Niven Dziedzictwo Heorotu.txt

(777 KB) Pobierz
LARRY NIVEN JERRY POURNELLE STEVEN BARNES

DZIEDZICTWO HEOROTU

Prze�o�y� Jan Pyka
Jack Cohen to �wiatowej s�awy specjalista w sprawach p�odno�ci i rozrodczo�ci. 
Jest 
tak�e zapalonym wielbicielem literatury science fiction i - zainspirowany swoj� 
wiedz� o co 
dziwaczniejszych ziemskich stworzeniach - bez przerwy wysuwa nowe pomys�y 
dotycz�ce 
obcych form �ycia. Ma r�wnie� zwyczaj dzieli� si� swoimi koncepcjami z najbli�ej 
znajduj�cym 
si� pisarzem science fiction.
Kiedy opisywa� afryka�sk� �ab� o odra�aj�cych zwyczajach, by� w�a�nie w domu 
Larry'ego Nivena.
Up�yn�o wiele czasu, Jack. Dzi�kujemy, �e czeka�e�.
Teraz ty musisz zadba� o potrzeby ludu;
Ja odchodz�, wzywany przez Los!
Zgromad� woj�w wok� mego stosu
I usypcie mi kopiec wysoko, na urwistym brzegu;
Niech wszyscy �eglarze Kurhanem Beowulfa
Odt�d go zw�.
Ostatni� z krwi Wagmunda! 
Los zmi�t� wszystkich moich bliskich, 
Wszystkich dzielnych wodz�w! 
Teraz ja musz� za nimi pod��y�!
Beowulf, kr�l Geat�w*
1 
CAMELOT
Nie g�osz�, �e zostan� obudzeni przez swojego boga
na kr�tko przed czasem dojrzewania orzech�w.
Rudyard Kipling, Synowie Marty
- Cad! Poczekaj!
Cadmann Weyland u�miechn�� si� do siebie i wbijaj�c pi�ty w zbocze, zatrzyma� 
si�.
Ukrywaj�c rozbawienie, zaj�� si� dostrajaniem dalmierza swojej kamery. Po 
miesi�cach 
sp�dzonych na Avalonie ci�gle jeszcze mia� wra�enie, �e cienie s� zbyt ostre, a 
�wiat�o zbyt 
b��kitne. By�y to jednak bardzo subtelne r�nice, widoczne tylko wtedy, gdy 
u�ywa� tak dobrze 
sobie znanego urz�dzenia jak kamera.
P�aski obraz kolonii zyska� g��bi�, a rejestrator w jego plecaku zawibrowa� 
bezg�o�nie, 
zapisuj�c ta�m� hologramami budynk�w, zaoranych p�l i zagr�d ze zwierz�tami, 
widocznych w 
le��cej poni�ej dolinie. Kolonia by�a odleg�a o dziesi�� kilometr�w, ale 
elektronicznie 
wzmocnione soczewki �ci�ga�y jej niskie budynki tak blisko, �e wydawa�o si�, i� 
mo�na ich 
dotkn��.
Obraz podskoczy�, gdy Sylvia wpad�a na niego. Uratowa�a si� przed upadkiem, 
opieraj�c 
d�o� na jego plecach.
- Och. Przepraszam.
- Masz - powiedzia�, podaj�c jej kamer�. - Zobacz, co zbudowali�my.
Z wyra�n� wdzi�czno�ci� zaakceptowa�a ten pretekst do wypoczynku. Sp�ywa�a 
potem, 
jej kr�tkie br�zowe w�osy przyklei�y si� do czo�a, a piegowate policzki p�on�y 
rumie�cem.
Po sze�ciu milach marszu w d� Sylvia by�a zm�czona. W ci�gu ostatniego tygodnia 
mia�a conajmniej tuzin powod�w, aby si� zatrzyma�. Kamyki w butach. Rzepy pod 
bluzk�.
Cadmann zachichota� w duchu. Kolonijna biolog by�a r�wnie twarda, jak uparta. 
Nie 
chcia�a si� przyzna� do zm�czenia. Jest tak�e w trzecim miesi�cu ci��y, 
pomy�la�. Nie chce 
przyzna�, �e mi�dzy p�ciami s� jednak istotne r�nice. Niech wi�c tak b�dzie.
Ernst zsun�� si� do nich po zboczu. Para wielkich, srebrzystych, 
przypominaj�cych ryby 
stworze�, kt�re koloni�ci nazwali �ososiami, klasn�a o jego muskularne plecy. 
Na jego szerokiej 
twarzy pojawi� si� dobroduszny u�miech.
- Ju� zm�czona, Sylvio? Powinna� �wiczy�! Trenowa�! Mog� ci pokaza�.
Sylvia roze�mia�a si�.
- Nie teraz, Ernst, dzi�kuj�.
- P�niej.
Biedny skurczybyk, pomy�la�a. Ernst Cohen by� w uk�adzie s�onecznym jednym z 
najwi�kszych autorytet�w w dziedzinie biologii rozrodczo�ci, a poza tym 
cz�owiekiem piekielnie 
inteligentnym. Mo�na to by�o zauwa�y� na dowolnym przyj�ciu: wszyscy rozmawiaj�, 
a� nagle 
Ernst wypowiada zdanie lub dwa i po�owa zebranych milknie, gdy reszta boryka si� 
z 
nast�pstwami jego stwierdzenia. Ale to by�o dziesi�� lat �wietlnych temu. Ernst 
wyszed� z 
lodowatego snu z umys�em dziecka.
Sylvia popatrzy�a na dolin� i westchn�a b�ogo.
- Wspania�e uj�cie, prawda? - W g�osie Cadmanna, zazwyczaj szorstkim i 
dudni�cym, 
brzmia�a zaduma. - W "National Geographic" b�d� zachwyceni. - Przykucn�� obok 
niej. - Jak si� 
czujesz?
- Zupe�nie dobrze - mrukn�a. Odwr�ci�a si�, ogrzewaj�c go swoim u�miechem. - 
Ale 
b�d� zadowolona, gdy wr�c� wreszcie do domu.
By�a prawie dwadzie�cia lat m�odsza od niego. Mia�a b�yskotliwy umys� i z�ote 
oczy, 
kt�re ja�nia�y nad galaktyk� pieg�w. Jej ci��a niczego nie zmieni�a. To by�o 
cudowne i 
jednocze�nie frustruj�ce: przebywanie z ni� sprawia�o, �e zapomina� o latach i 
�amaniu w 
ko�ciach. Jej oczy, j�kn�� w duchu. Jest zupe�nie zwyczajna z wyj�tkiem tych 
oczu. Bo�e, pom� 
mi.
Prze��cz, kt�r� w�a�nie trawersowali, znajdowa�a si� u podstawy najwi�kszej g�ry 
na 
wyspie. Wy�szy z jej dw�ch szczyt�w wznosi� si� na ponad trzy tysi�ce dwie�cie 
metr�w. Oba 
ton�y we mgle. Na niebie wida� by�o szybuj�ce pterozaury o delikatnych, 
nietoperzych 
kszta�tach, kt�re niemal nie ruszaj�c skrzyd�ami, to znika�y w chmurze, to zn�w 
si� z niej 
wy�ania�y. Ernst patrzy� na nie z grymasem pe�nej zaintrygowania koncentracji na 
twarzy. Co 
s�dzi�by o nich doktor Ernst Cohen? - przysz�o mu na my�l. To nie s� prawdziwe 
pterozaury. Nie 
brak tu i innych osobliwo�ci. Podoba�oby mu si� tutaj...
- Obudzili go dwa razy - odezwa�a si� Sylvia. - Mo�e gdyby zostawili go 
zamro�onego...
- Potrzebowali�my go - przerwa� jej Cadmann. - Naprawd� go potrzebowali�my.
Ale Ernst nie by� cz�onkiem za�ogi. M�g� spa� do ko�ca podr�y, lecz mieli 
problem z 
jedn� parti� zamro�onych embrion�w i obudzili go. Rozwi�za� problem, zamrozili 
go znowu, a 
potem pojawi� si� nowy problem... I oto jeden z najm�drzejszych ludzi, jacy 
kiedykolwiek �yli, 
nosi za mn� pr�bki. Jasna cholera! - zakl�� w duchu.
Kilometr kwadratowy baterii s�onecznych po�yskiwa� srebrzy�cie na wzg�rzach 
ponad 
koloni�. Przy nas�onecznieniu, jakie mieli tego dnia, osadnicy byli niezale�ni 
od reaktor�w 
atomowych swych �adownik�w. W ci�gu nast�pnych czterech miesi�cy zabior� si� do 
budowy 
elektrowni termoj�drowej. Gdy j� zako�cz�, kolonia zostanie ostatecznie za�o�ona 
i ludzie b�d� 
si� mogli zacz�� rozprzestrzenia� po powierzchni Tau Ceti IV.
W ka�dym razie po powierzchni Camelotu. Wysp� oddziela�o od kontynentu 
osiemdziesi�t kilometr�w burzliwego oceanu. Zagospodarowanie l�du o rozmiarach 
por�wnywalnych z Now� Gwine� by�o wystarczaj�co ambitnym zadaniem dla pierwszej 
mi�dzygwiezdnej kolonii za�o�onej przez Ziemian. Zack wiedzia�, co robi. Nale�y 
izolowa� 
problemy...
A wi�c gdzie s� problemy?
- Tam jest �nieg - powiedzia� i przes�oniwszy oczy, zacz�� si� wpatrywa� w 
wieczne 
chmury na szczycie. Narty, pomy�la�. Nie przywie�li�my nart. Mamy r�ne sztuczne 
tworzywa. 
Carlos mo�e mi zrobi� par� nart.
Sylvia odda�a mu kamer�. Staraj�c si�, by jej g�os brzmia� bezbarwnie, 
powiedzia�a:
- Nie musisz si� wyprawia� na kontynent. Masz wiele do zrobienia tutaj, wok� 
obozu.
- Nic z czym jakikolwiek w miar� zdolny cz�owiek nie m�g�by sobie poradzi�.
- Nie jeste� geologiem. I tak wykonywa�by� tam najgorsze prace. - Popatrzy�a na 
niego z 
g�ry i westchn�a z irytacj�. Wyci�gn�a r�k�, by pom�c mu wsta�. - Czy ty po 
prostu nie chcesz 
sobie zapolowa� na dinozaury?
- Jasne! Kt�ry ch�opiec nie chcia�by ustrzeli� brontozaura? - Schowa� kamer� do 
futera�u, 
kt�ry wisia� mu na ramieniu. - Czasem �a�uj�, �e nie przywie�li�my ze sob� 
zarodk�w kilku 
nied�wiedzi lub g�rskich lw�w...
U�miecha� si�, kiedy to m�wi�, ale Sylvia nie by�a wcale pewna, czy naprawd� 
tylko 
�artuje.
Cadmann przeczesa� palcami g�ste czarne w�osy. Nie by�o na nich ani �ladu 
siwizny, ale 
lata pory�y mu twarz zmarszczkami. Sprawno�� cia�a utrzymywa� dzi�ki intensywnym 
�wiczeniom, na kt�re ka�dego dnia po�wi�ca� godzin�. Pami�ta� jednak czasy, gdy 
nie musia� tak 
regularnie �wiczy�, aby utrzyma� kondycj�. Teraz jednak, gdy mia� czterdzie�ci 
dwa lata, 
powa�nie si� zastanawia� nad przed�u�eniem treningu do p�torej godziny. Jestem 
coraz 
wolniejszy, stwierdzi�. Ona nosi dziecko innego m�czyzny, a ja wola�bym raczej 
by� z ni� ni�... 
z Mary Ann Eisenhower? Pomy�la� o czterech lub pi�ciu innych kobietach, kt�re 
do�� jasno da�y 
mu do zrozumienia, jakie s� ich intencje wobec niego. Phyllis McAndrews. Jean 
Patterson, 
smuk�a, jasnow�osa agronomka, kt�ra, jak g�osi�a plotka, robi�a najlepszy masa� 
na ca�ej 
planecie. Po prostu nie by� zainteresowany. Czas robi swoje, uzna�. Moje 
gruczo�y pewnie 
wysychaj�.
Sylvia u�miechn�a si� do niego.
- Tylko prawdziwi d�entelmeni potrafi� nie zauwa�y�, �e dama op�nia ich marsz - 
powiedzia�a.
Ernst starannie trzyma� si� poza zasi�giem s�uchu. Inteligencja go opu�ci�a, ale 
pozosta�y 
mu dobre maniery. Sylvia wskaza�a kciukiem dwa srebrnoczarne stworzenia w 
kszta�cie torped, 
wisz�ce na plecach Ernsta. Tak na oko pi�tna�cie i dwadzie�cia funt�w. Jedno z 
nich wci�� 
jeszcze otwiera�o pysk; jego skrzela, jakby zbyt odleg�e od g�owy, wci�� si� 
porusza�y... w 
gruncie rzeczy wcale nie wygl�da�y jak ziemskie �ososie, ale z drugiej strony 
nie przypomina�y 
tak�e �adnych innych ziemskich stworze�...
- Wiecie co? Przygotuj� dzi� kolacj� - zapowiedzia�a. - Wybierzemy si� wszyscy 
na pla�� 
na �ososia z rusztu.
Ruszyli znowu w d� zbocza, a Sylvia uj�a Cadmanna pod r�k�.
- Jeste� pewna, �e Terry nie b�dzie mia� nic przeciwko temu? - zapyta�, 
u�miechaj�c si� 
z�o�liwie.
- Och, daj spok�j. Jestem po prostu biedn�, ci�arn� pani� biolog, kt�r� cieszy 
obecno�� 
silnego m�czyzny... a poza tym Terry zna ci� od lat.
- Mo�e nie jestem wcale takim niewini�tkiem, jak ci si� wydaje.
Prychn�a.
- Nik�a szansa. Kiedy uzyskam pewno��, �e poci�ga ci� moje cia�o, a nie rozum, 
zemdlej�.
Rzuci� jej taksuj�ce spojrzenie.
- W kt�r� stron� padniesz?
- B�d� cicho.
Roze�miali si� oboje. S�o�ce �wieci�o ja�niej ni� zwykle.
- Z�ote pola. Srebrne rzeki. Cadmann za�mia� si� ponownie.
- Ja tu widz� dost�pn� przez ca�y rok wod� i urodzajne pola.
- Mog�am si� tego spodziewa�.
Kto� musi tak na to patrze�, pomy�la�.
Strumie� przep�ywa� za obozem i z urwiska wpada� do rzeki Miskatonic, 
najwi�kszej na 
wyspie. Osiem kilometr�w na po�udnie teren poro�ni�ty trawami ko�czy� si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin