Sean Drummond #1 Tajna sankcja - HAIG BRIAN.txt

(335 KB) Pobierz
HAIG BRIAN





Sean Drummond #1 Tajnasankcja





BRIAN HAIG





Secret Sanction Przeklad: Anna Kolyszko

W armii uczysz sie szacunku dla trzech wartosci: obowiazku, honoru i ojczyzny. W Kosowie uczysz sie, jak wybrac dwie sposrod tych trzech.





ROZDZIAL 1





Fort Bragg w sierpniu tak bardzo przypomina pieklo, ze w powietrzu czuje sie zapach siarki. Wprawdzie nie jest to siarka, lecz dziewiecdziesiat osiem procent wilgotnosci pomieszanej z pylem Karoliny Polnocnej i wonia trzydziestu tysiecy rozgrzanych cial mezczyzn i kobiet, ktorzy polowe zycia spedzaja, uganiajac sie za soba po okolicznych lasach i obywajac sie bez prysznica.Gdy tylko wyszedlem z samolotu, ogarnela mnie przemozna chec wykonania telefonu do moich szefow w Pentagonie i blagania ich, by ponownie rozwazyli swoja decyzje. Choc zapewne nie na wiele by sie to zdalo.

Dzwignalem wiec brezentowy wor oraz pekata prawnicza teczke i ruszylem na postoj taksowek. No tak, na moment zapomnialem, ze to przeciez baza lotnicza Pope'a przylegajaca do Fort Bragg i tworzaca z nim wspanialy wojskowy obiekt, w ktorym nie ma takich udogodnien jak postoj taksowek. Ze tez wypadlo mi to z glowy! Pomaszerowalem wiec prosto do budki telefonicznej i zadzwonilem do dyzurnego w dowodztwie Osiemdziesiatej Drugiej Dywizji Powietrznodesantowej.

-Dowodztwo, sierzant Mercor - rozlegl sie w sluchawce surowy glos.

-Tu major Sean Drummond - warknalem, starajac sie wcielic w bezwzglednego,

odrazajacego drania, co zwykle wychodzilo mi calkiem niezle.

-W czym moge pomoc, sir?

-To chyba oczywiste. Dlaczego nie podstawiono mi dzipa?

-Nie wysylamy dzipow po personel. Nawet po oficerow, sir.

-Hej, sierzancie, czy macie mnie za glupka?

Pozwolilem, by pytanie na chwile zawislo w powietrzu, po czym dodalem juz przyjazniej:

-Sluchajcie, general, ktory pracuje na wyzszym pietrze waszego budynku, obiecal, ze

dzip bedzie na mnie czekal. Umowmy sie, ze jesli dotrze tu w ciagu dwudziestu minut, to

zapomne o calej sprawie. Inaczej...

Po drugiej stronie zapadla cisza.

-Sir, ja... hm, coz, to wbrew przepisom. Nikt mi nie powiedzial, ze ma na pana czekac

dzip. Przysiegam.

Oczywiscie, ze nikt mu nie powiedzial. Obaj o tym wiedzielismy.

-Sluchajcie, sierzancie. Sierzant Mercor, zgadza sie? Jest wpol do jedenastej wieczorem

i moja cierpliwosc topnieje z kazda minuta.

-W porzadku, majorze. Dyzurny kierowca bedzie tam za dwadziescia minut.

Usiadlem na worku i czekalem. Powinienem odczuwac wyrzuty sumienia z powodu tego

klamstwa, ale mialem na glowie inne rzeczy. Przede wszystkim bylem zmeczony. A poza tym w mojej kieszeni tkwily rozkazy zlecajace mi przeprowadzenie specjalnego dochodzenia. Juz chocby z tego powodu nalezalo mi sie pare przywilejow.

Dokladnie po dwudziestu minutach podjechal dzipem szeregowy Rodriguez. Wrzucilem z ulga worek na tyl pojazdu i wskoczylem do srodka.

-Dokad? - spytal Rodriguez, patrzac przed siebie.

-Kwatery oficerow. Wiecie, gdzie to jest?

-Pewnie. Ma pan tu przydzial, sir?

-Nie.

-Ma sie pan zameldowac?

-Nie.

-Jest pan przejazdem?

-Troche cieplej.



-Aa, prawnik, zgadza sie? - domyslil sie Rodriguez, spogladajac na odznake przy

moim mundurze, zdradzajaca, ze jestem czlonkiem Wojskowego Biura Sledczego, JAG.

-Rodriguez, jest pozno i czuje sie zmeczony. Rozumiem, ze masz chec pogadac, ale nie jestem w nastroju. Po prostu jedzmy.

-Nie ma sprawy, sir. - Rodriguez gwizdal przez dwie minuty. - Widze, ze ma pan Odznake Bojowa Piechoty - nie wytrzymal.

Szeregowy Rodriguez, irytujaco bystry facet, ustawil sobie lusterko wsteczne tak, by widziec szczegoly mojego munduru.

-Kiedys sluzylem w piechocie - przyznalem.

-I walczyl pan?

-Tak, ale tylko dlatego, ze wyslali mnie tam, zanim zdazylem sie polapac, jak dac noge.



-Bez urazy, sir, ale jak mezczyzna moze zrezygnowac ze sluzby oficera piechoty, by zostac jakims tam prawnikiem?

-Poddano mnie testom. No i okazalo sie, ze jestem za bystry na oficera piechoty. A wiecie, jak to jest w armii. Wszystko musi grac. Zasada to zasada. Macie jeszcze jakies pytania?



-Nie, sir. Tylko pare. Co pan tu robi?

-Jestem przejazdem. W drodze do Europy.

-Czy przypadkiem nie do... hm, Bosni?

-Wlasnie tam. Mam zlapac C-130, ktory odlatuje z Pope Field o siodmej rano i dlatego musze tu przenocowac.

Nie bylo to calkiem zgodne z prawda, poniewaz o moim odlocie do Bosni miala zadecydowac rozmowa z czterogwiazdkowym generalem o nazwisku Partridge, z ktorym bylem umowiony wczesnie rano. Szeregowy Rodriguez nie musial jednak tego wiedziec. W zasadzie nikt poza generalem, mna i kilkoma jeszcze osobami w Waszyngtonie nie musial tego wiedziec.

-KO sa przed nami - poinformowal szeregowy Rodriguez.

-Dzieki - odparlem, gdy wlasnie parkowalismy przed kwaterami oficerskimi. Dzwignalem worek, zameldowalem sie i poszedlem do pokoju. Po minucie lezalem

rozebrany pod koldra i zasypialem.

Gdy zadzwonil telefon przy moim lozku, nie moglem uwierzyc, ze minelo juz piec godzin. Dyzurny powiedzial, iz woz generala Partridge'a czeka na mnie na parkingu. W mgnieniu oka wzialem prysznic i ogolilem sie. Potem wyrzucilem wszystko z worka, zeby znalezc polowy mundur i buty.

Dojazd do Specjalnej Centrali Wojskowej Johna F. Kennedy'ego, w ktorej miescilo sie miedzy innymi Dowodztwo Sil Specjalnych Armii Stanow Zjednoczonych, zajal nam pol godziny.

Przed biurem Partridge'a czekal na mnie major o ponurej twarzy. Kazal mi zaczekac. Po dwudziestu minutach drzwi do gabinetu Partridge'a otworzyly sie. Podszedlem szybko do biurka generala. Stanalem, zwawo zasalutowalem i przedstawilem sie w ten dziwny, charakterystyczny dla wojskowych sposob.

-Major Drummond melduje sie na rozkaz, sir.

General podniosl glowe znad papierow, skinal nia lekko, wzial do ust papierosa i ze spokojem go zapalil. Prawa reke trzymalem nadal przy czole, co wygladalo dosc idiotycznie.

-Prosze opuscic te reke - mruknal general.

Zaciagnal sie papierosem i oparl wygodnie na krzesle. Pokoj wypelniony byl dymem.

-Jest pan zadowolony z tego zadania? - zapytal.

-Nie, sir.

-Przyjrzal sie juz pan tej sprawie?

-Troche, sir.



Znow zaciagnal sie gleboko. Mial waskie wargi i pociagla twarz. Byl chudy i jakby wyplowialy. Sprawial wrazenie czlowieka pozbawionego ciala i wszelkich emocji.

-Drummond, od czasu do czasu zdarza sie proces wojskowy, ktory przykuwa uwage

calej Ameryki. Gdy bylem porucznikiem, byl to sad wojenny w sprawie My Lai. Potem byla

sprawa Tailhook, ktora marynarka spartaczyla w sposob niewybaczalny. Lotnictwo mialo

swoja historie z Kelly Flynn. A teraz nadeszla panska kolej. Jak pan to zawali, to przyszle

pokolenia oficerow JAG beda sie zastanawialy, jak ten Drummond mogl sie zblaznic do tego

stopnia. Pomyslal pan o tym?

-Przeszlo mi to przez mysl, generale.

-Jesli pan zdecyduje, ze nie ma podstaw do procesu, oskarza pana o tuszowanie sprawy. Zdecyduje pan, ze sa wystarczajace podstawy, to bedziemy mieli niezly bal w sadzie na oczach calego swiata. - General przerwal i przez chwile uwaznie mi sie przygladal. - Wie pan, dlaczego wybralismy wlasnie pana?

-Mam pewne podejrzenia - odparlem ostroznie.

Uniosl trzy palce i zaczal wyliczac.

-Po pierwsze, stwierdzilismy, ze skoro sluzyl pan w piechocie i do tego otarl sie o

prawdziwa wojne, to lepiej pan zrozumie tych chlopcow niz przecietny swiezo upieczony

wojskowy prawnik. Po drugie, pana szef zapewnil mnie o pana blyskotliwym umysle i

niezaleznosci sadow. I w koncu, poniewaz znalem pana ojca i sluzylem pod nim. Szczerze go

nienawidzilem... ale tak sie sklada, ze byl najlepszym dowodca, jakiego kiedykolwiek

znalem. Jezeli odziedziczyl pan choc troche jego genow, to istnieje szansa, ze pan takze moze

byc dobry jak cholera.

-To milo z pana strony, sir. Dziekuje bardzo.

Partridge ponownie zaciagnal sie gleboko papierosem.

-Sluchajcie, Drummond. Stapam po lotnych piaskach. Odpowiadam za Centrum

Dowodzenia Operacji Specjalnych i dlatego ponosze odpowiedzialnosc za tych ludzi i za to,

co robia. Kiedy wiec zakonczy pan swoje dochodzenie, przedstawi mi pan wniosek, czy ma

byc proces, czy nie. A ja podejme ostateczna decyzje.

-Tak wlasnie stanowia przepisy, sir.

-A obaj wiemy, ze jesli nie zachowam neutralnosci, to natychmiast zostane oskarzony o wywieranie presji na przebieg dochodzenia. Wtedy zas nasza sytuacja nie bedzie wesola. Zaaranzowalem panski przyjazd tutaj po to - powiedzial, wskazujac na malenki magnetofon w rogu biurka - by moc zadac panu dwa pytania.

-Niech pan strzela, sir.

-Czy uwaza pan, ze ja lub ktos inny z pana przelozonych jest uprzedzony do tej sprawy lub ze ktorykolwiek z nas probowal wywierac jakas presje przed rozpoczeciem przez pana dochodzenia?

-Nie i jeszcze raz nie, sir.

-A wiec mozemy uznac nasza rozmowe za zakonczona - oznajmil, wylaczajac

magnetofon.

Wlasnie podnosilem prawa dlon, by zasalutowac, gdy waskie usta Partridge'a wykrzywil podstepny usmieszek.

-A teraz, Drummond, pora na wlasciwa odprawe. Ta sprawa jest dla armii klopotliwa. Klopoty zas moga byc roznego rodzaju. Na przyklad, zolnierze dopuszczaja sie jakiegos nikczemnego czynu, a spoleczenstwo zastanawia sie, co tez ta barbarzynska armia zrobila z biedakami, ze przeobrazili sie w takie monstra. Kiedy indziej armia jest oskarzana o tuszowanie spraw. I wreszcie, sa sytuacje powszechnie uznane za zbyt delikatne, by taka instytucja jak armia mogla je rozwiazac.

-W pelni sie z tym zgadzam, sir.

Patrzac mi prosto w oczy, Partridge powiedzial:



-Tym razem pan bedzie musial zadecydowac, jakiego rodzaju jest nasz klopot. I niech

pan nie bedzie na tyle naiwny, by sadzic, ze uda sie to panu rozwiklac. Rozumiemy sie?

Ro...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin