Maclean Przełęcz Złamanego Serca.txt

(272 KB) Pobierz
Alistair MacLean

Prze��cz Z�amanego Serca

Osoby: John Deakin - rewolwerowiec, Pu�kownik Claremont - oficer kawalerii, 
Pu�kownik Fairchild - komendant Fortu Humboldta, Gubernator Fairchild - 
gubernator stanu Nevada, Marika Fairchild - bratanica gubernatora i c�rka 
pu�kownika, Major O'Brien - adiutant gubernatora, Nathan Pearce - szeryf, Sepp 
Calhoun - os�awiony bandyta, Bia�a R�ka - w�dz Pajut�w, Garrity - hazardzista, 
Wielebny Theodore Peabody - przysz�y kapelan Virginia City, Doktor Molneux - 
lekarz wojskowy, Chris Banlon - maszynista, Carlos - kucharz, Henry - kelner, 
Bellew - sier�ant, Devlin - hamulcowy, Rafferty - �o�nierz, Ferguson, Carter, 
Simpson - telegrafi�ci wojskowi, Benson, Carmody, Harris - bandyci mniejszego 
kalibru, Kapitan Oakland, porucznik Newell - wyst�puj� biernie, cho� nie bez 
znaczenia dla akcji. Osadzenie akcji niniejszej ksi��ki w roku 1873 podyktowa�y 
nast�puj�ce wydarzenia: Gor�czka z�ota w Kalifornii - 1855_#75 Odkrycie pok�ad�w 
z�ota w Comstock - 1859 Bunty Indian w Nevadzie - 1860-80 Proklamowanie stanu 
Nevada - 1864 Zako�czenie budowy kolei Union Pacyfic - 1869 Odkrycie wielkiej 
�y�y z�ota w kopalni Bonanza - 1873 Epidemia cholery w G�rach Skalistych - 1873 
Skonstruowanie pierwszego karabinu powtarzalnego typu "Winchester" - 1873 
Za�o�enie Uniwersytetu Stanu Nevada (w Elko) - 1873 Katastrofalny po�ar w Lake's 
Crossing (od 1879 roku zwanym Reno) - 1873 Notabene: Wys�anie wojska do 
zwalczania epidemii cholery jest tylko z pozoru dziwne - w Nevadzie s�u�b� 
zdrowia zorganizowano dopiero w roku 1893. Rozdzia� 1 Bar hotelu w Reese City, 
g�rnolotnie nazwanego "Imperial", zion�� atmosfer� pora�ki i rozk�adu, 
bezbrze�n� t�sknot� za �wietno�ci� dni minionych, dni, kt�re odesz�y na zawsze. 
Z pop�kanych i brudnych �cian, tu i �wdzie otynkowanych, spogl�da�y wyblak�e 
podobizny osobnik�w z sumiastymi w�sami, nieodparcie kojarz�ce si� z szajk� 
bandyt�w. Brak napisu "Poszukiwany" pod wizerunkami zakrawa� na ironi�. Ob�upane 
deski, kt�re udawa�y pod�og�, by�y niemi�osiernie wypaczone, ich barwa za� 
pozwala�a przypuszcza�, �e �ciany odmalowano wzgl�dnie niedawno. Liczne 
spluwaczki, w kt�re nikt jako� nie trafia�, dawa�y si� zauwa�y� go�ym okiem, 
czego nie mo�na powiedzie� o cho�by najmniejszym nie za�mieconym kawa�ku pod�ogi 
- pod nogami wala�y si� setki niedopa�k�w, a wypalone �lady na deskach 
�wiadczy�y niezbicie, �e palacze nie zawracali sobie g�owy gaszeniem cygar. 
Klosze lamp naftowych, podobnie jak sufit, by�y czarne od sadzy, a wisz�ce nad 
szynkwasem d�ugie lustro upstrzone przez muchy. Strudzonemu podr�nikowi 
szukaj�cemu schronienia bar oferowa� jedynie ca�kowity brak higieny, nastr�j 
kra�cowej dekadencji i obezw�adniaj�ce poczucie przygn�bienia i rozpaczy. Nie 
inaczej prezentowa�a si� klientela lokalu, doskonale pasuj�ca do og�lnej 
atmosfery. Przewa�ali nieprzyzwoicie wiekowi, apatyczni bywalcy, obdarci i nie 
ogoleni. Wszyscy jak jeden m�� kontemplowali nie- weso�� i beznaddziejn� 
przysz�o�� przez dno szklanek z whisky. Samotny barman - kr�tkowzroczny jegomo�� 
w si�gaj�cym po pachy fartuchu, kt�ry, przewiduj�c k�opoty z pralni�, przezornie 
ufarbowa� na czarno w zamierzch�ej przesz�o�ci - wyra�nie podziela� pod�y 
nastr�j. Trzyma� w r�ku pami�taj�c� lepsze czasy �cierk�, na kt�rej od biedy 
mo�na by si� doszuka� �lad�w bieli, i z ponur� min� usi�owa� doprowadzi� do 
po�ysku straszliwie pop�kan� i wyszczerbion� szklank�. Porwa� si� z motyk� na 
s�o�ce. Jego �lamazarne ruchy przywodzi�y na my�l wskrzeszonego nieboszczyka, 
kt�ry zapad� na artretyzm. Hotel "Imperial" i wsp�czesne mu hulaszcze, go�cinne 
i przytulne zajazdy wiktoria�skiej Anglii, znane z kart powie�ci Dickensa, 
dzieli�a nieprzebyta przepa��. W ca�ym barze istnia�a tylko jedna oaza �ycia 
towarzyskiego. Wok� sto�u przy samych drzwiach rozsiad�o si� sze�� os�b. Trzy z 
nich zajmowa�y biegn�c� wzd�u� �ciany �aw� z wysokim oparciem. Siedz�cy po 
�rodku m�czyzna niew�tpliwie gra� pierwsze skrzypce przy stole. Wysoki i 
szczup�y, nosi� mundur pu�kownika kawalerii Stan�w Zjednoczonych. Ogorza�a twarz 
i "kurze �apki" pod oczami zdradza�y cz�owieka, kt�ry du�o przebywa na s�o�cu. 
Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat, orli nos, inteligentn� twarz i bujne, zaczesane 
do ty�u w�osy, a ponadto - rzecz na owe czasy niezwyk�a - by� g�adko ogolony. 
W�a�nie patrzy� z niech�ci� na m�czyzn� stoj�cego po drugiej stronie sto�u. 
Cz�owiek ten, olbrzymi ponurak ubrany od st�p do g��w na czarno, nosi� czarny, 
cienki jak kreska w�sik, a na piersi mia� b�yszcz�c� odznak� szeryfa. - Ale� 
pu�kowniku Claremont! - protestowa�. - W tych okoliczno�ciach... - Przepisy s� 
przepisami - przerwa� mu Claremont uprzejmie, acz ostrym i ci�tym tonem, kt�ry 
znakomicie pasowa� do jego powierzchowno�ci. - Sprawy wojskowe le�� w gestii 
wojska, a w gestii cywil�w - cywilne. �a�uj�, szeryfie... - Pearce. Nathan 
Pearce. - A tak, oczywi�cie. Przepraszam, powinienem wiedzie�, jak pan si� 
nazywa. - Claremont potrz�sn�� g�ow� ze skruch�, lecz w jego g�osie nie by�o 
�ladu skruchy, kiedy m�wi� dalej: - Nasz poci�g wiezie wojsko. Cywile nie mog� 
nim podr�owa�... chyba �e maj� specjalne zezwolenie z Waszyngtonu. - Czy� nie 
pracujemy wszyscy dla rz�du federalnego? - zapyta� Pearce �agodnie. - W �wietle 
przepis�w wojskowych, nie. - Rozumiem - b�kn�� szeryf, cho� najwyra�niej nic nie 
rozumia�. Powoli, z namys�em, zlustrowa� pozosta�� pi�tk� przy stole, w tym 
jedn� kobiet�. Nikt z nich nie nosi� munduru. Zatrzyma� wzrok na ma�ym, chudym 
cz�owieczku w surducie i koloratce, kt�rego wysokie czo�o �ciga�o szybko 
ust�puj�ce pola w�osy. Duchowny, o wiecznie wyl�knionej twarzy, wierci� si� 
teraz niespokojnie pod badawczym spojrzeniem szeryfa, a jego wydatne jab�ko 
Adama porusza�o si� w g�r� i w d�, jak gdyby bez przerwy prze�yka� �lin�. - 
Wielebny Theodore Peabody ma zar�wno specjalne zezwolenie, jak i kwalifikacje - 
wyja�ni� sucho Claremont. By�o jasne, �e szacunek pu�kownika dla pastora ma 
swoje granice. - Jego krewny jest osobistym sekretarzem prezydenta. Wielebny 
Peabody b�dzie kapelanem w Virginia City. - Kim?! - Pearce z niedowierzaniem 
przeni�s� wzrok z pastora na Claremonta. - Chyba zwariowa�! D�u�ej by si� 
uchowa� w�r�d Pajut�w. Peabody zwil�y� j�zykiem wargi, a jego grdyka zn�w 
zacz�a podskakiwa�. - Ale... ale podobno Pajuci natychmiast zabijaj� ka�dego 
bia�ego, kt�ry im wpadnie w r�ce - wyj�ka�. - Nie tak natychmiast. Zwykle robi� 
to powolutku - pocieszy� go szeryf i spojrza� na zwalistego, p�katego m�czyzn�, 
kt�ry siedzia� obok pastora. Nosi� on garnitur w krzykliw� krat�, mia� wydatne, 
odpowiadaj�ce jego budowie szcz�ki i u�miecha� si� wylewnie. - Doktor Edward 
Molyneux, szeryfie, do us�ug - przedstawi� si� tubalnym g�osem. - Domy�lam si�, 
�e pan te� jedzie do Virginia City. Czeka tam pana sporo roboty... g��wnie 
wystawianie akt�w zgonu. Szkoda tylko, �e rzadko kiedy powodem zej�cia b�d� 
przyczyny naturalne. - Nie dla mnie te jaskinie grzechu - odpar� Molyneux 
pogodnie. - Ma pan przed sob� nowo mianowanego lekarza Fortu Humboldta. Tyle �e 
nie znale�li jeszcze dla mnie munduru. Pearce skin�� g�ow�, odm�wi� sobie paru 
nasuwaj�cych si� komentarzy i znowu przesun�� wzrok. - Oszcz�dz� panu zachodu z 
przes�uchiwaniem wszystkich po kolei - odezwa� si� Claremont z lekka 
poirytowanym g�osem. - Ale nie dlatego, �e ma pan prawo wiedzie�. Ot, tak ze 
zwyk�ej uprzejmo�ci. - Nie spos�b oceni�, czy ta nagana by�a zamierzona i czy 
odnios�a skutek. Pu�kownik wskaza� na swego s�siada po prawej r�ce - m�czyzn� o 
patriarchalnym wygl�dzie i faluj�cych siwych w�osach. Nosi� on w�sy i brod�. 
M�g�by ni st�d, ni zow�d wej�� do gmachu senatu Stan�w Zjednoczonych i zaj�� 
miejsce na sali obrad, a nikt by nawet nie mrugn��. Gdyby nie broda, by�by 
uderzaj�co podobny do Marka Twaina. - Zna pan zapewne gubernatora Nevady, pana 
Fairchilda - rzek� Claremont. Pearce sk�oni� g�ow� i z niejakim zainteresowaniem 
spojrza� na m�od�, dwudziestokilkuletni� kobiet�, siedz�c� po lewej r�ce 
pu�kownika. Mia�a blad� cer� i niezwykle czarne, zamglone oczy. Jej mocno 
�ci�gni�te w�osy, prawie niewidoczne spod pil�niowego kapelusza o szerokim 
rondzie, by�y r�wnie� czarne. Siedzia�a skulona, owini�ta szczelnie w szary 
p�aszcz o tym samym odcieniu co kapelusz - w�a�ciciel hotelu "Imperial" uwa�a�, 
�e jego dochody nie pozwalaj� na tak� rozrzutno��, jak zakup drewna na opa�. - 
Panna Marika Fairchild, bratanica gubernatora. - Ach tak? - Pearce oderwa� wzrok 
od dziewczyny i spojrza� na pu�kownika. - Pewnie nowy kwatermistrz? - zadrwi�. - 
Panna Fairchild jedzie do ojca, komendanta Fortu Humboldta - wyja�ni� Claremont 
zwi�le. - Starsi rang� oficerowie maj� ten przywilej. - Skin�� r�k� w lewo. - A 
to adiutant gubernatora i oficer ��cznikowy, major Bernard O'Brien. Major... 
Przerwa� wp� zdania i popatrzy� z zaciekawieniem na Pearce'a, kt�ry przygl�da� 
si� O'Brienowi - t�giemu m�czy�nie o pulchnej, opalonej i weso�ej twarzy. 
O'Brien r�wnie� przygl�da� si� Pearce'owi z rosn�cym zainteresowaniem. Wreszcie, 
poznaj�c go, zerwa� si� na r�wne nogi. U�miechni�ci od ucha do ucha, obaj 
skoczyli ku sobie z wyci�gni�tymi r�kami. �ciskali si� i klepali po plecach jak 
bracia, kt�rzy odnale�li si� po latach roz��ki. Stali bywalcy hotelu "Imperial" 
obserwowali ich ze zdumieniem - nawet najstarszy z nich nie pami�ta�, by szeryf 
Nathan Pearce kiedykolwiek okaza� cho�by cie� wzruszenia... - Sier�ant Pearce! - 
wykrzykn�� O'Brien rozpromieniony. - Jak mog�em nie skojarzy� od razu?! Nathan 
Pearce we w�asnej osobie! W �yciu bym ci� nie pozna�. Cz�owieku, pod Chattanooga 
mia�e� brod�... - Prawie tak d�ug� jak ty, poruczniku. - Majorze - poprawi� go 
O'Brien z udan� powag� i doda� ze smutkiem: - Awans nierychliwy, ale 
sprawiedliwy. A niech mnie... Nathan Pearce! Najlepszy zwiadowca w ca�ej armii, 
najwi�kszy pogromca I...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin