Kowa Capita aut navia.txt

(9 KB) Pobierz
bartosz kowa

Capita aut navia

Pi�knie by�o wok�, niczym w ogrodach Arkadii. �awice l�ni�co bia�ychcumulus�w p�yn�y niesione letni� bryz�. 
�miertelnik, cho�by usilnie pr�bowa�, zgo�a nie wydo�a�by wzrokiem obj�� na raz wszystkiego, dlatego on przystan��. 
Uda�o mu si� dopa�� wzrokiem, wydawa�oby si�, �wie�o zmontowan� parkow� �awk�. W�a�nie tego potrzebowa�. 
Doskoczy� i przysiad� na niej tak, �e po obu jego stronach zosta�y jeszcze wolne miejsca. O takim siedzisku w�a�nie 
pomy�la� zanim si� go dopatrzy�. Dziwna to by�a koniunktura, lecz bardzo po��dana. Ale nie o tym by�o mu teraz 
my�le�, wszak uroda miejsca, w kt�rym mia� szcz�cie si� znale�� ca�kowicie za�mi�a inne rozwa�ania. Rozros�e d�by, 
wierzby p�acz�ce, brzozy uros�e na jasno-zielonej, g�stej darninie, wype�nia�y teraz ca�kowicie zar�wno jego oczy jak i 
dusz�. Za nic nie dawa�o si� tego por�wna� do starego Baku, Warszawy, ni te� po�yskuj�cych �wiate� we w�o�ci. To 
miejsce jak ze snu by�o. Ptaki... Tak, ptaki te�, tworzy�y cukierkowate, szczebiotliwe t�o do b�ogiego obrazu. Ale czy 
robi�y to zanim o nich pomy�la�?...
W oddali b�yszcza�o co� quasi-oppidum. Szklane?... Bynajmniej, z�udzenie to czyste, s�o�cem w zenicie wywo�ane. 
Lecz w pierwszej chwili obserwator sk�onny by�, i� autentycznie to miasto jest szklane, ze stuprocentow� pewno�ci� 
stwierdzi�. Nie - by�o to miasto, lecz zwyczajnie szare.
Siedziwszy tak na niesko�czenie wygodnej �awce, zauwa�a� coraz to wi�cej szczeg��w w otaczaj�cej go panoramie. 
W dziwnie nie zaobserwowanym wcze�niej stawie p�ywa�y gr��yce i brodzi�y po brzegach czaple z�otawe. Po 
pobliskich polach, obfitych w przepi�kne okazy flory, pas�y si� kare, siwe i myszate konie, wymachuj�c swymi 
zadbanymi kud�ami. Niesamowita harmonia ��czy�a ten obraz wype�niaj�c z wolna, podziurowan� przez melancholie, 
na wz�r sera ze Szwajcarii, dusz� obserwatora.
Proces ten trwa�by tak jeszcze czas d�ugi, lecz urwa� si� gdy w zasi�g wzroku zak��cenie wdepn�o. Dwie cz�owiecze 
postacie. Jeden w tunice i todze, drugi za� w szmat�awych �achmanach. To jedno zdarzenie kompletnie, do 
imaginacyjnie przez obserwatora kreowanego �wita, nie pasowa�o. Szli na niego nios�c trwog�, jakby zbli�a�y si� dwa 
nie karmione i dzikie lwy. Wnet osi�gn�li �awk�.
- Mo�esz do mnie m�wi� Piotr - zagai� ten w todze gdy obaj przybysze rozsiedli si� po obu stronach lustratora. - A to 
jest - nonszalancko wskaza� r�k� �achmaniarza - m�j hebrajski przeciwnik.
- Piotr i Oponent, powiadasz? - mrukn�� ledwo s�yszalnie obserwator. - Nie mam z go�a najmniejszej ochoty wymienia� 
z wami pogl�dy, wi�c przedstawia� si� nie musz�. Optowa�bym nawet za tym, aby�cie ju� poszli.
- A czy nie interesuje ci� gdzie si� znalaz�e�? - nie dawa� si� sp�awi� siedz�cy po stronie lewej obszarpaniec. - Nie 
jeste� ciekawy Czaru� jak nazywa si� to miejsce?
S�owa ostatnie wyra�nie poruszy�y obserwuj�cego. Wida� �apserdak trafi� w temat bardzo ciekawy. A co wi�cej zna� 
imi� �awkowicza.
- Dobrze wi�c, nazywam si� Cezary Ba... - zacz�� lecz nie zd��y� doko�czy�.
- Jak si� zwiesz my wiemy - odezwa� si� tym razem Piotr, jak m�wi� na siebie kaza�. - Jeste� tu, bo czekasz na s�d. A 
my, jeste�my trybuna�em, kt�ry wyda werdykt.
- Jaki s�d? O jaki wyrok chodzi nie mam poj�cia! - zirytowa� si� Cezary i poderwa� z �awki raptownie.
- Usi�d� lepiej, bo sp�r si� wielki o ciebie toczy. A ty mo�esz znacz�co na� teraz wp�yn�� - uspokoi� 
rozemocjonowanego Baryke Piotr.
�wiat wok� przesta� ju� �y� tak p�ynnie, jak zaledwie par� minut temu. Ptaki przesta�y komponowa� t�o, a czaple 
z�otawe gdzie� si� poukrywa�y. W Cezarym j�y k��bi� si� dziwaczne refleksje, kt�rych nie chcia� jednak ujawni� 
nieznajomym, cho� oni byli r�wnie kuriozalni jak my�li. Jedno pytanie wszelako wyp�yn�o z niego samoczynnie, z 
pot�n� si��, jak gdyby boja wyrzucana ci�nieniem na powierzchni� oceanu:
- Gdzie jestem? - stara� si� by pytanie to zabrzmia�o jakby odpowiedz na nie nic dla niego nie znaczy�a.
- Ciekawo�� to pierwszy stopie�...
- Tylko bez takich Piotrze - przerwa� poszarpaniec Piotrowi, poczym zwr�ci� si� do Cezarego:
- Piotr u�ywa podst�p�w, ale ja ci powiem gdzie� trafi�. Widzisz: - wzi�� wi�kszy oddech i pocz�� m�wi� - ostatnio 
gdy� o fabryk� si� si�owa�, pa�ka policjanta zl�dowa�a na twym czerepie niejednokrotnie. Jako� tak wysz�o, �e na 
domiar ko� racicami ci� poharata�, a ideowcy stadem na o�lep krocz�c, poprawili okaleczenie. Delikatnie m�wi�c 
zrobili z ciebie �cierwo, padlin� rewolucji... - �achmyta spostrzeg� si�, i� dalej ci�gn�� t�umacze� nie musi. Zm�tnia�y 
wzrok Cezarego, zwr�cony teraz w dal, tam gdzie zdawa�o mu si�, �e widzi szklane miasto, m�wi�: - rozumiem, to nie 
miasto, a rumowisko, zgliszcza jakie�, popielisko.
Piotr widz�c spazmatyczn� reakcje Cezarego, w �miechu objawian�, chwyci� go pod rami� i pod�wign�� z �awki.
Szli teraz zwolna brukowan� �cie�k�. Nieod��czny hebrajski przeciwnik zerwa� si�, by do nich doskoczy� i zagarn�� 
swe miejsce po lewicy. Cezary, ten silny i brutalny niegdy� demonstrant, �ka� �a�o�nie.
- Nie ma sensu ci rozpacza�. - pocieszy� pr�bowa� Piotr Cezarego - Trafi�by� tu kiedy mimo wszystko. Teraz z 
konduity twojej wyci�gam argument na twe dobre jestestwo. Szczerze �a�ujesz, za co�, co� uczyni� ongi�.
- C� ty gadasz Piotrze. - zaoponowa� po wt�ry �achmaniarz - On chlipie, bo dopa�� stra�nika z pa�k� mu si� nie uda�o, 
ani jego podobnych.
- Oponencie m�j - j�� m�wi� Piotr nie zmieniaj�c odcienia swego g�osu do oponenta, - zdo�asz ty zawsze na swoj� 
stron� wywr�ci� ca�o��. Ale ja mam kolejn� kontr�...
Sprzecza� si� na dobre wnet zacz�li, a ka�dy argument pozytywny, z�ym by� bez zw�oki przygniatany. Sam Cezary nie 
�mia� si� wpl�ta� w t� wojn� na s�owa. Cierpliwie stawia� kolejne kroki wraz ze swymi prokuratorami. A zwada trwa� 
by mog�a tak niesko�czenie, jak �cie�ka brukowana przed nimi si� rozwijaj�ca. Ale wkr�tce dw�ch k��tniarzy do 
konkluzji pewnej dosz�o:
- Jest to wszystko nasz Cezarku - zwr�ci� si� Piotr z prawej - jak polityka. Losem i opatrzno�ci� rozstrzygane, jak �ycie 
twoje. Tak i tym razem niezmiennie, identycznie by� musi. - J�� w�wczas grzeba� w swych wielkich kieszeniach togi, 
a� doby� z miej mu si� uda�o monet� starorzymsk�, z�ot�. Wetkn�� j� Cezarkowi w r�k�, wyja�nia� pocz��:
- Monet� z g�ow� i statkiem na odwrocie teraz trzymasz, by ona nasz sp�r rozstrzyg�a i werdykt wyda�a. Gdy wyrzucisz 
j� w g�r�, spadnie en face, p�jdziesz wraz ze mn�, gdy jednak okr�tem na wierzch padnie, pop�yniesz nim razem z 
mym oponentem. Ten system wydaje si� by� jedynym i harmonii nie zak��caj�cym.
Cezary poj�� jak niewiele gram�w z�ota decyduje o jego losie. Lecz zw�oka nie jest korzy�ci�, tylko gra, wy�cig i 
zwyci�stwo, on o tym wiedzia�, bardzo dobrze wiedzia�. Z�o�y� monet� na kciuku, twarz� w jego twarz zwr�con� i...
- A czy nie lepiej by by�o jakbym pozosta� tutaj? - pr�bowa� Cezary na gwa�t cokolwiek wymy�li� innego.
Piotr i jego hebrajski przeciwnik spojrzeli po sobie, przeszed� im pod nosem u�mieszek sarkastyczny, i jak na znak 
jednocze�nie zamachali rytmicznie g�owami na lewo i prawo. Cezary w momencie tym samym uwolni� napr�onego, 
ostatniego knykcia. Rzymski pieni��ek wystrzeli� w powietrze. Teraz jakby wszystko stan�o, jedyne co ruch jaki 
odbywa�o to pieni��ek, twarz czy statek, statek czy twarz. Piotr z �achmaniarzem trzymali w r�kach dzienniki jakie i 
naraz nazwisko Cezary Bary�ka skre�lili. Cezary zanim moneta osi�gn�a punkt zwrotu zd��y� spojrze� na te zapiski. 
Jego nazwisko by�o tylko jednym z tysi�cy, milion�w, ba, kwadrylion�w. Moneta pocz�a spada�, nie, sfruwa� wolno 
jak krew z nosa, cho� ta cieknie nie sfruwa. Obaj prokuratorzy patrzyli ju� tylko z obowi�zku, ch�tnie by pewno 
odeszli, by zaj�� si� kolejnym. A moneta ju� nie cieknie wolno, lecz "pe�znie" w powietrzu, jak �limak po li�ciach 
dziurawych. �eton ju� wnet pod�o�e osi�gnie i si� wynik oka�e. Cezary nie �mia� drgn�� nawet. Jest, Ziemi dotkn�a, 
kr�ci si� teraz, wiruje. Ale nie coraz oci�alej jak by� powinno - szybciej coraz. Co znaczy� to mog�o?
�achmyta w niecierpliwo�ci swej, butem czarnym, bez sznurowade� przygni�t� kr��ek wiruj�cy. Wynik, wieczno�� 
ca�� chyba oczekiwany, ukaza� si� parom trzem oczu.
Pos�owie
Ju� w tym miejscu, z g�ry, za kontrowersyjn� wypowiedz niekt�rych przepraszam.
Jakem tekst napisa� takem zagasi� zapa� czytacza do podobnych czytania! I cel w tym m�j by� w�a�nie taki. Nie 
rozumie Kto� czystej gadki, wyja�ni� Mu trzeba samym czynem. Ali�ci czas teraz zmieni� j�zyk na bardziej 
uwsp�cze�niony. Tak wi�c: napisa�em epizod kolejny znanej powie�ci ("Przedwio�nie" S. �eromskiego - lektura 
szkolna, obowi�zkowa) w celu, kt�rym ju� obja�ni�em powy�ej (by� te� i inny pow�d, lecz ujawnia� go tu nie trzeba), 
ale i tego kto� m�g� nie poj��, w zwi�zku z tym powtarzam po aktualno-polskiemu: Tekst g��wny rozmy�lnie 
napisa�em tak zagmatwany w swej budowie (czyli jak to trafnie okre�li� pewien krytyk z pewnego periodyka 
literackiego z trudnego gatunku parodia-pastisz), by jasno i bardzo obrazowo przedstawi� m�j sprzeciw: Niemo�liwym 
jest czytanie czego� z pe�nym zrozumieniem, co do gustu w og�le nie podchodzi, lub te� zrozumie� nie idzie.
Stworzy�em, a przynajmniej stara�em si� stworzy� najskuteczniejszy medykament.
To tyle od siebie. Licz�, i� ci�g dalszy komentarza dopiszesz TY, sam czytelnik znaczy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin