Miłaszewska Zatrzymany Zegar.txt

(263 KB) Pobierz
Wanda Mi�aszewska

Zatrzymany zegar

I
Stara i pomarszczona kobieta wprowadzi�a mnie do wn�trza. By� to ten sam 
wielki, nieco ponury pok�j z surowym obiciem w ciemne kwiaty. Tak, pozna�am 
go od razu. Na po�upanym kominku, w miejscu gdzie sta�y zawsze wazoniki 
chi�skie, osiad�a gruba warstwa py�u. Sprz�ty powynoszono, lecz te, kt�re 
zosta�y - nieliczne - zdawa�y si� przychylnie spogl�da� w m� stron�, 
wspominaj�c dawn� za�y�o��.
Zw�aszcza kanapa. Ta �mieszna kanapa z wielkim oparciem, stoj�ca na 
pokracznie wykrzywionych nogach...
Ile� razy gramoli�am si� na ni�, wczepiaj�c dziecinne pi�stki w grubo 
kr�con� fr�dzl�, kt�r� by�a oszyta! Kawa�ek tej fr�dzli, dawniej 
szczeroz�otego koloru, dzi� barwy nieokre�lonej, zwiesza� si� jeszcze z 
jednego boku. Naddarte i przetarte w wielu miejscach obicie ukazywa�o 
strz�pki waty czy paku�, kt�rymi wypchany by� szanowny mebel...
Przy ca�ym zniszczeniu, przy ca�ej wyblak�o�ci swojej, jak�e niewiele 
zmieni�a si� kanapa ciotki Eufemii Klimontowskiej! Znaczne wg��bienie 
�rodkowej cz�ci zdawa�o si� zachowywa� jeszcze szeroki odcisk kszta�t�w 
korpulentnej damy. Tu w�a�nie, odk�d siebie i t� kanap� pami�tam, w tym 
miejscu siadywa�a niezmiennie ciotka Eufemia Klimontowska, �artobliwie 
przez Janusza "ciotk� rodu" zwana.
Jak�e odleg�ych czas�w si�gaj� te wspomnienia! By�am jeszcze zupe�nie 
malutka, gdy po raz pierwszy przest�pi�am pr�g tego pokoju. Wysoki, d�bowy 
pr�g wydawa� si� mym czteroletnim stopom trudn� do przebycia zapor�, 
zw�aszcza �e za nic w �wiecie nie odwa�y�abym si� wychyli� g�owy z fa�d�w 
matczynej sp�dnicy.
By�o to o zmierzchu, o wczesnym zimowym zmierzchu i w pokoju na okr�g�ym 
stole pali�a si� lampa z przymocowanym do aba�uru kawa�kiem w kilkoro 
z�o�onej gazety. Gdy�my tak brn�y przez t� ogromn� bawialni�, zastawion� 
sprz�tami, siedz�ca na kanapie oty�a dama spojrza�a, nie podnosz�c g�owy, 
znad okular�w. Dotychczas pami�tam kr�tki b�ysk oczu czarnych i �ywych, 
stanowi�cych niezwyk�y kontrast z opuch�� i pomarszczon� opraw� niemal 
bezrz�snych powiek.
Pani Eufemia Klimontowska robi�a na drutach czerwony w��czkowy szal, 
kt�rego wyko�czona po�owa sp�ywa�a po t�ustych kolanach a� do ziemi. Nie 
odk�adaj�c drut�w, powstrzymanych tylko w ich migotliwym b�yskaniu, stara 
dama patrzy�a czas jaki� uwa�nie, bez s�owa. Patrzy�a raczej na matk� ni� 
na mnie, a jej fa�dziste oblicze nie wyra�a�o �adnych specjalnych uczu�, 
z�ych czy dobrych: widnia�o ze� tylko oczekiwanie.
- Przyjecha�y�my... - rzek�a moja matka cichym g�osem i nagle z 
determinacj� odgarniaj�c fa�dy sukni dorzuci�a po�piesznie:
- To jest w�a�nie Krysia.
W cisz�, jaka nast�pi�a po tym o�wiadczeniu, wpad� nareszcie d�wi�k 
g�osu. G�osu tego r�wnie� nigdy nie zapomn�. Zdawa� si� wydobywa� spod 
ziemi, z g��boka, a jednocze�nie mia� w sobie jaki� ostry, zgrzytliwy ton, 
taki jaki wydaje stare �elastwo uderzone m�otkiem.
- No - powiedzia�a "ciotka rodu", odk�adaj�c na bok druty. - Mamy teraz, 
chwali� Boga, grudzie�, a tak - wyci�gn�a palec w moj� stron� - mo�na 
chodzi� w �rodku lata, je�eli w og�le dziewczynie wypada pokazywa� go�e 
nogi.
Nie zrozumia�am dobrze tre�ci s��w, ale na sam d�wi�k g�osu �zy nap�yn�y 
mi do oczu. By�abym z pewno�ci� wybuchn�a p�aczem, pogr��aj�c w rozpaczy 
biedn� mam�, gdyby nie nowy, niespodziewany incydent: oto t�usty mops, 
kt�rego nie zauwa�y�am dotychczas, uni�s� potworny sw�j �eb z poduszki i 
prostuj�c si� na kab��kowatych nogach, ukaza� w szerokim ziewni�ciu otch�a� 
czerwonej paszczy.
To wydarzenie tak ca�kowicie poch�on�o moj� uwag�, �e nawet nie 
dos�ysza�am l�kliwych obja�nie� matki. Dopiero gderliwy g�os starej damy 
przywo�a� mnie do rzeczywisto�ci.
- Je�eli ju� w takiej pozycji jeste�cie, �e dziewczyna nie ma nawet 
ca�ych porz�dnych po�czoch, to ja jej zrobi� na drutach i b�dzie je odt�d 
nosi�a. Cicho, Acan! - wypowiedzia�a jednym tchem ciotka, spogl�daj�c 
bardzo przyja�nie na psa, kt�ry sko�czywszy ziewa�, zawarcza� g�ucho, jak 
gdyby teraz dopiero zauwa�y� obcych przybysz�w.
- Doprawdy... cioteczko... tyle dobroci... - zaszele�ci� zn�w cichy 
g�os mej matki.
- Jestem ciotka. Tak mnie nazywaj. Ciotka Eufemia. Nie cierpi� tych 
wszystkich waszych spieszcze�! - mrukn�a dama, po czym poca�owa�a mam� w 
czo�o, a mnie w okolic� ciemienia. Jednocze�nie g�owa moja przygwo�d�ona 
r�k� "ciotki rodu" zgin�a ca�kowicie w fa�dach szerokiego kaftana, 
wype�nionego zaiste imponuj�c� obfito�ci� cia�a. Od tej pory zapach pi�ma, 
lawendy i trociczek, kt�rym przepojona by�a, nie wiem ju� teraz, suknia czy 
sk�ra oty�ej damy, stanowi dla mnie nieod��czn� ca�o�� z jej wspomnieniem, 
tak samo jak mops Acan i ruda kotka, imieniem Wa�pani, faworytka ca�ego 
domu.
W przeciwie�stwie do mopsa, kt�rego opr�cz fizycznej brzydoty cechowa� 
nader przykry charakter, Wa�pani odznacza�a si� pe�n� wdzi�ku 
pieszczotliwo�ci�. Nawet wtedy gdy wypad�o jej skarci� kt�rego� z 
m�odocianych figlarzy, zbyt natarczywie nastaj�cego na jej spokojne 
poobiednie far_niente, czyni�a to z gracj�. Wczepia�a w dzieci�ce ramiona 
ostre pazurki, ani na chwil� nie rozwieraj�c p�przymkni�tych powiek, 
kryj�cych szmaragdowy blask oczu. Pe�en zadowolenia pomruk, dobywaj�cy si� 
z jej gard�a, nie ustawa� przy tym ani na chwil�, zupe�nie jakby Wa�pani 
prawi�a s�odkim tonem kazanie: "A widzisz, kochanku, nie zaczepiaj mnie, 
gdy tu sobie wypoczywam w ciszy, bo to nie�adnie by� natr�tnym i 
naprzykrza� si� bli�niemu, cho�by nawet tym bli�nim by�... zwyk�y kot 
domowy..."
Sko�czywszy, z tym samym �agodnym mruczeniem chowa�a pazurki pomi�dzy 
mi�kkie poduszeczki �ap i zamyka�a zupe�nie oczy dla zaznaczenia, �e spraw� 
uwa�a za za�atwion�.
Ciotka Eufemia wola�a mopsa. Wychowa�a go od szczeni�cia, ucz�c pi� mleko 
"po palcu", gdy� pokraczne stworzenie wskutek jakiego� nieszcz�liwego 
wypadku ju� w niemowl�ctwie zosta�o pozbawione swej naturalnej opiekunki i 
�ywicielki.
Kiedy przyby�am do Klimontowic, mops liczy� blisko pi�tna�cie lat �ycia i 
srodze cierpia� na astm�. Ten w�a�nie szczeg�, by� mo�e, przyczynia� si� w 
znacznej mierze do ba�wochwalczego przywi�zania, jakim darzy�a ciotka swego 
ulubie�ca. Kaszl�c i sapi�c oboje patrzyli na siebie pe�nym wsp�czuj�cego 
zrozumienia wzrokiem.
W rzadkich chwilach rozserdecznienia lubi�a ciotka opowiada� o m�odych 
latach mopsa. Opowie�ci takie by�y specjalnym faworem, tote� ka�dy z 
domownik�w s�ucha� po stokro� tych samych historii, usi�uj�c nada� swej 
twarzy wyraz jak najg��bszego skupienia.
- Gdyby�cie widzieli, jaki on by� �liczny i milutki! Od chwili gdy 
nauczy� si� biega�, nie opu�ci� mnie nigdy nawet na kilka godzin. Sypia� w 
nogach ��ka i jad� tylko z mojego talerza... Sier�� mia� ciemniejsz�, 
mi�ksz� ni� teraz i pachnia� tak przyjemnie...
Tu ciotka zwykle wzdycha�a i dodawa�a po pauzie:
- Zapach m�odych szczeni�t to dla mnie perfuma... Chrapliwy, ostry jej 
g�os nabiera� cieplejszych ton�w, ilekro� zwraca�a si� bezpo�rednio do 
Acana. Pod szcz�liw� gwiazd� urodzi� si� ten pies, jedyne w ca�ym domu 
stworzenie, kt�re nie odczuwa�o zmiennych humor�w ciotki Eufemii, zale�nych 
od p�r roku, dni miesi�ca, a nawet specyficznych godzin dnia.
Ii
M�j Bo�e! Wi�c prawie ca�� godzin� sp�dzi�am w tym starym pokoju na 
wspomnieniach, nie zdaj�c sobie sprawy, �e czas mija!
Dopiero na d�wi�k obcego g�osu ockn�am si� z zadumy. Baba sta�a w 
obramowaniu t�giej, d�bowej futryny, podobna raczej do malowid�a starej 
szko�y niemieckiej ni� do �ywego cz�owieka - i patrzy�a na mnie 
przenikliwie.
- My�la�am sobie - rzek�a wreszcie - co to si� sta�o, �e pani z powrotem 
nie wida�? Powiada wreszcie m�j stary: zmierzch ciut-ciut, trzeba zajrze�, 
co si� tam �wi�ci!
Zacz�am przetrz�sa� woreczek i wr�czy�am kobiecie troch� pieni�dzy, 
m�wi�c z zak�opotaniem:
- Dzi�kuj� wam, moi kochani. Dzi�kuj� i przepraszam. A je�li tu jeszcze 
powr�c�, otworzycie mi, prawda? Widzicie, ja ten dom znam od dziecka. 
Pami�tam...
Dziwna jest ta potrzeba wywn�trzania si� przed bli�nim. Ot, co babie do 
tego, przysz�am, to przysz�am. Nikt mnie tu przecie� podejrzewa� nie 
b�dzie, �e przysz�am na przyk�ad kra�� paj�czyn� zasnuwaj�c� puste k�ty... 
Zachcia�o mi si� posiedzie� tutaj godzink�, wi�c posiedzia�am. I nagle 
mamrocz�c co�, j�kam si� jak pensjonarka przy tablicy - i to przed kim? 
Przed obc� kobiet�, kt�ra tu jest od niedawna i kt�rej niewiele zale�y na 
wiadomo�ci, jak dawno znam ten stary dw�r...
Widocznie moja baba rozumowa�a podobnie, gdy� nie przyjmuj�c datku 
odezwa�a si� znowu:
- A dobrze, dobrze. Niech paniu�cia przychodzi, ile jej si� spodoba! 
Zawsze kto� otworzy. Nie ja, to stary. A te papierki, to niech se pani 
schowa. Jak si� nasz ma�y na ksi��ce nauczy, jeszcze my pani pi�knie 
dzi�kowa� b�dziem.
Ma�y? Aha, to ten z du�� g�ow� wnuczek. Jak to mu? Teo�. Prawda, Teo�. 
Siedzi pod oknem na trzeciej �awce i stru�e blat sto�u, ilekro� my�li, �e 
tego nie widz�. Dobrze, moja kobieto. Zapami�tam sobie Teosia. Wyucz� go 
przez zim�. Na "majowe" b�dzie ju� czyta� z ksi��ki wobec calutkiej wsi. 
Dobrze.
Wr�ci�am potem do domu nie przez wie�, ale ��kami. Droga o po�ow� kr�tsza 
i dwa razy pi�kniejsza. Jak doskonale po dzi� dzie� pami�ta�am ka�dy zakr�t 
male�kiej rzeczki! Najpierw idzie si� traw� jasnozielon�, sp�owia�� od 
s�o�ca. Troch� ni�ej, ju� w dole, ro�nie jaki� nadwodny gatunek, o li�ciach 
d�ugich, wa�kich i chropawych. Szele�ci to pod nogami, �amie si� w sztywne 
zygzaki. Ro�nie w k�pach, mi�dzy kt�rymi prze�wituje woda. Trzeba st�pa� 
umiej�tnie, zagarniaj�c za ka�dym krokiem pokos tej trawy, niby �ywy, 
zielony pomost, by nie przemoczy� trzewik�w. A jeszcze dalej, w trawie, 
kt�ra si� znowu staje kr�tka, tylko mocniejsza w kolorze i g�stsza, 
widniej�, stosownie do pory roku: ��te kacze�ce lub modre oczka 
niezabudek, czasem te nie�mia�e kwiatuszki na r�owych �odygach, ca�e jak 
gdyby z mg�y i z rosy u...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin