Makuszyński Awantura o Basię.txt

(291 KB) Pobierz
KORNEL MAKUSZY�SKI

AWANTURA O BASI�

1 Jeden poci�g przychodzi, a drugi odchodzi	3
2 S�owa wa�ne nale�y ry� na miedzi, a nie na papierze	12
3 Polowanie na pana z ulicy Chmielnej	22
4 Wielki pisarz i ma�a dziewczynka	31
5 �owy na grubego zwierza	41
6 Nowy s�d Salomona	51
7 Tak si� musia�o sko�czy�	61
8 Oj, Basiu, Basie�ko	72
9 U�miech krwawego Heroda	83
10 "Intryga i mi�o��"	92
11 G�os zza �wiata	101
12 Szukanie duszy	112
13 Narodziny cz�owieka	124
14 Znowu zaczyna si� wiosna	132
I
JEDEN POCI�G PRZYCHODZI,
A DRUGI ODCHODZI
Opowie�� t�, tak prawdziw� jak wiosna i tak pe�n� radosnych u�miech�w jak 
pogodny dzie�, musimy - z serdecznym �alem serca - rozpocz�� wspomnieniem 
zdarze� bolesnych i smutnych. Jak spoza ci�kich, czarnych, burzliwych chmur 
s�o�ce wreszcie jasn� smug� wytry�nie i oz�oci �lady kl�ski i zniszczenia, tak i 
w tej opowie�ci przewali� si� musz� chmury przez pierwsze stronice jak przez 
czyste obszary nieba. Jak w �yciu, jak w �yciu... Jedna szcz�liwa godzina rodzi 
nast�pn�, znaczon� �zami, a� smutek zel�eje i znowu jasn� godzin� przywo�a. Nie 
ceniliby�my rado�ci, gdyby by�a wiecznotrwa�a i snu�a si� nieprzerwanie. Gorycz 
b�lu i dotkliwo�� cierpienia tym s�odsz� nam czyni� rado��, co si� zjawi. Nie 
by�oby rado�ci bez smutku. Nikt by nie wiedzia�, �e to rado�� w�a�nie. Tym 
skwapliwiej witamy dzie�, �e przed nim snu�a si� mroczna, o�lep�a noc.
To co si� zdarzy�o przed rozpocz�ciem tej niezwyk�ej historii, by�o noc�, 
smutkiem i �mierteln� przygod�. Poniewa� serce nasze dr�y jeszcze na wspomnienie 
tego, co si� sta�o, opowiemy kr�tko o wszystkim. Wystarczy niewiele s��w, a 
ka�de, b�dzie mia�o kszta�t �zy.
Nigdy nie mo�na by�o odgadn��, kim by�a m�oda pani w �a�obnej sukni, wiod�ca za 
r�k� ma��, mo�e pi�cioletni� dziewczynk�. Wysiad�a z poci�gu na w�z�owej stacji 
kolejowej, po kt�rej w r�ne strony czo�ga�y si� poci�gi jak olbrzymie 
g�sienice. �wiadkowie opowiadali, �e �pieszy�a si� bardzo, pragn�c zd��y� do 
bufetu, gdzie chcia�a nakarmi� dziewczynk�; m�wili inni, �e w czasie podr�y 
by�a dziwnie milcz�ca, a w du�ych jej oczach zna� by�o niepok�j; wioz�a 
roze�miane dziecko i jak�� wielk� zgryzot�. Samotne kobiety w czerni nie w�druj� 
zazwyczaj ze szcz�ciem w sercu. Nikt nie umia� powiedzie� wiele wi�cej o tej 
smutnej pani, bo chocia� wsp�towarzysze podr�y odznaczaj� si� nadmiern� 
ciekawo�ci�, jej nie zadawano pyta�. Jej blada, pi�kna twarz i oczy zamglone, 
jakby w pustk� patrz�ce, onie�miela�y ludzi. Przys�uchiwano si� jej rozmowie z 
dzieckiem, kt�ra by�a w�a�ciwie nieustann� gadanin� dziewczynki przerywan� 
rzadko jej cichym s�owem: "Tak, Basie�ko!" albo: "Nie, moja male�ka!" Ostatnie 
jej powiedzenie, kt�re s�yszano, by�o zapowiedzi�, �e na najbli�szej stacji 
dziewczynka dostanie mleka. Zaraz potem zdarzy�o si� nieszcz�cie. W skis�ym, 
zadeszczonym mroku wieczornym pani ta z�y obra�a kierunek, by� te� mo�e, �e 
zamy�lona, nie zdawa�a sobie sprawy, �e wychodzi z poci�gu przez drzwi 
niew�a�ciwe. O, Bo�e mi�osierny! Jak grzmot po ziemi si� tocz�cy, jak zwierz 
straszliwy, dudni�cy straszliwo�ci� �elaznego zgie�ku, wypad� z mroku poci�g. 
Kobieta w czerni ostatnim, okropnym wysi�kiem zdo�a�a odrzuci� dziewczynk�...
Odm�wmy wszyscy cichutko modlitw� za bohatersk� matk�, co ostatnim ruchem 
wyrwa�a swoje dziecko �mierci jak tygrysowi.
- Pr�dko! O��wka i kawa�ka papieru! - zawo�a� duszonym g�osem lekarz, blady ze 
wzruszenia.
Marszcz�c czo�o, jak gdyby chcia� sobie dok�adnie przypomnie� zas�yszane s�owa, 
pisa� co� na kartce, kt�r� poda� urz�dnikowi.
- To zdo�a�a wyszepta� - rzek� g�ucho.
- Jaki� adres?
- Tak. Tam nale�y skierowa� dziecko. Biedna male�ka... Gdzie ona jest?
- W drugim pokoju.
- Co robi?
- Nie rozumie, co si� sta�o... Wci�� pyta o matk�.
- Chod�my tam do niej - rzek� bardzo cicho. Dziewczynka spojrza�a na 
wchodz�cych, jakby zdziwiona, �e w�r�d nich nie by�o matki. Siedzia�a na 
krze�le, odziana w niebieski p�aszczyk. Spod mi�kkiej czapeczki wymyka�y si� 
jasne, kr�tko przystrzy�one w�oski. Gdyby nie sukieneczka, mo�na by mniema� w 
pierwszej chwili, �e to jasnooki, puco�owaty ch�opczyk.
Trzech pan�w, jakby onie�mielonych, zatrzyma�o si� przy drzwiach, kt�re szybko 
za sob� zamkn�li, a lekarz zbli�y� si� do dziewczynki. Patrzy� na ni� d�ugo i 
d�ugo nie przemawia�, jak gdyby s�owa nie mog�y przecisn�� si� przez jego 
gard�o. Wreszcie po�o�y� r�k� na jej g��wce i lekko j� pog�adzi�.
- Jak ci na imi�, male�ka?
Dziewczynka spojrza�a na niego zal�k�ym spojrzeniem i nie odpowiedzia�a.
- Nie b�j si�, kochanie - m�wi� lekarz dr��cym, mi�kkim g�osem. - My wszyscy 
bardzo ci� kochamy... Bardzo, bardzo... Pewnie si� nazywasz Marysia?
- Nie Marysia... - odpowiedzia�a cichutko.
- Wi�c Jadzia?
- Jadzia te� nie...
- Mo�e Basia?
Dziewczynka u�miechn�a si�.
- Tak. Basia nazywa si� Basia.
- A jak dalej?
- Dalej nie wtem. Mamusia wie. Niech pan zawo�a mamusi�!
Lekarz przymkn�� oczy.
- Basie�ko kochana... - zacz�� m�wi� z trudem. - Twoja mamusia. . Och, jaki 
Basia ma �liczny p�aszczyk! A jakie w�oski...
- Jak ch�opczyk! - o�wiadczy�a z powag� dziewczynka. - Mamusia mi obci�a.
- Tak, tak...
Pochyli� si� nad ni� i otoczy� ramieniem.
- Pos�uchaj, Basie�ko... Twoja mamusia odesz�a...
- Ale zaraz przyjdzie?
- Nie, male�ka. Ju� nie przyjdzie...
- Czemu nie przyjdzie? Ja chc� spa�!
- Bo twoja mamusia posz�a daleko, bardzo daleko...
- Czemu daleko? Gdzie to jest daleko?
- Posz�a a� do nieba...
- Teraz przecie ciemno - m�wi�a dziewczynka patrz�c na niego podejrzliwie.
Lekarz stropi� si� i nieporadnie roz�o�y� r�ce. W ten spos�b mo�na by�o wie�� z 
dzieckiem rozmow� bez ko�ca. Tar� r�k� czo�o i w ten starodawny spos�b wygrzeba� 
w stroskanej g�owie my�l bardzo rozs�dn�.
- Zatelefonuj� po �on� - rzek� do trzech pan�w przys�uchuj�cych si� w milczeniu.
Nie. up�yn�o p� godziny, a pani doktorowa znalaz�a si� na miejscu smutnych 
wypadk�w. Obja�niona zwi�z�ym szeptem o nieszcz�ciu i niedoli dziecka, 
za�atwi�a spraw� ze wzruszaj�c� prostot�.
- P�jdziemy spa�, male�ka! - rzek�a do Basi g�osem sprytnie udaj�cym g�os bardzo 
weso�y.
Dziewczynka da�a zna� u�miechem, �e nie mog�c doj�� do �adu z j�kaj�cym si� 
m�czyzn�, ch�tnie i bez protest�w gotowa jest do gor�cej przyja�ni z t� pani�, 
odzian� podobnie jak jej matka.
Serduszko wiedzia�o o tym, �e to kto� inny i kto� obcy, senne spojrzenie jednak 
nie umia�o ju� da� sobie rady z mglisto�ci� zarys�w. Pani doktorowa, kobieta 
za�ywna i energiczna, czerstwo�ci� zdrowia zaszczyt przynosz�ca lekarskiej 
sztuce m�a, wzi�a j� na r�ce i ze wzruszaj�c� tkliwo�ci� przytuliwszy do 
piersi wynios�a j� z kolejowego budynku.
- �pij, biedactwo - szepn�a patrz�c na dziecko. Z nies�ychanym zasobem mi�kkich 
s��w, por�wna�, przeno�ni i przyk�ad�w, z ca�ym arsena�em sposob�w, znanych 
jedynie kobiecemu sercu, zdo�a�a nazajutrz wyja�ni� dziewczynce, �e jej matka 
nigdy ju� nie powr�ci. Basia poj�a tylko tyle, �e j� okropnie skrzywdzono, o 
czym oznajmi�a d�ugim p�aczem. Pani doktorowa usi�owa�a sca�owa� �zy z jej 
ocz�t, co musia�o by� prac� uci��liw�, gdy� i w jej oczach zacz�y si� one 
gromadzi�, gwa�towne i niepowstrzymane. Dwie kobiety p�aka�y cichutko, 
przytulone do siebie tak, �e nie mo�na by powiedzie� dok�adnie, do kt�rej z nich 
kt�ra �za nale�y.
Innych jednak rzeczy te� nie mo�na by�o odgadn��. Naj�ci�lejsze poszukiwania do 
niczego nie doprowadzi�y; nie znaleziono �adnych dokument�w w torebce 
nieszcz�liwej kobiety, a w wagonie �adnych walizek ani zawini�tek. 
Najrozs�dniejsze wydawa�o si�, przypuszczenie, �e albo j� w drodze okradzione, 
albo biedna ta pani, g��boko jak�� trosk� przej�ta, pogubi�a to, co ze sob� 
wioz�a. Wiele s�uszno�ci mog�o tkwi� w przypuszczeniu, �e jecha�a tam, gdzie j� 
wszystko oczekiwa�o. Nie znaleziono ani �wistka papieru, tylko niewielk� ilo�� 
bezimiennych pieni�dzy i bilet kolejowy do Warszawy.
- Jakie� nieszcz�cie gna�o t� nieszcz�liw� - m�wi� lekarz. - Albo zapomnia�a o 
wszystkim, albo nie mog�a my�le� o niczym innym. Niech j� B�g przyjmie 
mi�osiernie, bo bardzo musia�a cierpie�. Ca�e szcz�cie, �e mia�a jeszcze tyle 
si�, aby wyszepta� kilka s��w.
Patrzy� na kartk�, na kt�rej zanotowa� kilka wyraz�w.
- Do�� znane nazwisko - m�wi� jakby do siebie. - Jak my�lisz? - zwr�ci� si� do 
�ony, na kt�rej kolanach siedzia�a dziewczynka. - Co teraz nale�y zrobi�?
Pani doktorowa spojrza�a na Basie zamy�lona. Zdawa�o si� jej, �e dziecko pojmuje 
roztropnie, i� o nim jest mowa, rzek�a wi�c szybko:
- Pom�wimy o tym p�niej..
Do�� niezdarn� by�a dyplomacja dobrej kobiety, wida� bowiem by�o, �e umy�lnie 
odwleka chwil� rozstania si� z dziewczynk�. Usi�owa�a wm�wi� we wszystkich, �e 
nale�y czeka� jakich� wie�ci od krewnych nieszcz�liwej pani w �a�obie, kt�rzy 
po przeczytaniu w gazetach wiadomo�ci o okropnym wypadku zg�osz� si� 
niew�tpliwie poj�wszy z opis�w, kim by�a ta matka podr�uj�ca z dzieckiem. Nikt 
si� jednak nie zg�asza�. Min�o dni kilka, a znik�d nie nadszed� ani list, ani 
depesza.
- Trzeba dziecko odes�a� pod tym adresem - rzek� lekarz. - Rzecz dziwna, �e ta 
osoba nie zg�osi�a si� sama. Przecie czyta chyba gazety.
- Je�li jest osob� rozs�dn�, to nie czyta - mrukn�a jego �ona.
- Wszystko jedno. Dziecka przetrzymywa� nie mo�emy.
- Czy tak bardzo ci przeszkadza? To rozkoszne dziecko?
- Bynajmniej! Wcale mi nie przeszkadza. C� za przypuszczenie! Ty by� je, 
oczywi�cie, zatrzyma�a na zawsze.
- Och! Z najwi�ksz� rado�ci�!
- Wiem o tym, bo od kilku dni wyprawiasz przedziwne sztuki. Nie, moja kochana... 
Ca�ym sercem do niego przylgn��em, ale czas najwi�kszy, aby je odes�a�. jutro 
napisz� list wedle adresu, aby Basi oczekiwano na dworcu w Warszawie, a pojutrze 
dziewczynka pojedzie.
- Jak to "pojedzie"? Sama?
- Do Warszawy niedaleko. Wsadzi si� j� do wagonu, odda pod opiek� podr�nych, a 
w Warszawie j� odbior�. Adres jest wyra�ny.
- Czy nie lepiej b�dzie wys�a� j...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin