Ken McClure - Kameleon.pdf

(1067 KB) Pobierz
McClure Ken - Kameleon
Ken McClure
KAMELEON
Przekład: Maciej Pintara
- 1 -
„Cóż, że człowiek dostrzega obracające się nieustannie koło przeobrażeń, którym ulegają wszystkie
śmiertelne istoty.
Gdyby nie to, że myśli i czuje, ich niestałość byłaby okrutną drwiną co tak wielu doprowadza do upadku.”
Edmund Spenser
PROLOG
- Żadnych drinków. Gdzie mieszkasz?
- Spicers Row. To studio, a właściwie poddasze, ale jest przytulne.
Samochód przemknął ciemnymi ulicami i zatrzymał się piszcząc na skrzyżowaniu pomiędzy Barton Road a
Spicers Row.
- Dalej pójdziemy pieszo.
- Jak sobie życzysz.
Podążyli wzdłuż Spicers Row i zatrzymali się przed pogrążonym w ciemnościach wejściem. Gail szperała
przez chwilę w torebce, spośród licznych kobiecych drobiazgów wygrzebała wreszcie pęk kluczy. Uniosła
rękę i włożyła jeden z nich do zamka, niezgrabnie przytrzymując torebkę ramieniem. W oknie parteru po
lewej stronie zza zasłony wyjrzała czyjaś twarz.
- Wścibska stara krowa! - syknęła Gail.
Mężczyzna odwrócił głowę w prawo i postawił kołnierz. Gail nie zastanowił wcale ten gest. Była
przyzwyczajona, że mężczyźni w jej towarzystwie mieli postawione kołnierze i rzucali ukradkowe
spojrzenia. To, że chcieli dyskrecji, związane było z jej pracą.
Zaczęła wspinać się na kręte drewniane schody, nielitościwie skrzypiące.
W połowie drogi zatrzymała się i powiedziała:
- Nie złapałeś mnie za tyłek. Wszyscy to robią, kiedy wchodzę po tych schodach. Ty masz klasę. To mi się
w tobie podoba.
Mężczyzna coś mruknął. Wdrapali się wreszcie na górę, Gail otworzyła drzwi i zapaliła światło. Weszli do
środka i gdy Gail włączyła grzejnik, pokój wypełnił się zapachem przypalonego kurzu, który osiadł na
częściach dawno nie używanego urządzenia.
Zdjęła żakiet i rzuciła niedbale na łóżko.
Podeszła do mężczyzny i z uśmiechem położyła mu ręce na ramionach.
- Zabawimy się? - spytała kusząco.
Mężczyzna rozglądał się nie zwracając uwagi na dziewczynę.
Plakaty na ścianie przedstawiały gwiazdy filmu i muzyki pop.
Jeden duży reklamował greckie wyspy.
- Byłaś tam? - zapytał.
- Jeszcze nie - odparła Gail.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na nią bezmyślnie, po czym z powrotem zaczął oglądać pokój.
- To niewiele, ale to mój dom. - Gail uśmiechnęła się nieco sztucznie.
Mężczyzna nie odpowiedział uśmiechem. Jego milczenie Gail wzięła za nieśmiałość. Cofnęła się o krok i
zaczęła zdejmować ubranie ze zdecydowaniem i wprawą, jak kobieta, która wie, co podnieca mężczyzn. Gdy
została w samej bieliźnie, zapytała z udawaną nieśmiałością:
- Może dalej miałbyś ochotę mi pomóc?
- Kładź się.
- Więc jesteś typem władczego mężczyzny... - znowu się uśmiechnęła i położyła na łóżku wkładając; ręce
pod głowę.
Do wezgłowia łóżka przywiązane były girlandy wstążek. Mężczyzna ujął je delikatnie w dłoń i przeczesał
palcami. Wyglądał, jakby doznawał jakiegoś zniewalającego uczucia.
- Ach, więc to jest to, co lubisz... Dlaczego nie. - Gail uniosła przeguby rąk. - Zwiąż mnie. Zwiąż mnie, a
wtedy będę całkowicie na twojej łasce. Chciałbyś tego? - wyszeptała ochryple.
Po raz pierwszy mężczyzna uśmiechnął się, a Gail uznała to za pewien sukces. Czekała, aż przymocuje
przeguby jej rąk do rogów łóżka, a potem sięgnie po dwie następne wstążki, by zrobić to samo z kostkami.
- 2 -
- Nie sądzisz, że najpierw powinieneś zdjąć mi majteczki? - zachichotała, jakby była nieśmiałą uczennicą.
Ale mężczyzna robił wrażenie, że tego nie słyszy. Kiedy skończył, wyprostował się i z podziwem patrzył na
swoje dzieło. Gail zaczęła udawać, że zmaga się z więzami.
- Teraz mnie masz - wyszeptała. - Co ze mną zrobisz?
Nad górną wargą mężczyzny pojawiły się kropelki potu. Mięśnie lewego policzka lekko zadrżały.
Wymamrotał coś, może w obcym języku, bo dziewczyna nie mogła nic zrozumieć.
- O czym ty mówisz? - zapytała z odcieniem niepokoju w głosie.
Mężczyzna sięgnął do marynarki i wyciągnął aksamitną ściereczkę. Rozwinął ją ostrożnie i wydobył
metalowy przedmiot. Przysunął go do Gail.
- Wiesz, co to jest? - zapytał chrapliwie. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu.
- To nóż... - wyjąkała. - Jeden z takich, jakich używają lekarze...
Przerażenie ścisnęło jej gardło. Patrzyła bezradnie, jak mężczyzna wolno przysuwa ostrze do jej skóry.
Zawahał się, a potem szybkim ruchem przeciął jej ramiączka biustonosza. Usunął materiał, przyłożył płaską
stronę ostrza do jej ciała i delikatnie przesunął nim wzdłuż i w poprzek brzucha.
Potem rozciął resztę bielizny. Na jego twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech i Gail odzyskała głos.
- Uważaj, ta bielizna kosztowała fortunę - zażartowała nerwowo. - Jest francuska.
Mężczyzna spojrzał na Gail nieobecnymi oczami, ale za chwilę jego wzrok nagle stał się twardy. Jej strach
przerodził się w przerażenie. Otworzyła usta do krzyku, ale natychmiast zakrył je ręką i zbliżył swoją twarz
do jej twarzy.
- Masz rację... - wyszeptał. - Takich noży używają lekarze...
1
Jak się czujesz? - zapytała męża Sue Jamieson.
Scott Jamieson spojrzał w górę na ładną dziewczynę, która stała nad nim z uśmiechem, z lekko przechyloną
na bok głową.
- Zakochany - odparł.
- Bądź poważny.
- Jestem poważny.
- Nie jesteś - zaśmiała się Sue.
- Wracaj do łóżka.
- Nie ma czasu. Nie możesz się spóźnić na spotkanie -
usiadła na brzegu łóżka i żartobliwie potargała mężowi włosy.
- Ależ mamy czas... - Scott Jamieson objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Ale Sue pozostała
nieugięta.
- Nie ma na to czasu! - powiedziała odpychając go. Jamieson uśmiechnął się i rozluźnił uścisk.
- Kocham cię - powiedział ciepło.
- Wiem. Ja też cię kocham. Ale teraz... prysznic! - zakomenderowała Sue.
- Wygrałaś - przyznał Jamieson wyskakując z łóżka. Sue popatrzyła na blizny na jego ciele i w przypływie
czułości pocałowała jego ramię.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał.
- Odczep się! Przygotuję śniadanie.
Jamieson odkręcił prysznic, gdy nagle poczuł w dłoni ostre ukłucie.
Zaklął cicho z bólu i uważnie przyjrzał się swoim palcom.
Robił to tysiąc razy przedtem, ale i tym razem nie zobaczył niczego nienaturalnego, żadnego
zniekształcenia, żadnych oznak, z powodu których nie powinien znów trzymać w ręku skalpela.
Gdyby jeszcze zniknęło to sztywnienie rąk, które przeszkadzało mu całkowicie panować nad skalpelem.
Wszystko w swoim czasie, Jamieson - powiedział sobie i natychmiast uspokoiło go takie filozoficzne
nastawienie.
Było to zdanie, którego nie mógłby wypowiedzieć w pierwszych miesiącach powrotu do zdrowia, gdy
mieszanina frustracji, współczucia dla samego siebie i ślepej złości rządziły jego umysłem, czyniąc życie
nieznośnym.
Za to Sue nigdy się nie załamała. Od czasu wypadku była podporą, pielęgnując męża najpierw w cierpieniu
fizycznym i później, gdy nadeszło psychiczne załamanie. Sprawiła, że radził sobie w sprawach codziennych.
Wiedział, że musi zdecydować się na zmianę specjalizacji. Z początku nie mógł pogodzić się z tą myślą,
ostatecznie jednak ją zaakceptował. Praca w dziedzinie patologii była jakąś ewentualnością, ale przebywanie
wśród trupów i mdłego zapachu formaliny nie było zbyt atrakcyjne. Wielu patologów, których znał,
popadało w alkoholizm i Jamieson mógł ich zrozumieć. Dla niego medycyna oznaczała ratowanie życia, a
- 3 -
nie zajmowanie się przyczynami zgonów. Jednocześnie wiedział, że takie zapatrywanie jest uproszczeniem,
ale obcowanie wyłącznie ze śmiercią nie było dla niego.
Pozostawała radiologia i specjalizacje laboratoryjne - hematologia, biochemia i mikrobiologia. Jamieson
spędził już półtora roku szukając dla siebie odpowiedniego miejsca w medycynie, by w końcu przyznać, że
poniósł porażkę. Jego teoretyczne osiągnięcia podczas kursów dokształcających były wprawdzie bez zarzutu,
ale od kiedy zapał do nauczenia się czegoś nowego osłabł, nie opuszczało go niepokojące uczucie, że żadna
specjalizacja laboratoryjna nigdy go w pełni nie usatysfakcjonuje. Ze swoim usposobieniem nie nadawał się
do takiej pracy. Zbyt dobrze poznał podniecające wyzwania chirurgii.
Wreszcie Jamieson był bliski porzucenia medycyny i zajęcia się interesami, które prowadził jego ojciec.
Wtedy jeden z konsultantów na ostatnim kursie dokształcającym przekonał go, by pozwolił zgłosić swoją
kandydaturę na pewne stanowisko.
Konsultant uważał, że Jamieson doskonale się do tego zajęcia nadaje. Nie powiedział jednak, na czym
dokładnie ta praca miałaby polegać. Ograniczył się do informacji, że nie będzie to zwyczajne zajęcie ani
siedzenie za biurkiem. Przyznając ostatecznie, że nie ma nic do stracenia, Jamieson przyjął zaproszenie na
rozmowę do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Scott Jamieson miał trzydzieści trzy lata i był o osiem lat starszy od swojej żony, Sue. Wychował się w
miasteczku młynów, Galashiels, usadowionym na brzegach rzeki Tweed w spokojnej, górzystej Szkocji.
Był najstarszym synem zamożnego właściciela młyna. Kształcił się w szkole Merchiston Castle w
Edynburgu, jak przedtem jego ojciec.
Zdolności do nauki, sprawność Fizyczna i wdzięk osobisty sprawiły, że szkolne lata upływały bez żadnej
porażki i wyrobiły mu pewność siebie, która nie przerodziła się w wyniosłość.
Zawdzięczał to swojemu ojcu oraz całemu środowisku, z którego pochodził, gdzie panowała trzeźwość
myślenia oraz twarde stąpanie po ziemi. Co innego być kapitanem szkolnej drużyny rugby, a co innego
wyjść na boisko w sobotnie popołudnie z zawodnikami miejscowych drużyn, zwariowanymi na punkcie tego
sportu. W rodzimym błocie zarozumiałość źle się zazwyczaj kończyła.
Po ukończeniu szkoły Jamieson, zanim zaczął studiować medycynę na uniwersytecie w Glasgow,
przepracował rok w młynie ojca. Nowe doświadczenie podobało mu się, ale wiedział, że jego życie musi się
spełnić inaczej.
Toteż odetchnął z ulgą widząc, że ojciec zbyt na niego nie liczy, a nadzieje wiąże raczej z dwoma
młodszymi synami.
Na uniwersytecie Jamieson nie od razu dostosował się do wymagań, jakie stawiano na pierwszym roku
medycyny. Za bardzo udzielał się towarzysko, a za mało przykładał do nauki i omal nie oblał egzaminów.
Jednak jakoś uporał się z nimi, a potem pilnował się, by nie powtórzyć tego samego błędu.
Ostatecznie ukończył studia jako jeden z trzech najlepszych w swojej grupie.
Po zaliczeniu nadobowiązkowego przedmiotu studiów w szpitalu Bostońskiej Akademii Medycznej w
Stanach Zjednoczonych przebywał w dwóch londyńskich placówkach i potem podjął decyzję, że zostanie
chirurgiem.
Sue była studentką pielęgniarstwa. Jamieson poznał ją, kiedy jako młodszy chirurg pracował w szpitalu
Addenbrooke w Cambridge.
Jak wielu jego kolegów miał sporo przyjaciółek, ale wpadł po uszy, gdy spotkał prawdziwą miłość. Od razu
wiedział, że Sue jest dziewczyną, którą chce poślubić. I tak się stało osiem miesięcy później.
Ojciec Sue, makler giełdowy z Surrey, wyprawił im wspaniałe wesele w wiosce, w której wychowała się
jego córka. Pobrali się w wiejskim normandzkim kościele w piękny słoneczny dzień. Scott i jego bracia
ubrani byli w galowe szkockie stroje, które kolorystycznie współgrały ze szlachetną zielenią angielskiej łąki.
Szkocka krata mieszała się z taftą, a szampan pienił się w kieliszkach. Obie rodziny i tłum przyjaciół
celebrowali ślub młodej pary, przed którą perspektywy na nowej drodze życia wydawały się nieograniczone.
Teraz niestety nieprzygotowany na żadne przeciwności losu Jamieson nie był w stanie pozbierać się po
wypadku samochodowym.
Najpierw przez blisko dwa tygodnie był nieprzytomny, a kiedy wreszcie odzyskał przytomność, był bardzo
słaby. I gdy tylko zaczęły wracać mu siły, nabrał przekonania, że jego życie bardzo szybko wróci do normy,
że znów będzie operował i na nowo podejmie wspinaczkę na szczyty zawodowej kariery. Kiedy jednak zdał
sobie sprawę z tego, że powrót do zdrowia będzie długim i powolnym procesem, a odzyskanie całkowitej
sprawności rąk wciąż stoi pod znakiem zapytania, zrobił się drażliwy i poirytowany, jak nigdy dotąd. Jego
gwałtowność w stosunku do personelu szpitalnego, a w szczególności do ludzi, którzy się najbardziej o niego
troszczyli, połączona była z długimi okresami ogromnego rozczulania się nad samym sobą. Zaczął też
myśleć o samobójstwie.
Przez cały ten czas Sue wykazywała wyjątkową jak na swój wiek dojrzałość i wspierała męża w tym
najczarniejszym okresie życia, W końcu pogodził się z tym, co go czekało. A raczej, co ich czekało, jak
- 4 -
nieustannie podkreślała Sue. W rezultacie udało się jej doprowadzić Jamiesona do stanu, w którym poczuł
się zawstydzony swym nieznośnym zachowaniem. Odtąd z każdym dniem jego stan poprawiał się i choć
kariera jako chirurga była bardzo niepewna, to wyraźnie odrodził się dla Sue jako jej mąż, ten dawny Scott
Jamieson.
- Powodzenia - powiedziała, gdy odwrócił się ku drzwiom i pocałował ją w policzek.
- Jeśli będą chcieli, żebym prowadził ewidencje basenów dla chorych, nie przyjmę tej pracy - ostrzegł
Jamieson. - Zrozumiano?
- Zrozumiano - odparła z uśmiechem Sue. - Ale na wszelki wypadek przygotuję na kolację coś
wyjątkowego.
Stała na drodze i machała, dopóki samochód nie zniknął za rogiem przy końcu alei.
W lipcu lub sierpniu wyjazd do centrum Londynu ze spokojnej wsi w hrabstwie Kent, gdzie oboje z Sue
mieszkali, zawsze wymagał od Jamiesona wielkiego męstwa. W słoneczne dni dokuczał upał i irytowały
tłumy ludzi. Dziś było duszno, mglisto i szaro, co dawało budynkom londyńskiego City osłonę
anonimowości. Zatrzymał się przy wjeździe do podziemnego parkingu na tyłach Trafalgar
Square i odebrał kwit.
Przez pięć minut krążył wolno szukając miejsca, aż zobaczył stanowisko, które zwalniał właśnie jakiś
starszy jegomość.
Mężczyzna miał trudności z wyjazdem i każdej próbie wycofania samochodu towarzyszył nadmierny
wzrost obrotów silnika. Kiedy wreszcie wyjechał, cały poziom parkingu zasnuty był unoszącym się w
powietrzu niebieskim dymem spalin. Jamieson zamknął samochód i pobiegł schodami w górę, by udać się w
kierunku Whitehall. Mijał grupy turystów spacerujących bez celu, czasem przedzierał się przez tłum i musiał
się zatrzymywać. Trzykrotnie próbował wyminąć jakiegoś Japończyka z aparatem „Nikon” przy twarzy,
który zastąpił mu drogę, aż żona cudzoziemca powstrzymała swego męża od tej natarczywości i skończyło
się na wymianie wschodniego ukłonu i zachodnio-europejskiego uśmiechu.
Przy wejściu do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Jamieson został zatrzymany przez strażnika, któremu
musiał pokazać list polecający. Czekał chwilę. Wartownik przeczytał list i przeprowadził krótką rozmowę
telefoniczną.
Potem poprosił Jamiesona, by zaczekał na pannę Roberts, i wskazał mu ławkę w hallu. Siedział więc
bezczynnie i obserwował przechodzących urzędników.
Młody człowiek z poważną miną, w okularach zsuniętych na nos, szedł korytarzem szurając nogami i
przeglądając plik papierów. Stawiał stopy skierowane na zewnątrz, co nadawało mu wygląd komika z
niemego filmu.
Tak był wpatrzony w swoje dokumenty, że wszedł prosto na dwie dziewczyny niosące filiżanki z herbatą.
Dziewczyny zachwiały się i herbata chlapnęła na podłogę. Chłopak spojrzał nieprzytomnie znad papierów,
jakby w ogóle nie zauważył, że to on był powodem zamieszania. Uśmiechnął się zdawkowo i odszedł.
Dziewczyny posłały mu wściekłe spojrzenia. Jamieson uśmiechnął się do panienek współczująco, a jedna z
nich kiwnęła mu porozumiewawczo głową.
Z przeciwnej strony nadeszli dwaj mężczyźni ubrani z nieco staroświecką elegancją w ciemne garnitury.
Szli wolno, rozmawiali podniesionymi głosami.
Jamieson zauważył, że umundurowani wartownicy wyprężyli się na ich widok.
- Oczywiście - powiedział jeden z panów. Minęli Jamiesona nie zwracając uwagi na jego obecność. -
Takiego upoważnienia może udzielić tylko sam minister.
Gdy mijali wartowników, nie rzucili nawet okiem na ich służbistą postawę, całkowicie pochłonięci
rozmową. Chroń mnie Boże przed takim biurowym towarzystwem - pomyślał Jamieson.
Nagle w drzwiach jednej z wind pojawiła się kobieta w kostiumie koloru fiołkowego i zdecydowanym
krokiem podeszła do Jamiesona. W ręku trzymała klipbord.
- Doktor Jamieson? - zapytała. Potwierdził i kobieta postawiła na klipbordzie znaczek. - Jestem Roberts.
Zechciałby pan pójść ze mną...
Wymienili krótkie uśmiechy, gdy ich oczy spotkały się w windzie.
Potem kobieta spuściła wzrok, a Jamieson przez resztę podróży uważnie wpatrywał się w wyświetlane
numery pięter. Poczuł mocny zapach perfum, których używała kobieta, i próbował przypomnieć sobie ich
nazwę. W zamkniętym pomieszczeniu windy zapach był silny i z jakiegoś powodu wręcz drażniący.
„Femme”! - powiedział w myśli, zanim drzwi windy zdążyły się otworzyć. Zrozumiał też, dlaczego zapach
tak go drażnił. Jako nastolatek miał wakacyjny romans z dziewczyną, która później skrapiała swoje listy
tymi właśnie perfumami.
Drzwi windy zamknęły się i kobieta poprowadziła go korytarzem do drzwi z napisem „Sala nr 4”. Jamieson
został na chwilę sam w małym przedpokoju, po czym kobieta wróciła i oznajmiła:
- Komitet oczekuje pana.
- 5 -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin