Daniel Jurak Szczury Dochodzi�a godzina dziewi�ta wieczorem. Przychodzi� tutaj ostatnio coraz cz�ciej. Otworzy� drzwi i wszed� do �rodka. "The Afterlife", ulubione miejsce ulicznych najemnik�w. Knajpa podzielona by�a na trzy cz�ci: Antechamber, Crypt i Hades. W pierwszej panowa� t�ok. Ludzie siedzieli przy metalowych stolikach, pili, rozmawiali. Ubrani wyzywaj�co, kolorowe wszczepy w�os�w, sk�rzane kurtki, oznaki przynale�no�ci do gang�w. Johny doskonale wiedzia�, �e z regu�y to tylko pozoranci. Cze�� z nich to szacowani pracownicy wielkich korporacji, kt�rzy po nocach szukaj� mocnych wra�e�. Nie czekaj�c d�u�ej, szybko przecisn�� si� dalej. Min�� te� Crypt i wszed� do Hadesu. O tak. Tutaj by�o ju� lu�niej. Przyciemnione �wiat�o nie dra�ni�o oczu. Tutaj lokal ukazywa� swoj� prawdziw� rol�. Na oko�o pe�no by�o ludzi takiego samego pokroju. Wielcy, ubrani w grube kurtki pancerne lub sk�rzane p�aszcze. W pobli�u zawsze jaka� bro�. To samo spojrzenie. Po cz�ci odbija�a si� w nim utrata cz�owiecze�stwa a po cz�ci przesz�o��. A mo�e to w�a�nie przez tak� przesz�o�� stawali si� bardziej maszynami ni� lud�mi. Tak, mo�e to jedno i to samo ... Podszed� do barmana. - Piwo - powiedzia�. - 18 eurodolc�w. - odpowiedzia� barman podaj�c nap�j. Johny rzuci� na kontuar kilka banknot�w. Zabra� puszk� i odszed� usi��� przy stoliku. Usadowi� si� wygodnie. Bro� po�o�y� na kolanach. Poci�gn�� wi�kszy �yk. Dobrze jest si� napi� od czasu do czasu. Poch�ania� kolejne porcje z puszki, patrz�c w g��b pomieszczenia. My�la� o przesz�o�ci. O tym kim by�, i kim jest teraz. Jak musia� zmieni� swoje �ycie, �eby si� dostosowa�. �eby przetrwa�, prze�y�. W drzwiach ukaza� si� kolejny klient. Na pierwszy rzut oka postawny i dobrze zbudowany. Ubrany w elegancko skrojony i zapewne nietani p�aszcz. Pod pach� dostrzeg� wypuk�o��. Oceni� to na Militech Arms Avenger. Pistolet raczej dla profesjonalist�w. To go zaciekawi�o. A �e nie mia� nic ciekawszego do robienie to patrzy� co "nowy" robi�. Tamten podszed� do barmana. Zamieni� z nim kilka s��w. Po czym odwr�ci� si� w stron� Johniego i ruszy� w tym kierunku. R�ka powolnym ruchem znalaz�a si� na broni spoczywaj�cej pod sto�em. Drewniany stolik nie zatrzyma pocisk�w z jego dziewi�ciomilimetrowego Federated Arms. Lubi� sw� bro�. Prawie nigdy nie zawodzi�a. Dalej sprawia� wra�enie, i� nic si� nie sta�o. Pi� nap�j drobnymi �yczkami. "Nowy" Podszed� do niego. - Pan Johny B.? - Zale�y kto pyta. - odrzek� z oci�ganiem. - Nazywam si� Henry O'Bahnon. Pracuje dla korporacji Petrochem. - przedstawi� si� a potem ci�gn�� dalej - Nasz koncern jest najwi�kszym producentem ... - Tia, wiem czym si� zajmujecie, mo�e przeszed� by pan do rzeczy. - Rzeczywi�cie, ma pan racje. Nie przyszed�em tutaj opowiada� o moim pracodawcy. Szukamy ludzi.- zawiesi� na chwil� g�os. - Nie znam si� na chemikaliach... - Niech pan nie �artuje - obruszy� si� O'Bahnon - wie pan o czym mowie. - No dobra, powiedzmy �e si� domy�lam. - Proponuj� panu zadanie za cztery tysi�czki. - Hmm... - u�miechn�� si� - powie pan o co chodzi to ja powiem cen�. - Dobrze. Korporacja nie chce zb�dnego rozg�osu, �adnych fajerwerk�w. - spojrza� pytaj�co na Johniego. Ten nadal s�ucha� nie odzywaj�c si�. Dlatego te� Henry kontynuowa� dalej - S�ysza� pan o "No�ownikach"? Zapytany tylko skin�� g�ow�. - Od dw�ch tygodni urz�dzaj� sobie "zabawy" na przedmie�ciach, w strefach pilnowanych przez s�u�by naszej korporacji. Napadaj� na osiedla pracownicze w pobli�u laboratori�w. A na to nasza firma nie mo�e sobie pozwoli�. Ustalono, �e grupy te prowadzone s� przez jednego z by�ych pracownik�w Petrochemu. Zna on sposoby szkolenia naszej ochrony, ich metody dzia�ania. Bez niego ta banda �achudr�w przestanie nas nachodzi�. Oczekujemy si�, �e w ci�gu siedemdziesi�ciu dw�ch godzin ma si�, �e tak powiem, przenie�� na tamten �wiat. Co pan na to? - Jest jeszcze jedna rzecz o kt�rej pan zapomnia�. Zleceniodawca popatrzy� uwa�nie na Johniego. �ciszy� g�os i powiedzia�: - Tom Ekhardt. JB zmarszczy� brwi. Zwr�ci� si� w stron� rozm�wcy i takim samym g�osem powiedzia�: - Tom Ekhardt, szef ochrony jednego z waszych g��wnych oddzia��w w Night City. - By�y szef ochrony. - poprawi� go O'Bahnon - Zosta� zwolniony dwa tygodnie temu. Teraz widziany by� w�a�nie z "No�ownikami". - A czemu nie mo�ecie wys�a� tam swoich, korporacyjnych oddzia��w specjalnych? Przecie� macie jedn� z najlepszych s�u�b ochroniarskich. Biznesmen skrzywi� si� lekko. - Nie jest to takie proste. Ostatnio nasi ch�opcy troszk� przesadzili. I teraz musimy pilnowa� si� przed reporterami czekaj�cymi na podobne okazje. Dlatego potrzebujemy kogo� spoza firmy. Wi�c jak? Zgadza si� pan? Johny B. przez chwil� si� namy�la�. Jeszcze raz spojrza� na O'Bahnona i odpowiedzia�: - Dziesi�� tysi�cy. - Przecie� - podni�s� g�os, ale szybko si� opanowa� - to miesi�czna pensja dow�dcy ochrony w wi�kszym oddziale firmy. - Tia... a kogo mam usun��....Po�owa p�atna teraz, po�owa po sko�czonej pracy. Poza tym przecie� nie b�d� tego robi� sam.- doko�czy� J.B. - Prawda. No dobrze, po�owa teraz, po�owa potem. Za godzin� na pana koncie znajd� si� pieni�dze. Co do skontaktowania si� po zadaniu to ... teraz jest - spojrza� na sw�j zegarek podsk�rny - godzina dwudziesta druga. Dok�adnie za siedemdziesi�t dwie godziny oczekuje pana w tym miejscu. - Jeszcze jedno. Wie pan co� wi�cej o tym gangu? - Nasz wywiad ustali�, �e swoj� siedzib� maj� oko�o trzydziestu kilometr�w za miastem na po�udnie, na starej farmie. Jest ich ponad dwudziestu. Uzbrojeni przewa�nie w szpony lub pazury oraz og�ln� w bro� bia��. Pistolety i pistolety maszynowe to u nich rzadko��. Sami w sobie nie stwarzaj� du�ego zagro�enia, natomiast dowodzeni przez Ekhardta stanowi� do�� powa�ny problem. To wszystko co wiem. - W porz�dku. Do zobaczenia za siedemdziesi�t dwie godziny. - zako�czy� rozmow� Johny. Henry O'Bahnon wsta�, skin�� g�ow� J.B. i odszed�. Johny chwil� jeszcze posiedzia� przy stole. Trzeba si� skontaktowa� z ch�opakami - pomy�la�. Schowa� pistolet pod sk�rzany p�aszcz. Doko�czy� puszk� swego piwa i wyszed� z klubu. Min�� t�umek zebranych przed wej�ciem do baru. Poczu� na twarzy ch�odny powiew wieczornego wiatru. Nie zdarza�o si� to cz�sto, w dobie takiego poziomu zanieczyszcze�. Skr�ci� za r�g. Podszed� do czarnego Forda Egzekutora, zaparkowanego w zacienionym miejscu. Samoch�d nie by� pierwszej �wie�o�ci, ale silnik mia� w znakomitym stanie. Nie na darmo wy�o�y� na tunning te kilka tysi�czk�w. Ju� par� razy maszyna wynios�a go z opresji. Mo�na nawet rzec, �e mia� do niego sentyment. By�a to jedna z rzeczy kt�ra dla Johniego si� liczy�a. Wsiad� do samochodu, ale nie uruchomi� jeszcze silnika. Z p�aszcza wyj�� telefon kom�rkowy i wybra� numer. Po chwili us�ysza� mi�y i delikatny, kobiecy g�os: - Cze�� Johny, mi�o �e dzwonisz. - Witaj Carole - powiedzia� r�wnie s�odko. - Dawno si� nie odzywa�e�. Czy�by� mnie unika� s�oneczko? - Ale� sk�d�e znowu - odpar� szybko - po prostu mia�em troszk� pracy i tak jako� nie by�o czasu. - Dobrze, dobrze, nie zmy�laj ju�. - weso�o powiedzia�a do s�uchawki. - Pewnie nie dzwonisz czysto towarzysko? - Masz racje Carole, mam dla ciebie rob�tk�. - O ciekawa jestem jak�. - Potrzebuje na jutro wiecz�r smartowanego Armalite 44 z wyd�u�onym magazynkiem plus kilka magazynk�w. - No nie�le, wiesz �e troszk� ci� to stuknie po kieszeni - rzuci�a do s�uchawki - jakie� tysi�c bucksow. Co� jeszcze? - Nie ma sprawy, do tego kilka magazynk�w do MPK-11. - Da si� za�atwi�. - Teraz pos�uchaj. Skontaktuj si� z Ma�ym i Sternem. O p�nocy spotkamy si� u Neta. Szykuje si� prosta i szybka rob�tka za rozs�dn� kas�. - No je�li chodzi o zielone to dwa razy powtarza� mi nie trzeba - zapewni�a ze �miechem. - To do p�nocy. Cze��. - Trzymaj si� S�oneczko Roz��czy� si�. Jedna sprawa za�atwiona, pozosta�a jeszcze druga. Nagle w szyb� co� zastuka�o. To by�o lufa Streetmastera, taniego szmelcu z Azji. Us�ysza� szorstki g�os: - Wypierdalaj z samochodu! Ale to ju�! Otworzy� raptownie drzwi. Zaskoczony napastnik uderzony drzwiami upu�ci� pistolet na ziemie. JB wyskoczy� w jednej chwili z samochodu. Uderzy� kr�tko w szcz�k�. G�owa napastnika odskoczy�a do ty�u. Johny nie czekaj�c uderzy� silnie w brzuch. Przeciwnik zgi�� si� jak scyzoryk. Nast�pnie poprawi� jeszcze kolanem, uderzaj�c w nachylona twarz. Tamten upad� na jezdni�. Przyjrza� si� nieprzytomnemu. Sk�rzana kurtka, lu�na bluza i d�insowe spodnie. By� m�ody i zaniedbany. Kolejny wychowanek ulicy. - Oj szczeniaku, szczeniaku - zamrucza� pod nosem. Przeszuka� kurtk� le��cego. Nie znalaz� nic ciekawego. Zabra� bro�. Odsun�� cia�o na chodnik. - No, nie chcemy przecie�, �eby co� ci� przejecha�o, prawda? - powiedzia� do nieprzytomnego. Wsiad� do samochodu, schowa� Streetmastera do schowka. W��czy� rozrusznik. Motor zaskoczy� za pierwszym razem, cichy i r�wnomierny warkot dobiega� spod maski. Ruszy�. Wiedzia� ze musi jeszcze wpa�� do Neta. Dobrze zna� do niego drog�, niejednokrotnie korzysta� z jego us�ug. Net jeszcze by� m�odziutki, mia� zaledwie pi�tna�cie lat, ale od ma�ego interesowa� si� komputerami. W wieku dziesi�ciu lat, potrafi� ju� w�ama� si� do szkolnej bazy danych, aby zmieni� sobie oceny. Teraz ju� mia� na koncie kilka g�o�nych w�ama�. W �wiecie realnym nie potrafi� si� porozumie� z r�wie�nikami. By� dla nich za bystry. Dlatego coraz bardziej zag��bia� si� w sie�. Pozna� przez sie� starszego hackera, to on wskaza� m�odemu kilku sztuczek. Do�� szybko jednak Net prze�cign�� swojego nauczyciela. I po kilku miesi�cach nie by�o dla niego niczym trudnym w�ama� si� do �rednio zabezpieczonej fortecy danych. M�ody szybko si� uczy�, a� strach pomy�le� gdzie b�dzie w stanie si� dosta� za kilka lat. O ile jaki� program strzeg�cy nie wypali mu m�zgu... Tak si� zas...
pokuj106