Wanda Mi�aszewska O z�oty w�os Rozdzia� wst�pny. U�miech Fortuny Siedmnastego marca - Tadeusz dobrze zapami�ta� ow� dat� - nieobfita zwykle poczta poranna przynios�a a� dwie donios�ej wagi nowiny. Pierwsza - by�a to oczekiwana tak niecierpliwie i tak oddawna nominacja. Ma�y, urz�dowy karteluszek, pokryty piecz�ciami i opatrzony podpisem, wzywa� Tadeusza Halickiego, porucznika W.P. do stawienia si� w kancelarji szefa sztabu, celem... etc. etc. - Hip hip, hurra! - zawo�a�, wymachuj�c papierkiem. - Jestem wi�c nareszcie rotmistrzem! Pan B�g nierychliwy, ale sprawiedliwy. Marcinowo! Marcinowo! - Zara id�, zara, tylko mleko zestawi�, bo my wykipi! - odpar�a z s�siedniej kuchenki kobieta i natychmiast dorzuci�a zrz�dz�cym tonem. - C� to, pali si�, �e pan porucznik tak dzisiaj o �niadanie gwa�tuje? - Nie porucznik, a rotmistrz! S�yszy Marcinowa? Rotmistrz. I prosz� do mnie z szacunkiem. S�yszy Marcinowa? - Ady s�ysz�. Rotmistrz. Wielgie co. I za jeneralskom pensyjom jeszcze pan porucznik... te, chcia�am powiedzie� pan rotmistrz, ledwieby koniec z ko�cem zwi�za�. Takie caszy tera, na wojskowych nie�askawe. Lepiej si� op�aci na ten przyk�ad ulice zamiata�, ni� we wojsku oficerem... - Niechno Marcinowa przestanie na chwil� u�ala� si� nade mn�, a powie lepiej, czy listonosz czeka jeszcze za drzwiami. - A naco mia�by czeka�? Zastuka�, odda� poczt� i tyle. Pewnie ju� dawno zeszed� nad�. - To mo�e Marcinowa skoczy za nim, co? Za tak� nowin� nale�y mu si� przecie� z�ot�wka. - W�a�nie, zara skikn�, z czwartego pi�tra na podw�rze... - Mo�na zawo�a� przez okno - zauwa�y� Tadeusz. - Tylko �e Marcinowa zawsze trudno�ci wynajduje. To si� nazywa bierny op�r. No, niech�e Marcinowa krzyknie z kuchni, a g�o�no, �eby listonosz us�ysza�... - Us�yszy. Jak o z�ot�wk�, to us�yszy. Pewnie si� ani spodziewa� od pana porucznika... chcia�am powiedzie� - rotimistrza, zarobi� dzisiaj taki grosz - zamrucza�a, wychodz�c z pokoju. Tadeusz znowu przeczyta� kartk� i nagle przypomnia� sobie, �e by� jeszcze jaki� drugi list. Wzi�� go do r�ki i pocz�� ogl�da� z obu stron, otwieraj�c szeroko oczy ze zdumienia. Na niebieskiej, handlowej kopercie widnia� adres wysy�aj�cego: X., adwokat przysi�g�y, ulica i numer domu. - Co u licha! - szepn�� Tadeusz do siebie i przetar� oczy. To tak�e jaki� urz�dowy papierek, bo przecie� nie mam znajomych adwokat�w i nie przypominam sobie, abym z nimi uprawia� korespondencj�. Szybko rozdar� kopert�. Gdy Marcinowa powr�ci�a, o�wiadczaj�c, �e listonosza ju� ani dudu w kamienicy, rotmistrz Halicki siedzia� w fotelu nieruchomo, wpatrzony magnetycznie w jeden punkt na biurku. - Da� tera kaw�? - spyta�a baba, nieco zdumiona wygl�dem swego chlebodawcy. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszy�a ramionami, wreszcie podesz�a bli�ej i dotkn�a rotmistrzowskiego ramienia. - Co pan siedzi? Da� kaw� zara, czy si� pan wprz�dy ogoli? - Powiedzcie mi, moi kochani - rzek� dziwnie wolno i dobitnie Tadeusz. - Na imi� wam Marcinowa, prawda? - Ano, po m�u nieboszczyku niby odpar�a zdumiona. - I dzi� jest czwartek? - Ju�ci, czwartek. - Siedmnastego marca? - Musi siedmnastego, bo wczoraj by� szesnasty... - Czwartek? I ten mosi�ny lichtarz stoi tutaj na pewno na biurku? - W Imi� Ojca i Syna... Co pan dzisiaj wyrabia... - Stoi, czy nie stoi, powiedzcie! - krzykn�� Tadeusz. - Dlaczego nie ma sta�? A �e go wczoraj nie wyczy�ci�am, to w�a�nie panu chcia�am powiedzie�: kredy mi zbrak�o... - Chwa�a Bogu! - odetchn�� z ulg� �wie�o upieczony rotmistrz - bo je�eli mamy dzisiaj czwartek, siedmnastego marca i je�eli ten lichtarz stoi na biurku i wy, Marcinowa, przysi�gacie mi, �e stoi na pewno, to znaczy chyba, �e jestem przy zdrowych zmys�ach, co? - A niech B�g najlepszy uchowa, �eby te� pan porucznik... rotmistrz, chcia�am rzec... - Nie zwarjowa�em i nie �ni�! - powt�rzy� weso�o Tadeusz - ale mo�na by�o zwarjowa� z rado�ci! W jednym dniu takie zmiany! Rozumiecie to, Marcinowa?... - Tak, troszk� niebardzo... Tylko, chwali� Boga, cieszy co� pana... - Odziedziczy�em spadek. - Maj�tek niby? - otworzy�a szeroko oczy. - Pieni�dze! Rozumie Marcinowa? Pieni�dze i - co wa�niejsze dla mnie - mieszkanie! Hurra! Hurra! Hurra! Skoczy� przy tych s�owach na r�wne nogi, chwyci� oszo�omion� bab� wp� i zakr�ci� ni� kilka razy jak fryg�. A� si� zachwia�a. - Rozumiecie teraz? No, rozumiecie? Bo ja sam jeszcze wierzy� nie �miem... - Winszuj� wielmo�nemu panu - rzek�a cokolwiek zadyszanym g�osem. Niedowierzaj�co patrzy�a jeszcze na Tadeusza, na jego ruchy gwa�towne i twarz, pe�n� radosnego triumfu. On tymczasem chodzi� po pokoju wielkiemi krokami, przystawa� ko�o biurka, chwyta� list, odk�ada�, zn�w go bra� do r�ki i mrucza� co chwila: no, no, no! Wreszcie oprzytomnia� zupe�nie, roze�mia� si� na ca�e gard�o i klepn�� bab� przyjacielsko po ramieniu. - Mia�em ciotk�, rozumiecie, ciotk�. To si� czasami zdarza. Ale �eby taka ciotka, dziesi�ta woda po kisielu, umieraj�c, zapisa�a ca�y sw�j maj�tek dalekiemu krewnemu, ubogiemu oficerkowi - no, to si� chyba zdarza jeden raz na sto tysi�cy starych, zamo�nych ciotek! - A du�y to maj�tek, prosz� pana? - wtr�ci�a Marcinowa z ciekawo�ci�, pe�n� respektu. Tadeusz wzruszy� ramionami. - Czy ja wiem? Adwokat pisze og�lnikowo. Wymieni� tylko got�wk�, ale s� jakie� tam papiery warto�ciowe. No - i co najwa�niejsze - mieszkanie! Zosta�o po nieboszczce mieszkanie! - Pewnikiem si� pan przeprowadzi od lipca? - A naturalnie, przeprowadz� si�. Nawet wcze�niej, je�eli to b�dzie mo�liwe. I pianino kupi� nareszcie, je�eli go tam nie zastan�, bo mieszkanie z meblami. I o�eni� si�. Rozumie Marcinowa? O�eni� si�! - Co nie mam rozumie�? Na tem, to si� ka�dy rozumie, jak mu wiek przyjdzie. A ze mn� co b�dzie? Chyba mnie pan zostawi u siebie? Za tyle uczciwej pracy... Blisko dwa lata u pana pos�uguj�... To mi� pan przecie nie odprawi z kwitkiem, jak mu si� poszcz�ci�o. Ju� ja wiem, �e pan ma serce z�ote... - A wy srebrn� wymow�, bo na milczenie to was rzadko kiedy sta�. Ruszajcie no, Marcinowa, do kuchni. Przez dwa lata jednej fili�anki porz�dnej kawy nie wypi�em, z waszej �aski. Jak zostaniecie u mnie, to si� tego musicie nauczy�, �eby kawa by�a gor�ca, a mleko bez ko�uszka, bo niecierpi�... - Ju� pan wydziwia. A chto winien? Jak mleko stoi godzin� na ogniu, to ja nic nie poradz�. I niech pan da pieni�dze na miasto, bo zara po �niadaniu wychodz�. - Pieni�dze? Znowu pieni�dze? Wczoraj przecie� da�em wam ca�e pi�� z�otych - mrukn��, szukaj�c po kieszeniach. - W�a�nie, pi��. Papierosy pewnie dla siebie kupowa�am, dwie paczki. A rachunek za elektryczno�� czwarty dzie� czeka. Jak si� nie zap�aci, to zamkn�. A jeszcze w tym tygodniu pranie trzeba odebra�... To wszystko mo�e zap�ac� z tej kapaniny, co mi pan daje? A niech znowu przyd� z do�u od szewca... - Ju�, dobrze. Macie tu, Marcinowa, pi��dziesi�t z�otych. R�bcie, co chcecie, a ja wi�cej do ko�ca miesi�ca nie dam - bo nie mam. I nagle klasn�� w r�ce, jak dziecko: - Ale to ju� ostatnie k�opoty! B�d� mia� pieni�dze! B�d� mia� mieszkanie! No - doczekam ja si� wreszcie tej kawy? Czy�cie si�, Marcinowa, zamienili w s�up soli? A woda gor�ca gdzie? - Wi�c jak ma by�? - odpar�a baba ura�ona - ogoli si� pan, czy nasamprz�d �niadanie poda�? Rozdzia� I.� Spotkanie By� to pierwszy jasny i ciep�y, i�cie wiosenny dzie�. Od rogatek miejskich wdar�y si� rze�kie podmuchy i hasa�y niefrasobliwie po ulicach, pe�nych jeszcze st�a�ego b�ota, co ongi by�o �niegiem, a teraz le�a�o sobie, zbite w kupy str�owsk� �opat� i powolutku taja�o w s�o�cu. Przechodnie obrzucali si� wzajemnie u�miechni�tem spojrzeniem, w kt�rem mo�na by�o wyczyta� dobrotliw� uwag�: - A co? �adny mamy dzie�, bracie! Czujesz, jak wiosna pachnie? M�ode kobiety porozpina�y futrzane ko�nierze palt, ukazuj�c matow� bia�o�� szyi. Jaka� od�wi�tna rado�� bi�a ze wszystkich oczu, nawet w g�osie ulicznych przekupni�w mo�na by�o pochwyci� rzewniejsz� nut�, a dzwonki tramwajowe d�wi�cza�y prawie srebrzy�cie. Tadeusz sko�czy� rozmow� z adwokatem oko�o po�udnia i wyszed� na ulic�. Spojrzawszy na pogodne niebo i jasno-z�ote blaski s�oneczne, ta�cz�ce po murach wysokich kamienic - zamiast do domu, skierowa� si� ku Alejom. Czu� nieprzepart� ochot� �piewa� na ca�y g�os, lub gwizda� weso�e, �o�nierskie piosenki. W jakiej� chwili dostrzeg� rozbawion� min� przechodnia, kt�ry mu si� ciekawie przygl�da�. W�wczas pomy�la�, �e g�upio musi wygl�da� rotmistrz wojsk polskich, �miej�cy si� sam do siebie na ulicy... Nie m�g� jednak pow�ci�gn�� radosnych b�ysk�w oczu, kt�re strzela�y spojrzeniem tak bu�czucznem, �e kilka m�odych panienek opu�ci�o wzrok ku ziemi, jedna za� odp�aci�a mu zalotnym u�miechem, a� si� obejrza�. By�a to przystojna brunetka, w czapeczce gimnazialnej, z warkoczem spuszczonym na plecy. - Niczego ma�a - pomy�la� Tadeusz i natychmiast nowa fala rado�ci sp�yn�a mu do serca. Oddawna nie czu� takiej ch�ci do �ycia, takiej pe�ni m�odo�ci i si�y. Drzewa, niebo, ob�oki, wr�ble na ga��ziach, nawet szare i brzydkie domiska zdawa�y si� u�miecha� do niego i powtarza�: Jeste� m�ody, jeste� przystojny, masz byt zapewniony, ca�y �wiat nale�y dzisiaj do ciebie. Dziesi�� lat ch�odu i g�odu sp�dzi�e� w twardej s�u�bie, na koniu i w okopach, a teraz czeka ci� dziesi��, mo�e wi�cej, lat sytych, zas�u�onego wypoczynku. I po raz setny Tadeusz pocz�� wyobra�a� sobie t� pi�kn� przysz�o��: w�asne ognisko domowe, za kt�rem nieustannie t�skni� przez tyle lat. �ycie, jak w zegarku. Do�� ju� tej "tymczasowo�ci", tych wiecznych tu�aczek, przyg�d mniej lub wi�cej przyjemnych. Dotychczas �ycie ca�e by�o dla niego jedn� wielk� przygod�. Teraz si� wreszcie zacznie �ywot powa�nego, dojrza�ego cz�owieka. �ywot serjo. A wi�c przedewszystkiem - ma��e�stwo. Tadeusz widzia� w marzeniach sw� przysz�� �on�: musi to by� istota mi�a, cic...
pokuj106