Muzyka Duszy - PRACHETT TERRY.txt

(534 KB) Pobierz

TERRY PRATCHETT

MUZYKA DUSZY

PRZELOZYL: PIOTR W. CHOLEWA

SCAN-DAL

HISTORIA

Jest to opowiesc o pamieci. I to nalezy zapamietac......ze Smierc swiata Dysku, dla tylko sobie znanych powodow, ocalil kiedys mala dziewczynke i zabral ja do swego domu pomiedzy wymiarami. Pozwolil jej dorosnac do wieku szesnastu lat, bo wierzyl, ze z wiekszymi dziecmi latwiej jest sobie radzic niz z malymi. Co pokazuje, ze mozna byc niesmiertelna antropomorficzna personifikacja i wciaz niczego nie rozumiec...

...ze pozniej zatrudnil ucznia zwanego Mortimer, a w skrocie Mort. Mort i Ysabell natychmiast poczuli do siebie gleboka niechec, a kazdy wie, do czego to prowadzi na dluzsza mete. Jako zastepca Mrocznego Kosiarza, Mort okazal sie wyjatkowym nieudacznikiem. Stal sie przyczyna problemow, ktore wywolaly rozchwianie Rzeczywistosci i walke miedzy nim a Smiercia, ktora Mort przegral...

...i ze, dla tylko sobie znanych powodow, Smierc oszczedzil go i wraz z Ysabell odeslal na swiat.

Nikt nie wie, dlaczego Smierc zaczal przejawiac osobiste zainteresowanie istotami ludzkimi, z ktorym pracowal juz od tak dawna. Prawdopodobnie chodzi tu o zwykla ciekawosc. Nawet najskuteczniejszy szczurolap predzej czy pozniej zaczyna sie interesowac szczurami. Moze obserwowac, jak szczury zyja i umieraja, rejestrowac wszelkie szczegoly szczurzej egzystencji - choc sam nigdy pewnie nie zrozumie, jak to jest, kiedy sie biegnie przez labirynt.

Jesli jednak prawda jest, ze sam akt obserwacji zmienia obiekt, ktory jest obserwowany* [przyp.: Z powodu kwantow.], tym bardziej prawda jest, ze zmienia obserwatora.

Mort i Ysabell pobrali sie.

Mieli dziecko.

Jest to takze opowiesc o seksie, prochach i muzyce z wykrokiem.

No...

...jedno na trzy to calkiem niezly wynik.

Co prawda to zaledwie trzydziesci trzy procent, ale mogloby byc gorzej. Gdzie zakonczyc?

Ciemna, burzliwa noc. Kareta, juz bez koni, przebija rachityczny, bezuzyteczny plotek, i koziolkujac, spada do wawozu. Nie zaczepia nawet o wystajaca skale i uderza w wyschniete koryto rzeki daleko w dole. Rozpada sie na kawalki.

***

Panna Butts nerwowo przerzucala papiery.Oto praca dziewczynki, lat szesc.

"Co robilismy na wakacjach: Na wakacjach robilam to, ze bylam u dziadka on ma wielkiego bialego Kunia i ogrod co jest calkiem Czarny. Zjedlismy jajko i frytki."

***

Potem zapala sie oliwa w lampach przy karecie i nastepuje eksplozja. Z ognia wytacza sie - poniewaz pewne konwencje obowiazuja nawet w tragedii - plonace kolo.

***

I nastepna kartka, rysunek siedmioletniej dziewczynki. Caly w czerni. Panna Butts pociaga nosem. Nie chodzi o to, ze dziewcze mialo tylko jedna kredke. Powszechnie wiadomo, ze Quirmska Pensja dla Mlodych Panien dysponuje dosc kosztownymi kredkami we wszystkich kolorach.

***

A kiedy ostatni fragment dopala sie z trzaskiem, jest tylko cisza.I patrzacy.

Ktory odwraca sie i mowi do kogos ukrytego w ciemnosci:

TAK MOGLEM COS ZROBIC.

Po czym odjezdza.

***

Panna Butts znowu przerzucila kartki. Czula sie nieco rozkojarzona i nerwowa - uczucie wspolne wszystkim, ktorzy mieli do czynienia z tym dziewczeciem. Papier zwykle poprawial jej humor. Byl pewniejszy.Potem nastapila sprawa tego... wypadku.

Panna Butts przekazywala juz wczesniej tego typu zle wiesci. To ryzyko, z jakim nalezy sie liczyc, kiedy prowadzi sie duza szkole z internatem. Rodzice wielu dziewczat wyjezdzali za granice w tych czy innych interesach, a owe interesy czesto byly takiego rodzaju, ze szansie wysokich zyskow towarzyszyla szansa spotkania z niesympatycznymi ludzmi.

Panna Butts wiedziala, jak zalatwiac takie sprawy. Rozmowa byla bolesna, ale biegla swoim torem. Nastepowal szok i lzy, ale w koncu wszystko sie konczylo. Ludzie potrafili sobie z tym radzic. Istnial rodzaj scenariusza, wbudowany w ludzki umysl. Zycie plynelo dalej.

Ale to dziecko po prostu siedzialo nieruchomo. Wlasnie ta jej... grzecznoscia smiertelnie przerazila sie panna Butts. Nie byla zla kobieta, choc przez cale zycie stopniowo wysuszana nad piecem edukacji; byla jednak osoba odpowiedzialna i przestrzegajaca tego, co wlasciwe. Sadzila, ze wie, jak powinna przebiegac taka rozmowa, wiec niejasno ja irytowalo, ze nie przebiega.

-Hm... Gdybys chciala zostac sama i poplakac... - podpowiedziala, starajac sie pchnac te kwestie na wlasciwe tory.

-Czy to pomoze? - spytala Susan.

Na pewno mnie by pomoglo, pomyslala panna Butts... W tej sytuacji wykrztusila tylko:

-Zastanawiam sie, czy aby na pewno dokladnie zrozumialas, co powiedzialam.

Dziecko spojrzalo na sufit, jakby rozwiazywalo trudny problem algebraiczny.

-Spodziewam sie, ze zrozumiem.

Jakby juz wczesniej wiedziala i jakos zdazyla sie z tym pogodzic. Panna Butts poprosila nauczycielki, zeby uwaznie obserwowaly Susan. Oswiadczyly, ze bedzie to trudne, poniewaz...

A teraz ktos delikatnie zastukal w drzwi gabinetu -jak gdyby tak naprawde wolal pozostac niedoslyszany. Panna Butts powrocila do chwili obecnej.

-Prosze wejsc. Drzwi sie otworzyly.

Susan nigdy nie robila najmniejszego halasu. Nauczycielki wspominaly o tym. To niesamowite, mowily. Zawsze znajdowala sie przed czlowiekiem, kiedy najmniej sie tego spodziewal.

-Ach, to ty, Susan. - Wymuszony usmieszek przemknal po twarzy panny Butts niby nerwowy tik po tarczy zmartwionego, popsutego zegara. - Usiadz, prosze.

-Oczywiscie, panno Butts. Panna Butts przerzucila papiery.

-Susan...

-Tak, panno Butts?

-Przykro mi to mowic, ale zdaje sie, ze znow bylas nieobecna na lekcjach.

-Nie rozumiem, panno Butts.

Dyrektorka pochylila glowe. Budzilo to w niej niejasna irytacje na sama siebie, ale... bylo w tym dziecku cos, co nie dawalo sie kochac. Naukowo doskonala z przedmiotow, ktore lubila, trzeba przyznac... ale na tym koniec. Byla doskonala tak, jak diament jest doskonaly: same ostre krawedzie i chlod.

-Czy znowu... to robilas? - spytala. - Obiecalas, ze skonczysz z tym niemadrym zachowaniem.

-Panno Butts...

-Znowu... znowu stawalas sie niewidzialna, tak?

Susan zarumienila sie. Podobnie, choc mniej rozowo, zarumienila sie panna Butts. Przeciez to niepowazne, myslala. To wbrew rozsadkowi. To... No nie...

Odwrocila glowe i zamknela oczy.

-Tak, panno Butts? - odezwala sie Susan na moment wczesniej, niz panna Butts zdazyla powiedziec "Susan...".

Panna Butts zadrzala. To kolejna sprawa, o ktorej wspominaly nauczycielki: czasami Susan odpowiadala na pytania, zanim ktos zdazyl je zadac.

Uspokoila sie z wysilkiem.

-Nadal tam siedzisz, prawda?

-Oczywiscie, panno Butts. Niepowazne...

To zadna niewidzialnosc, tlumaczyla sobie. Ona po prostu przestaje sie rzucac w oczy. Ona... Kto...

Skupila sie. Napisala do siebie notatke - wlasnie na taka okazje. Karteczka byla przypieta do teczki.

Przeczytala:

"Rozmawiasz z Susan Sto Helit. Nie zapominaj o tym."

-Susan... - sprobowala.

-Tak, panno Butts?

Kiedy panna Butts sie koncentrowala, widziala Susan siedzaca tuz przed nia. Z pewnym wysilkiem slyszala jej glos. Musiala tylko zwalczyc uporczywa sklonnosc do wiary, ze jest w gabinecie sama.

-Niestety, panna Cumber i panna Greggs skarzyly sie na ciebie - oznajmila.

-Zawsze jestem w klasie, panno Butts.

-Domyslam sie, ze jestes. Panna Traitor i panna Stamp zapewniaja, ze widza cie przez caly czas. - W pokoju nauczycielskim wybuchla nawet klotnia z tego powodu. - To dlatego, ze lubisz logike i matematyke, a nie lubisz jezykow i historii?

Panna Butts skupila uwage. Dziecko w zaden sposob nie moglo wyjsc z gabinetu. Jesli naprawde wytezyla sluch, wychwytywala sugestie glosu mowiacego: "Nie wiem, panno Butts".

-Susan, to naprawde irytujace, kiedy tak...

Przerwala. Rozejrzala sie po gabinecie, a potem zerknela na karteczke przypieta do dokumentow na biurku. Zdawalo sie, ze ja czyta, zrobila zdziwiona mine, a nastepnie zmiela notatke i rzucila ja do kosza. Siegnela po pioro i - popatrzywszy przez chwile w przestrzen - zajela sie rachunkami swojej pensji.

Susan odczekala grzecznie jeszcze chwile, a potem wstala i wyszla cichutko.

***

Pewne rzeczy musza sie wydarzyc przed innymi. Bogowie graja losami ludzi. Ale najpierw musza ustawic wszystkie pionki na planszy i po calej swojej siedzibie poszukac kostek. Deszcz padal w niewielkiej, gorzystej krainie LJamedos. W Llamedos zawsze padal deszcz. Deszcz byl glownym towarem eksportowym tego kraju. Mieli tam nawet kopalnie deszczu.Bard Imp siedzial pod choina - bardziej z przyzwyczajenia niz w nadziei, ze naprawde znajdzie oslone. Woda sciekala miedzy iglami i tworzyla strumyki na galeziach, wiec drzewo dzialalo raczej jak koncentrator deszczu. Od czasu do czasu cale deszczowe bryly rozpryskiwaly mu sie na glowie.

Mial osiemnascie lat, wybitny talent i - w tej chwili - pewne problemy z wlasnym zyciem.

Stroil harfe, swoja cudowna nowa harfe, i patrzyl na deszcz. Lzy splywaly mu po twarzy, mieszaly sie z kroplami.

Bogowie lubia takich ludzi.

Mowi sie, ze kogo bogowie chca zniszczyc, temu najpierw odbieraja rozum. W rzeczywistosci temu, kogo chca zniszczyc, bogowie wreczaja odpowiednik krotkiej laski z syczacym lontem i napisem "Acme Dynamite Company" na boku. Tak jest ciekawiej i trwa o wiele krocej.

***

Susan wlokla sie korytarzem pachnacym srodkami dezynfekcyjnymi. Nie przejmowala sie specjalnie, co sobie pomysli panna Butts. Na ogol nie martwila sie tym, co mysla inni. Nie miala pojecia, czemu ludzie zapominaja o niej, kiedy tylko zechce, ale potem zdawali sie zbyt zaklopotani, by poruszac ten temat.Czasami niektore nauczycielki mialy problemy z dostrzezeniem jej. I dobrze. Zwykle zabierala do klasy ksiazke i czytala spokojnie, gdy wokol niej Podstawowe Artykuly Eksportowe Klatchu przytrafialy sie innym.

Z pewnoscia byla to piekna harfa. Bardzo rzadko tworcy udaje sie stworzyc dzielo tak idealne, ze trudno sobie wyobrazic jakakolwiek poprawke. Przy harfie tworca nie trudzil sie ornamentami. Bylyby nie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin