W�adys�aw Stanis�aw Reymont Komediantka Marianowi Gawalewiczowi Autor I Bukowiec, stacja kolei d�browskiej, le�y w przepysznym miejscu!... Wyci�to kr�t� lini� pomi�dzy wzg�rzami, okrytymi bukiem i sosn�, i w punkcie najr�wniejszym, pomi�dzy olbrzymi� g�r�, stercz�c� nad lasami nagimi �ysinami ska� zwietrza�ych, a d�ug� i w�sk� dolink�, pe�n� w�d i b�ot zaros�ych - postawiono stacj�. Dworzec z ceg�y nietynkowanej, jednopi�trowy, z mieszkaniami zawiadowcy i jego pomocnika na pi�trze, drewniany domek z boku dla telegrafisty i ni�szej s�u�by, drugi taki sam tu� przy ostatnich wekslach dla dozorcy drogowego, trzy budki stra�nicze w r�nych punktach terenu stacyjnego, rampa odkryta do �adowania towar�w - stanowi�y wszystko. Las by� za dworcem i las szumia� przed dworcem. Kawa� niebieskawej opony powietrza, zarzuconej szarawymi chmurami, roztacza� si� w g�rze niby dach rozci�gni�ty szeroko. S�o�ce podnosi�o si� ku po�udniowi, �wieci�o coraz bielej i coraz lepiej dogrzewa�o; rude zbocza kamienistej g�ry, o poszarpanym, jakby porytym gwa�townie przez wiosenne potoki szczycie, op�yni�te by�y �wiat�em s�o�ca. By�a cisza wiosennego po�udnia. Drzewa sta�y bez ruchu i bez szmeru. Zielone, ostre li�cie buk�w zwiesza�y si� jakby senne i upojone �wiat�em, ciep�em i cisz�. Ptaki odzywa�y si� z rzadka w g�stwinie le�nej, tylko krzyk wodnego ptactwa z b�ot i ciche brz�czenia komar�w dzwoni�y w powietrzu. Nad d�ug�, mocno b��kitn� lini� szyn, ci�gn�cych si� niesko�czonym �a�cuchem w skr�tach i zygzakach, mieni�o si� fioletem rozpalone powietrze. Z kancelarii zawiadowcy stacji wyszed� niski, kwadratowy, o jasnej, prawie konopnej czuprynie cz�owiek. By� ubrany, a raczej wci�ni�ty, w surdut elegancki, kapelusz trzyma� w r�ku i k�ad� palto, kt�re mu podawa� robotnik. Zawiadowca sta� przed nim, g�adzi� d�ug�, siwaw� brod� ruchem automatycznym i u�miecha� si� przyja�nie. By� tak samo kr�py, silnie zbudowany i rozros�y w ramionach i tak samo z oczu b��kitnych, b�yskaj�cych weso�o pod rozro�ni�tymi brwiami i czo�em kwadratowym, wyziera�a mu stanowczo�� i silna, nieugi�ta natura. Nos prosty, usta bardzo pe�ne i pewien spos�b �ci�gania brwi, i spogl�danie proste, uderzanie oczyma niby sztyletem, znamionowa�y gwa�towny charakter. - Do widzenia, do jutra!... - powiedzia� blondyn weso�o, wysuwaj�c du�� r�k� do po�egnania. - Do widzenia! No, daj pyska... Jutro zapijemy mohorycz! - Boj� ja si� troch� tego jutra.... - �mia�o, ch�opcze! Nie b�j si�. Ja r�cz� s�owem za dobry skutek. Powiem zaraz Jani o wszystkim... Przyjedziesz jutro do nas na obiad, o�wiadczysz si�, zostaniesz przyj�ty, za miesi�c �lub... i b�dziemy s�siadami... h�! Kocham ci�, panie Andrzeju! Zawsze marzy�em, �eby mie� takiego syna: nie mam! trudno... to cho� zi�cia mie� b�d�!... Uca�owali si� serdecznie; m�ody wsiad� w lekk�, g�rsk� bryczk�, czekaj�c� na podje�dzie, i ruszy� ostro w�ziutk� dro�ynk� przez las. Obejrza� si�, uk�oni� jeszcze kapeluszem, przes�a� potem drugi uk�on g��bszy do okien pierwszego pi�tra i znikn�� w cieniu lasu. Potem zeskoczy� z bryczki, kaza� furmanowi jecha�, a sam poszed� na prze�aj. Zawiadowca, skoro tylko mu tamten znikn�� z oczu, powr�ci� do kancelarii i zaj�� si� za�atwianiem urz�dowych korespondencji. By� bardzo zadowolony z pro�by Grzesikiewicza o r�k� c�rki; przyrzek� j� b�d�c najpewniejszym, �e ona si� zgodzi. Grzesikiewicz, cho� nie porywa� pi�kno�ci�, ale by� bardzo rozumny i bardzo bogaty. Lasy, w kt�rych sta�a stacja, i kilka s�siednich folwark�w by�y w�asno�ci� jego ojca. Stary Grzesikiewicz by� to ch�op przede wszystkim, kt�ry z karczmarza przedzierzgn�� si� na handlarza i na por�bach le�nych i handlu opasami dorobi� si� krociowego maj�tku. Jeszcze du�o ludzi w okolicy pami�ta�o, �e stary nazywa� si� za m�odu Grzesik. Pokpiwano sobie nieraz z tego, ale nikt mu za z�e nie bra� zmiany nazwiska, bo si� nie sadzi� na pa�sko�� i nie �wieci� nikomu brutalnie swoj� fortun�. By� ch�opem i pomimo wszystkich zmian pozosta� ch�opem na wskro�. Syn odebra� staranne wykszta�cenie i teraz pomaga� ojcu. Przed dwoma laty pozna� c�rk� zawiadowcy po jej powrocie z gimnazjum kieleckiego i zakocha� si� w niej gwa�townie. Stary mu nie przeszkadza�, tylko powiedzia� prosto, �e je�li chce, to niech si� �eni. Z pann� widywa� si� cz�sto, zakochiwa� si� w niej coraz g��biej, ale nigdy nie �mia� m�wi� o mi�o�ci. By�a dla niego bardzo uprzejma, bardzo mu rada, ale przy tym taka dziwnie prosta i otwarta, �e jemu zawsze s�owa uczucia i wyznania zatrzymywa�y si� na ustach. Czu� w niej jak�� wy�sz� ras� kobiet, niedost�pn� dla takich "cham�w", jak si� nieraz sam nazywa� otwarcie, ale w�a�nie przez to chamstwo swoje kocha� j� tym wi�cej jeszcze. Wreszcie zdecydowa� si� powiedzie� o tym jej ojcu. Or�owski go przyj�� z otwartymi r�koma i z g�ry, z ca�� swoj� bezwzgl�dno�ci� zapewni� s�owem, �e wszystko b�dzie dobrze. My�la� teraz, �e przecie� i Janka mu nie odm�wi, �e musia�a ju� o tym m�wi� z ojcem. - Dlaczeg� by nie! - szepta�. By� m�odym, bogatym, no - i kocha� j� bardzo. - Za miesi�c �lub!... - dodawa� szybko i czu� si� tak uradowanym, �e lecia� przez las szybko, ob�amywa� ga��zie drzew, kopa� stare, spr�chnia�e pnie, str�ca� g��wki grzybom wiosennym i pogwizdywa� u�miechaj�c si� z zadowolenia matki, skoro jej tylko powie o tym, bo matka jego gor�co pragn�a tego ma��e�stwa. By�a to stara ch�opka, kt�ra pr�cz stroju nic nie zmieni�a pod wp�ywem pieni�dzy ze swoich obyczaj�w i my�li. O Jance my�la�a jak o kr�lowej. By�o to jej marzeniem mie� za synow� pani� prawdziw�, szlachciank�, kt�ra by jej imponowa�a pi�kno�ci� i wy�szym urodzeniem, bo m�� i jego pieni�dze, i szacunek, jakim j� otaczano w okolicy, nie wystarcza�y jej. Czu�a si� zawsze ch�opk� i wszystko przyjmowa�a z niedowierzaniem prawdziwie ch�opskim. - J�dru�! - m�wi�a nieraz synowi - J�dru�, o�e� si� z pann� Or�owsk�. To pani! Jak spojrzy na cz�owieka, to ja�e mr�wki �a�� ze strachu po sk�rze i chcia�oby si� jej do n�g pok�oni� i prosi� o co... Dobra by� musi, bo ile razy spotka si� z lud�mi w lesie, to pochwali Boga, porozmawia, dzieci pog�aska... Jensza by tego nie umia�a! Zawdy co r�d, to r�d. Pos�a�am jej grzyb�w koszyczek, to jak me spotka�a potem, to poca�owa�a me w r�k�... M�dra ci ona jest, ho! ho! wi, �e ja mam synka kiej malowanie. J�dru�, �e� si�! �piesz si�, flisie, p�ki jest na misie! - dodawa�a przys�owiem. J�dru� si� zwykle �mia�, ca�owa� matk� po r�kach i obiecywa� pr�dko sko�czy�. - Kr�lewn� b�dziemy mie�, posadzimy j� se w �wietlicy! Nie b�j si�, J�dru�, nie dam ja jej r�czk�w umorusa� w niczym; b�d� chodzi� kole niej, us�ugiwa�, podtyka� wszystko... niech se czyta po francusku ino albo gra na fortypianie. Na to ona i pani�! - ci�gn�a dalej matka rozmarzaj�c si� przysz�ym swoim szcz�ciem. - Stara kobieta jestem. J�dru�, wnuczk�w mi potrza!... - mawia�a cz�sto synowi sm�tnie. I on by� takim samym ch�opem w g��bi; pod pokostem cywilizowanego cz�owieka, g�adkiego i wykszta�conego, dr�a�a niepohamowana energia i pragnienie �ony - pani. Ten si�acz, co w chwilach uniesienia sam rzuca� na w�z sze�ciopudowe wory zbo�a i musia� nieraz robi� jak wyrobnik, �eby si� zm�czy� i przyciszy� w sobie szalone pragnienie u�ycia i jakie� burze, podnosz�ce si� w krwi zdrowej i przez dziesi�tki pokole� nie zu�ytej - marzy� o Jance, przepada� za jej wdzi�kiem, za s�odycz�. Chcia� koniecznie pana, kt�ry by go tyranizowa� swoj� s�abo�ci�. Lecia� teraz przez las jak wicher, a potem prosto przez pola zieleniej�ce si� m�od� runi� zb� jarych - bieg� do matki powiedzie� jej o swoim szcz�ciu. Wiedzia�, �e j� zastanie w ulubionej izbie, zawieszonej w trzy rz�dy obrazami �wi�tych w z�oconych ramach; bo to by� jedyny jej zbytek, na jaki sobie pozwala�a. Zawiadowca tymczasem sko�czy� pisa� raport jaki�, podpisa� go, przeci�gn�� przez dziennik, wsadzi� w kopert�, zaadresowa� "do Ekspedytora stacji Bukowiec"i zawo�a�: - Antoni! Pos�ugacz pokaza� si� w progu. - Do ekspedytora! - zawo�a� Or�owski. Pos�ugacz wzi�� w milczeniu kopert� i z najpowa�niejsz� min� w �wiecie po�o�y� j� na stoliku stoj�cym z drugiej strony okna. Zawiadowca wsta�, przeci�gn�� si�, czerwon� czapk� zdj�� z g�owy i przeszed� do tego stolika; w�o�y� zwyczajn� czapk� z czerwonymi wypustkami i z powag� odpiecz�towa� ekspedycj� pisan� przed chwil�. Przeczyta� i na drugiej stronie nakre�li� kilka wierszy odpowiedzi podpisuj�c si� znowu; zaadresowa� "do Zawiadowcy stacji w miejscu" - i kaza� Antoniemu odnie��. By� to maniak, kt�rego kosztem bawi�a si� ca�a droga �elazna. W Bukowcu nie by�o ekspedytora, wi�c on spe�nia� obie czynno�ci, ale przy stoliku zawiadowcy sprawy jedne, a przy stoliku ekspedytora - drugie. Jako zawiadowca by� swoim w�asnym zwierzchnikiem, wi�c mia� nieraz chwile rzetelnej, i�cie wariackiej rozkoszy, kiedy zauwa�ywszy jak� omy�k� w rachunkach, jakie� opuszczenie swoje w s�u�bie ekspedytora, pisa� raport sam na siebie i monitowa� si�. �miali si� wszyscy z niego; nie zwa�a� na to i robi� swoje mawiaj�c na usprawiedliwienie: - Na porz�dku i systematyczno�ci opiera si� wszystko; braknie tego, wszystko przepada!... Sko�czy� teraz robot�, pozamyka� szuflady, wyjrza� na peron - i poszed� do mieszkania. Nie wszed� przez przedpok�j, tylko przez kuchni�. Musia� wszystko wiedzie�, co si� robi i jak. Zajrza� do komina, szturchn�� w ogie� pogrzebaczem, wykrzycza� s�u��c� za rozlan� wod� na pod�odze i poszed� do jadalnego pokoju. - Gdzie Janka? - Panna Janina zaraz przyjdzie - odpowiedzia�a Kr�ska, rodzaj gospodyni i damy do towarzystwa, �adna blondynka o bardzo ruchliwej twarzy. - C� robicie na obiad? - zapyta� tym samym inkwizytorskim tonem. - To, co pan naczelnik tak ...
marszalek1