JEROME DELAFOSSE Krwawy krag Przelozyla Barbara KrupaPVos2ynsl?i i S-ka Tytul oryginalu LE CERCLE DE SANG Copyright (C) Editions Robert Laffont, Paris, 2006 Projekt okladki Jerome Delafosse Redakcja Magdalena Koziej Redakcja techniczna Anna Troszczynska Korekta Bronislawa Dziedzic-Wesolowska Lamanie Ewa Wojcik ISBN 978-83-7469-466-7 Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www. proszynski. pl Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddzial Polskiej Agencji Prasowej SA 03-828 Warszawa, ul. Minska 65 Wstep -Clemence... Noc. Szepty, stlumione, zmieszne ze szlochem krzyki odbijaja sie od scian korytarzy, wdzieraja do pokoju Juliena. -Clemence, moja ksiezniczko... Julien kuli sie w lozku, ukrywa twarz w poduszce. To mama... Znowu zaczyna... Tata lagodnie do niej przemawia: -Moja droga, Clemence odeszla. Juz nie wroci. -Czuje... jej obecnosc... jest tam... na dworze... Rozpaczliwa skarga przedziera sie przez delikatna oslone z pierza i wnika do swiadomosci Juliena. -Mamo... blagam cie... tygrys... uslyszy nas. Zaraz nas znajdzie... Zanosi sie rozpaczliwym szlochem. Cisza. -Clemence? Chodz... tutaj jestem, moj skarbie... -Opanuj sie, Isabelle, twoja corka nie zyje! -Nieeee... To nieprawda... Klamiesz, lajdaku... -Skoncz z tym. Meczysz siebie i nas. Chodz tu do mnie, przytul sie... -Nie dotykaj mnie! -Daj spokoj! Obudzisz malego... Julien nie moze juz dluzej zniesc mroku, ktory zdaje sie pograzac go w coraz straszniejszej otchlani. Wymyka sie z pokoju, wychodzi na korytarz. Za oknem slychac trzask kolysanych wiatrem galezi. W poblizu czai sie bestia. Jest zupelnie blisko. Julien czuje, ze powrocila. Strach sciska mu serce. Czuje cieply oddech na karku, w mroku slyszy przytlumione, posuwiste kroki. -Mamo, on wraca. Dopadnie nas wszystkich... ratuj nas... ratuj mnie... boje sie... 7 U podnoza schodow widzi snujace sie po scianach cienie. Tata sciska w swoich dloniach rece mamy, ktora wyrywa sie, placze, blaga go:-Sluchaj... alez sluchaj! Ona tam jest... na dworze... Nie slyszysz jej? -To tylko wiatr. Mocno wieje od wieczora... -Chcesz, zebym ja zostawila samiutka na zimnie, w ciemnosci... Jestes lajdakiem, lajdakiem, lajdakiem... Julien cicho schodzi schodami do salonu. Mama wyrywa sie, biegnie do drzwi prowadzacych do ogrodu, chwyta za klamke. -Isabelle, nie! Obudzisz cala dzielnice! Tata jest wsciekly. Julienowi zbiera sie na placz, ma ochote wrzeszczec. Chce zawolac matke, ostrzec ja. Z gardla wydostaje sie tylko charczenie. Matka odwraca glowe, przyglada mu sie przez chwile. Ma smutne, udreczone oczy. Drzwi otwieraja sie w gwaltownym podmuchu. Szyby pekaja z brzekiem. Slychac wystrzal. Wyrywa on z gardla mamy fragmenty ciala i kosci. Matka wyciaga reke, probujac chwycic za firanke, ale jej wstrzasane drgawkami cialo osuwa sie bezwladnie na ziemie. Ciemne wlosy mieszaja sie z czerwona, wyplywajaca z ust piana. Tata podbiega do uciekajacego Juliena. Chwyta go, traci rownowage. Drugi wystrzal rozrywa tacie czaszke. Pada. Jego twarz staje sie blada woskowa maska. Julien lezy na ziemi ze stopami unieruchomionymi w zacisnietych, martwych dloniach ojca. Spoglada na otwarte drzwi, za ktorymi jest ciemnosc. Czuje w niej czyjas obecnosc. Sapanie staje sie glosniejsze. W glebi dzieciecej swiadomosci rozbrzmiewa niepokojacy tupot krokow. Owej grudniowej nocy Tygrys powrocil. I 11 Hammerfest, Norwegia 6 marca 2002Oslepil go gwaltowny blysk swiatla. Pochylila sie nad nim jakas skryta w cieniu twarz. Ludzkie glosy, niewiadomego pochodzenia, plataly sie po zakamarkach powracajacej swiadomosci. Tlukac sie po glowie, rozdrabnialy sie na tysiace krysztalowych czastek, przechodzac w lagodne szepty. Ponownie zamknal oczy. -Nathanie, slyszy mnie pan? Pod powiekami eksplodowal blysk, rozlal sie strumieniami, wypelniajac cale cialo. Chcialo mu sie wrzeszczec, lecz jakas niewidzialna reka zaciskala mu pluca. Znowu pograzyl sie w nieswiadomosci. -Nathanie, niech pan z nami zostanie... Tlen! Szarpiacy bol przywrocil go do przytomnosci. Dotyk poscieli na skorze palil niby trucizna. Serce lomotalo w piersi jak oszalale. Kazde uchylenie powiek powodowalo, ze pazurki bialego swiatla rozdrapywaly oczy. Dostrzegal jedynie plonace obrazy. Sprobowal odwrocic glowe, ale dwie twarde jak kamien rece zacisnely mu sie na szczece... -Prosze sie nie ruszac i lezec spokojnie, jest pan ciezko ranny... Byl klebkiem czystego cierpienia. Owladniety panicznym strachem, wciagnal w pluca lyk zyciodajnego powietrza. Uswiadomil sobie istnienie wlasnego ciala. Potem, nieoczekiwanie, jego cialo unioslo sie i wyprezylo niczym klinga na granicy pekniecia. Jeden tylko raz. I znowu pograzyl sie w otchlani, czarnym i lodowatym oceanie. Myslal, ze umiera. Wyplynal na powierzchnie znacznie pozniej, po dniu, po roku, po godzinie. Jego swiat, majacy ksztalt okregu, kolejno poszerzajacego sie i zwezajacego, byl wypelniony wrazeniami. Metaliczny stukot noszy, biale fartuchy, czyste, aseptyczne sciany, obrazy przesuwajace sie na wysokosci oczu. 11 Czul sie tak, jakby byl ciekla substancja, plynna, rozlewajaca sie piana, by po paru chwilach stac sie drobniutkim gwiezdnym pylem, ulatniajacym sie w tchnieniu zapomnienia. Parokrotnie przenoszono go z jednej sali do innej. Jakies mgliste sylwetki ciagle pochylaly sie nad nim, badaly go. W rekach trzymaly wielkie platy bladej i wilgotnej tkaniny, przypominajace strzepy skory. W regularnych odstepach czasu pojawiala sie ciagle ta sama postac, ktora identyfikowal jako jasnowlosa kobiete. Za kazdym razem powtarzala te same dzwieki, ktore stopniowo przeksztalcaly sie w slowa: "Wypadek"... "Nathan"... Inna postac, milczaca i masywna, pozostajaca przy nim i obserwujaca go przez dlugie chwile, byla bez watpienia mezczyzna. Nathan nie zdawal sobie sprawy, czy nalezala do swiata zywych, czy do swiata duchow pojawiajacych sie w okresach nieswiadomosci. Po uplywie pewnego czasu powoli zaczal przyjmowac plyny. Poczatkowo kazdy lyk powodowal wrazenie, jakby mial usta pelne zasypujacego mu gardlo piasku. Mial ochote wypluc jezyk, zwrocic wnetrznosci, ale krzepilo go poczucie, ze zyje. Kurczowo uchwycil sie zycia. I powracal do niego. 2 Pewnego ranka nieoczekiwanie nastapila gwaltowna poprawa. Po prostu jednym susem przeniosl sie do swiata zywych. Otworzyl oczy i przez chwile pozostal nieruchomy, obserwujac kilka promieni swiatla saczacego sie przez zaslony, ktore tanczyly na bialym suficie.Rozejrzal sie wokol... Gdziez to on sie znajdowal? Przesunal wzrokiem po swoim ciele. Dostrzegl lekko napinajace sie od czasu do czasu miesnie. Jedne po drugich, zupelnie jak pod wplywem elektrycznych impulsow. Bezskutecznie usilujac poruszyc reka, zrozumial, ze jest mocno skrepowany pasami. Chcial gleboko nabrac powietrza, lecz klatke piersiowa mial rowniez spieta pasem i unieruchomiona. Postanowil lezec spokojnie i przeanalizowac na zimno sytuacje. Jego cialo, ubrane w niebieska szpitalna bluze, lezalo na chromowanym lozku. Od lewej reki odchodzila kroplowka, polaczona przezroczysta rurka z zestawem strzykawek, wtlaczajacych do zyl leki przez dwadziescia cztery godziny na dobe; male szczypczyki w ksztalcie szescianu, podlaczone do ukazujacego rzedy cyfr monitora, obejmowaly wskazujacy palec prawej reki. Nieznacznie uniosl glowe i starajac sie przeszyc wzrokiem ciemnosc, obrzucil spojrzeniem sale, od prawej strony do lewej. Zwoje przewodow, szmaragdowo polyskujace monitory, aparatura mierzaca rytm serca i aktywnosc mozgu. Oto co laczylo go ze swiatem zywych. Zza przegrody z matowego szkla dochodzily przytlumione szmery glosow... Drzwi sali otworzyly sie, skrzypiac. To jasnowlosa kobieta. Nie pamietal jej rysow, lecz rozpoznal sylwetke. -Dzien dobry, Nathanie. Jestem Lisa Larsen, ordynator oddzialu neuropsychiatrii tutejszego szpitala. Wraz z calym zespolem kolegow zajmuje sie panem od dwoch tygodni, odkad zostal pan do nas przetransportowany na pokladzie helikoptera. Sygnal alarmowy oznajmil mi, ze sie pan przebudzil. 13 Mowila po angielsku i doskonale ja rozumial. Obserwowal, jak sie porusza. Po raz pierwszy siatkowki jego oczu przekazywaly i zachowywaly obrazy. Zrobila kilka krokow. Jej twarz pozostawala w cieniu. Potem powoli odwrocila sie do niego. Miala smukle i gibkie cialo, biale rece, delikatna, troche koscista twarz, duze oczy, ktorych barwy Nathan nie byl w stanie dojrzec. Zblizajac sie do niego, spytala, czy wie, z jakiego powodu znajduje sie w szpitalu. Nie odpowiedzial, a jego oczy o pytajacym spojrzeniu wypelnily sie lzami. Powiedziala, ze to nic powaznego, ze teraz juz wszystko bedzie dobrze. Podeszla jeszcze blizej i grzbietem dloni wytarla mu wilgotne policzki. -Pasy, to dla panskiego bezpieczenstwa. Mial pan kilka ostrych atakow. Teraz pana uwolnie. Zdejmiemy tez kroplowki. Ale musi byc pan posluszny... Zwracala sie do niego spokojnym tonem, powiedziala, zeby sprobowal lezec nieruchomo i kolejno, jeden po drugim, rozpinala krepujace go skorzane rzemienie. Spytala, czy go boli, powiedziala, zeby przymknal oczy, jesli "tak". Nie uczynil tego. Kiedy poinformowala, ze znajduje sie w szpitalu w Hammerfest, na polnocnym krancu Norwegii, chcial wstac, ale wytlumaczyla mu, ze na to bedzie musial jeszcze poczekac. Po raz pierwszy sprobowal wrocic myslami do przeszlosci, drazyc w pamieci. Przy kazdej jednak probie, mimo ze wysilal umysl, wspomnienia zawisaly w prozni. Koniecznie potrzebowal wyjasnien. Nie, to byloby zbyt bolesne. Uczepil sie slow, ktore go kolysaly do snu. Wypadek... Nathan... W sylabach tych nie znajdowal ...
Scorpik