Kino samotnych bohaterów.pdf

(70 KB) Pobierz
Kino samotnych bohaterów
Kino samotnych bohaterów
„Życie jest piękne” i „Cienka czerwona linia” – wojna bez patosu
Pod koniec wieku, po upływie pół wieku, wraca wspomnienie katastrof tego
wieku: wojna, Holocaust, w dwóch wybitnych filmach: „Cienka czerwona
linia” i „Życie jest piękne”. Są krańcowo odmienne w charakterze, lecz łączy
je wspólny punkt widzenia: ważna jest nie historia, lecz jej odczucie przez
indywidualną istotę ludzką.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Dlaczego pojawiły się te pozycje, a można tu jeszcze dodać niedawną premierę
„Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga? Być może wyłoniła się potrzeba, by
rozważyć tę przeszłość z dystansu zarówno czasowego, ale też pokoleniowego:
kino to zwraca się do widzów, którzy nie byli już świadkami nieszczęść, które nawet
dla tych, którzy je przeżyli, wydają się niezrozumiałe ze względu na rozmiary ich
potworności. Obydwa filmy dają odpowiedź jednakową: jedyne, co jest warte
ocalenia z tych doświadczeń, to sumienie każdego z nas.
Różnica ważna w porównaniu do obrazu, jaki dotychczas przynosiło kino. Miało ono
poczucie obowiązku obywatelskiego. Postaci owych filmów stały wobec
konieczności. Kino przedstawiało różne postawy wobec niej, od bohaterstwa
militarnego do protestu pacyfistycznego wobec ofiar, które jednak były nie do
uniknięcia.
Tak czy inaczej, znajdowała się ona ponad człowiekiem. Ale w „Cienkiej czerwonej
linii” dzieje się coś innego. Widz przyzwyczajony do kina batalistycznego dozna tu
zawodu, mimo że akcja tyczy amerykańskiego desantu na wyspie Guadalcanal
w sierpniu 1942. Lecz treścią jest tu nie czyn zbiorowy, lecz przeżycia indywidualne
żołnierzy w momencie ataku, wobec możliwości śmierci. Idzie o zdobycie wzgórza,
przekształconego przez Japończyków w bunkier: kolejne próby zostają odparte,
z rosnącymi stratami, ale doświadczenie to każdy z żołnierzy przeżywa na swój
sposób: sierżant Woody Harrelson, sierżant Sean Penn, kapitan John Cusack
dokonują rozrachunku z samym sobą, z wyrazistością ostateczną, do jakiej życie
codzienne nie dostarcza impulsu, ale wojna, owszem. „Gdy podnoszę się do ataku,
czuję się jakbym był nagi, i szedł naprzeciwko namiętnego spotkania z moją
dziewczyną”. „Co ma za sens, co za sens ma moja tu obecność, pojedynczego,
samego, mnie tylko, wobec tego całego szaleństwa?” Teksty, które tu padają, nie
zdarzają się w filmach wojennych: „Dalibóg, nie ma się gdzie ukryć... chyba jeden
za drugiego...”, „Przestałem już odczuwać cokolwiek”. „To ci się udało”, powiada na
to kolega.
1
8852780.001.png 8852780.002.png 8852780.003.png 8852780.004.png
Ptak patrzy na wojnę
Jest to bardziej akt psychoanalizy zbiorowej, czy raczej grupowej, niż dokument
wojenny: wkrótce przestaje nas interesować sama batalia i jej ewentualny wynik,
film zmienia się, paradoksalnie wobec założenia jakoby militarnego, w coraz
bardziej statyczną, zastygającą refleksję, której wyrazem jest udział otaczającej
przyrody, niezwykły w filmie jakoby wojennym. Bowiem w kontraście do dziejącej
się tu krwawej jatki, znajdujemy się w tropikach stanowiących istny raj: żołnierze
ukrywają się w trawie rozrosłej i gęstej jak dżungla, zgoła nie pasującej do ich
śmiercionośnego ekwipunku: otaczają ich wielobarwne ptaki, małpy, gady morskie,
i kamera, umieszczona nisko, raz po raz daje wrażenie, jakby ten epizod historii był
oglądany przez zaskoczone nim zwierzęta.
Jesteśmy o krok od symbolu, i prawie że otwarcie wyraża go los żołnierza Witta:
film zaczyna się od sceny, jak odłączywszy się od oddziału, żyje on w wiosce
tubylców, pozbywszy się cech cywilizacji, nagi jak oni, już nie Amerykanin czy
ktokolwiek o oznaczonej narodowości, lecz człowiek pierwotny, wsiąknięty
w naturę: to on następnie po powrocie do oddziału poświęca się, by uratować
przyjaciół, niejako ginie, by naturalne życie mogło trwać dalej. Zapewne jest tu
ideologia, ale odrywa się ona od konkretnego faktu, nie ma już nic wspólnego
z historią. Co podkreśla postać kapitana Gaffa w wykonaniu Johna Cusacka; jest
on z pochodzenia Grekiem, z tej okazji pada aluzja do Homera: sytuacja stała się
ogólnoludzka, nie rzeczowo aktualnie polityczna.
W oryginale literackim, na którym film jakoby się opiera, w powieści
autobiograficznej Jamesa Jonesa (przełożonej na polski) kapitan nazywał się Stein,
był Żydem, nie Grekiem, i popadł w konflikt z reakcyjnym antysemickim dowódcą;
również Witt, który w filmie staje się alegorią poświęcenia, w powieści jest
przyziemnym, nawet oportunistycznym przeciętniakiem. Jones opisuje swoją
rzeczywistość wraz z jej ówczesnymi problemami: rasizm, obowiązki służby,
obywatel wobec wojny. Ale reżyser Terence Malick, autor dwóch filmów nieznanych
u nas („Ballands”, 1974, „Days of Heaven”, 1978), które wśród amatorów mają
opinię osiągnięć artystycznych kina amerykańskiego, posłużył się materiałem
powieści tylko jako pretekstem, by spojrzeć na historię inaczej: z dystansu końca
wieku, i wyłowić z niej treść, która ją przekracza: tę osobiście ludzką, dziś dla nas
ważniejszą od tak zwanej misji dziejowej.
Guzik od pasiaka
Podobnego zabiegu dokonuje Roberto Benigni w „Życie jest piękne”, w tonacji
krańcowo różnej wobec „Czerwonej linii”: jest to fantastyczna farsa – na temat
2
 
Holocaustu. Tak jest. Pomysł wydawałoby się prowokacyjny. Chaplin, gdy pod
koniec wojny dowiedział się o hitlerowskiej zagładzie Żydów, oświadczył, że gdyby
wcześniej był o niej poinformowany, nie nakręciłby komedii o „Dyktatorze” z roku
1939–40: śmiech, nawet ów szyderczy, w tej sytuacji był jego zdaniem moralną
niestosownością. Ale u Benigniego, po upływie połowy wieku, jest on, przeciwnie,
moralnym sukcesem; bo komedia może mieć tysiąc odcieni i Benigni wybrał jej
osobistą, ale trafną odmianę.
Zaznacza ją już pierwsza scena: Benigni (reżyser i zarazem główny aktor), we
Włoszech w czasach Mussoliniego jedzie samochodem o zepsutych hamulcach, nie
może się zatrzymać i wpada na uroczystość przygotowaną na przyjęcie króla, za
którego błędnie jest wzięty, tym więcej że wymachuje ostrzegawczo ręką, co
przyjęte jest jako salut faszystowski. Będzie to więc farsa nieporozumień, najpierw
na tle życia we Włoszech wówczas, następnie przenosząca się do obozu zagłady.
Założenie w najwyższym stopniu ryzykowne: komizm nieomal cyrkowy o zbrodni
masowej, zapewne największej w dziejach, w dodatku na tle codzienności tamtych
lat. Czy długo uda mu się prowadzić ten bezczelny taniec na linie, między
śmiechem i tragedią? Udaje mu się do końca, i nie tylko nie narusza naszego
poczucia przyzwoitości, lecz wzbogaca je o nowy, niezwykły ton.
Jest on tu włoskim Żydem, który zaleca się do nauczycielki, więc udaje inspektora
faszystowskiego, który ma wygłosić dla szkoły pogadankę o czystości rasy, co
demonstruje na własnej osobie jako posiadacz pięknego ucha, pępka o właściwych
wymiarach – rozbiera się, po czym „aryjskim sprężystym rozmachem” wyskakuje
przez okno, bo właściwy wizytator właśnie pokazał się w drzwiach. Widok
Benigniego, drobnego wzrostem, chudego, bladego, o zaawansowanej łysinie,
zachwalającego swoim wyglądem potęgę rasy sportowych blondynów, jest to kawał
szyderstwa, ale podanego z werwą, co przekonuje do niego jego dziewczynę!
Tryumf bezbronnego indywidualizmu nad absurdem terroru politycznego.
Co potęguje się do potworności, gdy odtwarzany przez Benigniego Guido dostaje
się do obozu zagłady wraz z małoletnim synkiem, lecz wciąż nie rezygnuje ze
swojej niezależności: stwarza dla dziecka fantastyczną fikcję, jaskrawą – w tych
warunkach – aż do absurdu. Jest to – tłumaczy chłopcu – zabawa, gra, należy
znosić głód, czekać cierpliwie, ukrywać się w razie potrzeby, i jeżeli będzie się
wytrwałym, zdobędzie się prawdziwy czołg, o którym malec marzy. Jednak niepokoi
się on: ktoś mu powiedział, że tu przerabia się ludzi na mydło i guziki. Nonsens,
tłumaczy mu tatuś. Dałeś się nabrać, chcą żebyś się wycofał z gry, żeby samemu
zgarnąć nagrodę. Czy jest jakiś sens w zamianie guzika na człowieka? „Popatrz
tylko – mówi ojciec, odrywając guzik od swojego pasiaka obozowego – czy to
wygląda na kogokolwiek?” Co w tym momencie odczuwamy my, widzowie, którzy
wiemy, że fabrykowano mydło i guziki z istot ludzkich? Nasza wrażliwość
powiększa się o nowy wymiar, i to jest zaskakujący sukces filmu.
3
 
Jaki z tego wniosek? Czy to znaczy, że obroną wobec zła, wobec nieuniknionej
zbrodni, wobec gwałtów historii, ma być oszustwo? Nie, ponieważ cały film od
pierwszej chwili jest nieprawdopodobny, jest celowo zamierzoną fantazją: jest to ów
przysłowiowy wypadek, gdy kłamstwo służy prawdzie, zaś fikcja pozwala odczuć ją
w wielokrotnym spotęgowaniu. Dzięki ofiarnej bladze ojca, za którą płaci on na
koniec poświęceniem swojej osoby, do ostatniej chwili wykonując umowne
porozumiewawcze gesty rzekomej zabawy na użytek synka, który go wciąż
obserwuje. Komedia odegrana przez niego sprawiła, że dziecko ocaliło życie, ale
nie tylko: również swoją niewinność, i więcej, swoją ludzkość. Czyli wiarę, i nią
właśnie oddycha film, w którym na tragedii wykwita farsa, osiągnięcie zarazem
humanizmu i sztuki kina.
Bilans, jakiego na progu nowego wieku dokonuje „Życie jest piękne” oraz „Cienka
czerwona linia”, jest niekorzystny dla historii, ale podtrzymujący na duchu: ratuje
naszą świadomość.
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin