Kot ktory_. #9 Kot, ktory zszedl pod podloge - LILIAN BRAUN JACKSON.txt

(373 KB) Pobierz
LILIAN BRAUN JACKSON





Kot ktory... #9 Kot, ktoryzszedl pod podloge





BRAUN JACKSON LILIAN





Tom 09

Rozdzial pierwszy



Gdyby Jim Qwilleran przeczytal tego wlasnie ranka horoskop w gazecie, byc moze nic by sie nie wydarzylo. Jednak astrologia nigdy nie nalezala do jego zainteresowan.

Pijac trzecia kawe w swoim kawalerskim mieszkaniu nad garazem, spojrzal na podloge zaslana gazetami. Zdazyl juz pochlonac wiadomosci krajowe i zagraniczne, przestudiowac artykuly redakcyjne, posmiac sie z komentarzy i przejrzec dzialy sportowe. Jak zwykle darowal sobie doniesienia z gieldy i komiksy, a jesli chodzi o horoskop, to nigdy mu nie przyszlo do glowy, by do niego zajrzec.

Rada, z ktora sie nie zapoznal, byla zlowieszcza. W "Daily Fluxion" napisano: "Nie jest rzecza rozsadna zmieniac obecnie styl zycia. Musisz sie zadowolic tym, co masz". "Morning Ram-page" natomiast przestrzegal: "Niewykluczone, ze czujesz sie niespokojny i znudzony, ale unikaj dzis podejmowania pochopnych decyzji. Mozesz tego pozniej zalowac".

Szczesliwie nieswiadomy owych przestrog zrodzonych przez konstelacje, Qwilleran rozlozyl sie wygodnie na swoim wielkim fotelu z kubkiem kawy w dloni i z kotem na kolanach, podczas gdy drugi zwierzak zajal miejsce tuz obok, na polce z ksiazkami. Stanowili niezwykle trio. Mezczyzna byl krepym czlowiekiem o wzroscie ponad metr osiemdziesiat, po piecdziesiatce, niedbale ubranym, o siwiejacych wlosach, smutnych oczach i niezwykle bujnych wasach, ktore wymagaly przyciecia. Jego towarzysze natomiast wywodzili sie z arystokracji - dwa koty syjamskie, ktore odznaczaly sie zgrabnymi, szlachetnymi ksztaltami i doskonale utrzymanym futrem, i ktore uwazaly, ze nalezy je rozpieszczac, co traktowaly jako przywilej krolewski.

Podarta bluza bawelniana Qwillerana i jego zagracone mieszkanie nie stanowily jakiejkolwiek wskazowki co do kwalifikacji zawodowych i statusu materialnego wlasciciela. Byl weteranem dziennikarstwa, ktory widzial niejedno, obecnie emerytowanym i mieszkajacym w malym polnocnym miasteczku Pickax; niedawno odziedziczyl miliony czy tez miliardy z masy spadkowej Klingenschoenow; tlum ksiegowych zatrudnionych przez wykonawcow testamentu nie zdolal jeszcze okreslic dokladnej sumy.

Jednakze Qwilleran nie dbal o bogactwo i mial skromne potrzeby. Wystarczalo mu w zupelnosci mieszkanie nad garazem, tego ranka zas zadowolil sie na sniadanie kawa i czerstwym paczkiem. Natomiast jego wspollokatorzy odznaczali sie bardziej wyrafinowanymi podniebieniami. Otworzyl dla nich puszke krabow krolewskich z Alaski, po czym zmieszal jej zawartosc z surowym zoltkiem i przybral kilkoma okruchami doskonalego angielskiego cheddara.

-Specjalnosc dnia: skorupiaki a la tartare fromagere - oznajmil, stawiajac na podlodze talerz, a dwa drgajace nosy zastygly na chwile nad potrawa, niczym koneserzy zbierajacy bukiet wysmienitego wina.

Po sniadaniu koty przycupnely obok siebie, jakby oczekujac, ze cos sie wydarzy. Qwilleran dokonczyl lekture gazet, wypil jeszcze dwie filizanki kawy i oddal sie rozmyslaniom.

-No dobra, moi drodzy - powiedzial, ocknawszy sie z kofe-inowych refleksji. - Podjalem decyzje: jedziemy nad jezioro. Spedzimy trzy miesiace w drewnianej chacie.

Mial w zwyczaju omawiac wszystkie sprawy z kotami. Bylo to bardziej satysfakcjonujace niz mowienie glosno do siebie, a jego sluchacze zdawali sie lubic brzmienie ludzkiego glosu, ktory kierowal w ich strone konwersacyjne dzwieki.

Yum Yum, przyjazna mala kotka, zamruczala z zadowoleniem. Koko, samiec, wydal z siebie przenikliwe, lecz dwuznaczne "miau!".

-Co chcialyscie przez to powiedziec? - spytal Qwilleran, a otrzymawszy w odpowiedzi jedynie nieodgadnione spojrzenie niebieskich oczu, ciagnal: - Mam trzy powody, by pragnac wyjazdu z miasta: Pickax jest nudne przy ladnej pogodzie; Polly Duncan opuscila mnie na cale lato; skonczyly sie nam kostki lodu.

Od dwoch lat mieszkal w Pickax - nie z wyboru, tylko na mocy testamentu Fanny Klingenschoen - a w lipcu stare kamienne budynki i brukowane ulice wydawaly sie nieciekawe. Pobliski kurort Mooseville natomiast rozkwital liscmi, kwiatami, ptakami, blaskiem slonca, niebieskim niebem, lagodnymi falami, wiatrem znad jeziora i hordami beztroskich turystow.

Drugi powod niezadowolenia Qwillerana byl bardziej istotny. Polly Duncan, glowna bibliotekarka w Pickax, wokol ktorej zaczynalo sie koncentrowac jego zycie, spedzala lato w Anglii na zasadzie wymiany wakacyjnej, on zas czul sie niespokojny i niespelniony. Choc wiedzial niewiele o rozrywkach na swiezym powietrzu, a wedkowanie interesowalo go jeszcze mniej, wykombinowal sobie, ze drewniana chata na samotnej wydmie z widokiem na rozlegle blekitne jezioro wyleczy go z apatii.

Byl jeszcze trzeci powod, mniej subtelny, ale bardziej konkretny: lodowka w jego mieszkaniu odmowila posluszenstwa. Qwilleran zawsze oczekiwal, ze urzadzenia domowe beda dzialac bez zarzutu, i zdradzal irracjonalne zniecierpliwienie, kiedy sprzet sie psul. Na nieszczescie miejscowy specjalista od lodowek wyjechal na biwak do polnocnej Kanady, a drugi serwisant - bylo ich tylko dwoch w calym okregu - wyladowal w szpitalu z powodu przepukliny jadra galaretowatego.

Biorac wszystko pod uwage, lato w Mooseville wydawalo sie Jimowi Qwilleranowi doskonalym pomyslem.

-Zapewne nie pamietacie tego domku - zwrocil sie do kotow. - Spedzilismy tam przed dwoma laty kilka tygodni i podobalo sie wam. Chata ma dwie osloniete werandy. Bedziecie mogly obserwowac ptaki, wiewiorki i robaki, nie moczac sobie przy tym lap.

Liczaca siedemdziesiat piec lat chata wraz z akrami lasu i polmilowym brzegiem jeziora nalezala do licznych dobr, jakie Qwilleran odziedziczyl z masy spadkowej Fanny Klingenschoen, i byla zarzadzana przez wykonawcow ostatniej woli do chwili spelnienia wszystkich warunkow testamentu. Musial tylko przekazac swe zyczenie adwokatom, a ekipa techniczna wlaczylaby prad, uaktywnila kanalizacje, podlaczyla telefon i usunela kurz z mebli. "Nie musi sie pan niczym martwic! - zapewnil go adwokat Hasselrich z bezgranicznym optymizmem. - Znajdzie pan klucz pod wycieraczka. Wystarczy tylko otworzyc drzwi, wejsc do chaty i cieszyc sie relaksujacym latem".

Jak sie jednak okazalo, nie bylo to takie proste. Wakacje zaczely sie od martwego pajaka, a skonczyly na martwym stolarzu, Jim Qwilleran zas - szanowany dziennikarz, najbogatszy czlowiek w okregu i przyzwoity czlowiek - zostal posadzony o morderstwo.

On jednak, w blogiej nieswiadomosci, uwierzyl adwokatowi na slowo. Przygotowujac sie do wyprawy nad jezioro, wlozyl do swojego malego samochodu kilka letnich ubran, pudelko z ksiazkami, opiekacz do indykow ze zwirkiem, sluzacy kotom za kuwete, skomputeryzowany ekspres do kawy, maszyne do pisania i oba koty syjamskie w ich podroznej klatce. Byl to wiklinowy koszyk wylozony puchowa poduszka. Yum Yum wskoczyla do niego z wielka ochota. Koko zwlekal. Mial jakis tajemniczy koci powod, by nie pojsc w slady swej towarzyszki.

-Nie badz takim smutasem - przekonywal Qwilleran.

-Wskakuj i ruszamy w droge.

Powinien sie domyslic, ze kocich kaprysow nie nalezy lekcewazyc. Kot zdawal sie miec szosty zmysl, ktorym wyczuwal niebezpieczne sytuacje.

Kiedy wyruszyli wreszcie na wycieczke do Mooseville - miasteczko znajdowalo sie zaledwie trzydziesci mil dalej - podroz nabrala uroku safari. Niebo bylo sloneczne, czerwcowy wiaterek lagodny, a pogoda na tyle ladna, by Qwilleran mogl wlozyc szorty i sandaly. Chcac uniknac turystycznych korkow na drodze, ruszyl na polnoc Sandpit Road zamiast glowna szosa, machajac przyjaznie do nieznajomych w pikapach albo trabiac z sympatia na kazdego farmera w swoim traktorze. W ciagu kilku minut otrzasnal sie z wszelkich napiec wywolanych przez Kamienne Miasto, bo choc Pickax liczylo zaledwie trzy tysiace mieszkancow, odznaczalo sie komercyjnym gwarem glownej siedziby okregu. Z narastajacym uniesieniem planowal swoje lato. Zamierzal duzo czytac, udawac sie na dlugie spacery po plazy i plywac w kajaku, ilekroc jezioro byloby spokojne. Mial takze zobowiazanie natury zawodowej: dwa artykuly tygodniowo dla lokalnej gazety Moose County, na druga strone. Mial nadzieje, ze jego kolumna zatytulowana "Piorkiem Qwilla" dostarczy pisarskiej satysfakcji (redaktor dal mu carte blanche w doborze tematow) i bedzie na tyle wymagajaca, by doprowadzic do wrzenia tworcze soki.

-Jak tam z tylu? Wszyscy zadowoleni? - zawolal przez ramie, nie otrzymujac jednak z koszyka jakiejkolwiek odpowiedzi.

Qwilleran zalowal tylko jednego, jesli chodzi o nadchodzace lato: ze nie bedzie dzielil go z Polly Duncan. Jej odpowiednik, bibliotekarka ze srodkowej Anglii, przyjechala juz do Pickax. Mloda, obcesowa, energiczna w dzialaniu i oszczedna w slowach, stanowila przeciwienstwo Polly, ktora odznaczala sie lagodna natura i cichym, niskim melodyjnym glosem. Polly miala zaokraglona sylwetke, a jej pozbawione stylu wlosy byly poprzecinane pasemkami siwizny, lecz zapewniala ona Qwilleranowi niezwykle inspirujace towarzystwo. Ich randkom z kolacjami towarzyszyly ozywione dyskusje, a weekendy w jej wiejskiej samotni sprawialy, ze czul sie o dwadziescia lat mlodszy.

Kiedy Qwilleran snul refleksje o nieobecnosci Polly, od polnocy zaczal sie zblizac jakis samochod, znacznie przekraczajac dozwolona szybkosc. Rozpoznal kierowce. Byl to Roger MacGillivray, mlody reporter lokalnej gazety. Qwilleran pomyslal z przekasem, ze Roger pedzi do redakcji, by przekazac sensacyjna wiadomosc o jakims donioslym wydarzeniu w Mooseville: ktos zlapal wielgachna rybe albo czyjas prababka skonczyla dziewiecdziesiat dziewiec lat. Wstrzymac druk!

Roger byl sympatycznym mlodym czlowiekiem i mial dosc interesujaca tesciowa. Spedzala letnie miesiace w domku oddalonym o pol mili od chaty Fanny Klingenschoen. Mildred Han-stable uczyla ekonom...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin