58 VI Nazajutrz rano, gdy się u bram orszak Wojsława ukazał domagajšc wpuszczenia z królewskim słowem, rozkazy już były wydane, aby go na gród do namiestnika prowadzono. Wojsław niezbyt pańsko wystšpił ani nadto okazale, nie miał nad jakie dwadziecia koni z sobš. Dodany mu był duchowny, wikariusz z Płocka, ksišdz młody, imieniem Teodor, bo naówczas żadne się poselstwo, żadna czynnoć ważniejsza bez duchownego rady i nadzoru nie obchodziła. Biskupi wyżej już stali niż wojewodowie i królowi pilno na ręce patrzali. Znał też Sieciech krewniaka swego, iż o ile twardym był a nieugiętym, tak równie do słowa ciężkim i w mowie nieobrotnym. Zbigniew od rana nie wychodził z izby swej wahajšc się, czy mu się należało ukazywać, lecz wszystko zdał na namiestnika. przy którym Dobka postawił. Dworowi wszakże w pogotowiu być kazał. Poselstwo wprost do bramy przeprowadzone przez gawied ciekawš, która za nim biegła aż ku dworcowi, na gród cię udało. Magnus już na nie czekał całš starszyznę koło siebie skupiwszy. Nienawić ku Sieciechowi, pomimo obawy wojny, nastrajała gniewnie umysły. Wjeżdżajšc w dziedziniec Wojsław dojrzał rozglšdajšc się ciekawie, iż wszędzie ludu zbrojnego moc była wielka, jak nabito żołnierza, między którymi sporo Czechów poznawał. Posłańcowi z królewskim słowem uchybić nie chcšc, Magnus do progu wyszedł przeciwko niemu. Odział się na dzień ten wištecznie, ludziom też zbrojnym na grodzie przykazał, aby wdzieli odzież i zbroje przystojne. Zsiadajšcego z konia przywitał w przedsieni. Spotkali się milczšco mierzšc oczyma, po czym Wojsław z księdzem Teodorem szli do izby razem, gdzie czekała starszyzna liczna, jak na radę zgromadzona. Mógł już tedy rozpoznać Wojsław, że niespodzianym tu nie był, że o nim wprzódy wiedziano, gotowano się na przyjęcie, mylano, jakš mu dać odpowied. Do izby wszedłszy rzucił poseł oczyma, azali nie ujrzy Zbigniewa, którego by się był domylił, choć go nie widział od dziecka. Lżej mu się stało. gdy go nie zobaczył. Dokoła na ławach siedzieli ludzie posępni, gromadnie, ciasno, z brwiami namarszczonymi, z twarzami gronymi, dłonie na mieczykach, milczšcy i jak do sšdzenia gotowi. Tu i ówdzie spostrzegł twarz dawniej sobie znajomš a wrogš; te, których nie znał, jawnie okazywały, że nie lepiej mylały. Wstali niektórzy, inni się nawet nie podnieli, szmer dał się słyszeć, za wchodzšcymi wtłoczyło się więcej jeszcze ciekawych, wszystko zbrojne, zachmurzone. Do ucha mogły dolecieć słowa i mieszki niemiłe, lecz Wojsław zimny na to był i jak wszedł powolnie, tak nieustraszonym okiem obiegł ławy dokoła obojętnie, zwrócił się do Magnusa i rzekł: - Miłociwy pan, król Władysław, przysyła mnie do was. Namiestnik wskazał duchownemu i jemu miejsce przy sobie, milczenie głuche trwało doć długo, a że Wojsławowi do słowy przyjć tak zrazu łatwo nie było, prosił ks. Teodora o wyręczenie. - Miłociwy pan, Władysław, przysyła nas - poczšł ks. Teodor - chcšc wiedzieć, prawdali to jest, że przyjęlicie tu Zbigniewa, którego on chciał mieć w klasztorze? Prawdali, że przyjęlicie zbiegów i zdrajców, którzy na karę zasłużywszy, chronišc żywota do Czechów pouciekali? Wstrzymał się ksišdz; Magnus obrócił się ku nim i rzekł po krótkim namyle: - Królewicza Zbigniewa i biednych ludzi, co się niesprawiedliwie tułali po obcych, przyjęlimy. Tak, prawda jest! - Więc winnicie zdrady i nieposłuszeństwa? - wtršcił sam Wojsław. - Nie jestemy jej winni - rzekł Magnus. - Królewicz nieszczęliwy miłosierdzia się ojcowskiego domagał, a zbiegowie, bracia nasi, przeciw królowi nic nie zawinili. Gdy to mówił, z ław dokoła dało się słyszeć mruczenie naprzód, potem kilku zawołało: - Nie zawinili przeciw królowi, panu naszemu, ino przeciw Sieciechowi... - Przeciw Sieciechowi! - krzyknšł Magnus. - Złoci i samowoli Sieciechowej dłużej nikt z nas nie chce! - Nie, nie! Nie będziemy jej więcej cierpieli. Nie! - poczęli z ław odzywać się siedzšcy, mielej coraz. - Z Czechami się przeciw własnemu królowi wišżecie, na własny kraj następujecie - odezwał się Wojsław zwolna. Król o wszystkim wie! - le wie! - zawołał Magnus goręcej - nie chcemy tak samo czeskiego panowania jak Sieciechowego. Niech król sam nami rzšdzi albo niech nam syna da, Sieciecha nie chcemy. - Sam król was zdrajcami mieni - odrzekł ks. Teodor. Woli jego nie jestecie posłuszni. - Innego tu zdrajcy nie ma - wyrwał się Dobek stojšcy za Magnusem - tylko Sieciech jeden! On to miłoci pańskiej nadużywa, on z kraju wierne jego sługi pędzi, on przeladuje, on obdziera, on nieprzyjaciół robi, on! Chórem z ław wszystkich coraz mielej, głoniej coraz, zaczęto już krzyczeć niemal - zapalczywoć rosła. - On! Sieciech! Zdrajca!! Wojsław i towarzyszšcy mu duchowny spostrzegli, że niebezpiecznym było zbyt ostro przemawiać, bo umysły już się oczekiwaniem zburzyły i rozjštrzyły same. Spojrzeli po sobie. Wojsław sam zwolna poczšł z chłodnš krwiš, która go nigdy nie opuszczała. - Nie z panem wojewodš Sieciechem to sprawa, ale z panem a królem naszym. Ja nie od Sieciecha, ale od niego tu przysłany idę. Co komu do woli postanowienia królewskiego, który chciał tego, aby dziecko poboczne w klasztorze się chroniło, a sromoty mu nie czyniło? Nie godzi się nikomu stawać pomiędzy ojcem a dziecięciem; ojciec każdy, gdyby i królem nie był, ma prawo nad swoimi. Wolno mu z nim czynić, co chce. Dlaczegożecie srom królowi uczynili? Dobek się wyrwał: - Jako żywo dziecko pobocznym nie jest. Matka jego, córka ziemianina, tak dobrze żonš była pańskš jako królowa Judyta i syn to tak dobry, jakby się z królewnej rodził, skoro jš pan nasz, Władysław, swego czasu miłował i za żonę trzymał. Srom czyni królowi, kto krzywdę czyni dziecku, nie my, nie my! - A zbiegowie i zdrajcy? - spytał Wojsław. Tak nazwani zdrajcy i zbiegowie siedzieli naprzeciw mówišcego na ławach. Dobek też do nich się liczył, więc skoro to słowo rzekł Wojsław, szmer, wrzawa i wzburzenie powstała wielkie. Magnus, chcšc nad nimi zapanować, podniósł się, wstał i rękami a wołaniem poczšł zażegnywać owš burzę ukazujšc, że sam mówić pragnie. Ucichło po trosze. - Powiem, co na sercu mam - zawołał - kryć prawdy się nie godzi. Zbiegowie to sš, którym nie król, ale Sieciech dokuczył i nie od króla, ale od Sieciecha uciekali, bo na ich gardło nastawał. Nie wiemy już, kto u nas panem: Władysław król czy Sieciech? Pan zagarnia pod siebie wszystko; krakowskim wojewodš jest, niech na Krakowie siedzi, a nam da rzšdzić, gdzie nas postawiono. On wojsko całe ma w ręku, on grody, zamki, urzędniki, dwór, on króla i królowę, on królewicza. Ino już nie widać, gdy zapragnie, aby sam panował. Tego my nie zniesiemy, tego my nie damy uczynić. Równy nam ziemianin jest!... mieszki uršgliwe dawały się słyszeć tu i owdzie. Wojsław wstał blady. - Nie wolno mi słuchać tego, co mówicie, bo nieprawda to jest, a oszczerstwem. Ci, co się z posłuszeństwa wyłamujš, na Sieciecha wołajš, bo do woli królewskiej zmusza. Sieciech praw, nieprawi ci, co nań nastajš! Słów tych ledwie mógł dokończyć, gdy wrzawa wzmogła się gwałtownie i zagłuszyła go. Popędliwy Dobek pierwszy miecza dobył z pochew, drudzy też, zobaczywszy to, chwycili się do żelaza, kto co miał, nóż, mieczyk, topór podnoszšc do góry. Zgiełk powstał straszny, cisnšć się zaczęto gronie ku posłom, tak że Magnus, poskoczywszy w czas, ręce rozpišł, sobš ich zastawił i od pierwszej napaci osłonił. Nie na wiele by to jednak było się przydało, bo rozjštrzenie było straszne, a nienawić wygnańców ku Sieciechowi taka, że na krewniaka jego, co miał stawać w obronie wojewody, rzuciliby się byli i rozsiekali niechybnie, gdyby z drugiej strony nie stanšł o. Teodor, a na księdza nikt nacierać nie miał. Ława stała niedaleko drzwi do drugiej izby prowadzšcych; namiestnik prawie gwałtem popchnšł w nie Wojsława sam cišgle go sobš okrywajšc. Poseł z księdzem ledwie mieli czas wpać do bocznej izby i drzwi zaprzeć za sobš, gdy tłum runšł na nie rozwcieczony i bić poczšł rękami i mieczami z zapamiętałociš takš, iż Magnusa nawet słuchać nie chciano i nie poszanowano. Jak to zwykle bywa, gdy jeden pierwszy da hasło, tłum da się pocišgnšć i siła w nim liczbš ronie, pomiarkowanie i pamięć stracono, miotano się nie zważajšc na nikogo... Rozbijali jedni drugich, do drzwi się cisnšc. W Wojsławie Sieciecha widziano i krzywd się chciano pomcić. - Zabić! Rozsiekać! - krzyczeli przodujšcy. - Sieciechów służka, na gałš z nim! Szczęciem drzwi, za którymi skrył się Wojsław z ks. Teodorem, dębowe były, grube...
hazet1954