Ksiaze mgly - ZAFON CARLOS RUIZ.txt

(241 KB) Pobierz
Drogi Czytelniku!





Ksiaze mgly





Ksiaze Mgly zostal opublikowany w roku 1992. Byl to moj debiut powiesciowy. Czytelnicy, ktorzy znaja mnie przede wszystkim jako autora Cienia wiatru i Gry aniola, moga nie wiedziec, ze moje pierwsze cztery powiesci zaklasyfikowane zostaly jako literatura mlodziezowa. Choc powstaly z mysla0 mlodym odbiorcy, mialem nadzieje, ze przypadna do gustu wszystkim, bez wzgledu na wiek. Bardzo chcialem napisac taka ksiazke, ktora z przyjemnoscia sam bym przeczytal jako dzieciak, jako dwudziestotrzylatek, czterdziesto-latek czy wreszcie sedziwy osiemdziesieciolatek.

Nadszedl wreszcie czas, gdy po wielu dlugotrwalych bataliach o prawa autorskie moje pierwsze ksiazki mogly zostac udostepnione czytelnikom na calym swiecie. Mimo iz od ich napisania minelo juz tyle lat, powiesci te wciaz ciesza sie zainteresowaniem i ciagle, co mnie niepomiernie cieszy, przybywa im czytelnikow, zarowno mlodych jak i dojrzalych.

Jestem gleboko przekonany, ze istnieja opowiesci o uniwersalnym przeslaniu. Dlatego wierze, iz czytelnicy moich pozniejszych powiesci, Cienia wiatru i Gry aniola, zechca siegnac rowniez po te moje pierwsze ksiazki, w ktorych nie brak magii, mrocznych tajemnic i niezwyklych przygod. Oby tych przygod jak najwiecej w swiecie literatury przezyli moi nowi czytelnicy.

luty 2010



Rozdzial pierwszy



Wiele lat musialo uplynac, by Max zapomnial wreszcie owo lato, kiedy odkryl, wlasciwie przypadkiem, istnienie magii. Byl rok 1943 i dotychczasowy swiat, targany wichrami wojny, nieuchronnie zmierzal ku katastrofie. W polowie czerwca, w dniu trzynastych urodzin syna, ojciec Maxa - zegarmistrz z zawodu, a w wolnych chwilach wynalazca - zebral cala rodzine w salonie, by obwiescic, ze niestety musza opuscic swoj dom. Po dziesieciu latach tu spedzonych Carverowie mieli sie przeprowadzic na wybrzeze, z dala od miasta i wojny, i zamieszkac tuz przy plazy, w malej rybackiej osadzie nad Atlantykiem.

Klamka zapadla. Mieli ruszyc w podroz nazajutrz o swicie. Do tego czasu musieli spakowac wszystkie rzeczy i przy-gotowac sie do czekajacej ich dlugiej podrozy.

Rodzina przyjela wiesc bez najmniejszego zdziwienia. Niemal wszyscy przeczuwali, ze mysl opuszczenia miasta w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca chodzila po glowie zacnemu Maximilianowi Carverowi juz od dluzszego czasu; wszyscy z wyjatkiem Maxa. Przejazd szalonej lokomotywy przez sklep z chinska porcelana bylby niczym w porownaniu z efektem, jaki uslyszana wlasnie wiadomosc wywarta na Maksie. Oslupial, rozdziawil usta i wybaluszyl oczy. Porazila go mysl, pewnosc, ze caly jego swiat, wszyscy szkolni koledzy, cala podworkowa paczka i narozny sklepik z komiksami, za chwile zniknie na zawsze. Jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki.

I choc reszta rodziny, nie zwlekajac, zaczela poslusznie sie rozchodzic, by przystapic do pakowania, Max stal w miejscu ze wzrokiem wbitym w ojca. Zacny zegarmistrz przykucnal przed synem i polozyl mu dlonie na ramionach. W spojrzeniu Maxa mozna bylo czytac jak w ksiazce.

-Teraz wydaje ci sie, ze to koniec swiata. Miejsce, do ktorego sie udajemy, spodoba ci sie. Uwierz mi. Na pewno z kims sie tam zaprzyjaznisz, sam zobaczysz.

-To dlatego, ze jest wojna? - zapytal Max. - Czy dlatego musimy stad wyjechac?

Maximilian Carver uscisnal syna, a nastepnie, nie przestajac sie usmiechac, wyciagnal z kieszeni przytwierdzony do lancuszka blyszczacy przedmiot i zlozyl go w dloniach Maxa. Kieszonkowy zegarek.

-Zrobilem go specjalnie dla ciebie, Max. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Max otworzyl srebrna klapke zegarka. Na cyferblacie kazda godzina oznakowana byla rysunkiem ksiezyca zmieniajacego fazy od nowiu do pelni w miare przesuwania sie wskazowek - promieni usmiechnietego w samym srodku slonca. Wewnatrz klapki widnialy wygrawerowane ozdobnym pismem slowa: Machina czasu Maxa.

Tego wlasnie dnia, sciskajac w reku otrzymany przed chwila prezent i przygladajac sie swojej rodzinie biegajacej z walizkami po schodach, Max, nawet sie tego nie

domyslajac, na zawsze przestal byc dzieckiem.





* * *





W noc swych urodzin nie zmruzyl oka. Podczas gdy inni juz spali, on czekal na nadejscie switu, ktory oznaczac mial ostateczne pozegnanie z malenkim wszechswiatem uksztaltowanym przez ostatnie dziesiec lat. Przez dlugie godziny lezal cichutko w lozku, wpatrujac sie w niebieskawe cienie tanczace na suficie, jakby liczyl na to, iz zdola z nich wreszcie wywrozyc swoje przyszle losy. Nie wypuszczal z dloni zegarka, urodzinowego prezentu od ojca. Srebrzyste ksiezyce cyferblatu lsnily w nocnym polmroku. Byc moze znaly odpowiedz na wszystkie pytania, ktore Max zaczal sobie owego wieczoru zadawac.Wreszcie horyzont zajasnial pierwszym brzaskiem dnia. Max wyskoczyl z lozka i zszedl do salonu. W fotelu sie-dzial gotowy do podrozy Maximilian Carver, czytajac ksiazke w swietle lampy naftowej. Max natychmiast zrozumial, ze nie on jeden nie spal tej nocy. Zegarmistrz usmiechnal sie i zamknal ksiazke.

-Co czytasz, tato? - zagadnal Max, wskazujac na gruby tom.

-To ksiazka o Koperniku. Wiesz, kim byl Kopernik? - spytal zegarmistrz.

-Przeciez chodze do szkoly - obruszyl sie Max.

Ojciec czasami zadawal pytania, jakby przed chwila

spadl z ksiezyca.

-No ale co o nim wiesz? - nie ustepowal Maximilian Carver.

-Odkryl, ze Ziemia krazy wokol Slonca, a nie na odwrot.

-No, mniej wiecej. A wiesz, co to oznaczalo?

-Same problemy - skwitowal Max.

Zegarmistrz usmiechnal sie szeroko i podal mu ksiege.

-Masz. To dla ciebie. Przeczytaj ja.

Max wzial do reki tajemniczy tom oprawny w skore i bacznie mu sie przyjrzal. Ksiega wygladala, jakby liczyla sobie tysiac lat i sluzyla za schronienie duchowi starego geniusza, przykutemu do jej stronic lancuchem pradawnej klatwy.

-No dobrze - zmienil temat ojciec. - Kto obudzi twoje siostry?

Max, nie podnoszac wzroku znad ksiazki, dal do zrozumienia, ze chetnie zrzeknie sie na rzecz ojca zaszczytu wyrwania z glebokiego zapewne snu pietnastoletniej Alicji i osmioletniej Iriny. A gdy ojciec odszedl, by zerwac na nogi reszte domownikow, Max rozsiadl sie wygodnie w fotelu, otworzyl ksiazke i zaczal czytac. Niebawem rodzina w komplecie po raz ostatni wyszla za prog dotychczasowego domu, rozpoczynajac nowe zycie. Zaczelo sie lato.





* * *





Max przeczytal kiedys w jednej z ksiazek ojca, ze pewne obrazy z dziecinstwa zostaja w albumie pamieci wyryte niczym fotografie, niczym sceneria, do ktorej czlowiek zawsze wraca pamiecia, chocby uplynelo nie wiadomo jak wiele czasu. Chlopak zrozumial sens owych slow, kiedy po raz pierwszy zobaczyl morze. Gdy po trwajacej juz ponad piec godzin podrozy pociagiem wyjechali w pewnym momencie z mrocznego tunelu, oslepila ich nagle bezkresna swietlna plaszczyzna, z ktorej bila jasnosc nie z tego swiata. Elektryczny blekit morza, rozblyskujacego slonecznymi promieniami, utrwalil sie w oczach Maxa niby zjawa z zaswiatow. Tory biegly teraz tuz przy brzegu. Max wystawil glowe przez okno i po raz pierwszy poczul w nozdrzach wiatr przesycony saletra. Odwrocil sie, by spojrzec na ojca: ten siedzial w kacie przedzialu, obserwujac syna i usmiechajac sie tajemniczo, jakby odpowiadal na pytanie, ktorego chlopak nie zdazyl zadac. Max postanowil wowczas, ze niezaleznie od tego, dokad jada i gdzie maja wysiasc, nigdy juz nie zamieszka w miejscu, z ktorego nie bedzie mogl codziennie rano zobaczyc po przebudzeniu owego blekitnego i oslepiajacego swiatla unoszacego sie ku niebu niczym magiczny i przezroczysty pyl. Taka wlasnie obietnice zlozyl samemu sobie.





* * *





Max stal na peronie, wpatrujac sie w niknacy w oddali pociag, podczas gdy Maximilian Carver, opusciwszy na chwile rodzine stojaca przy biurach zawiadowcy stacji, udal sie przed dworzec, by uzgodnic z miejscowymi tragarzami warunki i rozsadna cene za przewoz bagazy, osob i calego ekwipunku do koncowego miejsca przeznaczenia. Dworzec, jego otoczenie i pierwsze dostrzezone domy o dachach wstydliwie wygladajacych zza koron drzew skojarzyly sieMaxowi z zabawkowymi makietami, z owymi miniaturowymi, budowanymi przez kolekcjonerow elektrycznych kolejek miasteczkami, ktore sa tak ludzaco podobne do rzeczywistych, iz trzeba bardzo uwazac, by nie pobladzic w ktorejs z uliczek, bo moze sie to skonczyc upadkiem ze stolu. Zastanawiajac sie nad wieloscia swiatow, Max zaczal juz rozwazac jeden z wariantow teorii Kopernika, kiedy donosny, rozbrzmiewajacy tuz nad jego uchem glos matki wyrwal go z kosmicznych uniesien.

-No i jak? Woz czy przewoz?

-Za wczesnie na ocene - odpowiedzial Max. - Miasteczko wyglada jak makieta. Jak na wystawach sklepow z zabawkami.

-A moze to jest makieta - usmiechnela sie matka, a wtedy jak zwykle Max mogl dostrzec w jej twarzy blade odbicie swej siostry Iriny.

-Ale nie mow tego ojcu - dodala. - O wlasnie, o wilku mowa...

Maximilian Carver pojawil sie w towarzystwie dwoch roslych tragarzy w ubraniach upackanych olejem, sadza i innymi, blizej niezidentyfikowanymi substancjami. Obaj mieli geste wasy, na glowach zas identyczne marynarskie czapki, jakby stanowily one czesc przypisanego ich profesji uniformu.

-To Robin, a to Filip - przedstawil ich zegarmistrz. - Robin zajmie sie bagazem, a Filip rodzina. Moze byc?

Nie czekajac na odpowiedz, obaj silacze podeszli do pietrzacego sie na peronie stosu pakunkow i bez najmniejszego wysilku uniesli najciezszy kufer. Max wyciagnal swoj zegarek i spojrzal na krag usmiechnietych ksiezycow. Strzalki wskazywaly druga po poludniu. Na starym zegarze dworcowym byla dwunasta trzydziesci.

-Dworcowy zegar zle chodzi - mruknal Max.

-A widzisz? - pospieszyl z komentarzem rozentuzjazmowany ojciec. - Ledwo przyjechalismy, a juz mamy co robic.

Matka Maxa usmiechnela sie wyrozumiale, jak zawsze wt...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin