David Morrell -- Nocna ucieczka.pdf

(921 KB) Pobierz
Wstęp
DAVID MORRELL
NOCNA UCIECZKA
(Nightscape)
56675946.002.png
Wstęp
oja matka nie lubiła drzwi sypialni. Wręcz nie cierpiała. Kiedy
dorastałem, po każdej przeprowadzce do nowego mieszkania
(czasem nad barem) niemal natychmiast wyjmowała drzwi sypialni.
Podejrzewam, że między innymi po to, żeby ten pokój stracił atmosferę
prywatności i żeby mój ojczym czuł się nieswojo przy grze wstępnej,
wiedząc, że leżę blisko w sypialni bez drzwi i wszystko słyszę.
A słyszałem dużo. Moja matka miewała w nocy koszmary. Często nie
mogłem zasnąć, bo rzucała się i pojękiwała, jakby walczyła we śnie z
czymś strasznym. Nigdy nie opowiadała o tych mękach (a ja nie czułem
się w naszej rodzinie na tyle swobodnie, żeby pytać), ale domyślałem
się z tego, co mamrotała przez sen, że chodzi o pożar. Myślę, że główną
przyczyną wyjmowania drzwi sypialni był strach. Większość ludzi zamy-
ka drzwi sypialni przed pójściem spać, to daje im poczucie bezpieczeń-
stwa. Ale moja matka czuła się wtedy uwięziona. Osaczona. Schwytana
w pułapkę. Uważała, że cokolwiek dręczy ją we śnie, może się w rzeczy-
wistości skradać w holu i czaić do skoku. Lepiej zostawiać drzwi otwar-
te, żeby słyszeć zbliżające się niebezpieczeństwo i być gotowym.
Choć nie znałem treści j ej nocnych koszmarów, dowiadywałem się o j ej
rzeczywistych strasznych przeżyciach, bo często mi o nich opowiadała
(po tym, jak mój ojczym wybrał na rodzinne kłótnie porę kolacji, żeby
móc wypadać jak burza z mieszkania i grać ze swoimi braćmi w pokera).
Moja matka miała na imię Beatrice i ilekroć myślę o jej ponurym życiu,
przypomina mi się dla kontrastu Beatrice Dantego, symbol piękna i praw-
dy. Moja matka ukrywała swój prawdziwy wiek, więc trudno powiedzieć,
kiedy zaczął się ten koszmar na jawie. Ale pewnie około 1910 roku na
9
M
56675946.003.png
farmie na południu Ontario w Kanadzie, gdzie było wtedy tyle koni, ile
samochodów. Jej matka umarła przy porodzie, a ojciec poślubił siostrę
zmarłej żony (dla niektórych to kazirodztwo). Winiła ona moją matkę za
śmierć swojej siostry. Matka miała starszą siostrę Estelle, która zdaniem
macochy wszystko robiła dobrze. A moja matka, według niej, wszystko
robiła źle. Dlatego często dostawała lanie. Opowiadała mi, jak kiedyś
cały dzień chowała się pod gankiem, a macocha czekała na nią z kijem.
Opowiadała też, jak kiedyś włożyły z Estelle swoje najlepsze sukienki,
bo wybierały się na przyjęcie. Gdy wyszły z domu na farmie, macocha
podkradła się do nich i rzuciła w moją matkę zdechłym świstakiem, któ-
rego już zżerały robaki, brudząc jej sukienkę. A Estelle pozwoliła poje-
chać bryczką na przyjęcie (moja matka kochała siostrę i cierpiała po jej
śmierci w młodym wieku na raka piersi). W tych opowieściach przewijał
się nigdy niewyjaśniony wątek o nocnym strachu; coś o ogniu.
Kiedy moja matka miała szesnaście lat, uciekła z domu do klasztoru,
gdzie jakoś udało jej się doczekać pełnoletności. Potem przeniosła się do
wielkiego miasta odległego o setki kilometrów. Pracowała w fabrykach
i wykorzystywała swoje umiejętności krawieckie (przyjemnie było pa-
trzeć, jak szyje na maszynie). W końcu poznała mojego ojca George'a,
pilota bombowego RAF-u, przydzielonego podczas II wojny światowej
do szkolenia kanadyjskich lotników. W 1943 roku, wkrótce po moim uro-
dzeniu, został przywrócony do służby frontowej w Wielkiej Brytanii i ze-
strzelony w czasie nalotu nad Francją. Przynajmniej tak mi mówiono,
kiedy byłem dzieckiem. Prawdę poznałem w wieku dwudziestu siedmiu
lat, gdy mojej matce wymknął się przypadkiem zaskakujący komentarz.
Ojciec przeżył zestrzelenie. Został ranny, ale wyskoczył ze
spadochronem i bezpiecznie wylądował na polu, gdzie znalazł go francu-
ski ruch oporu i przerzucił przez kanał La Manche do szpitala RAF-u.
Tam umarł na ciężkie zapalenie płuc. Matka chciała się pozbyć boles-
nych wspomnień, więc wyrzuciła wszystkie rzeczy, które po nim zosta-
ły-jego ubrania, ich akt ślubu i listy od niego. Zostawiła tylko zapal-
niczkę i kilka zdjęć.
W ostatnich latach wojny matka musiała utrzymać nas oboje, brała
więc dużo szycia i pracowała całymi dniami. W moje drugie Święto Dzięk-
czynienia nagle zachorowała. Do dziś pamiętam jej rozpalonąi ociekają-
cą potem twarz. Siedziałem przy niej na łóżku i wycierałem jej mokre
policzki. Zużyłem całe pudełko chusteczek. Kiedy w końcu zgłodniałem,
wdrapałem się na kuchenny stół, gdzie stał indyk, którego matka zdążyła
wyjąć z piekarnika, zanim opadła na łóżko. Obok nasz igo okna - miesz-
kaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na parterze - przechodził akurat
10
56675946.004.png
lekarz mieszkający w głębi ulicy. Zobaczył mnie na stole, gdy odrywa-
łem mięso z indyka. Pół godziny później moja matka jechała karetką do
szpitala. Dostała ostrego zapalenia skóry wywoływanego przez pacior-
kowce i nazywanego różą. Choroba była potencjalnie śmiertelna i bar-
dzo zakaźna. Ale chociaż niemal przesiąkłem potem matki, kiedy brałem
chusteczkę za chusteczką i wycierałem jej twarz, nie zaraziłem się.
Matka spędziła w szpitalu wiele tygodni. Po powrocie nie była w stanie
zarabiać na nas oboje i jednocześnie siedzieć w domu, żeby się mną opie-
kować. Miałem wtedy cztery lata. Dokonała trudnego wyboru. Do dziś pa-
miętam dawnego przyjaciela rodziny, który miał samochód i zabrał nas na
wycieczkę. Weszliśmy do ponurego budynku o gotyckim wyglądzie, gdzie
na dziedzińcu dzieci bawiły się na huśtawkach i zjeżdżalniach. Zachęcony,
żebym się do nich przyłączył, skwapliwie to zrobiłem. Kiedy na chwilę
przestałem, się śmiać i spojrzałem za siebie, zobaczyłem, jak moja matka
wsiada do samochodu i odjeżdża. Pewnie już się domyślacie, że to był sie-
rociniec. Matka twierdzi, że spędziłem tam tylko parę miesięcy, ale ja pa-
miętam kilka zmian pór roku i moje dwie próby ucieczki. W końcu matka
powtórnie wyszła za mąż i zabrała mnie stamtąd. Ale zawsze czułem się
jak adoptowany i miałem złe stosunki z ojczymem. Nie lubił dzieci. Kie-
dyś uderzył mnie w twarz palcami zakrzywionymi jak szpony i rozorał mi
wargę. W Lessons from a Lifetime ofWriting (Lekcje z życia pisarza) opi-
sałem jego kłótnie z moją matką. Były tak przerażające, że w nocy wkłada-
łem poduszkę pod kołdrę, żeby udawała mnie, a sam spałem pod łóżkiem.
Drzwi sypialni oczywiście nie było.
Dochodzimy do tego zbioru opowiadań. Tytuł Nocna ucieczka oddaje
to, co opisałem. Ogólnie rzecz biorąc, opowieści autora są metaforami
blizn w zakamarkach jego psychiki. W młodości thrillery i horrory (książki
i filmy) były dla mnie ucieczką od koszmarnej rzeczywistości. Czy to
dziwne, że jako dorosły, ogarnięty obsesją bycia pisarzem, sięgam po
tematy, które były dla mnie ucieczką w dzieciństwie? Może chcę ułatwić
ucieczkę innym. Albo może nadal staram się uciec od swojej przeszłości.
W każdym razie, kiedy potem czytałem i redagowałem te opowiada-
nia, uderzyło mnie, że mają wspólny temat. Byłem zaskoczony, gdy go
rozpoznałem. Przy pisaniu każdej z tych historii nie zdawałem sobie spra-
wy, jak ważnym czynnikiem w mojej pracy był motyw obsesji i determi-
nacji, o których już wspomniałem. W większości opowiadań bohater ma
jakąś silną potrzebę, pokusę i robi wszystko, co możliwe, żeby ją zaspo-
koić, bez względu na trudności. Prawdę mówiąc, ten nacisk na determi-
nację był dla mnie odkryciem, choć zapewne nie dla mojej rodziny i przy-
jaciół. Zastanawiałem się dlaczego, i to doprowadziło mnie do gorzkich
11
56675946.005.png
wspomnień o matce. Zmarła w wieku osiemdziesięciu lat (może była tro-
chę starsza lub młodsza -jak wspomniałem, ukrywała swój prawdziwy
wiek). Powinna była dożyć dziewięćdziesięciu ośmiu lat, jak jej ojciec i
macocha, ale wykończył ją rak płuc (nigdy nie paliła, ale mój ojczym
tak - i to nałogowo).
Gdybym miał wybrać jedno wspomnienie o mojej matce, wybrałbym
to: mojemu ojczymowi zwykle udawało się zepsuć każde święto. W dniach
Święta Dziękczynienia, Bożego Narodzenia, Nowego Roku i Wielkiej
Nocy, kiedy moja matka (która nienawidziła gotować) miała właśnie za-
stawiać stół jedzeniem, wszczynał kłótnię i wychodził. Siadaliśmy z matką
naprzeciwko siebie i próbowaliśmy cieszyć się posiłkiem. Zwykle płaka-
ła i mówiła mi tak: „Davidzie, możesz zostać, kim tylko zechcesz, jeśli
będziesz ciężko pracował". W kółko to samo, przy okazji każdej zepsutej
uroczystości rodzinnej: „Davidzie, możesz zostać, kim tylko zechcesz,
jeśli będziesz ciężko pracował".
Doświadczenie uczy, że to nieprawda. Ktoś może harować przez całe
życie od rana do wieczora i niczego nie osiągnąć. Pamiętam, co mówiłem
o naturalizmie w dziełach Stephena Crane'a i Theodore'a Dreisera, kie-
dy byłem wykładowcą literatury amerykańskiej. W zasadzie naturalizm
można zdefiniować jako „determinizm pesymistyczny", zwięzły sposób
powiedzenia tego, że jesteśmy środowiskowo i biologicznie skazani na
zagładę. Choć naturalizm przeczy istnieniu Boga, amerykańska wersja
tej doktryny wywodzi się z kalwinistycznej idei predestynacji, zaszcze-
pionej w Ameryce przez pierwszych osadników przybyłych do Nowej
Anglii. Kalwiniści uważają, że człowiek jest zbyt nikczemny i godny
pogardy, by zasługiwać na zbawienie. Może nas uratować tylko łaska
boska. Nazwijmy to łutem szczęścia. A Bóg dobrze wie, jak bardzo po-
wodzenie w życiu zależy od szczęścia. Wszyscy znamy ludzi, którzy ciężko
pracują aż do śmierci i nigdy nie dostają zasłużonej nagrody. Ale nawet
kalwińscy koloniści uważali, wbrew logice swojej fatalistycznej religii,
że nie możemy przestać pracować i próbować.
Takie było nastawienie mojej matki. Spotykał ją cios za ciosem. My-
ślę, że nienawidziła każdego aspektu swojej egzystencji. Przypuszczam,
że nie cierpiała być kobietą (wyjaśnię to w kilku zdaniach). Tydzień przed
jej śmiercią moja żona zapytała ją, co zrobiłaby inaczej, gdyby mogła
jeszcze raz przejść przez życie.
- Nie wyszłabym za mąż - odpowiedziała moja matka.
- Ale wtedy nie miałabyś Davida.
- Jeśli czegoś nie masz i nie wiesz, że mogłabyś mieć - odrzekła mat-
ka - nie brakuje ci tego.
12
56675946.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin