Woodiwiss Kathleen E. - Skarb miłości.doc

(3079 KB) Pobierz

KATHLEEN E.

WOODIWISS

Skarb miłości

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Mężczyzna był jeszcze młody, może trzydziestopięcioletni, a jednak zmarszczki, zdradzające zmęczenie i doznane niedawno upokorzenie, podkreślał od kilku dni nie golony zarost, który ocieniał jego brodę i policzki, dodając mu wieku. Siedział na wielkim, czworokątnym głazie, który oderwał się z gruzów poza jego plecami. Na rozpostartym u jego stóp kocu dwuletnia chyba dziewczynka w milczeniu wyrywała lalce wełniane włosy. Mała zdawała się obserwować i nasłuchiwać.

Mężczyzna odchyliłowę, by nacieszyć się ciepłem promieni południowego słca, i głęboko wdychał chłodne, świeże pod­muchy wietrzyku, niosącego od mokradeł szorstki zapach wrzo­w. Poczuł pulsowanie w czaszce, była to nagroda za jego nie­dawne wyczyny, a długa, nieprzespana noc na pewno nie przy­czyniła się do poprawienia jego kondycji. Dłonie bezsilnie opad­ły mu na kolana, a pierś przygniatał ciężar straszliwego nie­szczęścia.

Po chwili pulsowanie w tyle głowy zaczęło ustępować, wes­tchnął z ulgą. Przybył w to miejsce, by odnaleźć ślad wspomnień o jaśniejszych dniach, kiedy było ich tutaj troje i wesoło doka­zywali na tych wzgórzach. Dziewczynka, Elise, była jeszcze za mała, by pojąć, jak ostateczną ponieśli stratę. Wiedziała jedynie, że jest to miejsce, w którym bawiła się z nią ciepła, przytulna, pogodna istota, zanosząca się śmiechem, gdy turlały się po słodko pachnącej trawie. Z nadzieją czekała, aż przyjdzie ta kochająca i kochana osoba, ale czas płynął i nikt się nie pojawił.

Nad ich głowami zgromadziły się chmury, przysłaniając sł­ce. Powiał północny wiatr i nagle zapanowało przenikliwe zimno. Mężczyzna znowu westchnął, potem kiedy poczuł delikatne muś­nięcie dłoni, otworzył zaczerwienione oczy. Córeczka przysunęła się bliżej, a teraz spoglądała na niego pytająco. Z jej oczu wy­zierał smutek, jakby i ona, na swój dziecięcy sposób, zrozumiała, że wspomnienia nigdy nie ożyją i nie ma już żadnego powodu, by pozostawać w tym miejscu.

Mężczyzna dojrzał w jej ciemnoniebieskich oczach, kręconych ciemnych włosach, w delikatnym zarysie podbródka i miękkich, wyrazistych ustach odbicie bezgranicznie kochanej żony. Porwał dziecko w ramiona i przytulił je mocno, oddychając głęboko, by opanować szloch, po którym móby się załamać. Ale przecież nie potrafił powstrzymać łez, płynących spod mocno zaciśniętych powiek. Powoli potoczyły się po policzkach i wsiąy w miękkie kędziorki córeczki.

Mężczyzna zakasł i odsunął dziewuszkę. Ponownie spojrzeli sobie w oczy i w tej długiej chwili nawiązała się między nimi nić, której nic na świecie nie zdołoby zerwać. Na zawsze po­zostaną sobie bliscy, a to ich zwiąże bez względu na przestrzeń, jaka ich rozdzieli, dopóki bę pamiętać o tej, któ tak gorąco kochali.

 

 

 

1

W Londynie huczało od plotek o zdradzie stanu, coraz częściej pojawiały się wieści o przekupstwie. Życie miasta zakłóciły liczne trwożliwe wieści o szpiclach królowej, tropiących spiskowców. Nierzadko w środku nocy ciszę ulic zakłócały krzyki i tupot stóp, w ślad za nimi ciężkie walenie pięścią w solidnie okute drzwi, przesłuchiwania w świetle pochodni, które niekiedy kończyły się zbiorową egzekucją przez powieszenie i głowami zatkniętymi na London Bridge. Zamachy na życie królowej nie ustawały, zdawało się wszak, że rodzą się one nie na tej ziemi. Marię Stuart uwię­ziono w Anglii, na tronie zasiadła Elżbieta Tudor, ale obie równie mocno lękały się o swoje życie.

7 listopada, 1585

W pobliżu wioski Burford

Hrabstwo Oksford, Anglia

omyczki tysiąca małych świec migotały triumfalnie w dło­niach gości weselnych, kiedy ożywieni wkroczyli do dworu. W wielkim salonie Bradbury Hall muzyka, grana przez minstreli, mieszała się radosnymi, hałliwymi śmiechami lordów i ich dam. Rzeczywiście, był powód do takiej wystawnej uroczystości, gdyż jakże często zrywane zaręczyny i wielokrotnie odwoływane śluby pięknej Arabelli Stamford wreszcie zakończyły się pomy­ślnym związkiem. Równie zdumiewał fakt, że żadne wielkie nieszczęście nie dosięo zakochanego młodzieńca, który tak gorliwie zabiegał przez ostatnie miesiące o jej . Z sześciu, którzy uprzednio mieli honor być narzeczonymi damy, żaden nie pozostał przy życiu, w tym świętej pamięci markiz Bradbury, w którego wiejskiej posiadłci bawili sięnie goście. Reland Huxford, hrabia Chadwick, głno twierdził, że przypuszczalna klątwa nie dosięgnie kogoś tak jak on szlachetnego, i zuchwale ruszył w zaloty, nie bacząc na straszny los swoich poprzedników. Teraz triumfujący pan młody stał u boku oblubienicy w girlan­dzie zieleni, podczas gdy wokół kuflami z wyprawionej skóry i srebrnymi kielichami hałliwie wznoszono toast na cześćo­dej pary. Mocne piwo i uderzające do głowy wino przyczyniło się do rozgrzania ducha i wznieciło jowialne nastroje. Słba spiesznie odszpuntowywała beczki z ciemnym piwem i odkor-kowywała klaret i białe wino, żeby nie opadło podniecenie i nie zniknął zapał.

Edward Stamford nie posiadał się z radości, że wreszcie zyskał bogatego i utytułowanego zięcia, wszakże wydawanie córki za mąż nie odbyło się bez pewnych przykrych wyrzeczeń. Niechętnie przyznał, że przyjęcie weselne to coś więcej niż zwykłe bale, toteż pod jego zmartwionym okiem przed wygłodzonymi gośćmi ustawiono góry prosiąt, nadziewanych koźt, barwnie przystro­jonego ptactwa. Zamrugał z żosną rozpaczą, gdy soczyste mię­siwa, wyszukane puddingi i cieszące podniebienie słodkości zni­kały łapczywie pochłaniane przez tych, którzy przyszli porozko-szować się jego rzadką szczodrobliwością. Jeśli ktokolwiek zwró­cił uwagę na dziwny brak apetytu gospodarza, to spostrzeżenie to zachował dla siebie.

Rzeczywiście, niecodziennie trafiało się, by Edward Stamford komukolwiek okazywał życzliwość. Mawiano o nim raczej, że jest kimś w rodzaju oportunisty, który majątek zyskał poprzez nieszczęście lub głupotę bliźnich. Nikt nie móby przysiąc, że sprytnymi intrygami spowodował owe upadki, lecz Edward nie­odmiennie gorliwie, kiedy tylk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin