Dick Ofiara.txt

(11 KB) Pobierz
Philip K. Dick

Ofiara

M�czyzna wyszed� na ganek i spojrza� w niebo. Dzie� by� 
jasny i ch�odny, trawniki pokrywa�a rosa. Zapi�� p�aszcz i 
w�o�y� r�ce w kieszenie.
Kiedy schodzi� po schodach, dwie g�sienice, czekaj�ce na� 
obok skrzynki na listy, z zaciekawieniem zwr�ci�y si� w jego 
kierunku.
- Idzie - powiedzia�a jedna. - Nadaj sygna�.
Kiedy druga zacz�a na to wywija� trzymanymi 
chor�giewkami, m�czyzna przystan�� i odwr�ci� si� 
gwa�townie.
- S�ysza�em - odrzek�. Podni�s�szy nog�, str�ci� obie 
g�sienice na �wir pokrywaj�cy �cie�k�. Nast�pnie rozdepta� 
je.
Ruszy� dalej w stron� chodnika. Id�c rozgl�da� si� 
doko�a. Na pobliskiej wi�ni podskakiwa� jaki� ptak, dziobi�c 
owoce. M�czyzna przyjrza� mu si� badawczo. W porz�dku? Czy 
te�... Ptak poderwa� si� z ga��zi. Ptaki s� OK. Z ich strony 
nic mu nie grozi.
Podj�� w�dr�wk�. Na rogu otar� si� o paj�czyn� 
rozci�gaj�c� si� od krzaka a� do s�upa telefonicznego. Serce 
zat�uk�o mu w piersi. Szarpn�� si�, dziko m��c�c r�kami 
powietrze. Odchodz�c, zerkn�� przez rami�. Spomi�dzy li�ci 
powoli wy�oni� si� paj�k, zdaj�c si� szacowa� rozmiary 
wyrz�dzonej szkody.
Z paj�kami to nigdy nic nie wiadomo. Trudno zgadn��. 
Trzeba by wi�cej fakt�w - jak do tej pory �adnego kontaktu.
Stan�� na przystanku w oczekiwaniu na autobus, dla 
rozgrzewki przest�puj�c z nogi na nog�.
Autobus nadjecha�; m�czyzna wsiad� i kiedy zaj�� 
miejsce, ogarn�o go przyjemne uczucie na widok wszystkich 
rozgrzanych, milcz�cych pasa�er�w, zapatrzonych oboj�tnie 
przed siebie. Poczu�, jak stopniowo ogarnia go uczucie 
bezpiecze�stwa.
U�miechn�� si� pod nosem i odpr�y�, po raz pierwszy od 
wielu dni.
Autobus powoli pod��a� ulic�.
Tirmus z przej�ciem pomacha� czu�kami.
- Wobec tego g�osujcie, je�li chcecie. - Przebieg� mi�dzy 
nimi i wdrapa� si� na kopczyk. - Lecz zanim zaczniecie, 
pozw�lcie mi powt�rzy� to, co powiedzia�em wczoraj.
- Ju� to s�yszeli�my - niecierpliwie przerwa�a mu Lala. - 
Ruszajmy. Plan mamy dopracowany w najmniejszym szczeg�le. Co 
nas powstrzymuje?
- I o tym chcia�bym m�wi�. - Tirmus potoczy� wzrokiem po 
zgromadzonych bogach. - Ca�e Wzg�rze gotowe jest wyst�pi� 
przeciwko gigantowi. I po co? Doskonale zdajemy sobie 
spraw�, �e nie jest w stanie porozumie� si� ze swymi 
pobratymcami. - To wykluczone. Rodzaje wibracji, j�zyk, 
kt�rym si� pos�uguj�, te wszystkie czynniki niemo�liwym 
czyni� przekazanie wiedzy, kt�r� posiada o nas czy o 
naszym...
- Bzdura - Lala post�pi�a krok naprz�d. - Giganci 
�wietnie potrafi� si� porozumie�. 
- Nie istniej� �adne dowody na to, aby jakikolwiek gigant 
rozg�asza� dotycz�ce nas informacje!
Niezliczone oddzia�y niewzruszenie par�y do przodu.
- A id�cie sobie - powiedzia� Tirmus. - Ale to zmarnowany 
wysi�ek. On jest nieszkodliwy - odci�ty od �wiata. Po c� 
traci� czas i...
- Nieszkodliwy? - Lala wpatrywa�a si� w niego w 
os�upieniu. - Czy nie pojmujesz? On wie!
Tirmus zszed� z kopca. - Protestuj� przeciwko zb�dnemu 
u�ywaniu przemocy. Powinni�my oszcz�dza� si�y. Kiedy� mo�emy 
naprawd� ich potrzebowa�.
Przeprowadzono g�osowanie. Zgodnie z przewidywaniami 
armia by�a za wyruszeniem przeciwko gigantowi. Tirmus 
westchn�� i pocz�� szkicowa� na piasku plan akcji.
- Oto jego umiejscowienie. Wed�ug naszych oblicze� ma 
pojawi� si� tam w godzinie zero. Wobec tego, je�li w gr� 
wchodzi m�j punkt widzenia...
Kontynuowa�, nie przerywaj�c rysowania.
Jeden z bog�w pochyli� si� w stron� drugiego, dotykaj�c 
czu�kami jego czu�k�w. - Ten gigant. Przecie� on jest bez 
szans. Nawet mi go �al. W jaki spos�b si� w to wpl�ta�?
- Czysty przypadek - drugi u�miechn�� si� krzywo. - 
Wiesz, jak to oni potrafi�, pchaj� si� we wszystko, co 
mo�liwe.
- Tak czy siak, �al mi go.
Zapad� zmrok. Ulica by�a wyludniona i mroczna. Na jej 
skraju pojawi� si� m�czyzna, �ciskaj�cy pod pach� gazet�. 
Szed� spiesznie, rozgl�daj�c si� niepewnie doko�a. Min�� 
rosn�ce przy kraw�niku drzewo, po czym zwinnie zeskoczy� na 
jezdni�. Przekroczy� j� i znalaz� si� po drugiej stronie. Na 
rogu natkn�� si� na paj�czyn� rozpi�t� mi�dzy krzakiem a 
s�upem telefonicznym. Natar� na ni� bez namys�u. Naraz, gdy 
pu�ci�y pierwsze spajaj�ce paj�czyn� w��kna, m�czyzn� 
dobieg� cichy, z lekka metaliczny g�os.
- ...czekaj!
M�czyzna zamar�.
- ...uwa�aj... w �rodku... zaczekaj...
Zacisn�� z�by. Dope�niwszy zniszczenia, ruszy� w dalsz� 
drog�. Paj�k ko�ysa� si� na lu�nym pasmie, nie spuszczaj�c z 
niego oka. M�czyzna obejrza� si�.
- Chrzani� ci� - prychn��. - Nie mam zamiaru stercze� tu 
jak ko�ek.
Podj�� w�dr�wk� wzd�u� chodnika, a� doszed� do �cie�ki 
wiod�cej do jego domu. Przemkn�� ni� szybko, staraj�c si� 
unika� kontaktu z pogr��onymi w ciemno�ciach krzakami. Na 
ganku odnalaz� klucz i w�o�y� go do zamka.
Nagle zawaha� si�. W �rodku? Lepiej ni� na zewn�trz, 
zw�aszcza w nocy. Noc to niedobry czas. Zbyt wiele 
zamieszania pod krzewami. To �le. Uchyli� drzwi i przest�pi� 
pr�g. Przed nim rozci�ga�a si� wyk�adzina, plama ca�kowitej 
czerni. Na wprost siebie, po przeciwleg�ej stronie rozr�ni� 
niewyra�ny zarys lampy.
Dzieli�y go od niej raptem cztery kroki. Wysun�� do 
przodu stop�. Zatrzyma� si�.
Co powiedzia� ten paj�k? Zaczekaj? Zaczeka� wi�c, 
nas�uchuj�c. Cisza.
Wyj�� zapalniczk� i zapali� j�.
Nap�ywa�y ku niemu niezliczone zast�py mr�wek, unosz�c 
si� i pot�guj�c na podobie�stwo fali. Uskoczy� w bok i 
wypad� na ganek. W p�mroku widzia�, jak z nieprawdopodobn� 
szybko�ci� sun� po pod�odze.
M�czyzna zeskoczy� na ziemi� i pop�dzi� na drug� stron� 
domu. W chwili, gdy pierwsze oddzia�y mr�wek dotar�y na 
ganek, on pospiesznie odkr�ca� kurek i rozwija� w�� 
ogrodowy.
Potok wody podni�s� je i rozproszy� na boki. Nastawi� 
zraszacz i przez mgie�k� wody przymru�onymi oczyma 
obserwowa� zaj�cie. Podkr�ci� mocniej, obracaj�c strumieniem 
na wszystkie strony.
- A niech was diabli - wymamrota� przez zaci�ni�te z�by. 
- Zaczai�y si� w �rodku.
By� przera�ony. W �rodku - tego jeszcze nie by�o! Zimny 
pot wyst�pi� mu na twarz. W �rodku. Nigdy dot�d nie posun�y 
si� tak daleko. Mo�e jedna lub dwie �my i, oczywi�cie, 
muchy. Lecz te by�y nieszkodliwe, ha�a�liwe i brz�cz�ce.
Morze mr�wek!
Z furi� polewa� je wod� a� do chwili, kiedy doszcz�tnie 
rozbite szeregi nacieraj�cych zbieg�y, by schroni� si� w 
trawie, pod krzewami b�d� pod domem.
Nie wypuszczaj�c z r�ki w�a, m�czyzna usiad� na 
�cie�ce, trz�s�c si� od st�p do g�owy.
Naprawd� tego chcia�y. Nie by� to po prostu akt agresji, 
spazmatyczny i pe�en w�ciek�o�ci; to, czego do�wiadczy�, 
by�o wynikiem starannych przemy�le� i nader precyzyjnego 
planu. Zaczai�y si� na niego. Kolejny krok naprz�d.
Sam B�g nadarzy� mu tego paj�ka.
Zakr�ci� zaw�r i podni�s� si� na nogi. Nie dobiega� go 
�aden d�wi�k; wok� panowa�a zupe�na cisza. Naraz co� 
zaszele�ci�o w krzakach. Chrab�szcz? Niewielki czarny 
kszta�t przemkn�� obok. Rozdepta� go. Pewnie pos�aniec. 
Taki, co to szybko przebiera nogami. Ostro�nie wszed� do 
domu, o�wietlaj�c sobie drog� zapalniczk�.
P�niej usiad� przy biurku, z pistoletem od w�a w 
zasi�gu r�ki. Dotkn�� palcami jego wilgotnej powierzchni.
Si�dma wieczorem. Ustawione za jego plecami radio 
nadawa�o jak�� spokojn� muzyk�. Si�gn�� r�k� w stron� lampy 
i przesun�� j� tak, aby �wiat�o pada�o na pod�og� tu� przy 
biurku.
Zapali� papierosa, po czym wyci�gn�� troch� papieru do 
pisania oraz swoje wieczne pi�ro. Zamy�li� si�.
A wi�c pragn�y go zniszczy�; musia�a to by� ch�� 
wystarczaj�co silna, by to a� tak dok�adnie zaplanowa�. 
Ogarn�a go czarna rozpacz. Co m�g� zrobi�? Do kogo si� 
uda�? Lub komu zwierzy�? Zacisn�� pi�ci, gwa�townie 
prostuj�c si� na krze�le.
Tu� przed nim na blacie biurka usiad� paj�k. 
- Przepraszam. Mam nadziej�, �e nie przestraszy�e� si� tak 
bardzo, jak w tym wierszu.
M�czyzna wpatrywa� si� w niego z nat�eniem. 
- Czy to w�a�nie ty? Paj�k z rogu ulicy? Ten, kt�ry mnie 
ostrzeg�? 
- Nie. To by� kto� inny. Prz�dka. Ja jestem Mia�d�yciel. 
Popatrz na moje szcz�ki. - Otworzy� i zamkn�� usta. - 
Zagryzam ich.
M�czyzna u�miechn�� si�. 
- Szcz�ciarz z ciebie.
- Jasne, �e tak. Czy zdajesz sobie spraw�, ilu z nas 
przypada na - powiedzmy - akr gruntu. Zgadnij.
- Tysi�c.
- Ot� nie. Dwa i p� miliona. Wszystkich rodzaj�w. 
Ma�d�yciele jak ja, Prz�dki lub ��dlery.
- ��dlery?
- S� najlepsi. Chwileczk� - paj�k zastanowi� si�. - Dajmy 
na to, czarna wdowa, zgodnie z wasz� nomenklatur�. Niezwykle 
cenna. - Urwa�. - Chodzi o jedno. 
- Co mianowicie?
- Mamy pewne problemy. Bogowie...
- Bogowie!
- Mr�wki, jak je nazywacie. Przyw�dcy. S� poza nasz� 
sfer� wp�yw�w. To nader niekorzystne. Zreszt� maj� fatalny 
smak - niedobrze si� robi. Musimy pozostawi� je ptakom.
M�czyzna wsta�. 
- Ptakom? Czy one?...
- C�, istnieje mi�dzy nami pewien uk�ad. Trwa to ju� 
ca�e stulecia. Opowiem ci. Zosta�o nam jeszcze odrobin� 
czasu.
W m�czy�nie zamar�o serce. 
- Odrobin� czasu? Co masz na my�li? 
- Nic. P�niej pojawi si� niewielki problem, to 
zrozumia�e. Pozw�l, niech zaznajomi� ci� z og�ln� tre�ci�. 
Nie s�dz�, aby� j� zna�.
- M�w zatem. Zamieniam si� w s�uch.
- Rz�dzili Ziemi� ca�kiem nie�le, oko�o miliarda lat 
temu. Widzisz, ludzie przybyli tu z jakiej� odleg�ej 
planety. Z kt�rej? Tego to nie wiem. Wyl�dowali tu i odkryli 
Ziemi� dobrze zagospodarowan�. I wtedy wybuch�a wojna.
- Wi�c to my jeste�my naje�d�cami? - mrukn�� m�czyzna.
- Owszem. Wojna z obu stron uczyni�a zwyk�ych 
barbarzy�c�w, zar�wno z nich, jak i z was. Wy 
zapomnieli�cie, jak nale�y atakowa�, oni za� zdegenerowali 
si� do zwartych, zamkni�tych grup spo�ecznych, mr�wki, 
termity.
- Rozumiem.
- Ci z was, kt�rzy jako ostatni znali ca�� prawd�, 
przyczynili si� do naszego powstania. Zrodzili�my si� - 
paj�k za�mia� si� tym swoim charakterystycznym �miechem - 
aby odegra� pewn� rol� w tym znacz�cym spektaklu. Udaje nam 
si� utrzyma� ich w szyku. Wiesz, jak nas nazywaj�? 
Po�eracze. Ob...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin