Maclean Komandosi z Nawarony.txt

(427 KB) Pobierz
Alistair MacLean

Komandosi z Nawarony

Prolog I Czwartek, godz. #/00#00_#/6#00 Vincent Ryan, komandor Kr�lewskiej 
Marynarki Wojennej, dow�dca niszczyciela najnowszej klasy "S", Hms "Sirdar", 
wygodnie opar� �okcie na zr�bnicy mostku, podni�s� do oczu lornetk� nocn� i w 
zamy�leniu rozejrza� si� po spokojnych, osrebrzonych �wiat�em ksi�yca wodach 
Morza Egejskiego. Najpierw popatrzy� wprost na p�noc, ponad prostymi, r�wno 
wyrze�bionymi w wodzie, bia�awo fosforyzuj�cymi odkosami fali, pozostawionej 
przez cienk� jak n� nasad� dziobu jego niszczyciela: najwy�ej cztery mile 
dalej, w oprawie z granatowego nieba i b�yszcz�cych jak diamenty gwiazd, 
stercza�a z morza ponura bry�a otoczonej ciemnymi ska�ami wyspy, wyspy Cheros, 
od miesi�cy stanowi�cej odleg��, obl�on� plac�wk� dw�ch tysi�cy angielskich 
�o�nierzy oczekuj�cych, �e zgin� tej nocy, lecz kt�rym ocalono �ycie. Ryan 
przesun�� lornetk� o sto osiemdziesi�t stopni i z zadowoleniem skin�� g�ow�. 
W�a�Nie to pragn�� zobaczy�. Na po�udniu, za ruf�, pozosta�e cztery niszczyciele 
p�yn�y w tak idealnie prostej linii, �e kad�ub okr�tu na przedzie, kt�ry w 
dziobie zdawa� si� trzyma� po�yskliw� ko��, ca�kowicie zas�ania� kad�uby trzech 
p�yn�cych za nim. Ryan skierowa� lornetk� na wsch�d. Zastanawiaj�ce, pomy�la� 
bez zwi�zku, jak ma�e wra�enie robi, a nawet rozczarowuje to, co pozostaje po 
katastrofie spowodowanej przez przyrod� lub cz�owieka. Gdyby nie przy�miona 
czerwona po�wiata oraz k��by dymu wznosz�ce si� z g�rnych partii ska�y i 
przydaj�ce scenerii nieuchwytnej dantejskiej aury pierwotnej grozy i czyhaj�cego 
nieszcz�cia, odleg�e urwisko skalne nad zatok� wygl�da�oby jak za czas�w 
Homera. Wielki skalny wyst�p, kt�ry z tej odleg�o�ci sprawia� wra�enie 
g�adkiego, r�wnego i poniek�d tak naturalnego, jakby w ci�gu setek milion�w lat 
wyrze�bi�y go wiatr i pogoda, mogli te� r�wnie dobrze wyci�� w skale 
pi��dziesi�t wiek�w temu kamieniarze staro�ytnej Grecji, szukaj�cy marmuru na 
budow� swoich jo�skich �wi�ty�. Tym, co nie mie�ci�o si� w g�owie, co si� niemal 
k��ci�o ze zdrowym rozs�dkiem, by� jednak�e fakt, �e jeszcze przed dziesi�cioma 
minutami owego wyst�pu wcale tam nie by�o, by�y za to dziesi�tki tysi�cy ton 
ska�y, kryj�cej najbardziej niedost�pn� twierdz� niemieck� na Morzu Egejskim, a 
przede wszystkim dwa wielkie dzia�a Nawarony, pogrzebane ju� na zawsze sto 
metr�w ni�ej, w morzu. Wolno potrz�saj�c g�ow� komandor Ryan opu�ci� lornetk� i 
przeni�s� wzrok na ludzi, kt�rzy w ci�gu pi�ciu minut dokonali wi�cej, ni� w 
ci�gu pi�ciu milion�w lat by�a zdolna dokona� przyroda. Kapitan Mallory i kapral 
Miller... Wiedzia� o nich tylko tyle, tyle oraz to, �e owo zadanie powierzy� im 
jego stary znajomy, komandor marynarki nazwiskiem Jensen, kt�ry, jak dowiedzia� 
si� zaledwie dwadzie�cia cztery godziny temu - i to ku swojemu kompletnemu 
zaskoczeniu, by� szefem wywiadu aliant�w na Morzu �r�dziemnym. Wiedzia� o nich 
tylko tyle, a mo�e jeszcze mniej. By� mo�e wcale nie nazywali si� Malolory i 
MIller. By� mo�e wcale nie byli kapitanem i kapralem. Takiego kapitana i kaprala 
jeszcze nie widzia�. Na dobr� spraw� jeszcze nigdy nie widzia� takich �o�nierzy. 
Obleczeni w nasi�kni�te s�on� wod�, zakrwawione niemieckie mundury, brudni, nie 
ogoleni, milcz�cy, czujni i nieprzyst�pni nale�eli do kategorii ludzi, z jakimi 
jeszcze nie mia� do czynienia, a przygl�daj�c si� przygas�ym, zaczerwienionym i 
zapad�ym oczom, wychudzonym, pobru�d�onym, pokrytym siwaw� szczecin� twarzom 
tych dwu ju� niem�odych m�czyzn mia� jedynie pewno��, �e tak kompletnie 
wyczerpanych ludzi widzi po raz pierwszy. - No, to sprawa chyba za�atwiona - 
powiedzia�. - Oddzia�y na Cheros czekaj� na transport, nasza flotylla p�ynie na 
p�noc, �eby je zabra�, a dzia�a Nawarony nie mog� jej ju� nic zrobi�. 
Zadowolony pan, kapitanie Mallory? - To w�a�nie by�o naszym celem - przyzna� 
Mallory. Ryan zn�w podni�s� lornetk� do oczu. Tym razem skoncentrowa� wzrok na 
znajduj�cej si� ju� ledwie w zasi�gu jej soczewek gumowej ��dce, kt�ra zbli�a�a 
si� do skalistego wybrze�a po zachodniej stronie zatoki Nawarony. Dwie siedz�ce 
w niej postacie by�y ju� co najwy�ej s�abo widoczne. Ryan opu�ci� lornetk� i 
rzek� w zamy�leniu: - Pa�ski pot�ny przyjaciel i jego towarzyszka - nie lubi� 
marnowa� czasu. Pan... mi ich nie przedstawi�, kapitanie. - Ne mia�em okazji. To 
Maria i Andrea. Andrea jest greckim p�kownikiem, z dziewi�tnastej dywizji 
zmotoryzowanej. - Andrea by� greckim p�kownikiem - sprostowa� Miller. - moim 
zdaniem, w�a�nie przeszed� w stan spoczynku. - Te� tak my�l�, spieszyli si�, 
panie komandorze, bo oboje s� greckimi patriotami, oboje mieszkaj� na wyspie i 
oboje maj� wiele do zrobienia na Nawaronie. A poza tym, o ile mi wiadomo, maj� 
do za�atwienia piln� i �ci�le osobist� spraw�. - Rozumiem - rzek� Ryan i nie 
wypytuj�c si� d�u�ej spojrza� jeszcze raz na dymi�ce ruiny twierdzy. - No, to 
chyba po sprawie. Sko�czyli�cie na dzisiaj, panowie? - Tak s�dz� - odpar� ze 
s�abym u�miechem Mallory. - W takim razie proponuj� troch� snu. - Co za cudowne 
s�owo. - Miller ze znu�eniem odepchn�� si� od �cianki kapita�skiego mostku i 
stan�� chwiejnie, zm�czon� r�k� si�gaj�c do zaczerwienionych, bol�cych oczu. - 
Obud�cie mnie w Aleksandrii. - W Aleksandrii? - Ryan spojrza� na niego z 
rozbawieniem. - Dop�yniemy tam za trzydzie�ci godzin. - To w�a�nie mia�em na 
my�li - odpar� Miller. Miller nie przespa� trzydziestu godzin. W rzeczywisto�ci 
spa� raptem nieco ponad trzydzie�ci minut, po kt�rych obudzi� si�, powoli 
u�wiadamiaj�c sobie, �e co� go razi w oczy. Poj�czawszy i ponarzekawszy przez 
jaki� czas niesporo, zdo�a� odemkn�� jedno oko i zobaczy�, �e to �wieci jaskrawa 
�ar�wka wpuszczona w szalunek sufitu kabiny, kt�r� przydzielono jemu i 
Mallory.emu. Wspar� si� na chybocz�cym �okciu, zdo�a� doprowadzi� do stanu 
u�ywalno�ci drugie oko i bez entuzjazmu przyjrza� si� dw�m wsp�pasa�erom - 
siedz�cy przy stole Mallory bez w�tpienia przepisywa� w�a�nie jak�� wiadomo��, a 
komandor Ryan sta� w otwartych drzwiach. - To oburzaj�ce! - sarkn�� gorzko 
Miller. - Przez ca�� noc nie zmru�y�em oka. - Spali�cie trzydzie�ci pi�� minut, 
kapralu - odrzek� Ryan. - Przykro mi. Ale Kair powiedzia�, �e ta depesza do 
kapitana Mallory.ego jest nadzwyczaj pilna. - Nadzwyczaj pilna? - spyta� 
podejrzliwie Miller i po chwili si� rozpromieni�. - Pewnie chodzi o awanse, 
medale, urlopy i tym podobne. - Spojrza� z nadziej� na Mallory.ego, kt�ry 
w�a�nie sko�czy� rozszyfrowywa� depesz� i wyprostowa� si�. - Tak? - No, nie. 
W�a�ciwie to zaczyna si� dosy� obiecuj�co, od najserdeczniejszych gratulacji i 
czego tam jeszcze, ale ci�g dalszy nie jest ju� taki przyjemny. Mallory 
powt�rnie odczyta� depesz�, kt�ra brzmia�a: "Sygna� przyj�ty najserdeczniejsze 
gratulacje wspania�y wyczyn. Dlaczego pozwolili�cie odp�yn�� Andrei durnie? 
Natychmiast nawi�za� z nim kontakt. Ewakuacja przed �witem po odwracaj�cym uwag� 
nalocie bombowym z pasa na po�udniowy wsch�d od Mandrakos. Przes�a� Kn z 
Sirdara. Pilne 3 powtarzam pilne 3. POwodzenia. Jensen. Miller wzi�� depesz� z 
wyci�gni�tej r�ki Mallory.ego, przysun�� j� i odsun�� od zm�czonych oczu, by 
wyra�nie zobaczy� tekst, w przera�liwej ciszy odczyta� wiadomo��, odda� j� 
Mallory.emu i jak d�ugi wyci�gn�� si� na koi. - O m�j Bo�e! - j�kn�� i zapad� w 
stan przypominaj�cy wstrz�s nerwowy. - Trafi�e� w sedno - zgodzi� si� z nim 
Mallory. Ze znu�eniem pokr�ci� g�ow� i zwr�ci� si� do Ryana. - Przykro mi, panie 
komandorze, ale zmuszeni jeste�my pana prosi� o trzy rzeczy. Gumow� ��d�, 
przeno�ny nadajnik i natychmiastowy powr�t do Nawarony. Zechce pan z �aski 
swojej za�atwi�, �eby nadajnik ten nastawiono na ustalon� cz�stotliwo��, a 
pa�scy telegrafi�ci prowadzili sta�y nas�uch. Kiedy otrzyma pan sygna� Kn, niech 
go pan prze�le do Kairu. - Kn? - spyta� Ryan. - Mhmm. tylko to. - I to wszystko? 
- Przyda�aby si� flaszeczka brandy - powiedzia� Miller. - Co�, cokolwiek, co 
pomog�oby nam przetrwa� trudy d�ugiej nocy, jaka nas czeka. Ryan uni�s� brew. - 
Z pewno�ci� pi�ciogwiazdkowej, tak, kapralu? - MIa�by pan serce ofiarowa� 
butelk� trzygwiazdkowej brandy cz�owiekowi, kt�ry idzie na �Mier�? - spyta� 
pos�pnie Miller. Los zrz�dzi�, �e ponure przewidywania Millera co do szybkiej 
�mierci nie znalaz�y potwierdzenia, przynajmniej tej nocy. Nawet przewidywane 
trudy d�ugiej nocy, jaka ich czeka�a, okaza�y si� tylko drobnymi fizycznymi 
niedogodno�ciami. Nim "Sirdar" zd��y� odwie�� ich z powrotem do Nawarony, 
podp�ywaj�c do jej skalistych brzeg�w tak blisko, jak na to pozwala� rozs�dek, 
niebo pociemnia�o od chmur, rozpada�o si�, a od po�udniowego zachodu nadci�gn�y 
spi�trzone fale, Mallory i Miller nie byli wi�c ani troch� zdziwieni, �e 
wios�uj�c w gumowej ��dce ku pobliskiemu brzegowi s� mocno zmoczeni i w 
op�akanym stanie. Jeszcze mniej dziwi� fakt, �e kiedy dotarli do usianej 
kamieniami pla�y, byli przemoczeni do suchej nitki, gdy� za�amana fala cisn�a 
ich ��deczk� na stromy wyst�p skalny, przewracaj�c gumowy stateczek, a ich 
samych str�caj�c do morza. Wypadek ten sam w sobie nie mia� jednak wielkiego 
znaczenia - ich peemy, radio i latarki spoczywa�y bowiem bezpiecznie w 
nieprzemakalnych workach, a te na szcz�cie uratowali wszystkie. W sumie, w 
ocenie Mallory.ego, l�dowanie to by�o niemal idealne w por�wnaniu z poprzednim, 
kiedy podp�ywali �odzi� do Nawarony, a ich grecki kaik roztrzaska� si� na 
kawa�ki o stercz�c� pionowo z wody, wyszczerbion� - i przypuszczalnie 
niedost�pn� dla wspinaczy, skaln� �cian� po�udniowego urwiska wyspy. �lizgaj�c 
si� i potykaj�c przy akompaniamencie odpowiednio siarczystych komentarzy, 
przedostali si� przez mokry, gruby �wir i pot�ne kamienie, a� w ko�cu drog� 
zast�pi�o im strome zbocze, wznosz�ce si� ku prawie kompletnym ciemno�ciom w 
g�rze. Mallory odpakowa� cieniutk� latark� i zacz�� starannie bada� powi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin