BRUCE HOLLAND ROGERS Buty, w kt�rych umarli obcy Latem czterdziestego drugiego rozpocz�a si� kampania obligacji wojennych. Po kronice, a przed filmem propagandowy rz�dowy klip pokazywa� japo�skiego �o�nierza, kt�ry przebija bagnetem chi�skie dziecko. Nagrany g�os powtarza� raz po raz: "Kup obligacje. Zabij Japo�ca. Kup obligacje. Zabij Japo�ca". Karabin z bagnetem wznosi� si� i opada�. P�niej ludzie wychodz�cy z kina ogl�dali si� na mnie, m�odego cz�owieka dostatecznie doros�ego, �eby si� goli�. Kilku zapyta�o mnie wprost, czemu si� nie zaci�gn��em. - We wrze�niu sko�cz� wymagany wiek - odpowiada�em. Kiedy kino opustosza�o, zamiata�em przej�cia mi�dzy rz�dami, a potem siada�em na jednym ze �rodkowych miejsc, zwykle zajmowanych nawet na porankach i nocnych seansach. Zamyka�em oczy i chwyta�em drewniane por�cze. Pod moimi palcami rado��, strach, gniew i ulga, kt�re widzowie prze�ywali w kinie, porusza�y si� w s�ojach drewna jak zwierz�ta w legowisku. Kup obligacje. Zabij Japo�ca. Uczucia spl�tane w ciasny w�ze�, nie do rozwi�zania. - Zabij Japo�ca. B�d� Japo�cem - powiedzia�em do zas�oni�tego ekranu. Dom, w kt�rym teraz mieszkam, zosta� zbudowany wed�ug mojego w�asnego projektu na p�nocnym zboczu kanionu, gdzie drzewa rosn� g�sto. Parter jest cz�ciowo zakopany w ziemi, �eby pierwsze pi�tro nie wystawa�o nad korony drzew i nie zdradza�o po�o�enia domu. Dojazd wyznaczaj� podw�jne �lady k�, skr�caj�ce ze �wirowej drogi pi�� mil wcze�niej. Poszycie maskuje koleiny, je�li kto� nie wie, gdzie patrze�. W zimie nie wyje�d�am z domu. Przez pi�� miesi�cy w roku pomi�dzy domem a drog� le�y nienaruszony �nieg. Na pi�trze mam naro�ny pok�j bez okien. Drzwi zabezpiecza k��dka i �elazna zasuwa. W �rodku na jednej �cianie wisz� nazistowskie flagi i zdj�cia oboz�w. Czarno-bia�e zdj�cia �ywych i martwych. Cz�� miejsca zajmuj� wojenne plakaty Japo�czyk�w o wystaj�cych z�bach. Jest tam moja fotografia z 1943 roku: �wie�o upieczony �o�nierz, pozuj�cy z nastawionym bagnetem, wpatrzony gro�nym wzrokiem w obiektyw niczym w samego Tojo. Kup obligacj�. Zabij Japo�ca. Tamta wojna, moja wojna, ogranicza si� do tej �ciany. Pozosta�e �ciany wytapetowane s� innymi zdj�ciami: piramidy czaszek w Kambod�y, zw�oki puchn�ce w s�o�cu Burundi czy Rwandy, masowe groby otwarte niczym przejrza�e owoce, kt�re p�kaj� i rozsiewaj� nasiona. Niekt�re wycinki z gazet s� �wie�e. Inne ju� po��k�y. Nina, moja agentka, widzia�a zamkni�te drzwi, ale nigdy nie pyta�a, co kryje si� po drugiej stronie. Ma inne zmartwienia. - Zbuduj sobie pracowni� w Boulder albo w Denver - prosi mnie dwa razy do roku. - Blisko galerii. I wszystko b�dzie znacznie �atwiejsze. Nina chce mnie wyci�gn�� z g�r. Gdybym dosta� wylewu albo zawa�u, nikt si� nie dowie, dop�ki sam nie wezw� pomocy przez radio. Parkowa S�u�ba Ratownicza musia�aby dojecha� tymi samymi koleinami, kt�re pokonuje wynaj�ta ci�ar�wka Niny dwa razy do roku, wiosn� i jesieni�, �eby dostarczy� moje prace do galerii. - Mog� polowa� na jelenie z ganku - m�wi� jej. - Czy to mo�liwe w Denver albo w Boulder? W szafie w zamkni�tym pokoju trzymam buty, p�buty, mundury. Buty s� zdarte, sp�kane od s�o�ca - prawy but ukryty w�r�d wysokich chwast�w w Salwadorze, lewy but, kt�ry ukrad�em z Bergen-Belsen, prawy, kt�ry wykopa�em z gnij�cego b�ota w Kambod�y. Buty, w kt�rych umarli obcy. Buty, kt�re na mnie pasuj�. Przechowuj� tylko te w odpowiednim rozmiarze. Niekt�re z wysokich but�w r�wnie� s� zniszczone, pop�kane na szwach. Inne nale�� do mundur�w, paradne oficerki ze sk�ry, wypastowane r�cznie, a� b�yszcz� jak czarne szk�o. Na wewn�trznej stronie drzwi szafy wisi wysokie lustro. Mam kilka zwyk�ych mundur�w: polowe uniformy s�u�b bezpiecze�stwa z Ugandy, Czerwonych Khmer�w, brazylijskich lub chilijskich oddzia��w przydzielonych do zada� wewn�trznych. Khaki przeplata si� z br�zem, szaro�ci�, b��kitem. Czarny mundur ceni� najwy�ej ze wszystkich. To czarny mundur nak�adam, kiedy staj� przed lustrem. Na �cianie, kt�r� po�wi�ci�em drugiej wojnie �wiatowej, m�odzi m�czy�ni w takich mundurach u�miechaj� si� swobodnie. U�miecham si� do lustra tak jak oni, czuj�c to, co naturalne dla tego munduru. Niepokonan� si��. Dum�. Podw�jna b�yskawica na ko�nierzu ma wiele wsp�lnego i nie ma nic wsp�lnego z histori�. Trupia czaszka na otoku czapki jest ponadczasowa. M�wi� do mojego u�miechni�tego odbicia: - I co z tob� zrobimy? Co mamy zrobi�? To nie jest abstrakcyjne pytanie. To praktyczna kwestia. Ka�dego dnia musz� zadawa� sobie to pytanie, zanim zaczn� rze�bi�. Dzisiaj jednak kwestia nabiera szczeg�lnie praktycznego znaczenia. Na dole, na mojej kanapie le�y m�ody m�czyzna, zwi�zany i zakneblowany. Co mam z nim zrobi�? Srebrna czaszka b�yszczy. Odwieszam mundur i przebieram si� do pracy. �nieg zakrywa �wietlik pracowni. Cienie s� mi�kkie, g��bokie i b��kitne. Zanim w��cz� �wiat�o, przesuwam d�oni� po surowym bloku drewna. Kiedy zaczynam now� rze�b�, nawet je�li wczuwam si� w drewno i wiem dok�adnie, do czego zmierzam, pierwsze godziny pracy zawsze przypominaj� walk�. Drewno stawia op�r. D�uto si� ze�lizguje, a ostrza pi�y wyginaj� si�, jakbym pr�bowa� ci�� granit. Za ka�dym razem musz� sprawdza� swoje zdolno�ci, wywabia� echa ze s�oj�w. Potem, kiedy ju� z grubsza obrobi�em pie�, serce drzewa mi�knie, ust�puje, zaprasza mnie do �rodka. Ostrza tn� g�adko, jakbym rze�bi� w ma�le. Drewno prowadzi moje narz�dzia i stopniowo wy�ania si� twarz, r�ka, ramiona. Przy kawa�ku, nad kt�rym pracuj� dzisiaj, wczesny etap trwa d�ugo. Drewno jest surowe. Zwykle susz� drewno przed prac�, ale tym razem nie mam czasu. �ywica przywiera do narz�dzi. Po dw�ch godzinach w pracowni strzepuj� trociny z kombinezonu i schodz� na d�, �eby spojrze� na go�cia. Oczy ma szeroko otwarte, ale nie umiem okre�li�, czy wida� w nich strach. Jest m�ody. M�ody, ale dostatecznie doros�y, �eby si� goli�. Przy piecu, gdzie je umie�ci�em, �eby wysch�y, wisz� jego czarne d�insy, czarny podkoszulek i motocyklowe buty. Ma na sobie d�insy i robocz� koszul�, w kt�re go ubra�em, o numer za du�e. Zwi�zane r�ce trzyma na kolanach. Na kostkach lewej d�oni ma wytatuowane F-U-C-K, a na prawej K-I-L-L. Chocia� zwi�za�em mu nogi, str�ci� kopniakami ksi��ki z jednej p�ki, tej, kt�rej zdo�a� dosi�gn��. Shirer, Arendt, Camus. Historia i filozofia zwalone na niewielki stos u jego st�p. - Gdyby� tylko mia� zapa�k�, co? - m�wi�. Piorunuje mnie wzrokiem. Patrz�, jak oddycha. Wydaje mi si�, �e drewniane twarze w pokoju r�wnie� na niego patrz� - tekowe twarze zastyg�e we wrzasku, udr�ka zamkni�ta w so�nie, �wierku czy hebanie. Wszystkie puste drewniane oczy poch�aniaj� go �ar�ocznie. Wyj�cie knebla to jak przerwanie tamy. Przekle�stwa p�yn� z niego strumieniem. - Nie musia�bym ci� kneblowa� - m�wi� mu - gdyby� lepiej si� wyra�a�. - Pierdol si�. Przypominam, �e uratowa�em mu �ycie. - G�wno prawda - odpowiada. - Oni by po mnie wr�cili. - M�wi�em ci. Nie ma �adnych �wie�ych �lad�w na �niegu. Oni nie wr�cili. - Pierdol si� - powtarza, ale z pewno�ci� zna swoich kompan�w, z pewno�ci� rozumie prawd�, kt�r� mu wyja�niam. - Gdyby nie ja, zamarz�by� na �mier� - m�wi� - wi�c cokolwiek z tob� teraz zrobi�, to lepsze, nie? Lepsze ni� zamarzni�cie. Wpycham mu knebel z powrotem do ust, zanim zd��y� odpowiedzie�. Gdybym go nie zakneblowa�, nie m�g�bym si� skupi� przez jego wrzaski. Wracam do pracy. Zarabiam dla Niny wi�cej ni� wszyscy pozostali klienci do sp�ki. Je�li si� martwi, �e dostan� zawa�u, to tylko z powodu pieni�dzy. Nie jest pozbawiona wsp�czucia, ale sta�a si� twarda przez pewne rzeczy, kt�re dla mnie zrobi�a. Na przyk�ad belka z O�wi�cimia. Rzadko zgadzam si� na wywiady. Czy� dzie�o nie powinno m�wi� samo za siebie? Ale czasami wywiady przynosz� niespodzianki. Pewnego razu wyrazi�em ubolewanie, �e nie mog� rze�bi� w drewnie z O�wi�cimia. Miesi�c po wydrukowaniu moich s��w Nina odebra�a telefon od rz�du Izraela. Woleliby �ydowskiego artyst�, ale nikt inny nie osi�ga takich efekt�w jak ja. Belka pochodzi�a z jednego z barak�w, zburzonych po wojnie. Przez jaki� czas podpiera�a dach polskiej stodo�y. Kiedy tam przylecia�em, �eby j� obejrze�, nie pyta�em, w jaki spos�b trafi�a do Izraela, do magazynu, gdzie spoczywa�a na platformie wojskowej ci�ar�wki niczym pocisk. Wiceminister kultury, stoj�cy obok ci�ar�wki, pomacha� mi przed nosem jakimi� dokumentami. Omin��em go i dotkn��em drewna. Nawet po czterdziestu latach �y�y w nim duchy. - Oddamy j� panu - powiedzia� wiceminister - pod warunkiem, �e przetnie j� pan na p� i wykona dwie rze�by, z kt�rych jedn� nam pan zwr�ci. Jako pami�tk�. Zgodzi�em si�. Nie mogli wiedzie�, jak g�sto wype�nia�y drewno um�czone twarze, gesty b�lu i rozpaczy. Po powrocie do Stan�w przeci��em belk� na p�, tak jak obieca�em. Potem rozszczepi�em wzd�u� ka�d� po�ow� i wykona�em cztery rze�by zamiast dw�ch. Niech Izraelczycy my�l�, �e musz� rze�bi� g��boko, �eby wydoby� obrazy, kt�re im podarowa�em. Niech my�l�, �e brakuj�ce drewno za�cieli�o pod�og� mojej pracowni jako wi�ry i trociny. Wszystkie cztery uko�czone prace przedstawia�y spl�tane k��bowisko ofiar. - Nie mo�esz sprzeda� nadwy�ek - powiedzia�a Nina. - To si� wyda. - Sprzedamy je - odpar�em. - Tajna aukcja. Zamkni�ta aukcja. Damy slajdy Hauptmannowi, do rozprowadzenia w�r�d potencjalnych klient�w. Nina skrzy�owa�a ramiona. - Tylko nie Hauptmann. Nie chc� wi�cej mie� do czynienia z Hauptmannem. Nawet kiedy rozmawiam z nim przez telefon, czuj� si� brudna. - Wi�c napisz do niego. Wy�lij mu slajdy. - Ale ci klienci, kt�rych on nastr�czy... - Tego w�a�nie chc�, Nino. - Ostatni raz zgadzam si� na Hauptmanna. Nic nie odpowiedzia�em. Nikt inny nie zna� ludzi, kt�rych zna� Hauptmann. Miesi�c p�niej Nina rzuci�a mi list� w twarz. - Widzisz, sk�d przysz�y te oferty? Widzisz? Zebra�em rozrzucone kartki z pod�ogi, spoj...
pokuj106