Dalsze dzieje grzechu.pdf

(71 KB) Pobierz
Dalsze dzieje grzechu
Dalsze dzieje grzechu
Skandale filmowe
Walerian Borowczyk, polski reżyser mieszkający we Francji, napisał książkę
w całości poświęconą aktorce Grażynie Długołęckiej, która go oskarża o
„chory seksualizm” demonstrowany na planie „Dziejów grzechu”.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Książkę „Moje polskie lata” Walerian Borowczyk napisał po francusku. Wywiad
aktorki Grażyny Długołęckiej, z którym w książce polemizuje, ukazał się w
„Przeglądzie Tygodniowym” 14 kwietnia 1999 r. Nosił tytuł „Koszmar »Dziejów
grzechu«” i odnosił się do filmu według powieści Żeromskiego, nakręconego
w 1975 r. w reżyserii Borowczyka, z Długołęcką w roli głównej. Wspomina ona swój
udział jako jej najbardziej dramatyczny wstrząs życiowy. „Spotkanie
z Borowczykiem jest historią chorego seksualizmu, który trafił akurat na mnie...
Chciał mnie rozbierać w scenach, które wcale do tego nie upoważniały. Nie potrafił
zapanować nad swoimi emocjami... Próbował zmusić mnie, abym robiła rzeczy, na
które się nie zgadzałam”.
„Chciał widzieć, jak rozkładam nogi. Zaczynając film byłam czystą, młodą
dziewczyną z tysiącami kompleksów, kończąc byłam wystraszonym strzępem.
Schudłam 14 kilogramów... Przeżywałam osobisty psychiczny dramat. Wychowana
przez siostry urszulanki miałam mentalność zakonnicy i żyłam ze ściśniętymi
nogami. Rozkładanie ich na planie w obecności reżysera niszczyło wszystko, co
było we mnie czyste. Borowczyk z niebywałą złością sączył mi w ucho wulgarne
słowa, straszył mnie i obrażał”.
Przeprowadzająca wywiad Jadwiga Polanowska wyraża wątpliwość, czy nie była to,
ze strony reżysera, taktyka zmierzająca do osiągnięcia efektów wymaganych przez
charakter filmu? „Nie. Do roli Borowczyk kupił mnie taką jaką byłam, z tym
niewinnym seksem i czystością. A niszczył mnie prywatnie. Uważał, że skoro gram
rolę takiej kobiety, powinnam to robić również poza planem. Przekonywał, że
muszę mu ulec. Szalał, że nie może mnie złamać. Stało się jasne, że ma manie
seksualne... Kontakt z takim człowiekiem był wykańczający... Byłam przestraszona,
opluta, zniszczona... To wszystko, co przeżyłam na planie, tkwi we mnie do dziś.
Mówię o tym publicznie po raz pierwszy w życiu”.
Odpowiedź Borowczyka jest pasjonacka; stanowi główną i właściwie jedyną treść
jego książki, mimo tytułu zapowiadającego jego „polskie lata”. Jego zdaniem
Długołęcka jest mitomanką i histeryczką na tle seksualnym. „Bezradna wobec
swego niemoralnie intensywnego popędu płciowego... Nerwica psychiczna
Długołęckiej wynika z niespełnionych w życiu czynów, których domagał się jej
1
8852660.001.png 8852660.002.png 8852660.003.png 8852660.004.png
popęd płciowy”. W trakcie kręcenia w Zakopanem Borowczyk zastał w swoim
pokoju hotelowym bukiet róż od niej, po czym: „Około północy zerwał mnie ze snu
odgłos otwieranych drzwi: na środku pokoju stała Grażyna Długołęcka! Gwałtownie
rozchyliła poły szlafroka i wypinając bezwstydnie owłosione łono zaczęła stąpać, na
rozstawionych nogach, w moim kierunku. Cofając się krzyknąłem: »Proszę
natychmiast wyjść, zrywamy z panią kontrakt!«. Potulnie opuściła pokój. Rzuciłem
za nią czerwony bukiet i zamknąłem drzwi na klucz...”
„Postanowiłem zachować w tajemnicy anormalny popęd płciowy kobiety, którą
mieliśmy filmować przez dwa miesiące. Bałem się oburzenia innych aktorów
i podejrzenia, że film może być pornograficzny”. Wypowiedzi aktorki w wywiadzie
Borowczyk tłumaczy odruchem psychoanalitycznym: „Osoba o intensywnym
popędzie płciowym czyni wszystko, by ukazać się bez zarzutu, wstydliwą
i przesadnie wstrzemięźliwą”.
Duet nienawiści
Kto tutaj ma rację? Możliwości są cztery: 1) Długołęcka ma rację, 2) Borowczyk ma
rację, 3) obydwoje mają swoje racje, 4) obydwoje nie mają racji. Co dla kinomana
ma znaczenie podrzędne, bo najważniejsza dla niego jest elektryczność, która
przebiega między reżyserem i jego wykonawczynią i wpływa decydująco na rezultat
na ekranie. Zaś elektryczność, jak wiadomo, działa albo przyciągająco, albo
odpychająco (dwa plusy bądź dwa minusy); ale w obydwu wypadkach dostarcza
filmowi wyjątkową energię.
Twórca i jego gwiazda jest to kawał mitologii kina, która obrasta, oczywiście,
plotką, sensacją erotyczną i także skandalem, co nie zmienia faktu, że wybitni
reżyserowie potrafili posłużyć się gwiazdami – niezależnie od tego, czy były one ich
towarzyszkami życia, czy nie, czy łączyło ich jakieś uczucie poza atelier, czy nie –
by dać pozycje ważne, i więcej – wywołać trendy, które liczą się w kulturze. Tak
było z Vadimem, który z pomocą Brigitte Bardot wylansował nowy styl swobody,
podjęty przez ówczesne młode pokolenie powojenne z lat 50., czy w wypadku
Josepha von Sternberga, który w latach 30. posłużył się postacią Marleny Dietrich
w cyklu filmów, które również stanowiły wzór obyczajowy; było to przeciwstawienie
się rygorom, przyczyniającym się do ciążącej nad ówczesnym życiem obłudy.
Co prawda nie obyło się bez skutków osobistych dla owych autorów, zresztą przez
nich samych spowodowanych. Vadim opisał w sposób sensacyjny, oceniony przez
niektórych jako niesmaczny, swoje pierwsze pożycie z Bardot w hoteliku paryskim
(ciągnęło się to przez trzy wieczory, zanim doszło do spełnienia), zaś Sternberg
określił w pamiętniku Marlenę jako tłumoka, który niewiele potrafi i wszystko
zawdzięcza jemu. Na pytanie w wywiadzie, czy nie zamierza jej poślubić,
2
 
odpowiedział, że nie pozwoli się zamknąć w budce telefonicznej z jadowitą kobrą.
Inna rzecz, że po rozstaniu z nim Marlena nie odzyskała już początkowego blasku,
ale i kariera Sternberga nie posunęła się już dalej.
Sternberg widział postać Marleny w „Błękitnym aniele”, nakręconym jeszcze
w Niemczech, jako osoby bez przesądów, bez obowiązków, bez etyki; niejako
mściła się na mężczyznach za lata ucisku pruskiego, doprowadzając do
samobójstwa godnego Herr Profesora. W Hollywood Marlena co prawda
występowała wciąż jako upadła, ale już z widokiem na odrodzenie: w „Maroku” była
wykolejoną śpiewaczką, która musiała uchodzić do kolonii, ale tam zakochała się
w szeregowcu Johnie Brownie z legii cudzoziemskiej, osobniku również o wątpliwej
przeszłości, i brnęła za swoim żołnierzem po piasku boso wraz ze stadem bab
Arabek za oddziałem maszerującym przez pustynię. Był to tryumf zarówno protestu
przeciwko przesądom obyczajowym jak zwycięstwo szczerego uczucia!
Podobnie Vadim z pomocą Bardot wylansował nowy na owe czasy typ dziewczyny:
nie miała skrupułów, lecz kierowała się sercem, była wyzwolona, lecz nie łajdaczka,
puszczała się, ale nie była kurwiszonem. Do tej pory nie trafiało się w kinie, żeby
ktoś szastał cnotą, a jednak został w randze obywatelskiej, dopiero Bardotce to się
udało. Był to manifest niepodległości dziewczyny owego pokolenia, podobnie jak
kino Marleny przeciwstawiało się fałszowi lat 30. Istne etapy nie tylko kina, lecz
dziejów obyczajowych, zaś doszło do nich właśnie dzięki duetowi Sternberga
z Marleną, mimo że pod koniec nie cierpieli się wzajemnie, oraz Vadima
z Bardotką, mimo że rozeszli się po awanturze.
Film widmo
Jak w tym względzie wyglądają „Dzieje grzechu”? Film, który po upływie blisko
30 lat nagle wywołuje podobną eksplozję rozrachunkową między jego dwojgiem
głównych sprawców, musiał powstać w atmosferze naładowanej i zostać przez nią
naznaczony. Jednak jego kariera w naszym kraju potoczyła się dziwacznie. Miał on
co prawda powodzenie frekwencyjne, ale potem zniknął kompletnie z pola
widzenia. Jest to smutny rezultat mechanicznej hierarchii, która się u nas łatwo
przyjęła. Gdy się mówi o dorobku naszej kinematografii, występują filmy Wajdy,
Zanussiego, Kieślowskiego; należy tu też Kawalerowicz, czasem Has, niekiedy
Kutz. Komedie, jak „Sami swoi”, też mają swoje miejsce, nawet Bareja ostatnio
wypływa jako zabawne wspomnienie, są też oddzielni faworyci, jak „Rejs”.
Przepadły natomiast w pamięci narodowej pozycje, które przecież należą do
osiągnięć roboty filmowej. Jako stary kinoman myślę tu osobiście o takich tytułach
jak „Wśród nocnej ciszy” Chmielewskiego, „Medium” Koprowicza, „Siekierezada”
Leszczyńskiego czy „Gwiazdy muszą płonąć” Munka – jest to najlepszy
produkcyjniak kiedykolwiek nakręcony.
3
 
Tu należą również „Dzieje grzechu”, rzecz o atmosferze dla mnie niezapomnianej,
ze względu na niezwykłe połączenie rozpaczliwej treści obyczajowej – gdzie
dominuje upadek, upodlenie i zbrodnia – z dystansem, zimną obserwacją
i poczuciem stylu – tu Borowczyk dał istną rewię kostiumów, mebli, rekwizytów oraz
architektury z końca XIX w. i początków secesji, wybranych i współgrających
z aktorami wręcz z prowokacyjną ostentacją. Tryumf grafika, od której to kariery
Borowczyk zaczął. Po czym okazał się on czołowym autorem artystycznego filmu
animowanego oraz twórcą oryginalnych pozycji łączących erotyzm z rafinadą
plastyczną. Jego „Opowieści niemoralne” osiągnęły cztery gwiazdki – najwyższe
odznaczenie w prestiżowym francuskim katalogu Laffonta, zaś „Histoire d`un
peche”, czyli nasze „Dzieje grzechu”, dociągnęły tam do trzech gwiazdek.
Z adnotacją, że „Grazyna Dlugolecka” (bez polskich znaków diakrycznych)
otrzymała w Cannes wyróżnienie za rolę. Nie wspomina ona o niej w wywiadzie w
„Przeglądzie”, zaś Borowczyk w swojej wściekłej polemice nazywa ją „androidem”,
którym trzeba było kierować jak bezmyślną maszyną. Dlaczego jednak pamiętam
jej wyraz bolesnej bezradności, skontrastowanej z otaczającą ją brutalnością? Coś
jednak musiało być w tej robocie; co prawda przepadła ona u nas, ale nie
w świecie. Film figuruje w głównych katalogach kaset i był nabyty przez przeszło
200 stacji TV, w tym tajlandzką.
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin