucham, jak było naprawdę - rozległ się głos Saint-Justa.

- Nie miałem okazji zobaczyć raportu towarzysza majora Gironde'a, towarzyszu przewodniczący. Ale sądzę, że skoncentrował się na ochronie reputacji Durkheima.

Saint-Just prychnął pogardliwie i oznajmił:

- Gdybym uwierzył w to, co napisał, byłbym przekonany, że Raphael Durkheim wymyślił genialną operację, w której stracił niestety życie, ponieważ wykazał nadmiar odwagi. Tak się jednak składa, że znałem Durkheima sobiście i wiem, że ani nie był genialny, ani też nie posiadał krztyny odwagi więcej, niż musiał, by móc robić to, co robił. Słucham więc, co się naprawdę wydarzyło.

- Naprawdę to Durkheim próbował zmontować zbyt skomplikowaną i wieloetapową operację, która go przerosła i zaczęła się rozlatywać w najmniej odpowiednim momencie, co było zresztą do przewidzenia. Major Gironde, ja i pozostali zdołaliśmy ograniczyć negatywne skutki, dzięki czemu reputacja Ludowej Republiki nie ucierpiała w znaczący sposób i nie doszło do katastrofy. Jeśli wolno mi wyrazić własną opinię, uważam, że zrobiliśmy to całkiem dobrze.

- Jeśli wolno ci wyrazić - powtórzył Saint-Just, ale bez specjalnej złośliwości. - Młodzieńcze, mam zasadę, iż pozwalam podkomendnym mówić prawdę, jak długo robią to, mając na uwadze dobro państwa. A jak sądzę, tak jest w tym wypadku. Zakładam, że dopilnowaliście z to warzyszem majorem, żeby Durkheim zapłacił za głupotę?

- Tak, towarzyszu przewodniczący. Komuś z dowództwa trzeba było przypisać winę, by wyjaśnienia brzmiały wiarygodnie. Ten ktoś musiał też być martwy, by nie móc im zaprzeczyć. Inaczej cała sprawa by się wydała.

Saint-Just przyglądał mu się przez chwilę, po czym spytał:

- A kto się tym zajął osobiście?

Cachat odparł bez wahania:

- Ja, towarzyszu przewodniczący. Zastrzeliłem go z broni używanej przez najemników Manpower, której pełno było na pobojowisku. A potem ułożyliśmy ciało tak, by pasowało to do oficjalnej wersji o bohaterskiej śmierci.

Radamacher ponownie zatrzymał odtwarzanie.

- Ten gość ma niesamowite nerwy - powiedział z niechętnym podziwem. - Właśnie przyznał się, i to bez sekundy choćby wahania, że zastrzelił dowódcę. I popatrzcie, jak przy tym wygląda: odprężony i mający w nosie cały świat!

Genevieve nie zgadzała się z tą opinią. Cachat wcale nie wyglądał na zrelaksowanego. Wyglądał na pewnego tego, że miał rację i że postąpił słusznie. I to właśnie wywołało u niej dreszcz - inkwizytorzy też byli przekonani o słuszności tego, co robili, i pewni własnego zbawienia. Przypomniał jej się jeden z najsłynniejszych cytatów dotyczących inkwizycji i inkwizytorów: „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich. A wiem, że nie będzie miał do mnie pretensji".

Radamacher skasował pauzę w odtwarzaczu.

Przez co najmniej dwadzieścia sekund w pokoju pa nowała absolutna cisza.

Saint-Just przyglądał się twarzy Cachata.

A ochroniarze zamarli z dłońmi na kolbach pulserów.

Potem zaś Saint-Just niespodziewanie się roześmiał.

- Proszę mi przypomnieć, żebym pogratulował dowódcy akademii, towarzyszu kapitanie Cachat.

Odprężenie w pokoju było prawie namacalne. Strażnicy zdjęli dłonie z kolb, Saint-Just usiadł wygodniej, a Cachat przestał się prężyć. Odrobinę.

Saint-Just bębnił przez chwilę palcami po blacie, po czym zdecydowanym ruchem odsunął na bok teczkę.

- W takim razie sprawa zamknięta - oświadczył. - Wszystko zakończyło się dobrze. Zaskakująco dobrze jak na błyskawiczną improwizację, do której zostaliście zmuszeni. Co się tyczy Durkheima, to nie żal mi oficera, który dał się zabić przez nadmiar ambicji i głupoty. Tym bardziej w czasie takiego kryzysu politycznego, jaki obecnie mamy. A teraz mam dla pana nowe zadanie, towarzyszu kapitanie Cachat.

Nagranie w tym momencie ku zaskoczeniu Chin się skończyło.

Spojrzała pytająco na komisarza, a ten wzruszył ra mionami:

- To wszystko. Sądzę, że ciąg dalszy nie był zbyt pochlebny dla Jamki i Saint-Just uznał, że nie należy uprzedzać go, co dla niego przygotował. Jeszcze jedno. Oficjalny tytuł Cachata mógł nie zwrócić waszej uwagi, więc wyjaśnię. Specjalny Śledczy Dyrektora to funkcja występująca w Urzędzie Bezpieczeństwa niezwykle rzadko i nikt, nawet pełny generał UB, nie będzie spał spokojnie, wiedząc, że ktoś taki leci do jego sektora. Nagranie bez wątpienia pochodzi z czasów, nim w stolicy dowiedzieli się o zamordowaniu Jamki. I nie ulega dla mnie wątpliwości, że Saint-Just nie był zadowolony z poczynań Jamki i w ten sposób chciał mu dać do zrozumienia, że zabiera się do niego na poważnie.

Po czym wyjął chip z holoprojektora i schował do kieszeni.

- Nareszcie! - skomentował Ogilve. - Co prawda zawsze uważałem, że ludowy komisarz to zbędny dodatek na okręcie. Bez obrazy, Yuri; niektórzy, tak jak ty choćby, przydają się ku mojemu zaskoczeniu. Natomiast skurwiel typu Jamki to zupełnie inna historia.

Obaj spojrzeli ze współczuciem na towarzyszkę admirał Chin, która jako najwyższy rangą oficer w sektorze miała wątpliwą przyjemność znosić towarzysza komisarza Jamkę w roli anioła stróża.

Chin wzruszyła ramionami:

- Prawdę mówiąc, nie bardzo mi to przeszkadzało, bo ścierwo był bardziej zainteresowany własnymi przyjemnościami niż obowiązkami. A ponieważ zajmował się tym na powierzchni, miałam święty spokój i mogłam robić to, co powinnam, nie zwracając na niego uwagi.

Przerwała i spojrzała ponuro na hologram Cachata, który ponownie ukazał się nad blatem. Po czym westchnęła ciężko.

- Ten to zupełnie inna sprawa. Lenie, durnie i ignoranci, nawet sadyści czy normalni ludzie tak jak ty, Yuri... jak długo któryś z nich jest komisarzem, dam sobie z nim radę. Ale nie wyobrażam sobie współpracy z kimś młodym, kompetentnym, energicznym, wierzącym w ideały i swoją misję dziejową... jak się takiego określa, bo zapomniałam?

- Fanatyk - odparł posępnie Radamacher.

 

ROZDZIAŁ   II

 

Dwa dni później do systemu przybył towarzysz kapitan Victor Cachat.

A osiem godzin później Chin, Ogilve i Radamacher zo stali wprowadzeni do jego kabiny będącej równocześnie gabinetem i kwaterą, a uprzednio należącej do jednego z oficerów sztabowych superdreadnoughta Urzędu Bezpieczeństwa Hector Van Dragen.

Kabina była urządzona wręcz spartańsko: przepisowe łóżko, przepisowe biurko z fotelem i przepisowa szafka. Poza tym kanapa i dwa fotele najwyraźniej wyciągnięte z magazynu, w którym dość długo się znajdowały. Towarzysz komodor Jean-Pierre Ogilve zaklasyfikował je od ruchowo - kwatera oficerska umeblowana tanio, bez gustu i niewygodnie. Znaczy dokładnie zgodnie z regulaminem.

Na ścianach pozostały ślady po hologramach czy innych osobistych drobiazgach zawieszonych przez poprzednie go mieszkańca. Teraz ściany zdobiły jedynie: oficjalna pieczęć Urzędu Bezpieczeństwa i dwa hologramy: Roba Pierre'a, okryty kirem i ozdobiony brązową plakietką z napisem „Nie zapomnimy", oraz Oscara Saint-Justa. Te ostatnie wisiały nad biurkiem i dominowały nad siedzącym za nim gospodarzem. Który nie potrzebował ich zresztą, by roztaczać wokół aurę surowości i prawomyślności.

Ogilve poświęcił kabinie tylko jedno, choć uważne spojrzenie. Drugim obrzucił wszystkich obecnych siedzących lub stojących pod ścianami. Co do jednego byli to oficerowie UB obu superdreadnoughtów, a więc ludzie, których prawie nie znał, ponieważ nie fraternizowali się ani z oficerami floty, ani z przydzielonymi im komisarzami.

Więcej uwagi poświęcił gospodarzowi. Ten nie bawił się w żadne chwyty mające dać do zrozumienia, kto tu rządzi - nie rozłożył przed sobą żadnych dokumentów, ekran stojącego w rogu biurka pozostawał ciemny, a na blacie w ogóle nic nie leżało.

Ledwie za nowo przybyłymi zamknęły się drzwi, to warzysz specjalny komisarz śledczy spojrzał na Radamachera i spytał:

- Towarzysz komisarz ludowy Yuri Radamacher przydzielony do towarzysza komodora Ogilve'a, tak?

Głos miał ostry i szorstki; gdyby nie to, można by go było uznać za miły tenor.

- Tak - potwierdził Yuri.

- Jest pan aresztowany. Proszę zgłosić się do jednego z wartowników w korytarzu. On zaprowadzi pana do kabiny, w której poczeka pan na moje przybycie.

Radamacher zesztywniał. Podobnie zresztą jak Ogilve i Chin.

- Mogę spytać o powody? - wycedził Yuri zza zaciśniętych zębów.

- Są oczywiste: podejrzenie popełnienia morderstwa. Był pan zastępcą towarzysza ludowego komisarza Roberta Jamki, więc dzięki jego śmierci mógł pan skorzystać, bo w normalnych okolicznościach zostałby pan awansowany na jego miejsce.

Ogilve wybałuszył na niego oczy, gdyż motyw był tak nieprawdopodobny, że wręcz śmieszny. Yuri najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku, gdyż oświadczył:

- To śmieszne!

Ramiona siedzącego drgnęły lekko, jakby było to kontrolowane wzruszenie ramion. Ogilve miał nieodparte wrażenie, że każde zachowanie towarzysza śledczego jest starannie kontrolowane.

- To wcale nie jest śmieszne, towarzyszu ludowy komisarzu. Mało prawdopodobne, zgoda. Ale w tej chwili prawdopodobieństwo mnie nie interesuje - ponownie delikatnie wzruszył ramionami. - Proszę nie brać tego osobiście. Aresztuję każdego, kto mógł mieć jakikolwiek osobisty motyw do popełnienia tej zbrodni, by móc skoncentrować się na tym, co naprawdę istotne, czyli na możliwym politycznym aspekcie zabójstwa.

Yuri chciał coś powiedzieć, ale Cachat był szybszy:

- Nie będzie dalszej dyskusji w tej sprawie, towarzyszu komisarzu. Jedyne, czego w tej chwili jeszcze od pana chcę, to podanie nazwiska kogoś, kogo proponuje pan na swego zastępcę. Chwilowo sam przejmę obowiązki zabitego odnośnie nadzorowania towarzyszki admirał Chin, dopóki nowy komisarz nie zostanie przysłany z Nouveau Paris, ale potrzebuję kogoś, kto zastąpi pana.

Zapadła cisza.

- Nazwisko, towarzyszu komisarzu Radamacher. Yuri zawahał się przez moment, po czym powiedział:

- Towarzyszka kapitan UB Sharon Justice. Jest...

- Chwileczkę. - Cachat sięgnął po klawiaturę, uaktywnił komputer i wpisał podane nazwisko.

W ciągu paru sekund na ekranie pojawiły się dane, których Ogilve dokładnie nie mógł dostrzec, ale układ tekstu wskazywał na teczkę osobową.

- Została przydzielona na pancernik Veracity - odezwał się po chwili Cachat. - Dobry, by nie rzec doskonały przebieg służby...

- Zgadza się - przytaknął Yuri. - Sharon... towarzyszka Justice jest moją najlepszą podwładną i bez trudu...

- Ją także każę aresztować - przerwał mu Cachat. Poinformuję ją o tym, gdy tylko skończymy to spotkanie, i polecę zjawić się natychmiast na pokładzie tego okrętu.

Radamacher zastygł z otwartymi ustami.

Ogilve gapił się na Cachata wytrzeszczonymi oczyma, natomiast oczy Chin zmieniły się w szparki, i to bynaj mniej nie dlatego, że dało o sobie znać jej orientalne po chodzenie.

- A to niby z jakiego powodu? - spytała ostro.

Cachat spojrzał na nią - jego twarz nadal nie wyrażała niczego poza surowością.

- Z oczywistego, towarzyszko admirał. Towarzysz komisarz Radamacher może być uczestnikiem spisku antypaństwowego. Zamordowanie bezpośredniego przełożonego jasno sugeruje taką możliwość. Jeżeli tak jest, w warunkach, jakie stworzyłem, na swego zastępcę zaproponuje zaufanego członka tego spisku.

- Przecież to czyste wariactwo!

- Zdrada jest odmianą szaleństwa. Przynajmniej w mojej prywatnej opinii, choć mogłaby ona zostać użyta do obrony przed ludowym trybunałem.

Genevieve będąca zazwyczaj wzorem opanowania syknęła:

- Oskarżenie jest wariactwem, nie powód!

- Tak? - Cachat tym razem naprawdę wzruszył ra mionami.

I dopiero ten ruch pokazał, jak dobrze są umięśnione, mimo że Cachat był raczej drobnej budowy. Oglądając hologram, nie sposób było się tego domyślić, choć należało się spodziewać, że ktoś taki był również fanatykiem sprawności fizycznej. Cachat był nie tyle muskularny, ile żylasty, ale nie ulegało wątpliwości, że kwestią własnej kondycji fizycznej i siły zajął się równie bezwzględnie i skutecznie jak każdym innym problemem.

- Większość przelotu ze stolicy poświęciłem na zapoznanie się z dostępnymi informacjami na temat tego, co wydarzyło się w tym sektorze przez ostatnich dziesięć lat - oznajmił spokojnie. - I jedna rzecz jest oczywista: właściwy stosunek personelu floty i Urzędu Bezpieczeństwa nie jest tu zachowywany. Najlepszy dowód stanowi zresztą pani zachowanie. Dlaczego oficera Ludowej Marynarki obchodzi to, jak Urząd Bezpieczeństwa postępuje wobec własnych funkcjonariuszy?

Chin przez moment nie odpowiadała, a potem w jej oczach rozbłysło coś zimnego i Ogilve jęknął w duchu.

Genevieve Chin dostawała ataków furii niezwykle rzadko, ale gdy już do tego dochodziło, konsekwencje przestawały się dla niej liczyć. Wiedział, że tym razem będzie podobnie, a miała do czynienia z maniakiem, który aresztowałby kota za miauczenie.

- Ty arogancki dupku! - Chin nie krzyczała, ale jej głos ociekał pogardą i lekceważeniem. - Tylko zasrany gryzipiórek, który nigdy nie wąchał prochu, może być przekonany, że w czasie walki da się utrzymać wszystko w zgodzie z regulaminem. Wytłumaczę ci coś, gówniarzu: kiedy grupa ludzi jest razem, przez lata wspólnie zagląda śmierci w oczy i walczy z przeciwnościami, nie mogąc liczyć na niczyją pomoc, rodzi się między nimi więź i to, jaki noszą mundur, przestaje mieć znaczenie, bo ważne jest nie to, że to znienawidzony ubek, ale...

Uprzywilejowani, bo siedzący oficerowie UB, słysząc to, zaczęli protestować, a dwaj ze stojących pod ścianą ruszyli w stronę Chin. Ta odruchowo przyjęła pozycję obronną w półprzysiadzie...

Łup!

Ogilve podskoczył podobnie jak pozostali, słysząc ten donośny a niespodziewany huk. Cachat bowiem walnął otwartą dłonią w blat biurka, co zabrzmiało jak wystrzał. A na jego twarzy po raz pierwszy pojawił się jakiś wyraz.

Była to wściekłość.

Nie na admirał Chin, ale na obu oficerów UB, którzy chcieli do niej podejść.

- Otrzymaliście jakiś rozkaz? - spytał wolno i wyraźnie. Obaj oficerowie spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Dostaliście jakiś rozkaz!?

Pospiesznie zaprzeczyli i jeszcze szybciej cofnęli się pod ścianę. Tyle że teraz stanęli przy niej wyprężeni jak struny.

Cachat zaś przeniósł spojrzenie na siedzących na fotelach i na kanapie.

- A wy przestańcie pyskować, bo jeśli dotąd to do was nie dotarło, a powinno, to temu, że w tym sektorze właściwe stosunki między UB a flotą przestały istnieć, winne są obie strony.

Poskutkowało prawie idealnie - tylko jedna z siedzących protestowała nadal. Była to towarzyszka kapitan Jillian Gallanti dowodząca jednostką, na której się znajdowali, i równocześnie półflotyllą, w skład której wchodziły jej okręt i siostrzany Joseph Tilden.

Cachat usadził ją równie skutecznie jak wszystkich dotąd:

- Cisza. Nie dość, że z logiką jesteście na bakier, to na dodatek liczyć nie umiecie. Odkąd to dwa superdreadnoughty muszą cały czas mieć uruchomiony napęd, by poradzić sobie z kilkoma pancernikami i krążownikami?

Pomijając już bezsensowne zużywanie sprzętu, skutecznie sparaliżowaliście na wiele tygodni działania Ludowej Marynarki, i to z pani rozkazu, towarzyszko kapitan Gallanti. Dzięki temu idiotyzmowi Royal Manticoran Navy mogła bezkarnie hulać po tym sektorze, atakując do woli nasze statki. I to w najtrudniejszym dla Republiki momencie, gdy White Haven i jego horda pukają do naszych drzwi. To, czy kierowało panią tchórzostwo, niekompetencja czy coś gorszego, ustalimy wkrótce.

Gallanti zapadła się w fotelu, jakby ktoś wypuścił z niej powietrze. A wszyscy pozostali oficerowie UB wyglądali jak myszy w obecności kota - tylko ich oczy gorączkowo się poruszały, szukając wyjścia, bo w żaden inny sposób nie odważyli się ruszyć, by nie zwrócić jego uwagi.

Cachat zaś przyglądał im się niczym kot wybierający kandydata na obiad.

- Mogę was wszystkich zapewnić, że towarzysz przewodniczący Saint-Just jest równie niezadowolony ze stosunków UB-flota panujących w tym sektorze - dodał. - I zapewniam was także, że człowiek, który stworzył naszą organizację, lepiej niż kiedykolwiek rozumie, że to Urząd Bezpieczeństwa jest odpowiedzialny za utrzymywanie właściwych relacji. Towarzyszu komisarzu Radamacher, proszę zaproponować innego kandydata.

Zmiana tematu i adresata wypowiedzi nastąpiła tak szybko, że Yuri dopiero po chwili to zarejestrował.

- Skoro towarzyszka kapitan Justice nie spotkała się z aprobatą, proponuję towarzysza kapitana Jamesa Kepplera - stwierdził z przekąsem.

Cachat wpisał nowe nazwisko i dłuższą chwilę przyglądał się informacjom na ekranie. Po dwóch minutach powiedział spokojnie:

- To jedyne ostrzeżenie, towarzyszu komisarzu Radamacher. Jeszcze raz zagra pan ze mną w kulki, a natychmiast odeślę pana do Nouveau Paris na przesłuchanie w Instytucie.

W kajucie zrobiło się nagle znacznie zimniej. Przed zabójstwem dziedzicznego prezydenta Harrisa Instytut był siedzibą główną Policji Higieny Psychicznej. Od czasu objęcia rządów przez Komitet jego reputacja stała się jeszcze bardziej przerażająca.

Cachat poczekał, aż wszyscy obecni dokładnie zrozumieją, co oznaczały jego słowa, nim dodał:

- Towarzysz kapitan Keppler to wręcz kliniczny przykład niekompetentnego kretyna. Jest dla mnie zagadką, dlaczego już dawno nie został usunięty ze stanowiska.

Yuri najwyraźniej podobnie jak Chin uznał, że już i tak nie ma nic do stracenia, gdyż warknął poirytowany:

- Bo był jednym z popleczników Jamki!

- W takim razie wyślę go z pierwszym raportem do stolicy. Istnieje szansa, że nie zgubi teczki przykutej do nadgarstka, zwłaszcza że nie będzie miał kluczyka od kajdanek. Wracając zaś do tematu, nadal czekam na kandydaturę, towarzyszu komisarzu Radamacher. Pańskie opinie w innych sprawach chwilowo mnie nie interesują.

- Przecież każdy, kogo polecę...

- Nazwisko!

Yuri opuścił ramiona i jakby zmalał.

- Skoro nie kapitan Justice, to następny w kolejce jest towarzysz komandor Howard Wilkins.

Kolejne nazwisko zostało wpisane i kolejne minuty upłynęły w ciszy.

- Jaka jest pańska ocena? - zażądał Cachat po zakończeniu lektury tego, co ujrzał na ekranie.

Widać było, że Yuri stracił ochotę do walki.

- Może mi pan wierzyć albo nie - odparł z rezygnacją. - Howard to pracowity i niegłupi oficer. I całkiem zdolny, jeśli przymknie się oko na jego okazjonalną obsesję na punkcie wykresów i tabelek.

Przy ostatnim zdaniu uśmiechnął się lekko, co Cachat naturalnie zauważył.

- Jeśli to był przycinek, towarzyszu komisarzu, to chybiony. Tabele i wykresy nie są wolne od błędów, ale z pewnością są pomocne. Doskonale. Nic w aktach towarzysza kapitana Wilkinsa go w mojej opinii nie dyskwalifikuje. Pańska rekomendacja została przyjęta, towarzyszu komisarzu Radamacher. Teraz proszę zgłosić się do strażnika w korytarzu.

Po wyjściu Radamachera Cachat zwrócił się do Chin:

- Tym razem zignoruję pani wybuch, towarzyszko admirał. Prawdę mówiąc, jest mi obojętne, jaką opinią cieszę się u wszystkich poza ludem Republiki i jej legalnymi przywódcami.

Zabrzmiało to tak, jakby mówił dużymi literami, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, wskazał na ekran kom putera i kontynuował:

- Zapoznałem się dokładnie zarówno z przebiegiem pani służby, jak i z sytuacją sektora La Martine od chwili objęcia przez panią dowództwa stacjonujących w nim sił Ludowej Marynarki. I przyznaję, że jestem pod wrażeniem. Udało się pani praktycznie zlikwidować piractwo w całym sektorze i poważnie ograniczyć rajdy przeprowadzane przez Królewską Marynarkę. W dodatku władze cywilne nachwalić się pani nie mogą i zgodnie podkreślają doskonałą koordynację działań z flotą. W ciągu ostatnich sześciu lat sektor La Martine stał się jednym z ekonomicznych bastionów Republiki i w zgodnej opinii władz cywilnych jest to w większości pani zasługa. Towarzysz komodor Ogilve także zebrał same pochwały. Jak rozumiem, to on przeważnie dowodzi patrolami bojowymi.

Ta pochwała zaskoczyła oboje wymienionych. Wytrąciła ich z równowagi tym bardziej, że wygłoszona została dokładnie tym samym chłodnym i beznamiętnym tonem, jakim Cachat mówił od samego początku. Wyglądało na to, że towarzysz śledczy rzeczywiście należał do tych nie licznych osób, którym obojętne było wszystko, co wykraczało poza ramy obowiązków.

- Cóż, miło mi to słyszeć naturalnie - przyznała Chin. - Ale sądzę, że jest to wstęp do części właściwej, czyli zakwestionowania mojej lojalności.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin