Sheckley Raj 2.txt

(25 KB) Pobierz
Robert Sheckley

Raj II 

Stacja kosmiczna kr��y�a wok� swojej planety i czeka�a. Prawd� m�wi�c, 
by�a to stacja pozbawiona inteligencji, gdy� ta nie by�a jej niezb�dna. 
Mia�a jednak �wiadomo��, pewne odruchy, sk�onno�ci i reakcje. 
Potrafi�a sobie radzi�. Jej zadania wpisane zosta�y w struktur� 
mechanizm�w, zapami�tane w obwodach i sieciach ruroci�g�w. By� mo�e w 
maszynerii pozosta�o nieco emocji towarzysz�cych jej budowie - szalonych 
nadziei, obaw, gwa�townego wy�cigu z czasem. 
Ale nadzieje sczez�y, wy�cig zosta� przegrany i w przestrzeni pozosta�a 
wielka machina, nie doko�czona i bezu�yteczna. Mia�a jednak �wiadomo��, 
pewne odruchy, sk�onno�ci i reakcje. Potrafi�a sobie radzi�. Wiedzia�a, co 
jest jej potrzebne. Kr��y�a wi�c w przestrzeni, czekaj�c na brakuj�ce 
komponenty. 
W rejonie Bootes dotarli do ma�ego ciemnoczerwonego s�o�ca i kiedy 
statek si� obr�ci�, Fleming spostrzeg�, �e jedna z planet ma rzadko 
spotykan� b��kitnozielon� barw� Ziemi. 
- Sp�jrz na ni�! - krzykn��, odwracaj�c si� od tablicy przyrz�d�w, a 
jego g�os a� rwa� si� z podniecenia. Ziemiopodobna! Howard, ona jest 
ziemiopodobna! Zbijemy na niej maj�tek! 
Howard wolno wyszed� z kuchni, gryz�c owoc avocado. By� ma�y, �ysy i z 
godno�ci� nosi� wydatny brzuszek rozmiar�w sporego arbuza. Nie ukrywa� 
irytacji, gdy� oderwano go od obiadu. Howard uwielbia� gotowanie i gdyby 
nie zosta� biznesmenem, by�by z pewno�ci� kuchmistrzem. W czasie wyprawy 
jadali doskonale, gdy� Howard �wietnie sobie radzi� z pieczonymi 
kurczakami, serwowa� piecze� w sosie w�asnego pomys�u, szczeg�ln� bieg�o�� 
za� wykazywa� w przygotowaniu sa�atki a la Howard. 
- By� mo�e i jest ziemiopodobna - rzek�, oboj�tnie spogl�daj�c na 
b��kitnozielon� planet�. 
- Oczywi�cie, �e jest - odpar� Fleming. 
Fleming by� m�ody i zbyt, jak na cz�owieka zajmuj�cego si� podr�ami 
kosmicznymi, przepe�niony entuzjazmem. Pomimo wysi�k�w Howarda by� 
wychudzony, a jego marchewkowe w�osy w nie�adzie opada�y na czo�o. Howard 
tolerowa� go nie tylko dlatego, �e Fleming �wietnie sobie radzi� ze 
statkami kosmicznymi i ich nap�dami, ale przede wszystkim dlatego, �e 
Fleming mia� g�ow� do interes�w. G�owa do interes�w za� stanowi�a 
najwa�niejsz� rzecz w przestrzeni kosmicznej, gdy� tutaj ju� zwyk�e 
zbudowanie statku kosztowa�o ma�� fortun�. 
- �eby tylko nie by�a zamieszkana. - Fleming wypowiada� s�owa swej 
entuzjastyczno-handlowej modlitwy. - �eby ca�a nale�a�a do nas. Do nas, 
Howard! Ziemiopodobna planeta! Bo�e, za sam� powierzchni� mo�emy dosta� 
maj�tek, nie m�wi�c ju� o prawach eksploatacji minera��w, prawach budowy 
stacji paliwowych i tylu innych rzeczach. 
Howard prze�kn�� ostatni kawa�ek avocado. Ten m�ody Fleming wiele si� 
jeszcze musi nauczy�. Odkrywanie planet i handel nimi by�o biznesem, takim 
samym jak uprawa i handel pomara�czami. Z ma�� r�nic�, oczywi�cie: 
pomara�cze nie s� niebezpieczne, a planety bywaj�. A jednak pomara�cze nie 
przynosz� takich dochod�w, jakie mo�na uzyska� z planet. 
- Wyl�dujemy zaraz? - spyta� Howard. - Tylko ta stacja kosmiczna przed 
nami nasuwa mi wniosek, �e mieszka�cy mog� uwa�a�, i� to ich planeta. 
Fleming spojrza�. Rzeczywi�cie, stacja kosmiczna, poprzednio 
przys�oni�ta przez planet�, ko�ysa�a si� przed ich oczami. 
- Do licha - powiedzia� Fleming, a jego w�ska, piegowata twarz 
wykrzywi�a si� w grymasie. - Jest wi�c zamieszkana. Czy s�dzisz, �e 
mogliby�my... 
Nie doko�czy� zdania, ale rzuci� okiem na celownik wyrzutni. 
- Hm... - Howard spojrza� na stacj�, szacuj�c jej poziom techniczny, a 
potem popatrzy� na planet�. Z �alem potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie tym 
razem. 
- No, dobrze - odpar� Fleming. - Mamy przynajmniej pierwsze�stwo w 
koncesjach handlowych. - Wyjrza� ponownie przez luk i z�apa� Howarda za 
rami�: - Sp�jrz... ta stacj�! 
W poprzek starej metalicznej powierzchni kuli mruga�y jasne �wiat�a. 
- Co to mo�e znaczy�? - spyta� Fleming. 
- Nie mam poj�cia - odpowiedzia� mu Howard i z kosmosu nigdy si� tego 
nie dowiemy. Dobrze by�oby wyl�dowa� na planecie, je�li nikt nas nie 
spr�buje powstrzyma�. 
Fleming przytakn�� i prze��czy� nap�d na sterowanie r�czne. Przez kilka 
chwil Howard go obserwowa�. 
Tablica przyrz�d�w roi�a si� od zegar�w, prze��cznik�w i wska�nik�w; 
metalowych, plastikowych i kwarcowych. 
Fleming zbudowany by� z krwi i ko�ci. Wydawa�o si� wi�c niemo�liwe, by 
istnia� jaki� bli�szy zwi�zek mi�dzy tymi r�nymi substancjami. A jednak 
Fleming zdawa� si� wciela� w tablic� przyrz�d�w. Jego oczy przebiega�y 
tarcze zegar�w z precyzj� automatu, jego palce stawa�y si� przed�u�eniem 
prze��cznik�w. Metal mi�k� w jego d�oniach i poddawa� si� jego woli. 
Kwarcowe wska�niki b�yska�y czerwieni� i oczy Fleminga r�wnie� p�on�y 
czerwono, przy czym nie by�o to wy��cznie odbicie �wiate� wska�nik�w. 
W ko�cu weszli na orbit� hamowania. Howard usadowi� si� wygodnie w 
kuchni. Obliczy� zu�ycie paliwa, �ywno�ci i amortyzacj� statku. Do 
otrzymanej sumy doda� na wszelki wypadek jedn� trzeci� i zanotowa� w 
ksi�gach. Mo�e p�niej przyda� si� przy p�aceniu podatku dochodowego. 
Wyl�dowali na peryferiach miasta i czekali na miejscowych celnik�w. 
Nikt nie przyby�. Wykonali standardowe pomiary sk�adu atmosfery i testy 
mikrobiologiczne i nadal czekali. Wci�� nikt nie nadchodzi�. Kiedy min�o 
p� dnia, Fleming odblokowa� luk i ruszyli w stron� miasta. 
Pierwsze szkielety, rozrzucone wzd�u� zrytej bombami, betonowej drogi, 
wprawi�y ich w os�upienie - wygl�da�o to tak niechlujnie. Jaki� 
cywilizowany nar�d zostawia szkielety na drogach? Dlaczego nikt tego nie 
uprz�tn��? 
Miasto by�o wy��cznie zamieszkane przez szkielety; tysi�ce i miliony 
st�oczone w rozsypuj�cych si� teatrach, le��ce w drzwiach za�mieconych 
sklep�w, porozrzucane wzd�u� poszarpanych pociskami ulic. 
- Musia�a tu by� wojna - inteligentnie stwierdzi� Fleming. 
W centrum miasta znale�li plac defilad, na kt�rym szereg za szeregiem 
le�a�y na trawie umundurowane szkielety. Trybuna wype�niona by�a 
szkieletami oficjeli, szkieletami genera��w, szkieletami ich �on i 
rodzic�w. Za trybun� zebra�y si� szkielety dzieci chc�cych obejrze� 
defilad�. 
- Zgadza si�, wojna - rzek� stanowczo Fleming i pokiwa� g�ow�. - Oni 
przegrali. 
- To jasne - stwierdzi� Howard. - Ale kto wygra�? 
- Co? 
- Gdzie s� zwyci�zcy? 
W tym momencie stacja przelecia�a nad nimi i cie� przemkn�� po 
milcz�cych szeregach szkielet�w. Obaj m�czy�ni niepewnie popatrzyli w 
g�r�. 
- My�lisz, �e wszyscy nie �yj�? - spyta� Fleming z nadziej� w g�osie. 
- My�l�, �e powinni�my to sprawdzi�. 
Zawr�cili do statku. Fleming zacz�� pogwizdywa� dla dodania sobie 
otuchy i kopn�� kupk� pokrytych plamami ko�ci, kt�re stan�y mu na drodze. 
- Trafili�my na �y�� z�ota - rzek�, szczerz�c si� do Howarda. 
- Jeszcze nie - odpar� Howard ostro�nie. - Kto� m�g� przetrwa�... - 
dostrzeg� spojrzenie Fleminga i roze�mia� si� mimo woli. - To jednak 
wygl�da na udan� wypraw�. 
Zwiedzali planet� bardzo kr�tko. Ten b��kitnozielony ~~ �wiat by� 
jednym wielkim cmentarzyskiem pooranym bombami. Na ka�dym kontynencie 
miasteczka zamieszkane by�y przez tysi�ce szkielet�w, a wielkie metropolie 
- przez miliony. Na r�wninach i w g�rach le�a�y szkielety, szkielety by�y 
w jeziorach, w lasach, w d�unglach. 
- Ale� t�umy - rzek� w ko�cu Fleming, gdy kr��yli nad powierzchni� 
planety. - Ile, wed�ug ciebie, by�o tu mieszka�c�w? 
- Oceni�bym to na jakie� dziewi�� miliard�w - odrzek� Howard. 
- Co tu si� mog�o zdarzy�? Howard u�miechn�� si� z wy�szo�ci�. 
- S� trzy klasyczne metody zag�ady. Pierwsza to zniszczenie atmosfery 
truj�cym gazem. Podobnie dzia�aj� substancje radioaktywne, ale one niszcz� 
r�wnie� �ycie ro�linne. Wreszcie istniej� zarazki sztucznie wyhodowane 
w�a�nie w celu atakowania ca�ych populacji. Je�li wymkn� si� spod 
kontroli, mog� zetrze� wszystkich z powierzchni planety. 
- My�lisz, �e to w�a�nie zdarzy�o si� tutaj? - spyta� Fleming z 
zainteresowaniem. 
- Tak uwa�am - powiedzia� Howard wycieraj�c jab�ko o r�kaw i gryz�c je. 
- Nie jestem patologiem, ale te plamy na ko�ciach... 
- Zarazki - rzek� Fleming. Zakaszla� mimo woli. - Nie s�dzisz, �e... 
- Ju� by� nie �y�, gdyby nadal by�y aktywne. To wszystko musia�o si� 
wydarzy� kilkaset lat temu, s�dz�c po tych zwietrza�ych szkieletach. 
Zarazki wymar�y z braku ludzkich nosicieli. 
Fleming pokiwa� g�ow�. 
- Wszystko jak na zam�wienie. No, przykro mi z powodu tych ludzi. Wojna 
i te wszystkie nieszcz�cia. Ale planeta jest naprawd� nasza! 
Spojrza� przez iluminator na le��ce w dole urodzajne, zielone pola. 
- Jak j� nazwiemy, Howard? 
Howard popatrzy� na pola, na zdzicza�e pastwiska przylegaj�ce do 
betonowych dr�g. 
- Mogliby�my nazwa� Raj II - rzek�. - To miejsce powinno sta� si� 
prawdziwym rajem dla rolnik�w. 
- Raj II! Bardzo �adnie - powiedzia� Fleming. Chyba b�dziemy musieli 
wynaj�� ekip�, �eby usun�a te szkielety. Wygl�daj� zbyt niesamowicie. 
Howard przytakn��. By�o mn�stwo szczeg��w, kt�rymi musieli si� zaj��. 
- Zrobimy to, kiedy ju�... 
Stacja kosmiczna przelecia�a nad nimi. 
- �wiat�a! - krzykn�� nagle Howard. 
- �wiat�a? - Fleming spojrza� na oddalaj�c� si� kul�. - By�y, kiedy 
przylecieli�my. Pami�tasz? Tamte b�yskaj�ce �wiat�a? 
- S�usznie - rzek� Fleming. - My�lisz, �e kto� w niej siedzi? 
- Zaraz -to sprawdzimy - ponuro odpar� Howard. 
Zjad� reszt� jab�ka, a tymczasem Fleming skierowa� statek w stron� 
stacji. 
Gdy do niej dotarli, zobaczyli inny statek kosmiczny przyczepiony do 
g�adkiej, metalowej powierzchni stacji niczym paj�k dla dzieci. Statek by� 
ma�y, ledwie jedna trzecia ich pojazdu, i mia� uchylony jeden luk. 
Obaj m�czy�ni, w skafandrach i he�mach, zatrzymali si� obok luku. 
Fleming otworzy� go. Ostro�nie o�wietlili wn�trze latarkami, zajrzeli i 
gwa�townie odskoczyli. 
Potem Howard poruszy� si� niecierpliwie i Fleming zacz�� wchodzi�. 
Wewn�trz by�o cia�o ludzkie, na wp� wychyl...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin