Leżeńska Katarzyna & Millies-Lacroix Ewa - Z całego serca.rtf

(6428 KB) Pobierz
Katarzyna Leżeńska • Ewa Millies-Lacroix



  

        

        Katarzyna Leżeńska • Ewa Millies-Lacroix

 

 

   Z całego serca

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                         

                       Prószyński i S-ka

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Niedziela, 15 maja 200...

 

- Mamusiu! A moje loki?

- Jeszcze chwileczkę, córeńko!

Półprzytomna Małgorzata nakrywa głowę poduszką. Nic z tego. Maja, która od dobrej godziny paraduje po domu w majtkach z różowym napisem Happy day, nie ma zamiaru odpuścić. Przecież kolejne dni tygodnia zaczyna od jeszcze chwileczkę i jakoś nie zdarzyło się, by ta błagalna formuła ura­towała ją przed porannym szykowaniem się do szkoły.

- Mamusiu - woła Maja, bezceremonialnie zrywając po­duszkę. - Babcia powiedziała, że muszę mieć loki!

- Loki? - Małgorzata podnosi się w popłochu. - O Boże! Całkowicie już rozbudzona walczy z rękawami szlafroka.

W pośpiechu ściele łóżko, odsłania okno, biegnie do szafy, trza­ska szufladami komody.

Sypialnię, czy też raczej wędrujące biuro Małgorzaty, zalegają szpargały i niedoczytane czasopisma z jakichś dwóch tygodni. Niedopałki papierosów kiełkują posępnie w popielniczce. Ciuchy poniewierające się na krzesłach i komodzie stanowią dowody rze­czowe na to, co Małgorzata nosiła przez ostatnie trzy dni. Nic dziwnego, przecież wpadała do domu jak po ogień. Jej ojciec w takich sytuacjach mawia: Trudno, jestem inżynierem, nie sprzątaczką. No tak, ale ojciec nie jest niczyją żoną.

- Która godzina? - pyta Małgorzata zawartość swojej szufla­dy z bielizną.

- Późna - odpowiada umiarkowanie uprzejmie Artur, wcho­dząc do sypialni. - Za chwilę przyjdzie babcia.

- Twoja matka? - Małgorzata zastyga z parą białych majtek w ręku. Szkoda, że bez krzepiącego napisu. - Przecież jesteśmy umówieni pod kościołem.

- Ktoś musi to wszystko ogarnąć. Zirytowany Artur zaczy­na zbierać rozrzucone po pokoju papiery. - Żeby nawet dzisiaj nie można było tu nikogo zaprosić!

- Szykujesz komunijną fetę w naszej sypialni? Nie wiedzia­łam. Zaprosiłam wszystkich do restauracji - rzuca Małgorzata już z łazienki.

 

Ciekawe, myśli, jak niektórzy mężczyźni radziliby sobie w nerwowych sytuacjach, gdyby nie radosna świadomość, że w każdej chwili mogą dokopać żonie? Cóż, może po prostu obgryzaliby paznokcie albo oddawali się medytacji. Dlaczego Artur nie mógłby czasami spokojnie poleżeć i pomyśleć? Oczy­wiście w tych rzadkich chwilach, kiedy zdarza mu się bywać w domu.

Maja przybiega z sukienką, która od piątku wisiała na hono­rowym miejscu w jej pokoju. Po chwili obie - matka i córka - stają przed lustrem w przedpokoju: Małgorzata w szlafroku, Maja w białej, eleganckiej, skromnej sukience. Dziewczynka z uwagą przygląda się swojej fryzurce i sprawnym ruchom mat­ki. W końcu Małgorzata odkłada szczotkę i odsłania Maję.

- No, pokaż się tatusiowi.

- Popatrz, tatusiu - prosi Maja, wykręcając się na wszystkie strony.

Artur kuca przy dziewczynce. Wyglądasz prawie jak panna młoda - oświadcza uroczyście.

- Jak mama? Prawda? - Maja rośnie z dumy o dobry centy­metr. - Jak mama, kiedy się z nią żeniłeś?

 

Artur robi taką minę, jakby Maja przypomniała mu o ostat­niej gastroskopii. Wchodzi do kuchni i włącza radio. Może tro­chę za głośno. Małgorzata zamyka za sobą z trzaskiem drzwi ła­zienki. W takich chwilach miewa ochotę na majtki z napisem Fuck off!.

- Mamusiu! - woła Maja, otwierając drzwi. - Ale co z lokami?

- Zaczekaj, kochanie - mówi, nie odwracając się, Małgorza­ta, bardzo zajęta regulowaniem prysznica.

Szum płynącej wody nie pozwala jej usłyszeć, że radio, gło­sem młodziutkiej Maryli, proponuje jej właśnie: Małgośka, tańcz i pij, a z niego sobie kpij. Pewnie i tak by nie posłuchała. Nie chce się zastanawiać, czy Artur jest wart jednej łzy. Woli uśmiechnąć się do wspomnienia Małgośki w niegustownej ko­ronkowej ślubnej sukience, z makijażem starannie kryjącym największy pryszcz świata na środku czoła. I chłopaka w źle do­pasowanym garniturze, który w urzędzie stanu cywilnego wy­rwał sobie podszewkę w kieszeni, desperacko szukając w niej pudełeczka z obrączkami, leżącego spokojnie na kuchennym stole jego matki. No i może jeszcze znużonego urzędnika, który spokojnie czekał, aż oboje przestaną nerwowo chichotać i będą w stanie wypowiedzieć stosowne formuły, wymieniając poży­czone obrączki. Oj, głupia ty, głupia ty.

Nic to. Ta tragicznie niewyspana kobieta w lustrze to nikt in­ny jak głupia ty! Wsadź ją pod prysznic i jazda! Przeżyjesz jesz­cze jeden dzień bez godziny szczerości z własnym mężem. Mo­że on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że ostatni raz rozmawialiście spokojnie podczas sylwestra.

W cichnące tony piosenki i odgłosy łazienkowej krzątaniny wdziera się przenikliwy dźwięk dzwonka. Artur śpieszy do drzwi.

- Maja! Babcia przyszła.

Ale w drzwiach stoi zakłopotany chudy młodzieniec z plikiem papierów pod pachą.

- Dzień dobry - bąka nieco przestraszony.

Gośka! Do ciebie! - Artur odwraca się od drzwi, a mijając Małgorzatę, ostentacyjnie wznosi oczy do nieba.

 

- Jacek? - uśmiecha się Małgorzata już uczesana i umalowa­na, o ile można tak określić niedbałe pociągnięcie rzęs tuszem. - Stało się coś?

- Wszystko w porządku. Nie mogliśmy wczoraj podpisać żadnej umowy, a chłopaki dzisiaj wyjeżdżają. Wiesz, ile to potem trwa w księgowości.

- Dawaj. Jak koncert?

- Świetnie! Zbity tłum przyszedł. Myślimy o stałym cyklu. Małgorzata przysiada na skrzyni z butami. Sprawnie przeglą­da plik dokumentów i zaczyna podpisywać.

- Lepiej myślcie, od kogo wyciągnąć na to jakąś sensowną ka­- rzuca, nie odrywając oczu od umów. - Przyjmuję w przed­pokoju, sorry, mamy dzisiaj komunię Mai. Gotowe.

Oddaje dokumenty Jackowi i uśmiechem zbywa jego niezborne przeprosiny.

Na dźwięk zamykających się drzwi Artur wygląda z kuchni.

- Może jeszcze w kościele będą cię szukać? - rzuca napastli­wie. - O co tym razem chodzi? Twój dom kultury chcą przero­bić na parking?

- Artur, to trwało trzy minuty. - Głos Małgorzaty brzmi już pewnie i spokojnie. - Nie ja od początku roku krążę między de­legacjami a nadgodzinami...

- Nie zaczynaj... - Artur nadyma się bojowo, ale znowu sły­chać dzwonek.

Matka Artura naciska klamkę, nim ktokolwiek zdąży podejść do drzwi. Wkracza cała w lokach i falbanach, z szeleszczącym foliowym pokrowcem na białej sukience komunijnej w jednej ręce i blachą ciasta w drugiej. No tak. Przecież ktoś musi to wszystko ogarnąć.

 

- Dzień dobry, mamo - Małgorzata bezwiednie poprawia poły szlafroka.

Jak to? Jeszcze niegotowa? Nie czekając na odpowiedź Małgorzaty, teściowa wręcza synowi blachę i zwraca się do wnuczki: Jak tam, córeczko? Babcia przyniosła ci sukieneczkę jak marzenie.

- Ja już mam sukienkę, babciu. - Maja dumnie wypina brzuch.

- Zamierzacie posłać ją do komunii w tym gieźle? - pyta te­ściowa dramatycznie. - Jeszcze z tymi ulizanymi włoskami?

- Ale babciu! - Broda Mai zaczyna trząść się niebezpiecznie.

- Mamo - wkracza Małgorzata, siląc się na spokój - to bar­dzo elegancka i oryginalna sukienka.

Teściowa ruchem prestidigitatora wyciąga z folii bufiasto--falbaniastą koronkową sukienkę z sercem wyhaftowanym pe­rełkami na gorsie.

- Oryginalna? - prycha. - Ty sobie możesz być oryginalna, a do Komunii Świętej idzie się tak jak wszyscy. - Ostentacyjnie odwraca się tyłem do Małgorzaty. - Przymierz, córeczko, bę­dziesz wyglądała jak Królewna Śnieżka.

Maja posłusznie zaczyna zdejmować sukienkę, którą ma na sobie.

- Mamusiu, zobacz, jaka piękna! Ile ma halek! Zupełnie jak Olgi i Agaty, mamusiu!

Małgorzata jest wściekła na teściową, ale równocześnie dusi się ze śmiechu.

Skąd ona to wytrzasnęła? Chowała te falbany przez trzydzie­ści lat w szafie z naftaliną? Odganiała po nocach mole, żeby ar­cydzieło z Różyca wytrzymało próbę czasu? Mocny nylon i masowa robota bab z Ząbkowskiej, szyjących majowe suknie, które rencistki chałupniczki haftowały później po nocach...

 

Matka Artura spędziła na najsłynniejszym bazarze demoludów kilkadziesiąt lat, królowała tam od powojnia do Solidarno­ści. Jeśli coś po bazarze w rodzinie Rusznikowskich pozostało, to na pewno gust i upodobania: świnki, omegi, bluzki boucle, peruki, skajowe botki, te wszystkie prezenty od serca, którymi matka Artura straszyła ją na początku ich znajomości. Może wciąż jeszcze ma jakieś bazarowe koneksje? Małgorzata uśmiecha się, wyobrażając sobie teściową buszującą w komunijnych kreacjach. Ale to chyba niemożliwe, żeby w dwudziestym pierwszym wieku ktoś jeszcze szył coś takiego...

 

Historia lubi się powtarzać. Szczególnie wtedy, gdy dla świę­tego spokoju nie robimy nic, by temu zapobiec. Przecież dzień przed urzędowym tak okazało się, że w stroju, który Małgo­rzata sobie wymyśliła, może co najwyżej iść na dyskotekę, a do ślubu idzie się jak wszyscy. Czyli w koronkach od stóp do głów. Może gdyby żyła jej matka... A tak, za całe wsparcie miała ojca, który jak zwykle machnął ręką na babskie fanaberie.

Dzisiaj nie ma przy niej nawet jego. Jest tylko amerykańska kartka z melodyjką, życzeniami i studolarowym banknotem. I kolejna, najpiękniejsza w świecie, bazarowa kreacja.

W tej sytuacji Małgorzata postanawia zająć się sobą. A przede wszystkim ubrać się. W to, co chce. Po dziewięciu la­tach, hm, chyba można to nazwać postępem.

Uśmiecha się do swego odbicia w lustrze. W tym momencie do pokoju wkracza triumfalnie matka Artura z Mają. Oczywi­ście w lokach i falbankach.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin