Rozdział 4.docx

(26 KB) Pobierz

Rozdział 4

Wyrzuty sumienia- punkt widzenia Alice

 

Mehr als die Vergangenheit

interessiert mich die Zukunft,

denn in ihr gedenke ich zu leben.

(Albert Einstein)

(Bardziej niż przeszłość,

Interesuje mnie przyszłość,

Bo to w niej przypadnie mi żyć)

 

-Co zrobiłaś? – krzyczał na mnie Edward a jego czarne oczy błyszczały złowrogo.

-A co miałam zrobić? – również już krzyczałam i starałam się „zrobić tak wielka” jak to możliwe.

-Odpuścić sobie. Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącała!

-Ale nie potrafię, kocham ją na swój sposób, tak jak ty!

Głuche warczenie zaczęło wzbierać w jego piersi więc cofnęłam się trochę.

-Trzymaj się od tego z daleka, Alice!

-Nie! Nie możesz się wiecznie ukrywać pod tą maską.

-Właśnie, że mogę, Alice. Całe moje życie, całe moje istnienie nosiłem maskę i wszyscy to robimy każdego dnia. Więc nie mów mi, że mam ją zdjąć…

-Więc idź do niej. Porozmawiaj z nią.

-Nie! Cholera, Alice, przestań! Nie chcę o niej myśleć i nie chcę byś każdego dnia mi o tym przypominała…

-Nie będzie o nas pamiętać, jeśli nic nie zrobimy!

-Więc wszystko jest takie, jak powinna, czyż nie? – odwrócił się.

-Nie, nigdzie teraz nie pójdziesz, słyszysz?

-Pójdę. I nie wtrącaj się więcej do mojego życia.

-To jest też nasza sprawa. Ona należy do rodziny!

-Już nie… - i z tymi słowami wybiegł przez drzwi i już po chwili słyszałam jak pędzi ulicą w swoim Volvo.

Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nieważne jak bardzo starałam się wczuć w sytuację Edwarda, nie rozumiałam tego. Tak było już od tygodni, krzyczeliśmy na siebie, aż w końcu wsiadał do samochodu i znikał na resztę dnia. Najczęściej wracał później w podartych ubraniach i krwią na zębach. Krew zwierzęci, nie ludzka, ale mimo to było wystarczająco źle. Polował by odwrócić swoją uwagę, ale stracił nad sobą panowanie. Bez celu przemierzał miasto i lasy, na próżno poszukując samego siebie.

Tydzień temu pojechałam do Forks, wiedziałam, że Belli nie ma, była w Jacksonville i miała wrócić o wiele później, jednak gdy jechałam już do domu, nasze drogi się skrzyżowały krótko przed miasteczkiem. Słyszałam tylko jej rozpaczliwy krzyk i silne uderzenie w głowę.

Przeklinałam się za to, że prowadziłam wtedy Volvo. Jednak nie przewidziałam tego… To wszystko była moja wina. Byłam winna tego, że Bella zapomniała o nas i Edwardzie, ja sama…

Gdy uderzyła w drzewo, natychmiast wezwałam karetkę. Nie mogłam przy niej zostać i to łamało mi serce, bo gdy przez chwilę stałam obok niej i przyłożyłam dłoń do jej policzka, by się pożegnać, zobaczyłam to: Jak błyskawica wszystko przeleciało przed moimi oczami. To co się z nią działo, co przeżyła w Forks, jej miłość do niego, widziałam jak to wszystko znika w białym świetle… Nigdy nie miałam takiej wizji, a gdy usłyszałam karetkę w oddali, zostawiłam ją.

Przez 3 dni trzymałam to przed pozostałymi w tajemnicy, ukryłam myśli przed Edwardem, aż do momentu gdy doszło do poważnej kłótni:

-Alice, przestań! – nakrzyczał na mnie Edward. Dłonie trzymał na skroniach, jakby chciał zapobiec pojawieniu się wspomnieć, odepchnąć obrazy. Nieświadomie- teraz to sobie uświadomiłam- powtarzałam sobie ciągle w myślach tą wizję i dręczyłam go tym.

-Przepraszam! Nie chciałam, byś to zobaczył…

-Czego nie miałem zobaczyć?

-Ja… Ona miała wypadek. Przeze mnie… Zobaczyła Volvo i straciła panowanie nad kierownicą, najwyraźniej myślała… że byłeś w Forks… wracała z Jacksonville… nie chciałam tego.

Nie odezwał się, dotarło do mnie tylko, że zaciska dłonie w pięści i powstrzymał warkot. Reszta rodziny szybko do nas dołączyła, widzieli napięcie między nami i nawet dar Jaspera nie miał szans w starciu z murem, jakim Edward się otoczył.

-Nie będzie miała żadnych wspomnień o nas… - wyszeptałam, chociaż nie było to konieczne.

-Dobrze… - to była jedyne co powiedział. Potem zniknął na 2 dni.

A teraz stałam znowu sama, a on, wściekły, odjechał.

Czułam się okropnie i nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić.

Wyszłam do ogrodu, gdzie Esme pielęgnowała swoją rabatę. Białe róże rosły wzdłuż pięknego łuku przy wysokim żywopłocie, na każdym płatku była mała kropelka wody- która mieniła się w najpiękniejszych barwach- pozostała po deszczu z ubiegłej nocy.

-Znowu się pokłóciliście? – zapytała Esme, nawet się nie odwracając.

-Co mam robić, Esme? Nawet mnie nie słucha…

-Co by było, gdybyś go po prostu posłuchała?

-Wszyscy mi mówią, że mam go zostawić w spokoju, że wie co robi. A co jeśli tego nie wie? Ryzykuje, że ona o nas na zawsze zapomni. Staniemy się tylko legendami, mglistymi postaciami, opisami obcych. Nic z tego nie będzie już jej. Jej wspomnienia zostaną na zawsze stracone, jeśli nic nie zrobimy… Chcesz tego?

-Nie, Alice. Kochałam Bellę, jak własną córkę, jak ciebie. Ale to jest decyzja Edwarda i jeżeli zamierza pozwolić jej odejść… to nie możemy się temu sprzeciwiać.

-Esme! Cholera, przecież to chore! On ją kocha, więź, która ich łączy, nigdy się nie zerwie, nawet gdy dopuści do tego, by o nas zapomniała. Zawsze będzie pamiętał.

-Taki nasz los, kochanie…

-Jak możesz tu przede mną stać i sprawiać wrażenie, jakby cię to w ogóle nie obchodziło. Jest dla ciebie ważny, tak? To zrób coś!

Wściekła puściłam się biegiem do lasu i krzyczałam z głębi duszy.

Co ja zrobiłam? Wyrzuty sumienia zwaliły się na mnie i wiedziałam, że gdybym jeszcze raz się odważyła, sprzeciwić Edwardowi od razu by mnie powstrzymał. Ale co jeśli się o tym nie dowie…

Wiele godzin biegłam przez las, słuchałam trzasku gałęzi i szum trawy pod stopami. Wokół mnie był tylko las zatopiony w czerni, jednak widziałam każdy szczegół. Świecące oczy jeleni ukryte w gąszczu, sowy, które na drzewach wypatrywały ofiar. Nie miałam żadnego celu, szukałam tylko rozwiązania i byłam niepewna.

Z jednej strony chciałam zrobić wszystko, by pomóc Belli, sprowadzić ją z powrotem, dla niego i dla nas. Jednak z drugiej strony… Edward był moim bratem, kochałam go i nie chciałam go oszukiwać.

Więc co powinnam zrobić? Bella nie mogła o nas zapomnieć… nie na zawsze…

Dopiero późnym wieczorem wróciłam do domu. Esme i Carlisle grali w szachy i wiedziałam, że Esme wygra. Emmet i Rosalie leżeli na kanapie i raczej znudzeni oglądali mecz Baseballu. W końcu co było interesującego w ludzkiej grze w porównaniu z naszą? Jasper siedział przy kominku i czytał książkę, kryminał, czytał go z czystej przyjemności, nawet się śmiał. A Edward… Nie było go jeszcze. Kto wie gdzie tym razem pojechał?

-Jasper? Możemy chwilę porozmawiać? Na zewnątrz!

-Jasne – i zdążyłam tylko mrugnąć, a on już stał obok. Poszliśmy kawałek w stronę lasu. Wiedziałam, że pozostali mogą mnie usłyszeć, ale ufałam ich wyczuciu prywatności.

-Co się z tobą dzieje, Alice? – spytał i uspokoił swoim darem – jesteś zdezorientowana.

-Po prostu nie wiem co dalej. Nie chcę oszukiwać Edwarda, ale muszę porozmawiać z Bellą, muszę jakoś przywrócić jej pamięć. Nie chcę jej stracić! – byłam coraz spokojniejsza, czasem nienawidziłam jego daru,  zawsze kiedy chciałam być zrozpaczona, bo mnie to pobudzało… uspokajał mnie.

-Skończ z tym, proszę! – powiedziałam stanowczo i poczułam jak wraca złość i pobudzenie.

-Uważasz, że to dobry pomysł? Edward nie będzie zachwycony…

-Dlatego musisz mi pomóc. Chcę pojechać jutro do szkoły…

-Nie, nie zrobisz tego! – doszedł do nas inny głos.

Cholera…

Edward… pośród moich wszystkich przemyśleń nie usłyszałam go.

-Jak często mam ci jeszcze powtarzać, że to nie twoja sprawa!

-Nieprawda, to dotyczy również mnie, nas wszystkich. Wiem, że chcesz ją ochronić, ale nie zrobisz tego pozwalając jej pozostać w całkowitej ciemności.

-Przecież sama mówiłaś, że już nigdy sobie nie przypomni… Jaki jest twój problem, Alice? – Edward wychodził z siebie.

-Jasper, przestań. Nie chcę się uspokoić. Zostaw nas samych! – nakrzyczałam na niego, ale było mi to obojętne. Musiałam przywrócić Edwarda do rozsądku, obojętnie w jaki sposób.

Jasper odszedł, a ja poczułam w sobie wściekłość, która uformowała się w warkot.

-Była dla ciebie wszystkim, poszedłbyś dla niej w ostateczną śmierć. Byłeś spełniony i niczym nie obciążony, od dziesięcioleci cię takiego nie widziałam. Znalazłeś swój brakujący kawałek serca i więź która was połączyła, będzie trwać na wieki, i wiesz o tym tak dobrze jak ja!

-Ach tak, jeżeli ta więź jest taka silna to dla czeka mnie nie pamięta?

-Cholera, Edward, ona miała wypadek. Ludzi mają różne wypadki, a Bella przede wszystkim. Miała silny wstrząs mózgu, czego nikt się nie spodziewał. Rok jej życia został wykasowany, tak po prostu. Nikt nie wie, co wróci, a co na zawsze zniknęło w mroku. Jednak wiem, że gdybyśmy w jakikolwiek sposób zadziałali, moglibyśmy zapobiec temu, że również znikniemy w tej ciemności.

-Nie… nie chcę jej znowu widzieć…

-Przecież to bzdura. Co się z tobą dzieje? Ta cała zwierzęca krew, która w ostatnich tygodniach wypiłeś uderzyła ci do głowy? Tutaj chodzi o Bellę! Isabella Swan… miłość twojej egzystencji!

Odwrócił się ode mnie, chciał odejść. Jednak tym razem chwyciłam go mocno za ramię.

-Nie idź! Proszę… to Bella… - błagałam.

Nie bronił się i nagle dostrzegłam, że się załamuje…

-Edward! – krzyknęłam i uklęknęłam obok niego.

-Czemu nie mogę być na jej miejscu? Zapomnieć o wszystkim… - wyszeptał, ledwo poruszał wargami.

-Nie mów tak! Wiem, że tego nie chcesz! – przeszywałam go wzrokiem, musiał tylko odzyskać zdrowy rozsądek…

-Nie mam wyjścia, Alice… Chcę tylko, by była bezpieczna, by była szczęśliwa…

-Więc pomóż mi, sprawdź co myśli byś mógł mi wreszcie uwierzyć, że Bella nie jest szczęśliwa.

-Przecież widziałaś, że sobie nie przypomni…

-Tak, widziałam, ale dobrze wiesz, że moje wizje są subiektywne i przyszłość zawsze może się zmienić!

-Alice… - położył się na mokrej trawie i skierował wzrok w gwiazdy. Pierwszy raz od dłuższego czasu niebo było bezchmurne, również  spojrzałam w górę, siadając obok niego.

-Są piękne, prawda? – wyszeptałam.

-Bella kochała noc, bo to była jedyna okazja by zobaczyć gwiazdy. Kochała gwiazdy…

Nie powiedział nic więcej, jednak to wystarczyło. W każdej pojedynczej sylabie czułam tęsknotę za jego Bellą i widziałam rozpacz w jego oczach. Pytania i najgłębsze uczucia uderzały o jego samodzielnie utworzoną tamę jak falę w morzu i rozpadały się na maleńkie kawałeczki. Zrezygnował z własnych uczuć, nie miał odwagi, poddał się i był skołowany.

-Myślisz… że to było od początku tak jakby… przeznaczenie? – wyrwał mnie z moich rozmyślań. Popatrzyłam na niego, rysy twarzy miał napięte i odznaczały się w nich ostatnie niekończące się noce, podczas których rozmyślał o niej i o decyzji dotyczącej rozstania.

-Może stałoby się inaczej gdybyś wtedy- tego pierwszego dnia- na zawsze zniknął, gdybyśmy wszyscy od razu zniknęli z jej życia… Ale jak mogliśmy przewidzieć, że to pożądanie- które oboje odczuwaliście- przyniesie taki obrót sytuacji. Ty chciałeś tylko i wyłącznie jej krwi, a ona zrobiłaby wszystko, by być przy tobie i odkryć twój sekret, którego istnienie wyczuwała od pierwszego dnia. Już tego pierwszego dnia przepadliście. Myślę, że to było coś jak przeznaczenie, tak… i dlatego nie mogliśmy i nie możemy temu zapobiec.

Tylko popatrz na siebie, Edward…

To połączenie między wami, ta wzajemna przynależność, ta bezgraniczna miłość- czy jakkolwiek chcesz to nazwać- jest nietykalna i teraz… gdy jesteście rozdzieleni, niszczy was oboje…

 

Nie byłam pewna, kiedy ostatnio robiłam Edwardowi taki wykład i czy w ogóle miało coś takiego miejsce. Ciągle patrzyłam w gwiazdy, tam u góry musiało być jeszcze piękniej, niż wydawało się z tego miejsca. Widziałam liczne światła, błyszczące diamenty, które przemieniały niebo w zapierające dech w piersiach dzieło sztuki, najbardziej fascynujące jakie istniało na ziemi. Szukałam w gwiazdach odpowiedzi.

Edward leżał obok mnie z zamkniętymi oczami i całkowicie zatopiony w myślach.

-Czasem chciałabym mieć twój dar… Zawsze wiesz o czym myślę, ale twoje najgłębsze uczucia są przede mną skryte…

-Czasem chciałbym, by twój dar należał do mnie… wtedy mógłbym na własne oczy zobaczyć, co się z nią stanie… i być może wtedy uwolniłbym się od tego strasznego poczucia winy… - wyszeptał Edward i spojrzał na mnie.

-Czemu konicznie chcesz, by pamiętała? – spytał.

-Czemu chcesz, by o tobie zapomniała?  - odpowiedziałam pytaniem.

-Dobre pytanie… Wierz mi, nie pragnę niczego bardziej niż tego by być jej znów bliski. Patrzeć w jej oczy i obiecać, że nie pozwolę jej odejść i myśl o tym, że prowadzi życie beze mnie, że spotka jakiegoś chłopaka, który da jej to, czego ja nie jestem w stanie… przyprawia mnie o utratę zmysłów… - znowu zamknął oczy, był zatopiony we wspomnieniach i pierwszy raz widziałam go tak otwartym i zaufanym.

-Więc nie dopuść do tego, by zapomniała… - to było jedyne co mogłam powiedzieć.

-Tęsknię za nią każdego dnia, Alice. Tęsknię za jej sposobem bycia, jej wyczuciem, gdy coś ukrywam, jej talentem wpadania w tarapaty, ale po prostu za jej niezdarnością. Tęsknię za jej ciepłem, delikatnymi palcami na mojej skórze, namiętnością. Tęsknię za biciem jej serca, które przyspiesza na mój widok, czerwonymi policzkami, gdy się czegoś wstydzi i tęsknię za zwykłym patrzeniem na nią i pewnością, że mnie kocha… i że jest jej obojętnie czym jestem… Ta tęsknota doprowadza mnie do szału…

Nie powinienem tak czuć. Muszę ją ochronić pozwalając jej zapomnieć… Jestem jej to winien… Nawet jeśli kocham ją bardziej, niż własną egzystencję, nawet jeśli byłbym gotów za nią ostatecznie umrzeć… - nie mogł już dalej mówić, a ja nie miałam żadnych pocieszających słów. Po raz pierwsze dał mi wgląd w swoją duszę i jego żal i ogromna rozpacz odebrały mi mowę… Byłam bezradna i nie wiedziałam co zrobić, by go przekonać, że Bella bez niego nie będzie szczęśliwa…

To już widziałam…

-Zostawisz mnie samego… proszę? – odezwał się Edward po chwili i wzdrygnęłam się lekko. Byłam tak zatopiona w swoich myślach, że prawie zapomniałam o jego obecności.

-Oczywiście. Obiecasz mi… że pomyślisz o tym, by mi pomóc… - wyszeptałam i wstałam razem z nim.

-Pomyślę… - i po raz pierwszy przytulił mnie i wyszeptał do ucha – Ty mi obiecaj, że niczego sama nie zrobisz!

Musiałam głęboko zaczerpnąć powietrza, zanim ociągając się przytaknęłam. Wiedziałam, że się z tym zdradziłam. Teraz wiedział, że coś przed nim ukrywałam i mój plan był już ustalony, jechać do Belli, z nim lub bez niego… To, że wiedział nie czyniło tego jednak w żaden sposób prostszym.

Po rozmowie z Edwardem byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam gdzie poszedł, gdy się od niego odwracałam, już zniknął. Poszłam do swojego pokoju i położyłam na kanapie. Odprężenie? Czy wampir mógł osiągnąć taki stan?

Znowu czułam ten rozpaczliwy ucisk w głowie, wizja, którą rano miałam, prześladowała mnie.

Widziałam Bellę, pamiętała nasz dom, to, że tam było i że coś się tam wydarzyło. Jednak co to dokładnie było pozostało dla niej ukryte. Nadal nie wiedziała kim byliśmy i co nas ze sobą łączyło, ale nas wyczuwała. Wiedziała, że byliśmy dla niej ważni i chciała wypełnić tą lukę. W ogóle nie była szczęśliwa. Każdej nocy płakała ze strachu, że coś pominęła i że nigdy nie zdoła zapełnić tej pustki. Wizja była bardzo krótka, prawie nic nie znaczyła, jednak pokazała mi dokładnie to, czego nie chciałam widzieć, a czego Edward nie mógł się dowiedzieć: Bella nigdy nie będzie bez nas szczęśliwa, bo jakaś część jej ciała, wspomnień krzyczała za nami i próbowała wywalczyć sobie drogę do jej świadomości. Jednak  gdy zostanie z tym sama- wiedziałam bowiem, że Charlie i inni nic jej nie powiedzą ze strachu przed przywołaniem jej bólu na nowo- wspomnienia nigdy nie wrócą i już na zawsze zostanie uwięziona w tej ciemności, rozpaczy i bezradności, w której już teraz tkwi.

Zamknęłam oczy z nadzieją, że obrazy znikną, lecz one uparcie pozostały.

Gdzie on poszedł? Czy naprawdę przemyśli to czy mi pomóc?

Potrzebowałam tylko krótkiego wglądu w jej myśli- niestety przed podwójną przeszkodę- jednak gdyby usłyszał, że ona nie jest szczęśliwa, być może zaczął by znowu racjonalnie myśleć i skończył z tymi głupotami. Bo jakie czerpał korzyści z udawania silnego i nietykalnego, gdy jego wnętrze za nią krzyczało?

-Alice? – przestraszyłam się. Edward siedział obok mnie na kanapie. Nie mam pojęcia jak długo tak leżałam, całkowicie zatopiona w myślach, ale na zewnątrz było już jasno.

-Edward… gdzie byłeś?

-U niej…

Spojrzałam na niego przerażona, jak to było możliwe? Zobaczył moją minę i zaśmiał lekko.

-Tylko przez noc, nie zauważyła mnie. Przyglądałem się jak śpi…

-Dlaczego to zrobiłeś?

-Dawniej… to nie było tak dawno temu, a już mówimy, że dawniej… Dużo się o niej dowiedziałem, gdy spała. Ona mówi przez sen…

-I?

-Nic. Wymawia ciągle nasze imiona. Ale nie tak, jak wtedy gdy… byliśmy razem. W sposób zdystansowany, zimny i całkowicie obcy.

-Nie ma pojęcia kim jesteśmy – powiedziałam i pomyślałam o swojej wizji… to nie był dobry pomysł…

-Od kiedy masz tą wizję? – zapytał natychmiast.

-Od przedwczoraj… przykro mi, ale nie chciałam cię jeszcze bardziej ranić.

-W porządku… co zamierzasz?

Mój strach zmienił się w zaskoczenie i rzuciłam mu się na szyję.

-Jedziesz ze mną? Pomożesz mi?

-A czy mam wybór… kocham cię, Alice i… cholera, w głębi duszy, jeśli ją mam, nie chcę by o mnie zapomniała.

Wyplątał się z moich objęć i spojrzał na mnie. Jego oczy były ciemne, jednak lekki błysk złota pojawiał się ciągle na nowo i zdradzał, że niczego bardziej nie pragnął, jak być przy niej.

Nie miałam pojęcia jak mieliśmy to zrobić. Jeżeli znowu pojawimy się w Forks wywołamy poruszenie i Bella znowu znajdzie się w centrum zainteresowania całego miasta, a to było ostatnią rzeczą jaka mogła jej pomóc. Mimo to, że o niczym już nie wiedziała, ciągle pozostała Bellą i nienawidziła być w świetle reflektorów.

Resztę przedpołudnia spędziłam na zastanawianiu się, jak niezauważenie dostać się do Belli. Najważniejszy było to, by nikt nam nie przeszkadzał.

Edward siedział przy mnie i śledził mój tok myślenia, nie odezwał się, obserwował mnie tylko, co doprowadzało mnie do szału.

-O co chodzi? – spytałam po jakimś czasie.

-Dlaczego to robisz? – byłam zdezorientowana. Co to ma znaczyć?

-Wiesz dobrze dlaczego… Ona jest moją małą siostrzyczką, chcę ją tak samo chronić jak ty, tylko w inny sposób. Kocham ją, jest tym życiem, którego ja nigdy nie miałam, wnosi pewien rozmach w nasze ponure istnienie… wnosiła rozmach… - nie umiałam tego wypowiedzieć, więc pomyślałam.

Uśmiechnął się i oparł z powrotem na fotelu, zamknął oczy i nadal w milczeniu śledził moje przemyślenia, pewnie ufał mojej kobiecej intuicji i wizji i wierzył, że wiem lepiej niż on co powinniśmy zrobić…

Jak bardzo się mylił…

 

Trzy dni później, ciągle z dręczącym bólem głowy, bezcelowo siedzieliśmy z Edwardem w jego Volvo i czekaliśmy przed domem Belli. Nic oryginalnego nie wpadło mi do głowy, a szczerze mówiąc nie miałam ochoty nagle wskakiwać przez jej okno i ją przestraszyć. Pewnie nigdy nie uwolniła by się od takiego szoku i wspomnień w taki sposób byśmy jej też nie zwrócili.

Więc robiliśmy to w konwencjonalny, ludzki sposób- czekaliśmy na nią.

-Co zamierzasz jej powiedzieć? Cześć Bella, to ja, Alice a to mój brat Edward. Musisz sobie o nas przypomnieć? – śmiał się. Tak jak ja nie był przekonany do tego planu, ale w jakiś sposób musieliśmy to zrobić, a zabawa w nietoperze nie wchodziła w grę.

Pół godziny później czerwona furgonetka wyjechała zza rogu i zaparkowała przed domem. Gdy wysiadła i zobaczyła Volvo, stanęła jak wryta. Wpatrywała się w nas i z jej wyrazu twarzy mogłam wywnioskować, że pamięta samochód. Wypadek też?

-No to do dzieła… miejmy nadzieję, że po prostu sobie przypomni – powiedziałam i zrobiłam pierwszy krok. Wysiadłam. Bądź spokojny… powiedziałam w myślach do Edwarda. Przeszłam przez ulicę. Bella się nie poruszyła, tylko gapiła się na mnie.

-Cześć, Bello. To ja, Alice – zauważyłam błysk w jej oczach.

-Alice Cullen? Ta, która tu zadzwoniła…

-Dokładnie. Możemy porozmawiać? Przez telefon jakoś nie doszłyśmy do tego…

-Nie wiem, nie znam cię… Ja… jesteś winna mojemu wypadkowi? Taki sam samochód jechał naprzeciw mnie, na krótko zanim… uderzyłam w drzewo…

-Tak, to była moja wina, to wszystko nie powinno się stać…

-Co masz na myśli?

Wtedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi samochodu po drugiej stronie ulicy i Bella spojrzała ponad moim ramieniem na Edwarda, który powoli do nas podchodził. Gdy stanął obok mnie, poczułam jak bardzo jest spięty.

-Wygląda tak inaczej… - powiedział tak cicho, że tylko ja go usłyszałam.

-Ty jesteś Edward… chodziłeś ze mną na lekcje biologii…

Przytaknął tylko.

-Co to wszystko ma znaczyć?

-Nie pamiętasz nas, ale graliśmy w twoim życiu ważną rolę, przynajmniej w tym roku, tutaj w Forks

-Nie mam żadnych wspomnień… - powiedziała Bella i spojrzała na mnie takim wzrokiem, że pękło mi serce. Nie wiedziała, gdzie nas przyporządkować, ale tak jak pierwszego dnia była zafascynowana i chciała wiedzieć, dlaczego właśnie w tym momencie byliśmy przed jej domem, by jej przypomnieć, że należeliśmy do jej życia.

Edward, niezauważalnie, wziął moją rękę, by mnie uspokoić… Moje myśli walczyły między sobą i nie mogłam inaczej. Podeszłam do Belli, wzięłam ją w ramiona i modliłam się do jakiejś wyższej siły, by w końcu sobie o nas przypomniała…

-Alice, puść ją! – powiedział Edward stanowczo i odciągnął mnie od Belli, która tylko stała i się w mnie wpatrywała.

-Twoja skóra… jest lodowata…

-Przepraszam… chyba moje emocje doszły do głosu…

-A mi mówić, że mam być spokojny! – wyszeptał Edward.

-Powinnam o was pamiętać, prawda? – spytała Bella i wydawała się przestraszona.

-Tak, w rzeczy samej, powinnaś… Miałam nadzieję, że sobie przypomnisz, jak staniemy przed tobą… - mój głos wyrażał cały żal i rozczarowanie, które czułam. Nie przypomniała sobie, a ja nie wiedziałam już co począć. W ogóle!

Jechaliśmy już do domu. Nie potrzebowałam daru Jaspera by rozpoznać, że Bella czuła się w naszym towarzystwie nieswojo i chciała zostać sama.

Wieczorem siedzieliśmy wszyscy w salonie- wszyscy oprócz Edwarda- i oczywiście nie rozmawialiśmy o niczym innym, jak o naszym małym wypadzie do Forks.

Czułam się pozostawiona sama sobie, bo każdy w rodzinie wydawał się być przeciwko mnie. Esme osądzała mnie za mój wybuch wobec Belli, choć sama ją tak kochała, to, że zdradziłam się tak przed Bellą swoimi uczuciami, czyniło mnie widocznie za bardzo ludzką.

Nie rozumiałam tego. Każde z nich lubiło Bellę, i to było słowa Carlisla, że Bella stała się częścią naszej rodziny. Jednak teraz wydawali się o tym zapominać, tak jak Bella zapomniała o nas.

Rozpoczynanie dyskusji nie miało sensu, bo mówiłam jak do ścian. Edwarda nie było, siedział na górze i słuchał muzyki, więc byłam sama.

Gdy już nie mogłam tego znieść, poszłam do pobliskiego lasu zapolować. Biegłam wolno przez głuszę i odbierałam każdy zapach: sarny, dziki, małe koty, niedźwiedzie…

Nie miałam ochoty się bardzo wysilać, nawet jeśli odwróciłoby to moją uwagę.

Wytropiłam małe stadko saren i rzuciłam się na te, które były najbliżej mnie. Pachniały cudownie, prawie słodko, jak tysiące kwiatów. Skoczyłam na największą i wbiłam białe, ostre zęby w jej szyję. Gorąca krew spływała po moim gardle i czułam to zaspokajające ciepło w całym ciele.

Chciałam przez chwilę nie myśleć, być tym czym byłam i zdać się na instynkty. Pobiegłam głębiej w las i polowałam jeszcze na mniejsze zwierzątka, dopóki nie zaspokoiłam się wystarczająco by wrócić do domu.

Gdy tam dotarłam, położyłam się na swojej kanapie. Co powinnam zrobić?

Następnego ranka- w nocy przyglądałam się gwiazdom i księżycowi, jak się pojawia i znika- chciałam jeszcze raz porozmawiać z Edwardem, ale gdy zapukałam do jego drzwi nikt nie zareagował. Weszłam, jednak pokój był pusty.

Byłam zdziwiona ale prawdopodobnie włóczył się po prostu w okolicy, ale nagle zobaczyłam list na biurku. Napisane jego eleganckim pismem było tam moje imię. Otworzyłam go i przeczytałam:

 

Kochana siostro,

 

jeśli czytasz ten list, ja już zdążyłem wrócić do Forks.

Gdy zobaczyłem oczy Belli, już nic nie mogło mnie przy was utrzymać. Być może twoje oczy tego nie widziały, ale w jej spojrzeniu widziałem tylk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin