Kuttner Czas Winobrania.txt

(103 KB) Pobierz
HENRY KUTTNER

CATHERINE L. MOORE

Dok�adnie o �wicie pi�knego majowego dnia w alejce prowadz�cej do starej 
posiad�o�ci pojawi�a si� tr�jka ludzi. Oliver Wilson w pi�amie obserwowa� ich z 
g�rnego okna, miotany sprzecznymi uczuciami, w�r�d kt�rych przewa�a�a uraza. Nie 
chcia�, �eby tu przyjechali.
Byli cudzoziemcami. Tylko tyle o nich wiedzia�. Nosili dziwaczne nazwisko: 
Sancisco, a ich imiona, wy�aniaj�ce si� spo�r�d zakr�tas�w na umowie najmu, 
wydawa�y si� brzmie� Omerie, Kleph i Klia. Patrz�c na nich teraz, nie by� w 
stanie stwierdzi�, kt�ry podpis do kogo nale�y. Nie by� nawet pewien, czy chodzi 
o kobiety, czy o m�czyzn i spodziewa� si� czego� mniej kosmopolitycznego.
Serce Olivera zadr�a�o lekko, kiedy zobaczy�, jak id� alejk� w �lad za kierowc� 
taks�wki. Mia� nadziej�, �e ci niemile widziani lokatorzy nie oka�� si� a� tak 
pewni siebie, poniewa� chcia� si� pozby� ich z domu, je�li tylko b�dzie to 
mo�liwe. Na razie widok nie nastraja� go optymistycznie.
Pierwszy szed� m�czyzna. By� wysoki, ciemnow�osy i nosi� si� z t� szczeg�ln�, 
aroganck� pewno�ci� siebie, kt�ra bierze si� z ca�kowitego przekonania o w�asnej 
doskona�o�ci. Za nim, �miej�c si�, pod��a�y dwie kobiety. Ich g�osy by�y jasne i 
subtelne, a twarze pi�kne, cho� ka�da na sw�j odmienny, egzotyczny spos�b, lecz 
mimo to pierwszym okre�leniem, jakie nasun�o si� Oliverowi, by�o s�owo 
"kosztowne"!
Nie chodzi�o tu wy��cznie o patyn� doskona�o�ci, zdaj�c� si� drzema� w ka�dej 
linii ich niewiarygodnie bezb��dnych stroj�w. Istniej� takie poziomy bogactwa, 
na kt�rych samo bogactwo przestaje mie� jakiekolwiek znaczenie. Oliver widywa� 
przedtem, cho� rzadko, ludzi, kt�rych cechowa�a taka pewno�� siebie, jakby 
ziemia pod ich elegancko obutymi stopami kr�ci�a si� jedynie dla zaspokojenia 
ich kaprysu.
W tym przypadku wra�enie by�o cokolwiek zastanawiaj�ce. Oliver wyczuwa�, �e nie 
s� przyzwyczajeni do odzienia, kt�re nosz� z tak� elegancj�. W ich ruchach by�o 
co� sztucznego, jak w ruchach aktorek przebranych w kostiumy teatralne. Kobiety 
chwia�y si� leciutko na wysokich obcasach, a wszyscy troje unosili od czasu do 
czasu rami�, by spojrze� na szew r�kawa, albo wiercili si� niespokojnie wewn�trz 
ubra�, jakby czuli si� dziwnie lub niewygodnie. Niczym ludzie, kt�rzy wcze�niej 
nosili si� ca�kiem odmiennie.
Ubrania jednak le�a�y na nich z tak� elegancj�, �e nawet Oliverowi wyda�o si� to 
uderzaj�ce i niezwyk�e. Tak doskonale ubrana mo�e wyda� si� jedynie aktorka 
filmowa, kt�ra, je�li chce, zatrzymuje czas i bieg kamery, aby poprawi� ka�d� 
niew�a�ciwie u�o�on� fa�dk�, by ta zawsze by�a na swoim miejscu. Kobiety 
porusza�y si� jednak ca�kiem swobodnie, a ich ubiory z absolutn� doskona�o�ci� 
pod��a�y za ka�dym ruchem, aby z r�wn� doskona�o�ci� opa�� po chwili na swoje 
miejsce. Mo�na by wr�cz podejrzewa�, �e stroje te nie zosta�y uszyte ze zwyk�ego 
materia�u, ale skrojono je wed�ug jakich� nieznanych, subtelnych prawide�, a 
niewiarygodnie zr�czny w swym rzemio�le krawiec umie�ci� w nich liczne, acz 
artystycznie ukryte zaszewki.
Go�cie wydawali si� podnieceni. Rozmawiali wysokimi, czystymi, pi�knymi  
g�osami, spogl�daj�c w g�r�, na doskona�y, przezroczysty b��kit nieba, wci�� 
jeszcze zabarwiony �mia�ym r�em �witu. Przygl�dali si� drzewom na trawniku, 
przejrzy�cie zielonym li�ciom pe�nym z�otego odcienia �wie�o�ci, o brzegach, 
kt�re nie zd��y�y si� wyprostowa�.
Weso�o, z przej�ciem kobiety zawo�a�y co� do m�czyzny, kt�ry odpowiedzia� im 
g�osem tak doskonale zharmonizowanym z ich g�osami, �e zabrzmia�o to niczym ch�r 
trojga �piewak�w. Panowali nad swoimi g�osami tak samo jak nad ubraniem, z 
elegancj�, o kt�rej do dzisiejszego ranka Oliverowi Wilsonowi nawet si� nie 
�ni�o.
Taks�wkarz przyni�s� baga�e. Walizki wykonano z pi�knego, jasnego materia�u, 
kt�ry niezbyt przypomina� sk�r�. Wydawa�y si� prostok�tne, ale mia�y jakie� 
ukryte krzywizny, niewidoczne tak d�ugo, dop�ki dwie lub trzy niesione 
jednocze�nie sztuki nie u�o�y�y si� w doskonale zr�wnowa�ony blok. Sprawia�y 
wra�enie nieco podniszczonych, jakby od d�ugiego u�ywania, a cho� by�o ich du�o, 
taks�wkarz nie wygl�da� na zm�czonego  d�wiganiem. Oliver zauwa�y� nawet jego 
zdumione spojrzenia, gdy wa�y� je w d�oniach.
Jedna z kobiet mia�a kruczoczarne w�osy i �mietankow� cer�. Ci�kie od masy rz�s 
powieki os�ania�y dymnob��kitne oczy. Spojrzenie Olivera pod��y�o jednak za 
drug� z nich. Jej w�osy mia�y czyst�, jasnorud� barw�, a twarz by�a tak 
delikatna, �e sk�ra w dotyku musia�a przypomina� aksamit. Jej cia�o mia�o ciep�� 
barw� bursztynu, nieco ciemniejsz� od w�os�w.
Wchodz�c na stopnie ganku, jasnow�osa kobieta podnios�a wzrok i spojrza�a w 
g�r�. Oczy napotka�y natychmiast wzrok Olivera. By�y b��kitne, mo�e odrobin� 
rozbawione, jakby wiedzia�a, �e tkwi� tam przez ca�y czas, ale b�yszcza� w nich 
tak�e nieukrywany podziw.
Oliver z lekkim szumem w g�owie pospiesznie wr�ci� do pokoju, �eby si� ubra�.
- Przyjechali�my tu na wakacje - oznajmi� ciemnow�osy m�czyzna, bior�c klucze. 
- Tak jak pisa�em, nie �yczymy sobie, �eby nam przeszkadzano. Wynaj�� pan dla 
nas zapewne kucharza i pokoj�wk�? Spodziewamy si� zatem, �e usunie pan z domu 
swoje rzeczy i...
- Chwileczk� - niepewnie odezwa� si� Oliver. - Co� si� wydarzy�o. Ja...
Zawaha� si�, nie wiedz�c, jak im to przedstawi�. Wydawali mu si� coraz 
dziwniejsi. Nawet ich angielszczyzna by�a dziwna. M�wili bardzo wyra�nie, 
oddzielaj�c s�owa. Wydawa�o si�, �e znaj� angielski jak sw�j rodzimy j�zyk, ale 
pos�ugiwali si� nim niczym szkoleni �piewacy, z doskona�� kontrol� oddechu i 
ustawieniem g�osu.
W g�osie m�czyzny pojawi� si� ch��d, jakby pomi�dzy nim a Oliverem le�a�a 
przepa�� tak g��boka, �e nie by�o w stanie jej pokona� �adne ludzkie uczucie.
- Zastanawiam si� - rzek� Oliver - czy nie m�g�bym znale�� pa�stwu lepszej 
kwatery gdzie� w mie�cie. Po drugiej stronie ulicy jest takie miejsce... 
- Och, nie! - zawo�a�a ciemnow�osa kobieta nieco przera�onym g�osem, a potem 
wszyscy troje wybuchn�li �miechem. Zimnym, odleg�ym �miechem, kt�ry nie dotyczy� 
Olivera.
- Wybrali�my ten dom bardzo starannie, panie Wilson - odpar� ciemnow�osy 
m�czyzna. - Nie interesuje nas jakiekolwiek inne mieszkanie.
- Nie rozumiem dlaczego - desperacko zaprotestowa� Oliver. - To nawet nie jest 
nowoczesny dom. Mam dwa inne w o wiele lepszym stanie. Nawet po drugiej stronie 
ulicy b�dziecie pa�stwo mieli doskona�y widok na miasto. Tu nie ma zupe�nie nic. 
Inne domy przes�aniaj� widok i...
- Wynaj�li�my pokoje w tym domu, panie Wilson - uci�� m�czyzna. - I mamy zamiar 
z nich skorzysta�. A teraz, czy mo�e pan zaj�� si� sob� w celu jak najszybszego 
opuszczenia domu?
- Nie. - Oliver przybra� upart� min�. - Tego nie by�o w umowie. Mo�ecie tu 
mieszka� przez ca�y miesi�c, skoro za to zap�acili�cie, ale mnie nie mo�ecie 
wyrzuci�. Zostaj�.
M�czyzna otworzy� usta, �eby co� powiedzie�, ale zamkn�� je z powrotem i 
spojrza� tylko ch�odno na Olivera. Jego wynios�o�� by�a jak powiew od lodowca. 
Zapanowa�o milczenie.
- Bardzo dobrze - odezwa� si� wreszcie. - Prosz� tylko uprzejmie nie wchodzi� 
nam w drog�.
Wydawa�o si� nieco dziwne, �e nie pyta� o pow�d odmowy Olivera. Oliver z kolei 
nie by� do�� pewien tego cz�owieka, by wyja�ni� po prostu, �e ju� po podpisaniu 
umowy najmu zaoferowano mu cen� za dom r�wn� jego trzykrotnej warto�ci, je�li 
sprzeda go przed ko�cem maja. Nie m�g� powiedzie�: chc� dosta� te pieni�dze i 
zrobi� wszystko, co w mojej mocy, �eby tak obrzydzi� wam pobyt, a� sami 
zechcecie si� wynie��. W�a�ciwie dlaczego nie mieliby tego zrobi�? A kiedy ich 
zobaczy�, jego pewno�� podwoi�a si�, poniewa� sta�o si� jasne, �e s� 
przyzwyczajeni do otoczenia niepor�wnanie lepszego ni� stary, nadjedzony z�bem 
czasu dom.
Dziwne, jak nagle warto�� tego domu wzros�a. Doprawdy, nie by�o powodu, dla 
kt�rego dwie grupy na p� anonimowych ludzi mia�yby tak bardzo go potrzebowa� 
akurat w maju.
Oliver w milczeniu poprowadzi� nowych lokator�w do trzech wielkich sypial� po 
frontowej stronie domu. Bardzo silnie u�wiadamia� sobie obecno�� rudow�osej 
kobiety i spos�b, w jaki przygl�da�a mu si� z ostentacyjnie maskowanym 
zainteresowaniem, do�� ciep�o, ale z dziwnym odcieniem, kt�rego na razie nie 
umia� okre�li�. By�o to co� znajomego, ale bardzo ulotnego. Przysz�o mu do 
g�owy, �e mi�o by�oby porozmawia� z ni� sam na sam, cho�by tylko po to, by 
uchwyci� ten ulotny nastr�j i nazwa� go.
P�niej zszed� na d� do telefonu i zadzwoni� do narzeczonej.
- Oliverze, to ty, tak wcze�nie? Przecie� jeszcze nie ma sz�stej. Powiedzia�e� 
im to, co ci m�wi�am? Wynios� si�?
- Nie potrafi� jeszcze powiedzie�. W�tpi�. Sue, w ko�cu wzi��em od nich 
pieni�dze, wiesz o tym.
- Oliver, oni musz� si� wynie��! Musisz co� zrobi�!
- Pr�buj�, Sue. Ale nie podoba mi si� to.
- C�, nie rozumiem, dlaczego nie mieliby zatrzyma� si� gdzie� indziej. A my 
b�dziemy potrzebowa� tych pieni�dzy. Musisz co� wymy�li�.
Oliver spojrza� we w�asne oczy, kt�re zobaczy� w lustrze nad aparatem, i 
skrzywi� si� sam do siebie. Jego czupryna koloru s�omy by�a zmierzwiona, a na 
opalonej, przyjemnej twarzy widnia� l�ni�cy zarost. Przykro mu by�o, �e 
rudow�osa kobieta widzia�a go w takim stanie. Nagle jednak, na d�wi�k 
zdecydowanego g�osu Sue, odezwa�o si� w nim sumienie.
- Spr�buj�, kochanie. Spr�buj�. Ale wzi��em od nich pieni�dze.
Rzeczywi�cie, zap�acili mu do�� du�o, o wiele wi�cej ni� te trzy pokoje by�y 
warte nawet teraz, w roku wysokich cen i wysokich zarobk�w. Kraj wchodzi� 
w�a�nie w jedn� z tych bajecznych epok, o kt�rych potem opowiada�o si� jako o 
weso�ych latach czterdziestych lub z�otych latach sze��dziesi�tych - sympatyczny 
okres narodowej euforii. To by� wspania�y, podniecaj�cy czas... dop�ki trwa�.
- Dobrze - z rezygnacj� doda� Oliver. - Zrobi�, co w mojej mocy.
Przez nast�pnych kilka dni zdawa� sobie jednak spraw�, �e wcale nie robi 
wszystk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin