Henry Kuttner Gdy si� przebierze miarka Zdumia�o ich, �e uda�o si� im wynaj�� to mieszkanie - przy wysokich czynszach i warunkach zawarowanych w umowie najmu - a Joe Calderon czu� si� szcz�liwy, bo st�d na uniwersytet mia� tylko dziesi�� minut drogi metrem. Myra, jego �ona, wichrz�c sobie w zamy�leniu rude w�osy, orzek�a, �e w�a�ciciele zapewne spodziewaj� si� u lokator�w partenogenezy - je�li to w�a�nie mia�a na my�li; w ka�dym razie Chodzi�o jej o podzielenie si� na p� organizmu i powstanie od razu dwu dojrza�ych osobnik�w. Calderon u�miechn�� si� od ucha do ucha. - Dwucz�onowego podzia�u, g�uptasku - powiedzia� obserwuj�c ma�ego, p�torarocznego Aleksandra, raczkuj�cego po dywanie i przygotowuj�cego si� -do zaj�cia pozycji pionowej na swych grubiutkich krzywych n�kach. Mieszkanie doprawdy przedstawia�o si� nie�le. Zagl�da�o tu od czasu do czasu s�o�ce i by�o wi�cej pomieszcze�, ni� mieli prawo oczekiwa� za t� cen�. Najbli�sza s�siadka, egzaltowana blondyna, m�wi�ca chyba wy��cznie o swoich migrenach, poinformowa�a ich, �e w mieszkaniu 4D trudno utrzyma� lokator�w. Nie �eby straszy�o, ale pojawiaj� si� tam dziwni go�cie. Ostatni najemca, agent ubezpieczeniowy, t�go zreszt� poci�gaj�cy z butelki, wyprowadzi� si� pewnego dnia narzekaj�c na jakie� ma�e ludziki - podobno dzwoni�y do jego drzwi o najrozmaitszych porach i pyta�y o niejakiego Potta czy kogo� o podobnym nazwisku. Dopiero po jakim� czasie Joe uto�sami� Potta z Cauldronem, czyli Calderonem. Siedzieli teraz zadowoleni na kanapie i patrzyli na Aleksandra. By� wspania�ym dzieckiem. Jak wszystkie malce, na karczku mia� wa�eczek t�uszczyku, a jego n�ki przypomina�y wed�ug Calderona grubo ciosane, klocowate ko�czyny kamiennego pos�gu - tak przynajmniej wygl�da�y. Przyci�ga�a wzrok i wr�cz fascynowa�a ich niewiarygodna baniasta r�owo��. Aleksander za�mia� si� g�upawo, wsta� i chwiejnym krokiem, niczym pijany, ruszy� w stron� rodzic�w, papl�c co� niezrozumia�ego. - G�uptasek - powiedzia�a Myra z czu�o�ci� i rzuci�a dziecku ukochan�, mi�kk�, aksamitn� �wink�. - No, to jeste�my przygotowani do zimy - oznajmi� Calderon. By� to wysoki, szczup�y m�czyzna o nerwowych ruchach, zdolny fizyk, kochaj�cy swoj� prac� na uniwersytecie. Myra - raczej drobna, ruda, z zadartym noskiem i sardonicznymi piwnymi oczami - wyda�a pomruk niezadowolenia. - Gdyby�my mogli znale�� s�u��c�. Inaczej si� zes�u��. - M�wisz tonem strace�ca. Co to znaczy, �e si� zes�u�ysz? - Jako s�u�ka. Zagniataj�c, gotuj�c, szoruj�c. Dzieci to wielki egzamin. Ale warto si� mu podda�. - To betka w por�wnaniu z Aleksandrem. On przejdzie samego siebie. Rozleg� si� dzwonek u drzwi wej�ciowych. Calderon wsta� z kanapy, przeszed� nieprzytomnie przez pok�j i otworzy� drzwi. Nie dostrzeg� nikogo. I dopiero spojrzawszy nieco w d� ujrza� co�, co wprawi�o go w lekkie oszo�omienie. W hallu sta�o czterech mini-ludzik�w. �ci�le m�wi�c mini od czo�a w d�, bo czaszki mieli ogromne, wielko�ci i kszta�tu arbuz�w albo te� dlatego, �e na g�owach siedzia�y im wielgachne he�my z po�yskliwego metalu. Twarze ich - zasuszone, o ostrych rysach, maseczki - pokrywa�a g�sta sie� zmarszczek. Ubrania o krzykliwych nieprzyjemnych kolorach sprawia�y wra�enie zrobionych z papieru. - Och! - powiedzia� oboj�tnie Calderon. Czw�rka przybysz�w wymieni�a szybkie spojrzenia. Jeden z nich spyta�: - Czy pan Joseph Calderon? - Tak. - Jeste�my - oznajmi� najbardziej pomarszczony z tej czw�rki potomkami pa�skiego syna. On jest superdzieckiem. Przybyli�my tu, �eby go kszta�ci�. - Tak - powiedzia� Calderon: - Ach tak, oczywi�cie. Ja... s�uchajcie! - Czego? - Super... - Tu jest - krzykn�� inny karze�ek. - To Aleksander! Wreszcie da�o si� nam trafi� na w�a�ciwy moment! - I prze�lizgn�� si� do mieszkania ko�o n�g Calderona. Calderon zrobi� kilka ruch�w r�kami, na pr�no pr�buj�c ich zatrzyma�, lecz mini-ludziki bez trudu mu si� wymkn�y. Kiedy si� odwr�ci�, otacza�y ju� Aleksandra. Myra, podci�gn�wszy pod siebie nogi, przypatrywa�a si� ze zdumieniem przybyszom. - Sp�jrzcie - odezwa� si� karze�ek. - Widzicie jego potencjaln� defizj�? - Przynajmniej brzmia�o to jak "defizja". - A jego czaszka, Bordent - wtr�ci� drugi. - To niezwykle wa�na cz��. Te zwoje s� niemal doskona�e. - Wspania�e - przyzna� Bordent nachylaj�c si� do przodu. Aleksander si�gn�� r�k� do siatki zmarszczek, z�apa� Bordenta za nos i �cisn�� z ca�ej si�y. Bordent znosi� to ze stoickim spokojem, dop�ki malec nie zwolni� chwytu. - Niedorozwini�ty - powiedzia� tolerancyjnie. - My go wyedukujemy. Myra zeskoczy�a z kanapy, wzi�a dziecka na r�ce i cofn�a si� do wn�ki, stawiaj�c czo�o mini-ludzikom. - Joe, masz zamiar na to pozwala�? Co to za �le wychowane stworki? - B�g raczy wiedzie� - odpar� Calderon. Zwil�y� zaschni�te wargi j�zykiem i spyta�: - Co to za kawa�y? Kto was tu przys�a�? - Aleksander - wyja�ni� Bordent. - Z roku... no.., z grubsza dwa tysi�ce czterysta pi��dziesi�tego. On jest praktycznie nie�miertelny. Jedynie przemoc� mo�na zg�adzi� kt�rego� z superman�w, a w roku dwa tysi�ce czterysta pi��dziesi�tym przemocy nie ma. Calderon westchn��. - Nie, m�wi� powa�nie. Kawa�y kawa�ami, ale... - Wielokrotnie podejmowali�my pr�by. W roku tysi�c dziewi��set czterdziestym, czterdziestym czwartym, czterdziestym si�dmym, wci�� w tym samym okresie. Przybywali�my albo za wcze�nie, albo za p�no. Ale teraz utrafili�my we w�a�ciwy sektor czasu. Naszym zadaniem jest wyedukowanie Aleksandra. Jako jego rodzice powinni�cie si� czu� dumni. Wie pan, my was czcimy. Ojciec i matka nowej odmiany cz�owieka. - Tfu! - prychn�� Calderon. - Do�� tego! - Potrzebuj� dowodu, Dobish - skonstatowa� kt�ry� z karze�k�w. - Pami�taj, �e dopiero co dowiedzieli si�, �e Aleksander to homo superior. - Homo tumany - sprostowa�a Myra. - Aleksander jest najzupe�niej normalnym dzieckiem. - Najzupe�niej supernormalnym - oznajmi� Dobish. - My jeste�my jego potomkami. - I dlatego jeste�cie superlud�mi - odezwa� si� sceptycznym tonem Calderon mierz�c wzrokiem mini-ludziki. - Nie wszyscy, niewielu jest w�r�d nas superman�w typu Wolny Iks. Norm� biologiczn� jest specjalizacja. Tylko kilku to supermani czystej wody. Jedni specjalizuj� si� w logice, drudzy w werbenatyce, inni, jak my, s� doradcami. Gdyby�my byli supermanami typu Walny Iks, nie mogliby�cie sta� tu sobie i m�wi� do nas. Czy te� na nas patrze�. Jeste�my tylko elementami ca�o�ci, natomiast tacy jak Aleksander stanowi� wspania�� ca�o��. - Och, wyp�d� ich - powiedzia�a Myra zm�czona ju� tym widowiskiem. - Czuj� si� jak �ona Thurbera. Calderon kiwn�� g�ow�. - Okay, sp�ywajcie, panowie. Odjazd. M�wi� powa�nie. - Tank, potrzebuj� dowodu - przyzna� Dobish. - Co zrobimy? Niebo�lizg? - Zbyt k�opotliwe - zaoponowa� Bordent. - A mo�e urz�dzimy lekcj� pokazow�? Uspokajasz? - Uspokajasz? - zdziwi�a si� Myra. Bordent wyj�� ze swojego papierowego ubrania jaki� przedmiot i obraca� go w d�oniach. Palce wygina�y mu si� na wszystkie strony. Calderon odczu� lekki wstrz�s elektryczny. - Joe, nie mog� si� ruszy� - oznajmi�a poblad�a Myra. - Ani ja. Nie denerwuj si�. To jest... jest - przerwa�, a potem umilk�. - Siada� - poleci� Bordent, obracaj�c wci�� �w przedmiot w d�oniach. Calderon i Myra ruszyli ku kanapie i usiedli. J�zyki im sko�owacia�y, cali zesztywnieli. Dobish podszed� do nich, wdrapa� si� na kanap� i wyrwa� Aleksandra z ramion matki. Przera�enie malowa�o si� w oczach Myry. - Nie zrobimy mu nic z�ego - zapewni� Dobish. - Chcemy mu tylko udzieli� pierwszej lekcji. Czy wzi��e� przybory, Finn? - S� w worku. Finn wyci�gn�� z ubrania trzydziestocentymetrowy worek. Wysypa�o si� z niego niewiarygodnie du�o rzeczy. Wkr�tce ca�y dywan zas�any by� przedmiotami o dziwnych kszta�tach i nieznanym przeznaczeniu. Calderon rozpozna� w�r�d nich teserakt. Czwarty karze�ek, kt�ry, jak si� okaza�o, nazywa� si� Quat, u�miechn�� si� uspokajaj�co do strapionych rodzic�w. - Przygl�dajcie si�. Ale nauczy� si� niczego nie mo�ecie, nie macie :ego potencja�u. Jeste�cie hamo sapiens. Za to Aleksander... Aleksander pokazywa� swoje humory. By� diablo wesolutki. Z w�a�ciw� dzieciom diabelsk� przekor� odmawia� wsp�pracy. Nieoczekiwanie odpe�za� do ty�u, wybucha� g�o�nym wrzaskiem, z zachwytem ogl�da� w�asne stopy, wpycha� sobie pi�stki do ust i niezadowolony z efektu p�aka� gorzko, papla� o jaki� niewidzialnych rzeczach tajemniczo i monotonnie, wreszcie waln�� Dobisha w oko. Ludziki odznacza�y si� niewyczerpanymi zasobami cierpliwo�ci. Po dw�ch godzinach lekcj� zako�czono. Calderonowi nie wydawa�o si�, �eby Aleksander zbyt du�o si� nauczy�. Bordent pokr�ci� znowu tym swoim przyrz�dem. Skin�� uprzejmie g�ow� i nakaza� towarzyszom odwr�t. Czterech ludzik�w opu�ci�o mieszkanie, a w chwil� p�niej Calderon i Myra odzyskali zdolno�� ruchu. Myra zeskoczy�a z kanapy i chwiej�c si� nieco na zdr�twia�ych nosach, chwyci�a na r�ce Aleksandra, po czym pad�a na kanap�. Calderon rzuci� si� ku drzwiom i otworzy� je na o�cie�. Hall by� pusty. - Joe! - zawo�a�a Myra cienkim, przera�onym g�osem. Calderon wr�ci� i pog�aska� j� po w�osach. Spojrza� w d� na jasn� k�dzierzaw� g��wk� Aleksandra. - Joe, musimy zrobi�... co� zrobi�. - Nie wiem - odpar�. - Je�li co� si� stanie... - Ju� si� sta�o. Zabrali ze sob� te przedmioty. Aleksander, och! - Nie pr�bowali zrobi� mu krzywdy - rzek� niepewnie. - Nasz malec! On nie jest wcale superdzieckiem. - No dobrze. Wyci�gn� sw�j rewolwer. C� wi�cej mog� zrobi�? - Ale ja co� zrobi� - obieca�a Myra. - Wstr�tnie skrzaty! Zrobi� co�, zobaczysz! Niewiele jednak mo�na by�o zrobi�. Nast�pnego dnia zgadnie unikali tego tematu. Ale o czwartej po po�udniu, w porze pierwszej wizyty, siedzieli z Aleksandrem w kinie na najnowszym filmie w technikolorze. Czw�rka ludzik�w chyba tu ich nie odnajdzie... Nagle Calderon poczu�, �e Myra sztywnieje, i odwracaj�c si� ku niej mia� jak najgorsze przeczucia. Myra zerwa�a si� na r�wne nogi �api�c ...
pokuj106