Jerzy G�rza�ski �wi�ty brud Wydawnictwo �Tower Press� Gda�sk 2001 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 Ma�gorzacie To jest �wi�ty brud i nigdy nie nale�y oddawa� go do prania. (Paterne Berrichon � o madrasie, kt�ry nosi� w szpitalu marsylskim Artur Rimbaud) Pi�kne cienie Pi�kne cienie Wojciechowi Malczewskiemu z podzi�kowaniem za �Zmory� Nie by�em wybra�cem. Moje oczy widzia�y wszystko. Nie mog�em odwr�ci� g�owy. Nie mog�em zamkn�� okna, (Zreszt� niewiele by to da�o) Jak si� zamyka ksi��k�, Kt�ra przynosi ulg� po wielkim zmy�leniu. Przechodzili po drugiej stronie ulicy, Przemykali pod betonowym ogrodzeniem, Za kt�rym kwit�o zielsko � m�j codzienny busz. Ten chudy, jeszcze obj�ty s�onecznym blaskiem, zrywa� z siebie pokrwawion� koszul�, nie zna�em jego imienia, nie rozumia�em, sk�d si� bierze gwa�towno�� gest�w, czy rzeczywiste s� gro�by przysz�o�ci, czy tylko symboliczne udzia�y w przedstawieniu losu, tamten w szkolnym mundurku, z d�o�mi zasieczonymi r�zgami, ci�gn�� za sob� d�ugie wst�gi banda�y, chcesz, to ci opowiem o nim, m�wi�a Lili � c�rka s�siad�w � dziwne imi� i krople potu na nosie, oczy rozwarte w zdziwieniu, a ich kolor jak sk�ra �rebaka migota� bez ustanku, odejd�, Liii, m�wi�em, chc� to widzie� sam, zrozum, od tego zale�y wszystko, szkoda, m�wi�a Lili, szkoda, wiem o nim tyle, ale ju� nadchodzili inni, ten p�nagi, z kuchennym no�em, wykrzykiwa� imiona biednych i pokrzywdzonych, nie by� to Dostojewski, nie zna�em tego straszliwego poni�enia, jakie ofiaruj� nam bliscy, i jeszcze straszliwszego przebaczenia, kt�re jest jedynie zachowaniem koniecznej r�wnowagi, sz�a te� dziewczyna, niemal dziecko, z du�ym brzuchem wypi�tym do przodu, zdrajc� romantycznych uniesie�, sz�a pod s�o�ce, powoli i majestatycznie, a� j� wessa� cie� mojej kamienicy. Nigdy nie byli moj� w�asno�ci�. Ani ten wychud�y pies, kt�ry uszed� hyclom. Ani ten wieprz, kt�ry uciek� z pobliskiej rze�ni, Naznaczony czerwonym krzy�em na grzbiecie. Byli s�oneczni do ob��du, A potem gin�li w cieniu i nigdy nie wracali. Gra �wiat�a? �agodna przemoc cienia? Moment mistyczny? Halucynacje rozgor�czkowanej g�owy? Nie wiem, nie jestem pewien, Czy to by� pocz�tek, czy to by� koniec. Mani o zmierzchu zapala� gazowe latarnie. S�ycha� by�o muzyk� ustnej harmonijki. Ci�ka g�owa opada�a na kamienny parapet. I skok wielkiej �ruby obraca� sny nierzeczywiste. Portret zbiorowy starego poety i jego �ony Krzysztofowi Kwaskowi � Pan jest modernist�, A nawet mistykiem. To uspokojenie frazy Troch� mnie k�opocze � on m�wi I g�adzi por�cz fotela d�ugimi palcami. Pomi�dzy moim do�wiadczeniem A jego do�wiadczeniem by�a noc. I jego �ona, kt�ra swoj� m�odo�� Po�wi�ci�a s�u�bie literatury, U�miechni�ta i czu�a na komplementy. � Ma pani �adn� sukni�. � Kt�ra to ju� godzina ? � Jeszcze wczesna pora. � Mo�e herbaty ? I �egluje z wdzi�kiem staromodnym W stron� kuchni. Bo�e, te kuchnie przejd� do historii, Uczy� b�d� pokory przekl�tych poet�w. Kuluary biblioteki. Zaplecze natchnienia. Obrazy formist�w � melancholia zwierze� � Szereg bitew, z kt�rych wyniesiono cia�a przyjaci�. P�noc tak blisko, �e chcia�oby podnie�� si� z szezlonga I wyj�� wraz z duchami ca�ej awangardy. � Pan ma r�ce czyste. A moje... � on m�wi I zaciska palce na ciemnej politurze drewna. Pomi�dzy moim do�wiadczeniem A jego do�wiadczeniem by�a noc. � Ja, prosz� pana... Zaczynam jak nowicjusz W angielskim nieco stylu � �Full of high sentence, but a bit obtuse�; I milkn�, gdy� wchodzi pi�kna �ona Z paruj�c� fili�ank� herbaty, Jak gdyby wraca�a z przyj�cia u Prousta. � Zaparzy�am �wie��. � Papiery z��k�e. Roczniki przedwojennych pism. Fiszki, bibeloty � stara gwardia, Co umrze pierwej, ni� si� podda w boju. � A zatem co sk�ania pana ku pisaniu? Potrzeba czy zachwyt? Pan jest za kultur� czy za barbarzy�stwem? � On m�wi i d�o� si� kurczy przed najazdem Hun�w. Pomi�dzy moim do�wiadczeniem A jego do�wiadczeniem by�a noc. I jego pi�kna �ona wci�� si� u�miecha�a, A jej oczy, przy�mione zm�czeniem i nud�, Wyra�a�y to, co chcia�y wyrazi� � By�y pragnieniem pami�taj�cym ulotne szczeg�y. � Jestem za mi�o�ci� � M�wi cicho i odwraca twarz Ukazuj�c blad� po�ow� dziewcz�co�ci Przysypan� pudrem, b��kitem i r�em. Bo skoro brak jest potwierdzenia Dla naszych wiecznych uczu� i po��da�, Nale�y milcze� tak, by odpowiadali inni. Czas poni�enia b�dzie trwa� stulecia. Paj�k biegnie po z�oconym grzbiecie ksi��ki. Pali si� lampa pod mu�linowym aba�urem. Zatarty rysunek parowca w-za�amaniu muru. Trzeba wyj�� na palcach. Smak herbaty to smak jej poca�unku. Mglisty dzie� na drodze pod Jeziorn� Zdarzenia s� tylko przynagleniem, Jak mg�a pa�dziernika. Wida� jakie� zgarbione postacie, Nierzeczywiste, co nigdzie si� nie spiesz�. Dzieci nawo�uj�ce si�, r�enie konia � Ci�gnie za sob� sznur z ko�kiem. Po bruku drogi stukot drewna. I to r�enie, jak g�osy w ciemnym parku � Odcinaj� si� od p�ytkich w�d tera�niejszo�ci, Aby tu nigdy nie powr�ci�. I �miech dzieci ukrytych za bia�ymi prze�cierad�ami, Nap�dzanymi przez boczny wiatr. A jedno �mielsze � ruchomy obrazek niewinno�ci Na drodze ze szko�y do domu � Pyta �mierci: � Kt�ra godzina, prosz� pana? Stary cz�owiek dopala si� jak �wieca � Na zmarszczkach twarzy zastyg�e zdumienie. Wilgo� opuszczonego domu, przymus w�dr�wki. Nie odpowiada, st�pa ostro�nie, i jak staro�� Nie przyznaje si� do b��du �ycia. Wszystko, co zrobi�, by�o prawid�owe. W worku niesie stare gazety i skrwawione szmaty. A dzieci szturchaj� patykami garb I odskakuj� z l�kiem, bo to s� wyobra�enia Pi�kniejszych zabaw, pi�kniejszych kl�sk i zw�tpie�. Wszystko to pa�dziernik, opowie�� nie jest nowa. Sp�nione wahad�o toczy si� po mokrych trawach. Nie by�o mnie tutaj, gdy dzwoni�y sennie Dzwonki rower�w i wiecz�r z ��tymi oczami Pod naporem nowego �wiata z wolna ust�powa�. On zielony, ona naga �To ich w�a�nie namalowa�em: On zielony, ona naga� � wyzna� kiedy� Munch. On: Przybyszewski. Ona � Dagny, jego �ona. I ten trzeci � Strindberg, zakochany w Dagny. Czwarty: Munch, wielbi�cy j� skrycie I najbardziej przera�ony, bo �wiadom zada� Jakie postawi� sobie � To powi�zanie uczu� przetransponowa� Na j�zyk znak�w malarskich. �Nie rozumiem, jak to moje nerwy wytrzyma�y.� Strindberg konwersowa� jak gdyby nigdy nic. Dagny, no c�, mia�a tyle fatalistycznego wdzi�ku, �e podobno �G�rale zaatakowani przez nied�wiedzie� P�dzla Le Fauconniera (Ten obraz zna�a jedynie ze s�yszenia) Na jej widok poddali si� drapie�nikom bez walki. �My�la�em bezustannie: Czy jej m�� nie zdaje sobie sprawy z tego?� Etyczny ekspresjonista Munch bra� g�r� Nad perwersyjnym symbolist� Strindbergiem I satanicznym uzurpatorem Przybyszewskim. A Dagny si� u�miecha�a. No c�, podobno mia�a u�miech Jedyny w swoim rodzaju � Rozchyla�a leciutko wargi I wysuwa�a j�zyk, a w�a�ciwie jego koniuszek (Jego ostro�� lub jak kto woli ruchliwo�� Wiod�a zdawa�o si� czu�y dialog Z miejscami silnie unerwionymi: � Mein Liebchen was willst du mehr? � �a va sans dire). Co w po��czeniu z jej rudymi w�osami (Musia�a mie� rude w�osy i fio�kowe oczy) Czyni�o j� nag� zanim o tym pomy�la�a. Biedny Przybyszewski � �Z pewno�ci� najpierw zzielenieje, A potem wybuchnie.� Dopiero p�niej w�a�ciwie to oceni Strindberg Stoj�c przed gotowym obrazem: �To prawdziwa zazdro��. Szkoda tylko, Edvardzie, �e w oczach przysz�ych pokole� On b�dzie dla niej tym, Czym by� �Ch�opiec z piszcza�k�� Maneta dla Zoli Fragmentem natury widzianej Poprzez temperament kobiety.� Zmieni� samowolnie artyst� na kobiet�. I nie doda�, �e ten fragment natury To dzie�o sztuki, Kt�re ona, Dagny, Zapewne pozna�a lepiej, Ni� ktokolwiek inny. Krucjaty dzieci�ce Gromady dzieci w�druj�ce z p�nocy na po�udnie. Za nimi post�puj�cy handlarze starzyzn� I wozy pe�ne zdartych bucik�w. Trzeba zaopatrzy� muzea b��dze� i zdziwie�. Kiedy� Ka�de dziecko mia�o swojego szczura. I gdy p�dzi�a ta kawaleria Powiewaj�c wst��kami, wydaj�c okrzyki i piski, Ludzie tarasowali drzwi. Kiedy� Dziecko, trac�c ojca, traci�o religi�. � Kafka, najlepszy przyk�ad � m�wi Krzysztof K. Wl�k� si� z ty�u � Krzy� z patyk�w i l�k ��e ogromny m�czyzna, m�j Ojciec, Najwy�sza instancja, m�g� przyj�� i prawie Bez powodu wynie�� mnie w nocy Z ��ka na balkon, I �e ja tak zupe�nie Nic nie znaczy�em dla niego.� Dzi� Dzieci z�otego �rodka nie mamy odwrotu. Nasze dzieci � Wyczuwalna jest ta zmiana kategorii, Cho� wci�� jeszcze poczucie przewagi I perspektywa b��du pozostaj� bez zmian Dwie ma�pki na czele pochodu. W obro�ach, na smyczy, Wypatruj� bram raju. Kurz drogi. B�benki, piszcza�ki. Dzienne mi�o�ci, Nocne przemarsze przy �wietle pochodni. I jak w ka�dym pochodzie � Kt�ry m�g�by by� ksi��k�, filmem, panneau � Z naturalnego wstydu, czy czu�ej ostro�no�ci, Patrzymy na nogi. Nasze szafy pe�ne s� zdartych but�w. Jeszcze nie wida� na nich �lad�w krwi. Epitafium Pami�ci Stanis�awa Grochowiaka Poeta umiera i jakby m�odnieje. Odchodzi mi�dzy ryby, mi�dzy ptactwo, Mi�dzy psy i konie, aby sta� na stra�y mimikry. Mi�dzy kobiety, kt�re pokocha� �atwiej ni� zrozumie�. Mi�dzy puste kieliszki, dzwoni�ce jak febra nad ranem. Poeci krajobraz�w czuj� najdotkliwiej � Trz�sienie nerw�w to trz�sienie ziemi. Odchodzi w malignie. Wyg�adzaj�c sk�r� i brwi lekko skubi�c. Ob�ok pudru prowadzi za sob� jak spokojne zwierz�, Nie wiedz�c, �e pr�dzej go zdradzi ni� ob�ok na niebie. Le��c na tafli lustra jak w ch�odnej po�cieli, Chroni jeszcze urod�, najbli�sz� siostr� wiecznego rozpadu. Podniesie si� z trudem, Ksi��ki w�asne zwi��e cienkim paskiem I niby uczniak zarzuci na rami�. Odwiedzi przyjaci�, gdy w ��kach sny zaprawiaj� Ersatzem mi�osnej podniety. Stado lwich pysk�w znad ich g��w przep�dzi, Co je krwi� i bielmem malowa� F�ssii � malarz koszmar�w. Ko�dr� naci�gnie na zzi�bni�te stopy. Proszki ...
pokuj106