Wiaczes�aw Rybakow Nosiciel kultury Mocny, ostry wiatr uderza� z ciemno�ci ci�gn�c d�ugie strugi piasku i py�u. Jego martwa wytrwa�o�� doprowadza�a do sza�u; mi�dzy z�bami skrzypia� piasek, przed kt�rym nie chroni�y ani domowym sposobem zrobione respiratory, ani szczelnie zaci�ni�te wargi. Ze szczyt�w piaszczystych wydm podrywa�y si� migocz�ce w �wietle ksi�yca wst�gi py�u i frun�y r�wnymi pasmami niesione wiatrem. Jakim� cudem ten dom ocala�. Zalewa�a go pustynia, przez czarne bezdenne otwory okien swobodnie wlewa�y si� stoki wydm, nad kt�rymi stale falowa�a peleryna s�abej py�owej zamieci. Wzd�u� �cian trzepota�y, powstaj�c i niemal natychmiast zamieraj�c, ma�e powietrzne tr�by. Na pi�tej kondygnacji w trzech s�siaduj�cych oknach zachowa�y si� szyby. - To mo�e by� pu�apka - rzuci� in�ynier. Nie ma szczurzych �lad�w, pomy�la� muzyk i w tej samej chwili kierowca powiedzia�: - Nie ma szczurzych �lad�w. - �artujesz sobie? - pokr�ci� g�ow� in�ynier. - Na takim gruncie, na wietrze? Utrzyma�yby si� najwy�ej p� godziny. Musia� ponie�� konsekwencje przyd�ugiej repliki: odwr�ci� si� od wiatru, pochyli� i odsun�wszy brzeg respiratora z gazy, kilka razy splun��. Nie bardzo mia� czym. - Sta�my w cieniu - zaproponowa� pilot przez z�by, niemal nie rozwieraj�c warg. - Tu jeste�my jak na tarczy. Tam si� zastanowimy. - Nad czym? - wymamrota� kierowca. - Nad czym si� zastanowimy? Popatrz na ksi�yc. Zamglony ksi�yc zawieszony na burym niebie dotyka� pochylonego szkieletu jakiej� metalowej konstrukcji, stercz�cej z odleg�ej wydmy. - Zachodzi - powiedzia� przyjaciel muzyka. Marzy� o zarz�dzeniu postoju. Rzemienie otar�y mu ramiona do krwi. - W�a�nie - potwierdzi� kierowca. - Nied�ugo �wit. Tak czy siak, dzie� gdzie� przeczeka� trzeba. - Dom rzuca si� w oczy - przem�wi� pilot z namys�em. - Nie widzieli�my ich od pi�ciu dni - odpowiedzia� kierowca. - Odeprzemy atak - rzuci� przyjaciel muzyka. - Nie pierwszyzna. Pilot tylko zerkn�� na m�wi�cego, u�miechn�� si� na w p� zas�oni�tymi gaz� oczami. - Bardzo�my zm�czeni - zakomunikowa�a matka pilotowi. Po chwili namys�u zdecydowa�: - Bro� w pogotowiu. Najpierw ja z kierowc�, dziesi�� metr�w z ty�u ch�opcy, potem pani z c�rk�. In�ynier na ko�cu. Naprz�d. Muzyk spr�bowa� zrzuci� karabin z ramienia r�wnie zr�cznie, jak wszyscy pozostali, ale magazynek zaczepi� o metalow� sprz�czk� plecaka i bro� omal nie wypad�a mu z r�k. Mocniej zacisn�� z�by i kantem d�oni przesun�� d�wigni� bezpiecznika. Pilot i kierowca oddalili si� na wyznaczon� odleg�o��. Spod ich st�p, przez warstewk� kurzawy, wzbija�y si� w powietrze ciemne smugi piasku. Pochylony w kierunku wiatru, grz�zn�c po kostki, muzyk ruszy� za pierwsz� dw�jk�, staraj�c si� i�� po �ladach pilota. Za plecami goni� go ci�ki oddech matki. Z karabinem w r�ku muzyk wydawa� si� sam sobie pokraczn�, groteskow� postaci� - jak�� parodi� "zielonych beret�w". Jego r�ce nie by�y przeznaczone do noszenia �mierciono�nego �elastwa, ale oto wisia� mu na ramieniu cudzy karabin maszynowy, a palec dr�a� na spu�cie. Z trudem stawia� kroki. Weszli przez okno i zgrupowali si� w pokoju. Pilot odpi�� od pasa latark�. - Drzwi - rozkaza� kr�tko, lew� r�k� trzymaj�c w pogotowiu bro�. In�ynier i kierowca kolbami wybili dziur� w drzwiach, nieodwo�alnie unieruchomionych przez naniesiony piasek. W wybity otw�r pilot skierowa� promie� �wiat�a, omiataj�c nim kolejne pomieszczenie i powiedzia�: - Naprz�d. Muzyk, a za nim jego przyjaciel przeszli przez otw�r, na spotkanie swym niewyra�nym, ko�ysz�cym si� na �cianie, rozd�tym cieniom. - Wszystko w porz�dku - oznajmi� pilot, ci�gle jeszcze wodz�c luf� we wszystkie strony. Panowa�a tu cisza i prawie nie by�o piasku na pod�odze. Pozostali wcisn�li si� do pokoju. - Na schody - powiedzia� pilot. - Szyk jak poprzednio. Wyszli na schody. Napi�cie opada�o; zupe�nie nieoczekiwanie zacz�a si� materializowa� perspektywa odpoczynku. - Nie wida� szczurzych �lad�w - powiedzia� szofer. Cienka warstwa piasku pokrywa�a stopnie, �agodz�c d�wi�k krok�w. W wybitych oknach zawodzi� wiatr, gdzie� t�uk� si�, cudem ocala�y, lufcik. - Ciekawe, mimo wszystko: to s� mutanty czy przybysze? - powiedzia� przyjaciel muzyka, zwracaj�c si� do in�yniera. - Co na ten temat ma do powiedzenia nauka? - Lew� r�k� trzyma� za pas karabin, a praw� d�o� pod�o�y� pod szelk� plecaka, by ochroni� rami�. - Nie gada�! - rzuci� za siebie, b�d�cy ju� o p� pi�tra wy�ej, pilot. - Ale� mam go dosy� - szepn��, schylaj�c si� do ucha muzyka, jego przyjaciel. - Bonaparte... - No to wyobra� sobie, jak on ma nas dosy� - r�wnie� szeptem odpowiedzia� muzyk. - Jemy jak m�czy�ni, a po�ytku z nas mniej ni� z kobiet... - Po�ytek, po�ytek... Jaki teraz w og�le mo�e by� z czegokolwiek po�ytek? Poci�gn�� d�u�ej w tym piekle? - Przyjaciel muzyka w milczeniu wzruszy� ramionami. - A po co? - �eby mie� czyste sumienie - po chwili milczenia odpowiedzia� muzyk. Traci� oddech podczas d�ugiego wchodzenia, serce nie wytrzymywa�o tempa. - �eby mie� czyste sumienie, trzeba by� sob�. Zar�wno kiedy si� daje, jak i kiedy si� bierze. Do niczego nie wolno zmusza� ani siebie, ani innych. Nie ple�� o wi�kszym lub mniejszym po�ytku... jak to nazywasz... ni� jest naturalny. By� sob� - to maksimum tego, co w og�le cz�owiek mo�e. - Maksimum i minimum - wtr�ci� wszystko s�ysz�cy in�ynier. - Zale�y kto. - Nie zdradzaj siebie - odpowiedzia� przyjaciel muzyka - wtedy nigdy nie zdradzisz innych... Stary Szekspir zna� si� na tych sprawach lepiej ni� my wszyscy razem wzi�ci. - Nie gada� - powt�rzy� pilot. - To nasze pi�tro. W lewo. Wpadli do mieszkania przygotowani na pu�apk�, naje�eni lufami karabin�w. Do okien przes�oni�tych brudnymi szybami ponuro zagl�da� spuchni�ty jak topielec ksi�yc. Meble zachowa�y si� w ca�o�ci, ze stoj�cego na fortepianie w�skiego kryszta�owego wazonu stercza� wyschni�ty zakurzony bukiet. - Nie wida� szczurzych �lad�w - powt�rzy� kierowca. - Popas - rzuci� d�ugo oczekiwany rozkaz pilot. Pierwszy zdar� z twarzy respirator i trzepn�� brudn� gaz� o kolano. Na spodniach pozosta� rdzawy �lad, ob�ok py�u wzbi� si� w ciemne nieruchome powietrze. - Jak dobrze bez wiatru! - powiedzia�a matka. - Jakby�my do domu wr�cili - westchn�a. - Chcia�oby si� mie� jaki� dom! - Prosz� poczeka� cierpliwie jeszcze kilka dni - �agodnie powiedzia� pilot, a jego r�ka krzepi�co uj�a �okie� kobiety. - Zagrasz nam? - zapyta�a c�rka. - Je�li ten "Steinway" zachowa� si� tak dobrze, jak wygl�da... - odpowiedzia� muzyk staraj�c si� m�wi� spokojnie, ale nie m�g� oderwa� wzroku od fortepianu. Jego serce rozpaczliwie t�uk�o si� w radosnym oczekiwaniu, czu� je niemal w gardle. - B�dzie mo�na zagra� na cztery r�ce - zaproponowa� przyjaciel muzyka. - P�niej, p�niej - powiedzia� pilot. - Najpierw posi�ek, odpoczynek. Wszyscy byli bardzo g�odni, a jeszcze bardziej spragnieni. Mi�dzy z�bami zgrzyta� piasek. - Czy to prawda, �e oni nie ruszaj�... nosicieli kultury? - zapyta� przyjaciel muzyka prze�uwaj�c kawa�ek zakonserwowanego mi�sa. - Wszyscy teraz s� nosicielami kultury - wymamrota� muzyk i natychmiast poczu� na twarzy badawcze spojrzenie pilota. - Tak, oczywi�cie - zgodzi� si� skwapliwie przyjaciel muzyka. - Ale mam na my�li... autentycznych... no, chocia�by takich, jak on - wskaza� muzyka. - Nie wiem - ponuro odpowiedzia� pilot. - Podobno prawda - z pe�nymi ustami zakomunikowa� in�ynier zlizuj�c z palc�w male�kie drobinki mi�sa. - W og�le zachowuj� si� bardzo, bardzo dziwnie. Ta grupa... ta rozbita... opowiadali mi... - W ko�cu uda�o mu si� prze�kn�� i zacz�� m�wi� wyra�nie. - Dok�adnie nie wiem, ja tylko strzela�em do nich. Z niez�ym wynikiem. - Znamy spraw� - rzuci� pilot. - Znowu si� chwalisz? - in�ynier rozci�gn�� wargi w dobrodusznym szerokim u�miechu; musn�� je nik�y t�usty blask. In�ynier przejecha� po wargach j�zykiem, potem wytar� wierzchem d�oni. - I nawet nie zauwa�asz... Chc� tylko powiedzie�... - Otar� wargi z t�uszczu drug� d�oni�. - ...�e w pierwszych dniach ta grupa wiele razy spotyka�a si� z nimi. - Pas-s-skudztwo! - warkn�� kierowca. - Zaraz! - przerwa�a matka uwa�nie s�uchaj�ca in�yniera. - Niech opowie. - A co tam opowiada�! - odpowiedzia� in�ynier odkr�caj�c korek pogniecionej manierki. - Takie tam... Podobno s� telepatami. Podobno w�a�nie oni to wszystko rozkr�cili... Du�o si� o tym m�wi�o. Zadziwiaj�co szybko powstaj� mity, gdy doko�a taki bajzel. - A ja nie widzia�em jeszcze ani jednego szczura - oznajmi� muzyk. - I nie daj Ci, Panie Bo�e, ch�opcze - powiedzia� pilot. In�ynier poci�gn�� z manierki, rzuci� j� pilotowi, a ten zr�cznie j� z�apa�. W manierce zabulgota�o. - Widzia�em na w�asne oczy... - o�wiadczy� in�ynier - ,.. w tej ostatniej potyczce, z kt�rej chyba tylko mnie uda�o si� wyrwa�... Opowiada�em wam, tak? Jeden facet si� podda�, pewnie zwariowa�. Pozosta�ych chyba wybili do nogi, a tego poprowadzili dok�d�... Dzieci - podobno - kradn�. Mieli�my tr�jk� dzieci w grupie, nawet nie zauwa�yli�my, nikt nie przypuszcza�. - Pilot zwr�ci� mu manierk�, in�ynier �ykn�� jeszcze i starannie zakr�ci� korek. - Gdzie m�j ch�opiec... gdzie m�j ch�opiec, dopiero co tu si� bawi�... - wstrz�sn�� nim dreszcz. - Do�� - ponuro uci�� pilot. In�ynier znowu u�miechn�� si� i skin�� g�ow�. Pilot wyj�� z mapnika z�o�ony arkusz, roz�o�y�, odsun�� st�. Wszyscy odzwyczaili si� ju� od korzystania z mebli. Na pod�odze czuli si� bezpieczniej, jakby os�oni�ci. - Mo�e je chowaj�? - zezuj�c z obaw� na pilota zapyta�a p�g�osem matka. - Kogo? - zapyta� in�ynier. - No... tych - nosicieli. - Po co? - Dla kultury! - parskn�� niespodziewanym �miechem kierowca. Pilot nie zwracaj�c na nich uwagi wpatrywa� si� w map� opieraj�c obie...
pokuj106