5825.txt

(44 KB) Pobierz
Robert Zang

Wehiku�

Obudzi�o mnie ranne mro�nie powietrze. Unios�em skostnia�e cia�o na �okciach i z 
trudem opar�em si� o �cian� kamienicy. Le�a�em na chodniku jakiej� w�skiej 
uliczki w starej zniszczonej cz�ci miasta, w�r�d kartonowych pude� i przer�nej 
ma�ci grat�w wyrzucanych przez ostatni rok przez ludzi z pobliskich dom�w. 
Podnios�em obie d�onie do twarzy i delikatnie pr�bowa�em wybada� czy jest ca�a. 
Odkry�em delikatn� str�k� krwi p�yn�c� za prawym uchem, reszta wydawa�a si� by� 
w porz�dku. Wsta�em i otrzepa�em ubranie, si�gn��em do kieszeni, tu wszystko 
by�o na miejscu.
Najbardziej �al by�o mi dziewczyny, nie by�a ani moj�, ani jego, ale by�a 
cz�owiekiem, jak ka�dy i odbieranie jej �ycia by�o moim zdaniem zwyk�� zbrodni�. 
Postanowi�em co� z tym zrobi�, wszcz�� jaki� raban, ale najpierw musia�em dosta� 
si� do domu i troch� oporz�dzi�. W tym stanie wygl�da�em jak ostatni m�t. 
Ruszy�em przed siebie dochodz�c do g��wnej ulicy, tam znalaz�em metro. W domu 
prysznic, szybkie �niadanie, telefon do pracy, sprawdzenie poczty. Zanim zaczn� 
si� dzisiejsze uroczysto�ci postanowi�em uda� si� na posterunek. Nie b�d� gada� 
z Ribzem, po tym co zrobi� uzna�em go za szajb�, a� strach pomy�le�, �e kiedy� 
byli�my kolegami. Od razu z�o�� o�wiadczenie.
Miasto o tej porze roku wygl�da�o jak bazar z arabskimi dywanami, tysi�ce 
kolorowych li�ci unosz�cych si� w powietrzu, co raz podwiewanych z ziemi przez 
startuj�ce autobusy i policyjne skutery. W te dziwne dni jesiennego karnawa�u 
wszyscy ubierali si� kolorowo, dominowa�y jednak barwy opadaj�cych li�ci. 
Wielkie plamy ��ci, z�ota, br�zu i czerwieni w�drowa�y w prawo i w lewo, 
porusza�y si� do g�ry i w d�, tworz�c jeden sp�jny, ale rozmazany pejza�. Ulice 
zamieni�y si� jakby w bajkow� krain� i cz�owiekowi robi�o si� od tego cieplej i 
milej, w serce wst�powa�a otucha, wiara w szcz�liwe chwile, kt�rych ka�dy 
pragnie prze�y� jak najwi�cej, kolekcjonuj�c je i wk�adaj�c pomi�dzy przyjemne 
wspomnienia.
Tak by�oby i tym razem, gdyby nie wczorajsze popo�udnie, gdyby nie Ribz, kt�ry 
pragn�� powi�kszy� jeszcze swoje szcz�cie, a gdy mu si� to nie uda�o, si�gn�� 
po bro� i po prostu strzeli�. Niech go szlag. My�li �e wszystko mu mo�na, ale 
bardzo si� myli. Wypi� przecie� nie du�o, po prostu by� napalony na t� 
dziewczyn�, a ona nie chcia�a. Zreszt� ja na jej miejscu te� bym si� powa�nie 
zastanawia�, Ribz nie nale�y od najatrakcyjniejszych. Z drugiej strony to jej 
robota, tylko �e ma prawo odm�wi�. Nie podoba jej si�, to nie, ma prawo si� nie 
podoba�. Popapraniec.
Posterunek by� na rogu, ulic� dalej. Stare obdrapane drzwi, zimny korytarz ze 
schodz�c� ze �cian farb� i ju� ca�kiem przyjemne wn�trze dalej, za nast�pnymi 
drzwiami. 
- Dzie� dobry, chcia�em z�o�y� o�wiadczenie - powiedzia�em do masywnego faceta 
siedz�cego za najbli�szym biurkiem. - ... a w�a�ciwie to zg�osi� przest�pstwo. 
Zab�jstwo.
Poruszy� si� niespokojnie i przysun�� fotel bli�ej biurka patrz�c mi 
jednocze�nie w oczy. Prze�kn�� resztki drugiego �niadania. 
- Prosz� niech pan siada, wi�c chodzi o zab�jstwo, m�wi pan? - s�owa wymawia� 
powoli, jakby miel�c je w ustach i przyprawiaj�c odpowiednim akcentem. Na 
przyk�ad "zab�jstwo" zabrzmia�o tajemniczo i gro�nie, jak w gotyckich 
powie�ciach. Usiad�em naprzeciw policjanta, potwierdzaj�c skinieniem g�owy.
- Prosz� w takim razie opisa� zaj�cie, prosz� zwraca� uwag� na szczeg�y, s� 
bardzo istotne. Ale najpierw musimy wype�ni� ten formularz - poda� mi kilka 
kartek papieru A4. - Imi�, nazwisko, zaw�d, miejsce zamieszkania... Ma pan przy 
sobie dow�d?
Spojrza� mi pytaj�co w oczy.
- Tak, oczywi�cie. - Poda�em mu wy�wiechtany ju� nieco dokument, �eby m�g� 
sprawdzi� moj� to�samo��.
Kaza� mi wpisa� niezb�dne dane, a p�niej sprawdzi� je jeszcze raz z dowodem i z 
danymi w komputerze. Powoli i dok�adnie. W tym czasie rozejrza�em si� troch� 
woko�o. Cztery biurka w pierwszym pomieszczeniu, potem �cianka dzia�owa i 
jeszcze kilka biurek. Dalej zamkni�te drzwi z wi�kszymi gabinetami i korytarzem 
prowadz�cym do aresztu (przewin�o si� dw�ch gliniarzy trzymaj�cych pod r�k� 
zaobr�czkowanego jegomo�cia o obliczu, kt�re mog�oby samo w sobie wystarczy� za 
dow�d ci�kiej zbrodni). Posterunek robi� wra�enie raczej czystego i zadbanego, 
chocia� skromnego. Wczesn� godzin� popo�udniow� dominowa�a raczej robota 
papierkowa, spisywanie raport�w z wczorajszych akcji i patrol�w, przydzielanie 
zada� na wiecz�r, odbieranie telefon�w i porz�dkowanie papierk�w. Wr�ci�em 
wzrokiem do mojego posterunkowego badaj�c ba�agan na biurku. 
- Tak. Prosz� zatem opowiedzie� zaj�cie - powiedzia� wreszcie odwracaj�c twarz 
od ekranu. - Kiedy to si� sta�o i dlaczego nie zg�osi� pan tego od razu?
Dopiero teraz pomy�la�em, �e du�o musia� zauwa�y� i domy�li� si� zanim jeszcze 
zd��y�em cokolwiek powiedzie�. Dlatego nie zareagowa� jako� nerwowo, nie spyta� 
o zw�oki, o miejsce i czas od razu, wysy�aj�c natychmiast patrol. Min�o dobre 
pi�tna�cie minut zanim zapyta� o szczeg�y.
Opowiedzia�em mu ca�� histori�, jak poszli�my z Ribzem si� zabawi�, jak 
patrzyli�my na kobiety id�ce w pochodzie, jak poszli�my do restauracji i 
wypili�my troch� Martini i kilka drink�w, ale �e nie wstawili�my si� tak znowu 
strasznie. Powiedzia�em �e wzi�li�my taks�wk� i pojechali�my do Ribza. I o tym, 
jak nam�wi� mnie na kobiety i do kt�rej agencji zadzwonili�my. 
- M�wi pan, �e ta kobieta po przyje�dzie odm�wi�a i chcia�a wraca�? - Policjant 
�ypn�� na mnie badawczo okiem. - Z jakiego powodu, czy poda�a jak�� przyczyn�? 
- Byli�my nieco wstawieni, jak ju� pan wie - spokojnie odpowiedzia�em - a pan 
Ribz nie wygl�da zach�caj�co, mo�e po prostu si� przestraszy�a.
- Ale nie wie pan na pewno. 
- Nie. - Nic innego nie mog�em powiedzie�, mo�e to te jego oczy, wielkie 
wy�upiaste jak u krokodyla. Mo�na by pomy�le�, �e facet chce ci� zje��, a nie 
przelecie�. No i jeszcze ten brzuch, coraz wi�kszy. To dla kobiety �adna 
przyjemno��, m�g� j� po prostu zmia�d�y�. 
Policjant - Harry, bo tak mia� na imi� (przeczyta�em na plakietce), kaza� 
powt�rzy� mi bardzo dok�adnie wszystkie dialogi, a nawet ruchy i miny, jakie 
zapami�ta�em. Zwr�ci�em uwag� na �miech Ribza, troch� szyderczy jak na m�j gust 
i ze szczypt� wy�szo�ci. A potem g�os tej dziwki, zwyk�y, nie bezczelny, ale bez 
uni�ono�ci. To mog�o ub�d� Ribza, dziwka rozmawiaj�ca z nim jak r�wny z r�wnym. 
- Czy pan Ribz mia� rewolwer przy sobie, czy te�...
- Nie, si�gn�� po niego do szuflady, jak dziewczyna le�a�a ju� na pod�odze - 
odpar�em.
- Czyli najpierw j� uderzy�, si�gn�� po bro� i gdy odm�wi�a poci�gn�� za spust? 
- zapyta� Harry, chc�c potwierdzi� opowiedzian� przeze mnie wersj�.
- Tak - sprostowa�em. - Potem mi te� si� oberwa�o, bo zacz��em dosy� g�o�no 
wyra�a� swoje niezadowolenie z przebiegu ca�ego zaj�cia.
Policjant zerkn�� na spisane zeznania, pokiwa� g�ow� i w ko�cu stwierdzi�:
- Ci�ko b�dzie, wie pan pewnie kim jest pana przyjaciel - akcent po�o�ony na 
s�owa "wie", "jest" i "przyjaciel", to ostatnie wypowiedziane powoli, z lekkim 
dodatkiem ironii.
Wypu�ci�em powoli z p�uc powietrze i rzek�em, �e wiem. Jest cz�onkiem Rady.
- Jest cz�onkiem Rady - powt�rzy� za mn�. - W takim razie nie mo�emy w zasadzie 
nic zrobi�, opr�cz sprz�tni�cia zw�ok. Pan wie o tym zapewne, a jednak pan tu 
przyszed�. Dlaczego?
Prawd� m�wi�c troch� mnie zatka�o, chocia� gdzie� pod�wiadomie czu�em, �e tak to 
si� mo�e sko�czy�.
- To przecie� zab�jstwo, przynale�no�� do Rady nie powinna zwalnia� od takiej 
odpowiedzialno�ci. To przecie� niedorzeczne! - Policzki nasz�y mi czerwieni�, 
ale musia�em powiedzie�, �e to niedorzeczno��.
Policjant pokiwa� g�ow� na znak zrozumienia, ale jednocze�nie uni�s� r�k�, aby 
mi przerwa�.
- Tak, zgadzam si� z panem, tylko �e takie jest prawo. Nie zna pan prawa? - 
Podni�s� protok�, kt�ry wype�nia�em najpierw i zerkn�� w papiery. - Kim pan 
jest z zawodu, historykiem, prawda? Pod koniec zesz�ego roku Rada zweryfikowa�a 
status immunitetu, rozszerzy�a nieco jego zakres - akcent na "nieco".
- Nieco?! - wybuchn��em. - To przecie� skandal!
Zabrak�o mi s��w, pomy�la�em �e �ni�.
- Nie by�o wtedy pana w kraju? Powinien pan o tym s�ysze�. Mia�o by� rozpisane 
referendum, ale w ko�cu Rada sama powzi�a tak� decyzj�. Niekt�re przest�pstwa 
b�dzie kara�a sama, bez pomocy s�d�w, bez wypowiadania proces�w. My mo�emy 
przekaza� spraw� dalej, zg�osi� j� odpowiednim organom, ale na tym koniec. Pan 
Ribz stanie przed Trybuna�em Rady.
- I co, dadz� mu nagan�? - zapyta�em cynicznie.
Harry podrapa� si� nerwowo za uchem.
- Mog� go nawet wydali� z Rady.
Nie wiem czy powinienem wtedy wyj�� robi�c jak�� straszn� awantur�. 
Funkcjonariusz z kt�rym rozmawia�em wydawa� si� by� r�wnie jak ja zadowolony z 
tego faktu, �e Rada mo�e wi�cej, ale takie by�o prawo, a on musia� go broni�. 
Nie wiem czy nie powinienem powiedzie� czego� dora�nego, albo kaza� zaprowadzi� 
si� do prze�o�onego, a potem zaraz uda� si� do prasy i pr�bowa� wysma�y� grubsz� 
afer�. Tak czy inaczej zacisn��em pi�ci, wsta�em, powiedzia�em �e w takim razie 
to ja dzi�kuj� i trzasn�wszy drzwiami opu�ci�em posterunek. 
Ch�odny wiatr ostudzi� nieco moj� z�o��. Gdzie wtedy by�em? Nawet nie za 
granic�, po prostu siedzia�em w g�rach, bez telewizji, bez radia, bez prasy. A 
Rada korzystaj�c z wakacyjnej przerwy, przepchn�a sobie poprawk� do immunitetu. 
Teraz rozumiem dlaczego Ribz nie przej�� si� zbytnio. Zrobili ze spo�ecze�stwa 
band� anarchist�w, co by nie miesza� si� zbytnio do rz�dzenia, a potem zacz�li 
si� sami ustawia�. I uda�o im si� to.
Wbi�em r�ce w kieszenie i wraca�em pochmurny do domu, chcia�em zd��y� zanim 
zacznie si� kolejna parada, kolejne gor�ce kobiety wyjd� na ulic�. Wzrok 
przyci�ga�y wystawy sklepowe wzd�u� g��wnej ulicy. Przebiega�em po nich 
wzrokiem, aby uwolni� si� od my�lenia, przyt�pi� nieco gniew. Ostatnio modne 
by�y urz�dzenia symul...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin