Żuławski W Tragedie tatrzańskie.txt

(70 KB) Pobierz
Wawrzyniec �u�awski

"Tragedie tatrza�skie"

Opracowanie - Tomek Furmankiewicz
DROGA KU �MIERCI
Zmarzni�te palce z coraz wi�kszym wysi�kiem zaciskaj� si� na niewielkich 
wyst�pach skalnych. Musz� utrzyma� ci�ar ca�ego cia�a, zwisaj�cego lu�no nad 
przepa�ci�. Czy� d�ugo mo�na wytrzyma� tak� m�czarni�? Wr�ci�. Za wszelk� cen� 
wr�ci� na opuszczon� tylko co ma��, trawiast� platforemk�. Wydawa�a si� tak 
ciasna i niewygodna, wydawa�o si�, �e jedyne wyj�cie to pr�bowa� schodzi� w d�, 
w kierunku piarg�w doliny, a teraz... Cz�owiek wisz�cy na r�kach rozumie ju�, �e 
pope�ni� straszliwy b��d. Da�by wszystko, aby znale�� si� tam z powrotem, poczu� 
grunt pod nogami, czeka�, a� przyjdzie ratunek. Platforemka znajduje si� 
zaledwie o centymetry ponad g�ow� nieszcz�liwego. Aby na ni� wr�ci�, musia�by 
jednak znale�� cho� chwilowe oparcie dla n�g wyd�wigni�cie si� na samych r�kach 
jest ju� fizyczn� niemo�liwo�ci�. Tymczasem stopy, obute w gumowe trampki, 
bezradnie �lizgaj� si� po stromej, mokrej p�ycie skalnej. Cz�owiek walcz�cy o 
�ycie jest u kresu si�. Jego cia�o wykonuje jakie� dziwaczne, nieskoordynowane 
ruchy, przez g�ow� przelatuj� bez�adne my�li, palce r�k, zaci�ni�te kurczowo, 
poczynaj� si� stopniowo rozgina�. B�ysk przera�liwego strachu przywraca 
przytomno��. R�ce wpijaj� si� zn�w w ska��. Prawa noga staje na jakiej� 
mikroskopijnej k�pce trawy, rosn�cej w szczelinie p�yty. Pod�wigni�cie si� 
ostatkiem si� i wyrzut r�ki w kierunku chwytu na wysoko�ci zbawczej 
platforemki... W�t�a trawka nie wytrzyma�a ci�aru. Noga zn�w ze�lizn�a si� po 
p�ycie. Na u�amek sekundy cz�owiek zawis� na jednej r�ce. Palce rozlu�ni�y si� 
od gwa�townego szarpni�cia. Kr�tki rozpaczliwy krzyk - i cz�owiek run�� w 
przepa��... *
Jak�e beztrosko zapowiada� si� dzie�, kiedy - jeszcze kilka godzin temu - m�ody 
turysta ko�czy� spokojnie �niadanie w schronisku na Hali G�sienicowej i zbiera� 
si� do wymarszu. "Pogoda cudowna - my�la� - wyjd� na Granaty i Orl� Perci� 
przejd� na Krzy�ne. Kierownik schroniska wspomina� wprawdzie, �e na tym odcinku 
znaki s� dawno nie odmalowywane i niekt�re ju� si� prawie zatar�y, ale c� z 
tego? Dam sobie rad�. By�em ju� przecie na Giewoncie, Czerwonych Wierchach, a 
nawet - co prawda z przewodnikiem - na Zawracie i Kozim Wierchu! Zatarte znaki? 
Ale� musi tam by� chyba jaka� wydeptana �cie�ka, a w tak� pogod� b�dzie j� wida� 
z daleka". ((1)) Przy wyj�ciu ze schroniska moment zastanowienia: kto� tam 
kiedy� m�wi�, �e ciep�y sweter i wiatr�wk� trzeba ze sob� zabiera� nawet w 
najpi�kniejsz� pogod�. Nonsens! Zawracanie g�owy. W ka�dym razie nie w t a k � 
pogod� - w s�oneczny, upalny dzie� bez jednej chmurki. Szorty, koszulka z 
kr�tkimi r�kawami i trampki na nogach wystarcz� w zupe�no�ci. No - dziesi�ta 
godzina! Czas i�� w drog�. Na wierzcho�ku Granat�w d�ugo wygrzewa� si� w s�o�cu, 
zadowolony z wycieczki i z samego siebie. Straszono go trudno�ciami drogi - 
tymczasem przeby� j� z �atwo�ci�, bez �adnego wysi�ku. Kilka klamer - c� to za 
przeszkoda dla dobrze wygimnastykowanego m�odzie�ca? Dalszy szlak z pewno�ci� 
nie b�dzie trudniejszy. Gdzie� na horyzoncie pojawi�y si� chmury. G�upstwo takie 
sobie niewinne, bia�e chmurki. Zdziwi� si� troch�, gdy us�ysza�, �e jeden z 
odpoczywaj�cych na szczycie turyst�w nak�ania� swych towarzyszy, by ju� 
rozpocz�� zej�cie do schroniska. Przecie� jest zaledwie pierwsza - do wieczora 
jeszcze tyle czasu. Przypomnia� sobie czyje� tam wywody, �e na wycieczki nale�y 
wyrusza� wcze�nie i wcze�nie wraca� do schroniska, bo rano pogoda najpewniejsza, 
a w po�udnie cz�sto si� psuje. Skrzywi� si� pogardliwie. Taka "murowana" pogoda 
nie mo�e si� zepsu�! Zej�cie na Granack� Prze��cz i trawers w poprzek Orlej 
Baszty i Buczynowych Czub nie sprawi�y mu r�wnie� trudno�ci. By� zr�czny, 
niewra�liwy na przepa�cie, posuwa� si� wi�c lekko i do�� szybko. Klamry i 
�a�cuchy wyznacza�y drog�. Znaki gdzieniegdzie by�y wyra�ne, w niekt�rych 
miejscach rzeczywi�cie zatarte. Ani zauwa�y�, gdy z po�udniowego zachodu 
nadci�gn�y ci�kie burzowe chmury. Gdy per� wywiod�a go z powrotem na kraw�d� 
grani, by� zaskoczony, znalaz�szy si� w g�stej, nieprzeniknionej mgle. W�r�d 
coraz silniejszych grzmot�w i pierwszych kropel deszczu szed� dalej, widz�c 
przed sob� tylko kilkana�cie najbli�szych metr�w �cie�ki. Burza rozpocz�a si� 
na dobre. Z nieba la�y si� teraz ca�e strugi deszczu. Huk piorun�w przewala� si� 
po pustych kot�ach g�rskich - zanim przebrzmia�o echo jednego, ju� nast�pny 
wybucha� z now� gwa�towno�ci�. Doszcz�tnie zmokni�ty turysta schroni� si� pod 
nieco nachylony okap g�azu. Dygota� febrycznie, szcz�ka� z�bami, wstydz�c si� 
przed. samym sob� przyzna�, ile by teraz da� za ciep�y we�niany sweter i 
wiatr�wk�, kt�re le�a�y bezu�ytecznie w jego plecaku na Hali G�sienicowej. 
Prowizoryczne schronienie kiepsko zabezpiecza�o przed deszczem, a ju� wcale 
przed wiatrem i zimnem. Burza jednak d�ugo trwa� nie mo�e. Postanowi� 
przeczeka�. Istotnie burza po jakim� czasie min�a, ale pozosta�a mg�a i 
przenikliwie zimny, drobny deszczyk. Pr�bowa� doczeka� si� rozja�nienia. Na 
pr�no. By�o ju� po czwartej - prawie ostatnia chwila, by zd��y� do schroniska - 
a sytuacja nie ulega�a zmianie. Wyruszy� w dalsz� drog�, ju� cho�by dlatego, by 
si� troch� rozgrza�. Jak�e inaczej przedstawia� si� obecnie jego poch�d. 
Sztywne, zmarzni�te cia�o straci�o dotychczasow� zwinno��, porusza�o si� 
opornie, niezgrabnie. Gumowe podeszwy trampek �lizga�y si� po ociekaj�cej wod� 
skale. W przej�ciach, w kt�rych musia� sobie pomaga� r�kami, czyni� to z 
najwy�szym trudem, czuj�c, �e traci w�adz� nad marzn�cymi palcami. Turysta 
pocz�� r�wnie� coraz silniej odczuwa� g��d. Jedzenia ze sob� nie wzi��, a 
�niadanie na Hali i kilka cukierk�w na szczycie Granat�w dawno ju� posz�o w 
zapomnienie. Za g�odem i zimnem przysz�o zm�czenie - coraz cz�ciej poczyna�o 
brakowa� mu oddechu. W pewnej chwili spostrzeg�, �e nie znajduje si� na 
w�a�ciwym szlaku. Niewyra�na �cie�yna; kt�r� szed� dot�d, okaza�a si� kozi� 
perci� gubi�c� si� powy�ej w stromych ska�ach. Nie widnia�y na nich ani malowane 
olejn� farb� znaki, ani �a�cuchy czy klamry. Rozejrza� si�. W poprzek 
trawiastego stoku bieg�o kilka smug, przypominaj�cych we mgle �cie�ki. Schodzi� 
ku nim, pr�bowa� si� posuwa�, wraca� z powrotem w g�r� - za ka�dym razem 
przekonywa� si� o swej omy�ce. Znajdowa� si� prawdopodobnie w pobli�u Prze��czy 
Nowickiego lub na stokach Wielkiej Buczynowej Turni, opadaj�cych ku Dolinie 
Buczynowej, ale ani o tym wiedzia�, ani go interesowa�o, gdzie jest. Wiedzia� 
tylko, �e musi odnale�� Orl� Per�, doj�� ni� na Krzy�ne i zej�� przez Dolin� 
Pa�szczyck� na Hal� G�sienicow�. Odnale�� Orl� Per�, kt�r� nie wiedzie� kiedy 
zgubi�? O to w�a�nie chodzi�o! Turyst� poczyna ogarnia� niepok�j, a potem 
paniczny l�k. Kr�ci si� ju� do�� d�ugo na tej samej niewielkiej przestrzeni, a 
�cie�ki ani �ladu. I znowu przypomina mu si� czyja� rada, �e w podobnej sytuacji 
nale�y powr�ci� do miejsca, w kt�rym po raz ostatni widzia�o si� wyra�ny znak, i 
stamt�d spokojnie poszuka� nast�pnego znaku. Dobra rada. Gdzie to on widzia� 
ostatni znak? Wysoko, jeszcze na grani, blisko p� godziny temu. Wraca� w g�r� 
taki kawa� i zaczyna� od nowa? Nie mia�by ju� chyba si�. Ca�� energi� 
koncentruje po to, by i�� naprz�d, by� coraz bli�ej schroniska. A zreszt� czy 
uda si� trafi� z powrotem w tej przekl�tej mgle? Trzeba i�� w kierunku Krzy�nego 
- gdzie� tam znajdzie si� przecie� �cie�k�. Albo te� mo�e pr�bowa� zej�� wprost 
w d�? Trawersuje jakie� �leby, kominki, majacz�ce we mgle skalne �ebra. 
Przemarzni�cie, zm�czenie i g��d wywo�uje w nim jakby odr�twienie i 
zoboj�tnienie na sytuacj�. W m�zgu zjawia si� my�l: a mo�e zosta� tu i krzycze� 
o pomoc? Ale c� - do zmroku ju� tylko godzina lub dwie. Nikogo w g�rach o tej 
porze i w tak� pogod� nie ma. Trzeba teraz zaczeka� do rana, a jutro albo pogoda 
si� poprawi, albo kto� wezwie Tatrza�skie Pogotowie - cho�by kierownik 
schroniska, zaniepokojony tym, �e turysta nie powr�ci� na noc. Na my�l o biwaku 
przyp�ywa zn�w fala panicznego strachu. Siedzie� tu ca�� noc - zmokni�ty, bez 
jedzenia i ciep�ego ubrania? Za nic! To by�oby nie do wytrzymania. I��! 
Gdziekolwiek, w g�r� lub w d�. Ogarni�ty l�kiem umys� nie funkcjonuje ju� 
sprawnie, nie ocenia trafnie sytuacji, nie wyci�ga z niej trze�wych, spokojnych 
wniosk�w. I�� cho�by ca�� noc, byle wyrwa� si� z tej pu�apki! �eby tylko mg�a 
rozst�pi�a si� cho� na chwil�. Mg�a, jak gdyby spe�niaj�c to �yczenie, pocz�a 
k��bi� si�, ods�aniaj�c coraz dalsze �leby i grz�dy. Kilka silniejszych 
podmuch�w wiatru na chwil� rozp�dzi�o chmury i w dole zamajaczy�y piargi Doliny 
Buczynowej. Tury�cie wyrwa� si� mimo woli okrzyk rado�ci. Sta� na trawiastym 
stoku, kt�ry pozornie zbiega� na sam d�. Wyda�o mu si�, �e p� godziny, mo�e 
godzina zej�cia sprowadzi go na dno doliny, w kt�rej pr�dzej czy p�niej 
musia�by trafi� na �cie�k� do schroniska. Niedo�wiadczony, za�lepiony strachem 
nie zdawa� sobie sprawy, �e widzi tylko g�rn�, �agodn� cz�� stoku, kt�ry ku 
piargom obrywa si� stumetrowym pionowym urwiskiem. Nie u�wiadamia� sobie 
r�wnie�, �e dotychczasowa jego sytuacja nie by�a w gruncie rzeczy tak gro�na, 
jak s�dzi�. Mia� przecie� do wyboru: wr�ci� na gra� do ostatniego widzianego 
znaku i uwa�nie poszuka� nast�pnego lub - powr�ci� przez Granaty do schroniska. 
W najgorszym razie m�g� wyszuka� wygodne, os�oni�te od wiatru miejsce i 
przetrwa� jako� do rana, a nast�pnego dnia doczeka�by si� z pewno�ci� pomocy. 
Dopiero teraz w�a�nie, zst�puj�c trawiastym zboczem, szed� w nieuchronny 
potrzask, zbli�a� si� ku w�asnej �mierci jak �ma p�dz�ca do �wiat�a. Nie 
zastanawia go, �e ten "�agodny stok" jest stromy, coraz stromszy, �e chwilami 
musi sobie pomaga� r�kami. Zatrzymuje go jaka� niewysoka �cianka. To nic. Wida�, 
�e dalej s� mo�liwo�ci zej�cia. Ze�lizn�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin