David Morrell -- Droga do Sieny.doc

(5930 KB) Pobierz
Powieści DAVIDA MORRELLA

Powieści DAVIDA MORRELLA

w Wydawnictwie Amber

CZARNY WIECZÓR DESPERACKIE KROKI

DROGA DO SIENY

FAŁSZYWA TOŻSAMOŚĆ

OSTATNIA SZARŻA

OSTRE CIĘCIE

PIĄTA PROFESJA

PODWÓJNY WIZERUNEK

PRZYMIERZE OGNIA

PRZYSIĘGA ZEMSTY

RACHUNEK KRWI

RAMBO. PIERWSZA KREW

STRACH W GARŚCI PYŁU




David

ORRELL


DROGA DO SIENY

Przekład Jerzy Kozłowski

AMBER


Tytuł oryginału BURNT SIENNA

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna MAGDALENA MAKOWSKA

Ilustracja na okładce DANILO DUCAK

Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FONIOK

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład

ICTWO AMBER

KSIĘGARNIA INTB^&T^p^pgTAWNICTWA AMBER

Tu znajdziesz informacje o nowosc^chi wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl




•   Copyright © 1999 by David Morrell. Ali rights reserved.

For the Polish edition Copyright © 1999 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7245-155-9


I


Część pierwsza

Z „Newsweeka"

„Stare dzieje. Nie wracam do nich myślami", twierdzi Malone. Ale skoro - zdaniem krytyków - od czasów impresjonistów nie było artysty, którego dzieła stanowiłyby tak wielką pochwałę życia, trudno oprzeć się uczuciu, że jego niezwykła wrażliwość jest odreagowaniem koszmaru, z którego ledwie uszedł zżyciem. Koszmaru, który miał miejsce w nocy dwudziestego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdzie­siątego dziewiątego roku podczas amerykańskiej inwazji na Panamę.

Malarz, który kiedyś służył w wojsku jako pilot helikoptera: w be­zlitośnie konkurencyjnym świecie dzisiejszej sztuki ten dramatyczny kontrast między wojskową przeszłością a artystyczną teraźniejszo­ścią Malone'a częściowo tłumaczy jego sukces. Lecz choć żołnier­skie korzenie malarza wydają się egzotyczne niektórym bywalcom galerii, początkowo sceptycznie nastawiły one również krytyków, wątpiących w wartość jego prac. Potwierdził to Douglas Fennerman, przedstawiciel artystyczny Malone'a: „Chase musiał czynić zdwojone wysiłki, żeby zapracować na reputację, jaką sobie zyskał. Z tego punk­tu widzenia żołnierska przeszłość nie zawadza - jeśli chce się prze­trwać na wojnie nowojorskich galerii".

Niewątpliwie Malone bardziej przypomina żołnierza niż stereoty­powego artystę. Metr osiemdziesiąt dwa wzrostu, muskularna sylwet­ka, ogorzała twarz o atrakcyjnych, nieregularnych rysach. Udziela wy­wiadu na plaży niedaleko swego domu w meksykańskim kurorcie Cozumel tuż po codziennej porcji ćwiczeń, na które składa się ośmio-kilometrowy jogging i godzina gimnastyki calisthenics. Jego piaskowe włosy, rozjaśnione jeszcze od karaibskiego słońca, odpowiadają kolo­rem zarostowi na brodzie, co jeszcze bardziej podkreśla jego surową urodę. Poza plamami farby na podkoszulku i szortach, nic nie wskazuje na jego obecność w świecie sztuki.


Malone nie dziwił się wcale, że nie usłyszał samochodu nieznajomego. W końcu huk przybrzeżnych fal skutecznie zagłuszał odległe dźwięki. Nie dziwiło go również ponure ubranie intruza; niektórzy znerwicowani biznesmeni nie potrafili się zrelaksować nawet w tak bajecznym miejscu. Zastanowił go jednak fakt, że nieznajomy kroczył w jego kierunku ze zdecydowaniem, które świadczyło o tym, że chce się widzieć zMalone'em, choć ten nikomu nie powiedział, gdzie się wybiera.

Zauważył to wszystko, choć udawał zaabsorbowanego pracą, i pod pretekstem konieczności odwrócenia głowy w stronę palety rzucał ukrad­kowe spojrzenia w kierunku nadchodzącego mężczyzny. Pogłębiając szkarłat na płótnie, słyszał już wyraźny chrzęst butów intruza na piasku.

Chrzęst ustał w odległości wyciągniętej ręki po prawicy Malone'a.

-              Pan Malone?

Malone zignorował pytanie.

-              Nazywam się Alexander Potter.
Malone nadal nie zwracał na niego uwagi.

-             Rozmawialiśmy wczoraj przez telefon. Uprzedziłem pana, że dzisiaj
przylecę.

-             Marnuje pan czas. Myślałem, że wyraziłem się jasno. Nie jestem
zainteresowany.

-             Wyraził się pan bardzo jasno. Tyle tylko że mój pracodawca nie
przyjmuje odmownych odpowiedzi.

-             Więc niech się zaczyna przyzwyczajać. - Malone nałożył więcej
farby na płótno. Mewy nie przestawały zawodzić. Minęła minuta.

Milczenie przerwał Potter.

-             Może chodzi o wyższe honorarium. Przez telefon wspomniałem o dwu­
stu tysiącach dolarów. Mój pracodawca upoważnił mnie do podwojenia tej
sumy.

-             Nie chodzi o pieniądze. - Malone wreszcie odwrócił się do intruza.

-             A więc o co chodzi?

 

-             Kiedyś musiałem wypełniać wiele rozkazów.
Potter kiwnął głową.

-             Pana doświadczenia z wojska.

 

-             Gdy wystąpiłem z armii, obiecałem sobie, że od tej pory będę robił
tylko to, na co ja mam ochotę.

-             Pół miliona.

-             Zbyt długo wypełniałem polecenia. Wiele z nich nie miało sensu, ale
i tak musiałem się do nich stosować. Wreszcie postanowiłem chwycić ster
w swoje ręce. Problem polegał na tym, że potrzebowałem pieniędzy i mu­
siałem złamać złożoną sobie obietnicę. Człowiek, który mnie wynajął, miał
inne poglądy na różne sprawy. Ciągle krytykował moje prace i nie chciał
płacić.


_ Tym razem będzie inaczej. - Krawat Pottera miał czerwone, niebie­skie i zielone paski: barwy klubu Iyy League, który nigdy nie przyjąłby Malone'a i do którego nigdy nie chciałby należeć.

-            Wtedy też było inaczej - odparł Malone. - Proszę mi wierzyć, prze­
konałem go, żeby zapłacił.

-            Miałem na myśli, że tym razem nikt nie będzie krytykował pańskich
prac. Jest pan zbyt sławny. Sześćset tysięcy.

-            Nikt nigdy nie zapłacił tyle za żaden z moich obrazów.

-            Mój szef zdaje sobie z tego sprawę.

-            Dlaczego? Dlaczego chce tyle płacić?

-            Ceni sobie rzeczy unikatowe.

-            Mam tylko namalować portret?

-            Nie Zlecenie obejmuje dwa obrazy. Portret twarzy oraz całej postaci.
Akt.

 

-             Akt? Rozumiem, że to nie pańskiego szefa mam malować?
Malone żartował, lecz Potter widocznie nie grzeszył poczuciem humoru.

-             Jego żonę. Pan Bellasar nie pozwala się nawet fotografować.
-. Bellasar?

-             Derek Bellasar. Nazwisko jest panu znajome?

-             Zupełnie nie. A powinno być?

-             Pan Bellasar jest bardzo potężny.

-             Tak, zapewne przypomina sobie o tym każdego ranka.

-             Słucham?

-             Skąd pan wiedział, gdzie mnie szukać?

Nagła zmiana tematu sprawiła, że za okularami Pottera przemknął cień dezorientacji. Podniósł brew, co mogło ujść za srogą minę.

-             To żadna tajemnica. Galeria na Manhattanie, która pana reprezentu­
je, potwierdziła fakt podany w ostatnim numerze „Newsweeka". Ze miesz­
ka pan na Cozumel.

-             Nie o to pytałem.

-             Skąd wiedziałem, gdzie telefonować? - Twarz Pottera wyrażała znów
całkowitą pewność siebie. - Żaden sekret. W artykule wspomniano o pań­
skim umiłowaniu prywatności, że nie ma pan telefonu i mieszka w słabo
zaludnionej części wyspy. W artykule wspomniano również, że jedynym
budynkiem w pobliżu pańskiego domu jest restauracja „The Coral Reef',
gdzie odbiera pan pocztę i przyjmuje telefony w interesach. Wystarczyło
tylko wykazać się odpowiednią uporczywością i dzwonić do skutku, aż się
pana zastanie.

-             O to też nie pytałem.

-             Obawiam się więc, że nie rozumiem.

-             Skąd pan wiedział, że jestem tutaj?- Malone wskazał palcem na
piasek pod stopami.


-            Ach, już wiem. Ktoś z restauracji poinformował mnie, gdzie mam
pana szukać.

-            Nieprawda. Przyszedłem tu pod wpływem impulsu, nikomu o tym
nie mówiąc. Jest tylko jedna możliwość - kazał mnie pan śledzić.

Twarz Pottera nie zmieniła wyrazu. Nawet nie mrugnął okiem.

-            Jest pan nieznośny - uznał Malone. - Proszę odejść.

-            Może porozmawiamy przy kolacji.

-            Słuchaj no pan, ile razy mam powtarzać słowo „nie"?

Potter siedział przy stoliku bezpośrednio naprzeciwko wejścia, wpatru­jąc się w drzwi, przez które przeszedł Malone. Jego ponury garnitur kon­trastował z kolorowymi ubraniami licznych turystów, którzy pokonali dzie­sięć kilometrów z jedynego miasta na wyspie Cozumel, San Miguel, żeby znaleźć się w tej znanej w okoli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin