Korecka Gniazdo.txt

(40 KB) Pobierz
Halina Korecka

Gniazdo

OPRACOWA� : Adam Ciarcinski (adam@man.dedal.lublin.pl)
Kiedy si�gam my�l� wstecz do czas�w wczesnego dzieci�stwa, widz� bujny ogr�d w 
pe�ni ukrai�skiego lata i znajomy dom, s�ysz� daleki gwizd lokomotywy. 
Mieszkali�my wtedy w �merynce i tam w�a�nie urodzi� si� Janek. By�a to niewielka 
stacja kolejowa, gdzie ojciec pe�ni� funkcj� naczelnika depo i odcinka Kolei 
Po�udniowo-Zachodnich.
Ojciec by� synem warszawskiego ksi�garza i wydawcy podr�cznik�w naukowych, 
Bernarda Lesmana. Uko�czy� Instytut Technologiczny w Petersburgu i rozpocz�� 
prac� w Zdo�bunowie. Po nieudanym pierwszym ma��e�stwie i rozwodzie �y� samotnie 
siedem lat. W 1892 roku przyjecha� do Warszawy, gdzie mia� liczn� rodzin� i
przyjaci�, i zacz�� rozgl�da� si� za now� towarzyszk� �ycia. Przedstawiono go 
pannie jak na owe czasy nie pierwszej m�odo�ci, przekroczy�a bowiem trzydziesty 
rok �ycia. Inteligentna i dowcipna, odznacza�a si� r�wnie� urod�. Ojciec mia� 
wtedy czterdzie�ci dwa lata i by�o mu do twarzy z przedwcze�nie posiwia�� 
czupryn� i �ywymi, ciemnoszarymi oczami. By�
wykszta�cony i oczytany, a ujmuj�cy spos�b bycia i wrodzona delikatno�� 
zjednywa�y mu powszechn� sympati�. Oboje przypadli sobie do serca, a �e urlop 
ojca dobiega� ko�ca, szybko doszli do porozumienia. �lubu udzieli� im pastor 
Loth. I tak matka, kt�ra bywa�a w Pary�u, a mieszka�a dot�d w Warszawie, od razu
zdecydowa�a si� jecha� z m�em do dalekiego, nieznanego kraju i zakopa� si� na 
g�uchej prowincji, gdzie wszystko by�o jej obce. W rezultacie matka nigdy nie 
�a�owa�a tego kroku. Ma��e�stwo okaza�o si� nad wyraz szcz�liwe. Oboje rodzice 
kochali si� gor�co i dozgonnie.
Zgodnie z wymogami pracy ojciec musia� przenosi� si� z miejsca na miejsce. 
Rodzice wsz�dzie czuli si� dobrze i szybko zawierali znajomo�ci z miejscow� 
elit�. Pracownicy szanowali i lubili ojca, gdy� by� ludzki i sprawiedliwy. Nie 
tolerowa� jedynie pijak�w, a pijanych maszynist�w zwalnia� z pracy 
bezapelacyjnie.
Mia�am trzy lata, gdy pojawi� si� w rodzinie braciszek. Z jego wczesnego 
dzieci�stwa pozosta� mi w pami�ci tylko malec w w�zku, zawzi�cie ss�cy w�asn� 
nog�. Je�li mu wk�adano na nogi
trzewiczki, tak�e usi�owa� je ssa�.
Ze �merynki przeniesiono ojca do Wielkich �uk�w w Pskowskiej guberni, a 
nast�pnie do pobliskioh Nowo-Sokolnik�w. Co par� lat wnoszono do domu wielkie 
kosze i skrzynie, do kt�rych pakowano nasze meble i rzeczy. Zamieszanie i 
harmider, towarzysz�ce przeprowadzce, stanowi�y dla nas wielk� atrakcj�. 
Spodziewali�my si� nowych znajomo�ci i nowych wra�e� wynikaj�cych ze zmiany 
miejsca zamieszkania.
W Wielkich �ukach mieszkali�my w domu z ogrodem pe�nym kwiat�w, za nim by� sad 
owocowy, a przed domem bieg�a ulica, spadaj�ca �agodnie ku rzece �owat'. Ulica w 
czasie deszczu pokrywa�a si� grz�skim b�otem prawie nie do przebycia. �aby wtedy 
gromadnie wylega�y na drog� i tworzyty na niej ruchom� powierzchni�. Ani Ja�, 
ani ja nie czuli�my do nich odrazy. Brali�my do r�k ma�e �abki i urz�dzali�my 
wy�cigi, obserwuj�c, czyja �abka pierwsza dojdzie do mety. One jednak nie dba�y 
o regu�y gry i zamiasz skaka� w kierunku mety po linii prostej, kica�y na boki i 
psu�y nam ca�� zabaw�. W zimie, gdy wody �owat' skuwa� l�d, je�dzili�my na 
przeciwleg�y brzeg rzeki roz�o�ystymi saniami, przytuleni do rodzic�w i okryci 
baranic�. Niebo by�o ciemne, roziskrzone gwiazdami, dzwoneczki u sa� d�wi�cza�y, 
p�d powietrza tamowa� oddech, a Ja� a� piszcza� z rado�ci.
Cz�sto odwiedzali�my mieszkaj�c� po drugiej stronie rzeki zaprzyja�nion� z nami 
rodzin� doktora Jakuba (nazwisko). Doktor by� spo�ecznikiem i bezp�atnie leczy� 
okoliczn� biedot�. Gdy wybuch�a rewolucja w 1905 roku, bandy "czarnej sotni", 
kt�re urz�dza�y �ydowskie pogromy, rabowa�y i cz�sto mordowa�y
bezbronnych, dotar�y r�wnie� do domu dra Jakuba. Ha�astra zacz�a dobija� si� do 
drzwi, wykrzykiwa� obel�ywe wyrazy i pogr�ki. Wtedy wyszed� doktor i przem�wi� 
do nich. Przypomnia�, jak ich wraz z rodzinami ratowa� w chorobie, apelowa� do 
ich sumienia i rozs�dku. To zrobi�o na mot�ochu wra�enie. Mitygowani przez swoje 
kobiety, jeszcze jaki� czas si� odgra�ali, w ko�cu si� rozeszli. W powie�ci pt. 
"Gdy owoc dojrzewa" Janek wiernie opisa� to wydarzenie. Historia jego mi�o�ci do 
siedemnastoletniej c�rki doktora, Poliny, jest oczywi�cie zmy�lona, gdy� Ja� w 
tym czasie mia� dopiero sze�� lat i bawi� si� z m�odszymi dzie�mi doktora. 
Ksi��ka w polskim oryginale dotar�a do mieszkaj�cej w Moskwie, s�dziwej ju� 
Poliny. T�umaczono jej na �ywo ust�py dotycz�ce jej rodziny. Wra�enie by�o 
ogromne - zdumienie, wzruszenie i rado��. Polina napisa�a do Janka i przys�a�a 
mu zdj�cie rodziny Jakub�w z tamtego okresu, na kt�rym to zdj�ciu Janek r�wnie� 
figuruje. P�niej jaki� czas trwa�a o�ywiona wymiana list�w mi�dzy ni� i 
Jankiem. Listy te zachowa�y si� do dzi�.
Rodzice bardzo t�sknili za krajem i swoimi bliskimi. Od czasu do czasu je�dzili 
z nami do Warszawy z potrzeby serca, aby nie traci� kontaktu z Polsk� i rodzin� 
i umacnia� w nas poczucie polsko�ci. Poznali�my wi�c Warszaw� i spor� rodzin� - 
zar�wno ojca, jak i matki.
Obydwie siostry matki mieszka�y w domu przy ul. Czackiego 8. Ciotka Aniela i jej 
m�� Benedykt Bormanowie okazywali nam du�o serca i go�cinno�ci. Ich dzieci - 
Antek i Zosia, jak r�wnie� syn drugiej ciotki, Marii - Kazio, byli mniej wi�cej 
w naszym wieku. Razem sp�dzili�my wiele mi�ych chwil na wsp�lnych grach i 
zabawach. Mimo ca�ej dobroci ciotki Anieli, Ja� nie �ywi� do niej sympatii. 
Zdarzy�o si� bowiem, �e podczas podwieczorku zauwa�y� w kakao znienawidzony 
przez siebie ko�uch, wyj�� go palcami i wrzuci� do kubka Zosi. Ciotka zamkn�a 
go za to w �azience. Przez d�ugie lata Janek nie m�g� jej tego zapomnie�.
Wuj Benedykt, cz�owiek o go��bim sercu, kochaj�cy dzieci, stara� si� na r�ne 
sposoby umili� nam pobyt w Warszawie. Ale i on narazi� si� Jasiowi. Bawi� go 
kresowy akcent ch�opca, wo�a� wi�c na niego �artobliwie "Po�usztannikow". 
Warszawskie pismo
satyryczne "Mucha" drukowa�o w owym czasie seri� felietonik�w, kt�rych bohaterem 
by� �mieszny, m�wi�cy �aman� polszczyzn� Moskal, niejaki "Po�usztannikow". Ja� 
znosi� te docinki z nie ukrywan� irytacj�.
Rodzina ojca by�a nam bardzo bliska, poniewa� ��czy�a nas mi�o�� do ukochanego 
przez wszystkich "Olesia", czyli naszego ojca. Dopatrywali si� w nas 
podobie�stwa do niego, jak r�wnie�
rozmaitych zalet. Wszyscy oni kochali sztuk� i pi�kno, w ich otoczeniu mo�na 
by�o spotka� znanych malarzy, poet�w i inne interesuj�ce osobisto�ci. Siostra 
ojca, Gustawa, by�a �on� adwokata Seweryna Sunderlanda, powsta�ca z 1863 roku. 
Mia�a czworo dzieci: Kazimierz i Rudolf byli wtedy in�ynierami, Wanda - �on� 
adwokata Jana Fidlera, a Celina - malark� pe�n�
temperamentu i bardzo post�pow�. Cieszy�a si� ona w rodzinie du�ym autorytetem. 
Janek, mimo r�nicy wieku, bardzo si� z ni� przyja�ni� i ulega� jej osobowo�ci. 
Tam te� pojawia� si� cz�sto bratanek ojca, syn J�zefa Lesmana, Boles�aw Le�mian. 
Janek lgn�� do niego jak do starszego brata i przewodnika po krainie poezji.
Za naszej bytno�ci w 1905 roku w Warszawie cz�sto bywali�my u Fidler�w. Ja� mia� 
wtedy siedem lat. Jan Fidler bardzo lubi� ch�opca, bra� go na kolana i 
przekomarza� si� z nim weso�o. Potem otwiera� przepa�ciste szuflady starego 
biurka i pozwa�a� mu w nich grzeba�, a nawet wybiera� sobie niekt�re przedmioty, 
jak: resztki o��wk�w, nalepki, jakie� pude�eczka, gumki i stal�wki. Wszystko to 
by�y dla Jasia niezwykle cenne rzeczy. Napycha� sobie kieszenie tymi rupieciami, 
a w domu rozk�ada� "skarby" przed Antkiem i Zosi�. Wsp�lnie szacowali je wed�ug 
sobie. tylko wiadomych kryteri�w, bawili si� w sklep i zawierali transakcje 
zamienne.
Gdy nadesz�a Wielkanoc, zostali�my zaproszeni na �wi�teczny obiad do ciotki 
Gustawy. Przy d�ugim stole zebra�a si� bli�sza i dalsza rodzina. Zjawi�o si� te� 
kilka os�b, kt�rych nazwiska z biegiem lat nabiera�y blasku. By� wi�c pot�ny 
Franc Fiszer - znany orygina� i �ar�ok, z nieod��cznym filigranowym Le�mianem. 
Przyby� te� Antoni Lange. Gdy wniesiono wielki p�misek z indykiem, Fiszer wyda� 
radosny okrzyk: "Ooo, indyk! Czy�by z kaszcanami?" Niestety, kasztan�w nie by�o. 
Ale od tej pory, ilekro� widzia�am nawet zwykte kasztany, jakie Ja� zbiera� w 
parkach, przypomina�o mi si� zawsze spotkanie z Fiszerem.
Z Warszawy wracali�my w powi�kszonym sk�adzie - matka
zaanga�owata dla nas bon�, pann� Kazimier�. By�a to stara panna, w miar� 
brzydka, ale mi�a i sumienna. Uczy�a nas r�nych rob�tek, prowadzi�a na spacery 
i na �lizgawk�. Czyta�a z nami polskie czytanki. Z matk� mieli�my lekcje j�zyka 
ojczystego i pocz�tki francuskiego.
Kiedy ojciec wraca� do domu po pracy, najpierw pyta� o matk� potem zajmowa� si� 
dzie�mi. Uwielbiali�my ojca bezgranicznie. Gramolili�my mu si� na kolana, 
ca�owali�my i g�askali�my jego bujn� siw� czupryn�. Po wzajemnych czu�o�ciach 
nast�powa�y d�ugie pogaw�dki. Zasypywali�my ojca pytaniami na r�ne tematy, on 
za� ka�demu z nas odpowiada� ch�tnie i cierpliwie. Przekazywa� nam swoj� wiedz� 
o �wiecie. Opowiada� o dalekich l�dach i ich mieszka�cach, odr�bnych obyczajach 
i wierzeniach. T�umaczy� nam w przyst�pny spos�b niekt�re zjawiska z dziedziny 
fizyki. S�uchali�my go z zainteresowaniem i uwag�, a te rozmowy pobudza�y nasz� 
wyobra�ni�, poszerza�y horyzonty i sk�ania�y do my�lenia.
Ojciec byt erudyt� i posiada� niebywa�� pami��. Mia� ogromny zas�b wiadomo�ci. 
Ludzie zwracali si� do niego jak do �ywej encyklopedii zpytaniami dotycz�cymi 
r�norodnych dziedzin. Historia stanowi�a jego hobby. �wiat antyczny, 
�redniowiecze, Wielk� Rewolucj� Francusk�, wojny napoleo�skie mia� w pami�ci 
jakby dopiero przed chwil� o tych sprawach si� dowiedzia�. �wietnie zna� �acin� 
i na ka�d� okazj� jak z r�kawa sypa� cytatami. �wiczenia matematyczne traktowat 
jako rozrywk�. Nic wi�c dziwnego, �e Ja�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin