Forsyth Diabelska alternatywa.txt

(947 KB) Pobierz
Frederick Forsyth
Diabelska Alternatywa

Prze�o�y� Witold Kalinowski
Wydawnictwo AMBER, Pozna� 1990
Wydanie I
Druk i oprawa: Lubelskie Zak�ady Graficzne
Lublin, ul. Unicka 4
Zam. 253/90 N-10
ISBN 83-85779-17-3

Fryderykowi Stuartowi,
kt�ry jeszcze nie wie

 Prolog
Gdyby nie doskona�y wzrok w�oskiego marynarza, Mario, rozbitek nie do�y�by zapewne
zmierzchu. Kiedy go dostrze�ono, by� nieprzytomny. Pod wp�ywem bezlitosnego s�o�ca
jego niemal nagie cia�o pokryte by�o oparzeniami drugiego stopnia. Ta jego cz��, kt�ra
znajdowa�a si� pod wod�, zmi�k�a i zbiela�a od soli. Pokry�a si� liszajami i nabrzmia�a, jak
d�ugo moczona sk�ra oskubanej g�si, zaczynaj�ca si� ju� rozk�ada�.
Mario Curcio by� kucharzem stewardem na "Garibaldim", starej, poczciwej i zardzewia�ej
krypie z Brindisi, odbywaj�cej rejs na wsch�d w stron� przyl�dka Ince i dalej do
Trapezuntu - na p�nocno-wschodnim kra�cu wybrze�a Turcji.
Mario nie potrafi�by powiedzie�, dlaczego w�a�nie tego dnia - gdzie� pod koniec
kwietnia 1982 roku - postanowi� opr�ni� wiadro pe�ne ziemniaczanych obierzyn
wyrzucaj�c je prosto za burt�, zamiast, jak zwykle, do zsypu na rufie. Zreszt� nikt go o to
nie pyta�. By� mo�e, po d�ugim przebywaniu w dusznym i ciasnym kambuzie, chcia� po
prostu przez chwil� odetchn�� �wie�ym czarnomorskim powietrzem. Wyszed� wi�c na
pok�ad. Podszed� wolno do prawej burty i cisn�� �mieci w oboj�tne, spokojne tego dnia
morze. Po czym zawr�ci�, by podj�� przerwane obowi�zki. Zrobiwszy dwa kroki stan��
i zmarszczy� brwi. A potem raz jeszcze zawr�ci� i ponownie podszed� do relingu. Patrzy�,
mocno czym� zaintrygowany. Jakby nie dowierzaj�c w�asnym oczom.
Statek p�yn�� p�nocno-wschodnim kursem, by omin�� przyl�dek Ince. Tote� gdy
Mario, os�aniaj�c oczy, patrzy� wzd�u� relingu ku rufie, po�udniowe s�o�ce �wieci�o mu
niemal prosto w twarz. Mimo to by� pewien, �e przed chwil� zobaczy� co� ko�ysz�cego si�
na szmaragdowych falach rozleg�ej przestrzeni mi�dzy statkiem a odleg�ym od niego
o dwadzie�cia mil morskich na po�udnie brzegiem Turcji. Nie m�g� ju� teraz z tego miejsca
dostrzec ponownie widzianego przed chwil� obiektu. Przebieg� przez pok�ad rufowy
i wspi�� si� po zewn�trznej drabinie na galeryjk� mostku kapita�skiego. Stamt�d spojrza�
jeszcze raz. I wtedy zobaczy� to znowu. Ca�kiem wyra�nie. Cho� tylko przez u�amek
sekundy, mi�dzy przelewaj�cymi si� spokojnie g�rami wody. Odwr�ci� si� i wpad�
w znajduj�ce si� tu� za nim otwarte drzwi ster�wki z okrzykiem:
- Capitano!
Kapitan Vittorio Ingrao nie od razu da� si� przekona�, bo Mario by� prostym
ch�opakiem i nie potrafi� zbyt jasno m�wi�. Ingrao mia� jednak do�� marynarskiej wiedzy
i do�wiadczenia, by zda� sobie w ko�cu spraw�, �e na dostrze�onej przez Maria �odzi,
kt�rej obecno�� na morzu potwierdza�o echo na ekranie radaru nawigacyjnego, m�g�
7

znajdowa� si� jaki� cz�owiek. Jego bezwzgl�dnym obowi�zkiem by�o w tej sytuacji natychmiast
zawr�ci� statek i sprawdzi�. P� godziny zaj�o kapitanowi wykonanie zwrotu i doprowadzenie
"Garibaldiego" do �odzi dostrze�onej wcze�niej przez Maria. Teraz zobaczy� j� tak�e kapitan.
Niewielka ��dka nie okre�lonego typu mia�a niespe�na dwa metry d�ugo�ci. Niezbyt
szeroka, lekka, mog�a z powodzeniem by� jolk� z jakiego� statku. W jej przedniej cz�ci
znajdowa�a si� �awka, a w niej otw�r na maszt. Ale masztu albo tam nigdy nie by�o, albo,
�le zamocowany, wypad� za burt�. Podczas gdy "Garibaldi" z zastopowanymi maszynami,
ko�ysa� si� ci�ko na fali, kapitan Ingrao opar� si� o por�cz galeryjki okalaj�cej mostek
kapita�ski i obserwowa�, jak Mario z bosmanem Paolo Longhim wyruszyli w stron� �odzi
motorow� szalup� ratunkow�. Ze swej wysoko�ci m�g� zajrze� do wn�trza ��dki, gdy tylko
zosta�a przyholowana bli�ej statku.
Na jej dnie, w kilkucentymetrowej warstwie morskiej wody, le�a� na plecach m�czyzna.
By� wychudzony i wycie�czony. Zaro�ni�ty i nieprzytomny. G�ow� mia� odwr�con� na bok.
Oddycha� kr�tko, nier�wno, z wyra�nym trudem. Kiedy wci�gano go na pok�ad i d�onie
marynarzy dotkn�y jego piersi i ramion, kt�rych nie chroni�a spalona i zerwana sk�ra,
j�kn�� kilkakrotnie.
Na "Garibaldim" by�a stale jedna wolna kabina - pozostawiona na co� w rodzaju
izolatki, na wypadek choroby. Tam te� umieszczono rozbitka. Pro�ba Maria, by m�g�
opiekowa� si� odnalezionym przez siebie cz�owiekiem, zosta�a spe�niona. Natychmiast
uzna� rozbitka za sw� osobist� w�asno��. Zupe�nie jak ma�y ch�opiec, troszcz�cy si�
o szczeniaka, kt�rego uratowa� od �mierci. Po�wi�ci� mu ca�y, uzyskany w tym celu, wolny
od obowi�zk�w czas. Bosman Longhi zrobi� m�czy�nie zastrzyk morfiny, znajduj�cej si�
w apteczce w�r�d lek�w pierwszej pomocy, aby oszcz�dzi� mu b�lu. Po czym obaj zaj�li si�
oparzeniami.
Jako Kalabryjczycy mieli sporo do czynienia z poparzeniami s�onecznymi. Tote�
przygotowany przez nich balsam m�g� konkurowa� z najlepszymi na �wiecie. Mario
przyni�s� ze swego kambuza miednic� pe�n� mieszaniny sporz�dzonej w r�wnych propor-
cjach ze �wie�ego soku cytryn i octu winnego. Przyni�s� te� cienk� bawe�nian� szmatk�
wyrwan� ze swej poszewki i mis� kostek lodu. Namoczywszy szmatk� w mieszaninie, owija�
ni� kilkana�cie kostek lodu i taki zimny ok�ad przyk�ada� delikatnie do najbardziej
poparzonych miejsc, w kt�rych promienie ultrafioletowe przenikn�y najg��biej, powoduj�c
oparzenia prawie do ko�ci. Cia�o nieprzytomnego m�czyzny by�o tak rozgrzane, �e
w widoczny spos�b parowa�o przy zetkni�ciu si� z lodowat� lecznicz� mieszanin�, kt�ra
och�adza�a najbardziej spalone s�o�cem miejsca. M�czyzna dosta� dreszczy.
- Lepsza gor�czka i dreszcze ni� �mier� od udaru s�onecznego - powiedzia� do niego
Mario po w�osku. Poparzony i nadal nieprzytomny cz�owiek nie m�g� go s�ysze�. A gdyby
nawet m�g�, zapewne by go nie zrozumia�.
Tymczasem Longhi do��czy� do swego kapitana, kt�ry na tylnym pok�adzie ogl�da�
wyci�gni�t� z morza ��dk�.
- Jest co�? - zapyta� bosman.
Kapitan Ingrao pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Przy tym facecie te� nic nie ma. Ani zegarka, ani plakietki z nazwiskiem. Tylko para
tanich gaci bez firmy. A brod� ma tak�, jakby si� dziesi�� dni nie goli�.
- Tu te� nic nie ma - powiedzia� Ingrao. - Ani masztu, ani �agla, ani wiose�. �ladu
�ywno�ci. I ani �ladu pojemnika na wod�. Nawet na ��dce nie ma �adnej nazwy. Ale napis
m�g� si� zniszczy�.
8

- Mo�e to turysta z jakiego� nadmorskiego kurortu, kt�rego znios�o na pe�ne
morze? - spyta� Longhi.
Ingrao wzruszy� ramionami:
- Albo rozbitek z jakiego� ma�ego frachtowca. Pojutrze b�dziemy w Trapezuncie.
W�adze tureckie b�d� mog�y to wyja�ni�, kiedy facet odzyska przytomno�� i zacznie m�wi�.
Na razie ruszamy dalej. Aha, trzeba jeszcze zadepeszowa� do naszego agenta w porcie
i zawiadomi� go o tym, co si� sta�o. Zaraz po zacumowaniu, na nabrze�u, powinna na nas
czeka� karetka pogotowia.
Dwa dni p�niej rozbitek, jeszcze ci�gle nie ca�kiem przytomny i niezdolny do
m�wienia, znalaz� si� pod dobr� opiek� w ma�ym miejskim szpitalu w Trapezuncie.
W drodze z nabrze�a do szpitala marynarz Mario towarzyszy� w karetce swemu
rozbitkowi wraz z miejscowym agentem armatora i inspektorem portowej s�u�by medycznej,
kt�ry domaga� si� zbadania, czy trawiony gor�czk� m�czyzna nie jest zaka�nie chory. Po
godzinie czuwania przy jego ��ku, Mario po�egna� swego wci�� nieprzytomnego podopiecz-
nego i powr�ci� na pok�ad "Garibaldiego", �eby przygotowa� obiad dla za�ogi. Wszystko
to dzia�o si� poprzedniego dnia. Wieczorem za�, w dzie� potem, stary w�oski parowy tramp
wyp�yn�� z portu w dalsz� drog�.
Nazajutrz przy ��ku rozbitka zjawi� si� m�czyzna w towarzystwie oficera policji
i lekarza w bia�ym fartuchu. Wszyscy trzej byli Turkami. Ale tylko jeden z nich - niski
i kr�py, ubrany po cywilnemu, m�wi� jako tako po angielsku.
- Wygrzebie si� z tego - powiedzia� lekarz - jednak na razie jego stan jest nadal
bardzo ci�ki. Udar s�oneczny. Oparzenia drugiego stopnia. Og�lne wycie�czenie i os�abienie
ze wzgl�du na zbyt d�ugie przebywanie w ekstremalnych warunkach. No i wygl�da na to,
�e od kilku dni nie jad�.
- Co mu podajecie? - spyta� cywil, wskazuj�c na pod��czone do obu r�k chorego
przewody kropl�wek.	*
- Roztw�r soli fizjologicznej i roztw�r glukozy o wysokim st�eniu, �eby usun��
skutki wstrz�su i wzmocni� organizm - odpar� lekarz. - Marynarze prawdopodobnie
uratowali mu �ycie, robi�c zimne ok�ady oparzonych miejsc. My wyk�pali�my go jeszcze
w kalominie. �eby przyspieszy� proces leczenia. Reszta zale�y teraz ju� tylko od Allacha
i od niego samego.
Umit Erdal, wsp�lnik w Sp�ce �eglugowo-Handlowej Erdala i Sermita, by� przed-
stawicielem Lloyda w porcie trapezunckim. Jemu w�a�nie przekaza� z ulg� spraw� rozbitka
agent armatora "Garibaldiego". W spalonej na ciemny orzech, zaro�ni�tej twarzy chorego
nast�pi�a nag�a zmiana. Poruszy� powiekami. Erdal odchrz�kn��, pochyli� si� nad le��cym
i odezwa� si� do niego swoj� najlepsz� angielszczyzn�.
- Jak... si�... pan... nazywa? - spyta� wolno i wyra�nie.
Zapytany j�kn�� i kilkakrotnie poruszy� g�ow�. Agent Lloyda pochyli� si� jeszcze ni�ej
nad le��cym, �eby m�c go us�ysze�.
- Zdradzenyj - wymamrota� p�przytomnie chory - zdradzenyj...
Erdal wyprostowa� si�.
- To nie Turek - powiedzia� z min� ostatecznej wyroczni - ale zdaje mi si�, �e
nazywa si� Zdradzenyj. To chyba jakie� s�owia�skie nazwisko.
Obaj towarzysz�cy mu m�czy�ni wzruszyli tylko ramionami.
- Poinformuj� o tym central� Lloyda w Londynie - stwierdzi� Erdal. - Mo�e oni
b�d� co� wiedzieli o jakim� statku zaginionym na Morzu Czarnym?
9

"Lloyd's List" jest czym� w rodzaju codziennie czytanego brewiarza i Pisma �wi�tego
�wiatowego bractwa marynarki handlowej. Ukazuje si� od poniedzia�ku do soboty w��cznie.
Zawiera redakcyjne wst�pniaki i inne artyku�y, wiadomo�ci i komentarze na jeden tylko
temat - �eglugi. Drugim cugantem, chodz�cym tak�e od lat w pierwszej parze najbardziej
reprezentacyjnego zaprz�gu s�u�by informacyjnej tej szacownej firmy, jest "Lloyd's ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin