L. Moulin, Życie codzienne zakonników w średniowieczu, Warszawa 1986.doc

(1546 KB) Pobierz
Leo Moulin

Leo Moulin

Życie codzienne zakonników w średniowieczu

Wstęp

Zakomunikowałem pewnemu zaprzyjaźnionemu kartuzowi, że podjąłem się napisania książki o codziennym życiu zakonników w średniowieczu. Odpowiedział mi odwrotną pocztą: Jak widzę, dla pana nie ma nic strasznego... Życie codzienne zakonników od X do XV wieku to temat, do którego bym się na pewno nigdy nie zabrał, bo nie ma tu materiału na taką książkę. Wystarczyłoby go co najwyżej na stronicę. Reszta listu utrzymana była w tym samym tonie. Trochę mnie to zbiło z tropu. Zwłaszcza, że miał rację. Z jego punktu widzenia, gdybym napisał: Modlili się, wyraziłbym już istotę rzeczy. Reszta to już może tylko zarządzanie i malowniczość podejrzanej jakości. Miałem jednak wrażenie, że mój wydawca będzie innego zdania. Zacząłem się więc wahać.

A oto następna zachęta eiusdem farinae,[1] co prawda mniej cierpka, ale równie przejrzysta, gdy się nad nią dobrze zastanowić; Podziwiani pańską odwagę, iż chce pan napisać tak trudną książkę. Wiadomo, co to znaczy w tym ich powściągliwym stylu ludzi Kościoła. Tym razem dominikanin zwraca się do mnie z ostrzeżeniem, które skłania do zastanowienia. A więc zastanawiam się.

I właśnie wtedy, uczestnicząc w bardzo uczonej konferencji zorganizowanej w Reims z okazji tysiąclecia opactwa Saint-Thierry, szczęśliwym trafem spotkałem dwa filary współczesnej erudycji w zakresie średniowiecznej historii monastycznej; byli to ojciec Dubois, benedyktyn z Paryża, i ojciec Leclercq, cysters z Clairvaux. Należą oni do ludzi, którzy swoją wiedzą, żywością umysłu i krytyczną przenikliwością wprawiają w osłupienie.

Czytając ich prace, człowiek czuje się niezdolny do przedsięwzięcia czegokolwiek w tak bardzo rozległej dziedzinie, będącej ich domeną. Mimo to zapytałem, co myśleliby o moich zamiarach. Obaj, o dziwo! Zachęcili mnie, abym je wykonał. Ich zdaniem, dzięki temu, że jestem socjologiem, a także dzięki innej mojej właściwości, o której jeszcze będzie mowa, a mianowicie dzięki mojemu agnostycyzmowi, patrzę na problemy życia religijnego pod innym kątem niż oni, co może zaowocować różnego rodzaju naukowymi wynikami. Podniosło mnie to na duchu.

Co prawda, przyszło mi do głowy, że znając lepiej niż ktokolwiek ogrom tematu, którym miałem się zająć (co sprawiało, że oni sami nie kwapili się do tej pracy), pomyśleli: niech sobie jakiś pyszałek, którego nie usprawiedliwia nawet miody wiek, wypuści się na te głębokie i rozległe wody, chociaż pływa bardzo słabo. A jednak zabrałem się do dzieła.

Nie przestaje mi ono jednakże nastręczać wielkich trudności. Prawdą jest, że życie codzienne zakonników cały swój sens znajduje w modlitwie i nabożeństwach; że jest ono skoncentrowane, uporządkowane i zorganizowane jako funkcja ściśle określonych pór dnia i że z tego faktu wypływa cała reszta. A ja jestem agnostykiem i bardzo mi niezręcznie mówić o rzeczach tak obcych mojej wizji świata jak modlitwa. Chociaż nieraz bywam na nabożeństwach w różnych klasztorach, jeśli się tam akurat znajdę, ich głębsze znaczenie, ich przebieg, ożywiający je zapał wcale, albo prawie wcale, rzecz prosta, do mnie nie docierają. Jestem wrażliwy na ich stronę estetyczną — śpiew gregoriański głęboko mnie wzrusza — ale wrażliwy tak jak na muzyką Bacha, Mozarta albo Duke'a Ellingtona. Nie wystarcza to, jak wiadomo, aby o wierze mówić ze znajomością rzeczy. Ale czy można wcale o niej nie mówić?

To jeszcze nie wszystko. Świat zakonników jest rozległy, rozmaity, złożony. Nie tworzą go sami mnisi. Żyją w nim ponadto kanonicy regularni i eremici, rekluzi[2] i bracia żebrzący, szpitalnicy, którzy byli mnichami-żołnierzami, a także członkowie bractw — czynnych lub pokutnych — istniejących na marginesie wielkich zakonów, niekiedy na marginesie Kościoła, a nawet bliskich herezji. Trzeba do tego dodać zgrupowania zawodowe, a także leprozoria i beginaże,[3] zakładane na zasadach religijnych i w duchu wiary.

Na temat każdego z zakonów, każdej kongregacji, każdej reformy, każdego odstępstwa czy powrotu do źródeł, na temat każdego szczegółu życia i dziejów tych ludzi, ich ubioru, ascezy czy duchowości, sposobu odżywiania się, liturgii czy rządzenia się, noszenia tylko tonsury czy też rzeczywistego powołania, puszczania krwi i naboru nowicjatu pisywano od stuleci bardzo długie, bardzo uczone i bardzo szczegółowe komentarze, na które odpowiadano innymi komentarzami, tak że materiałem dotyczącym każdego z tych zagadnień (a jest jeszcze kilkadziesiąt innych) można by zapełnić sporą bibliotekę.

Tu nasuwa się niemożliwy do rozwiązania problem bibliografii[4]. Zrezygnowałem też z podawania wszystkich źródeł. Gdybym chciał należycie przedstawić tak rozległy i wprost przytłaczający bogactwem dorobek, musiałbym mu poświęcić połowę książki. Doszedłem do wniosku, że lepiej zająć się od razu tym, co najważniejsze, życiem codziennym, prosząc Czytelnika, aby zawierzył autorowi.

Co to właściwie jest życie codzienne? Czy codziennością są gesty wykonywane każdego dnia, powtarzane chronologicznie, bez niespodzianek, bez zmian czy jakiejkolwiek fantazji? A może codzienność oznaczać ma powrotne rytmy, wpisujące się w określony ludzki czas? Które z licznych znaczeń wyrazu życie najlepiej odpowiadałoby naszemu zamierzeniu? Zwłaszcza, że chodzi o życie zakonników, tak różne od mojego, przebiegające w innej formie wolności niż moje, według innych rytmów i w innych strukturach. Jak mówić o tym życiu, skoro się go samemu nie zaznało? Jak uniknąć niebezpieczeństwa, że nieświadomie zamkniemy je w granicach czegoś zbyt oczywistego albo że je udziwnimy? Byłoby mi bardzo przykro, gdyby z mojej winy życie codzienne zakonników stało się tylko szeregiem drobnych faktów, interesujących jedynie dzięki swojej malowniczości. Martwiłoby to mnie przede wszystkim dlatego, że obcując z nimi poznałem powagę ich zaangażowania, głębię ich wiary, ich przywiązanie do gestów życia codziennego, że wielu z nich zostało moimi przyjaciółmi, że uchybiłbym zarówno przyjaźni, jak szacunkowi należnemu prawdzie historycznej, czyniąc ich poprzedników wyłącznie mnichami świętego Bernarda. Po drugie, dlatego, że cele ich nie mają w sobie nic dziwacznego: pod wieloma względami mieszczą się w nostalgiach wielu współczesnych nam ludzi. Praktyki, które sankcjonują te cele i pozwalają je wypełniać, są jedynie odbiciem wysiłków, ascezy, jakiej, jak sądzimy, można wymagać od natury ludzkiej i bez której, praw-i de powiedziawszy, w żadnej dziedzinie — czy będzie to sztuka, czy sport, interesy czy też badania naukowe — nie można osiągnąć nie tylko doskonałości, ale nawet zwykłego powodzenia. Jest rzeczą znamienną, że pierwotne znaczenie wyrazu asceta[5] jest: ten, kto wykonuje zawód. A po trzecie, wydaje mi się, że cele zakonników nabierają nowego znaczenia w naszym społeczeństwie, które żyje w takim samym chaosie, przemocy i trwodze jak społeczeństwo XI wieku.

Chciałbym, aby w takim właśnie duchu czytano stronice poświęcone na przykład odzieży albo pożywieniu: starając się zrozumieć, ile ludzkiej przedsiębiorczości kryje się w tych na pozór błahych sprawach. Poza tym społeczeństwu, w którym linia i moda oraz modna linia zajmuje tak ważne miejsce wśród codziennych trosk, nie bardzo wypada wydawać o tym sądy.

A wreszcie, liczne osoby, które dziś skąpią sobie jedzenia, aby lepiej czy gorzej zachować młodość, zawsze krótkotrwałą, powinny chyba zrozumieć, że tak samo można postępować, aby służyć Bogu, z miłości do Boga. Nasze społeczeństwo, gdzie komandosi, hippisi, sportowcy i nastolatki strzegą swoich uniformów jak źrenicy oka (niektórzy woleliby utracić nawet życie niż bujną czuprynę), powinno zrozumieć, że tamci ludzie byli głęboko zainteresowani sprawą habitu albo kaptura, pasa albo sandałów, którym ich epoka i ich grupa nadawała tysiące symbolicznych znaczeń, tkwiących korzeniami w tym, co było dla owych ludzi najważniejsze.

TŁO HISTORYCZNE

Nikt nie zna dobrze historii — z wyjątkiem historyków, i to tylko w przypadku, gdy poruszają się na własnym gruncie, to znaczy w obrębie swojej specjalności. W jeszcze większej mierze można to odnieść do historii Kościoła, jeśli zaś chodzi o dzieje zakonników, to poza śpiewem gregoriańskim, architekturą i paru zabawnymi czy groteskowymi epizodami, związanymi zresztą z późniejszą epoką, dla większości osób jest to naprawdę terra incognita historii średniowiecznej. A skoro nie można uchwycić jej ogólnych zarysów, niepodobna też odnaleźć się w owym świecie tętniącym życiem ani tym bardziej zorientować się w różnorodnych przejawach wiary, jakie tam nieustannie występowały. Dlatego wydało mi się, że celowe będzie nakreślenie obrazu, a raczej wyznaczenie punktów orientacyjnych historii narodzin, życia i śmierci średniowiecznych zgromadzeń religijnych.

Będziemy tu omawiać tylko okres od X do XV wieku. Ale czy można nie wspomnieć o świętym Benedykcie z Nursji? Jakkolwiek ten patriarcha i mądry prawodawca mnichów Zachodu, ten ojciec Europy (jak słusznie nazwał go w roku 1947 Pius XII) żył w wieku VI (ok. 480 — 547 r.), wycisnął on znamię swojej potężnej indywidualności na przeważającej części obszarów życia religijnego późniejszych stuleci. Cluny, pierwsze wielkie zgrupowanie zakonne, jakie powstało na Zachodzie (wiek X), zorganizowane zostało według reguły benedyktyńskiej, zinterpretowanej w duchu Capitulare monasticum świętego Benedykta z Aniane (zmarłego w 821 roku), który zmierzał do wprowadzenia pewnej systematyzacji reguł życia klasztornego.

Z Cluny, jako reakcja na rozluźnienie, jakie tam zapanowało — temat, który, jak się przekonamy, będzie się odradzał ze stulecia na stulecie i który na długi czas zapewni żywotność zakonom religijnym — zrodzi się Molesmes, z Molesmes zaś wyruszy święty Robert, wciąż z wolą spełnienia tych samych postulatów surowości moralnej i obserwowania reguł, i założy Cîteaux (1098 r.). Cîteaux i Clairvaux — jedna z pierwszych jego filii, skąd porywczy święty Bernard (1091—1153 r.) zdominował całe swoje stulecie — przez pięćset lat pokrywać będą Europę siecią swoich fundacji.

Tak przedstawia się bezpośrednia filiacja benedyktyńska. Ale nie sądźmy, że jej rozmach ograniczył się do tysięcy domów zakonnych, rozsianych w strefie jej promieniowania.

Oprócz mnichów kluniackich, reprezentujących to, co można by nazwać łagodną czy pogodną obserwancją reguły benedyktyńskiej, pojawiają się tacy, którzy, jak cystersi, zamierzają stosować regułę z całą jej surowością, mianowicie kameduli (1015 r.) i walombrozjanie (1036 r.).

Ale przecież nie wszyscy zakonnicy należą do filiacji benedyktyńskiej: na przykład żyjący we wspólnotach, ukryci w półmroku eremici — kartuzi, których zakon został założony w roku 1084 przez świętego Brunona rodem z nadreńskiej Kolonii. W tym czasie żywot pustelniczy ma ogromną siłę atrakcyjną i zaczyna się rozpowszechniać na Zachodzie, gdzie najazdy normandzkie, duńskie, madziarskie i saraceńskie unicestwiły wszelkie formy zorganizowanego życia.

Mnisi z opactwa La Chaise-Dieu (1052 r.), z Grandmont (zgromadzenie założone przez świętego Stefana z Muret w 1074 r.), wilhelmici (pod egidą świętego Wilhelma z Maléval, 1155 r.) także włączają się do tego ascetycznego prądu.

Nie zapominajmy również o ruchach reformatorskich współczesnych ruchowi kluniackiemu, ale które mu się nie podporządkowały — Brogne, Fleury-sur-Loire, Saint-Bénigne w Dijon, Le Bec — i o późniejszych, współczesnych opactwu w Cîteaux, ale niezależnych od zakonu cysterskiego, jak Sauve-Majeur, Savigny, Tiron...

Wszystko to wyrasta na odległych polanach, w leśnych ostępach, gdzie panuje cisza i pustka, z dala od miast, siedlisk zarazy i zepsucia.

Ale nie koniec na tym: w wiekach XI i XII pojawiają się pierwsze oznaki odnowy w zgromadzeniach kanonickich: zakony kanoników regularnych w Saint-Ruf (ok. 1039 r.), w Przełęczy Świętego Bernarda (ok. 1043 r.), w Saint-Antoine-en-Viennois (1095 r.), w Saint-Victor-de-Paris (1113 r.), a przede wszystkim zakon premonstratensów, założony w Prémontré przez świętego Norberta z Xanten w 1120 roku.

Zadziwiająca żywotność, cechująca owe złote wieki, nie wyczerpała się w tych mnogich fundacjach (aby dać o niej pojęcie, przytoczymy liczby: 694 opactwa cysterskie pod koniec XIII wieku, a 1000 klasztorów według reguły z Saint-Ruf). Oprócz eremitów i rekluzów, których oczywiście niepodobna zliczyć, ale których było mnóstwo, trzeba jeszcze wymienić mnogie wspólnoty sióstr i braci szpitalnych, które opiekowały się przytułkami, szpitalami i leprozoriami (w niektórych wspólnotach przełożonym musiał być trędowaty) oraz zakonnicy szpitalników, których zadaniem było zapewnienie opieki pielgrzymom i którzy siłą rzeczy zmieniali się w zakony mnichów-żołnierzy, jak szpitalnicy zakonu kawalerów maltańskich (1118 r.), templariusze (1128 r.), zakon niemiecki (Krzyżacy, 1142 r.), zakon Alcantara (1156 r.) itd.

Kończąc ten nader zwięzły przegląd, przypomnijmy oryginalny twór tej epoki: podwójne klasztory, zawierające w sobie klasztor męski i klasztor żeński, ale ściśle rozdzielone, czasem domy pokuty (dla nawróconych grzesznic) oraz leprozoria. Największą osobliwością tych organizacji było to, że fundatorzy, odwróciwszy porządek natury, kobietom powierzali zwierzchnictwo nad tymi klasztorami. Tak było w Fontevrault, założonym około roku 1101 przez błogosławionego Roberta z Arbrissel, w Saint-Sulpece, założonym przez Rudolfa de la Futaie, zmarłego w 1129 r., gdzie zakonnikom nie wolno było wychodzić bez zezwolenia przełożonej; u gilbertianów (zakon angielski, założony przez świętego Gilberta z Sempringham), gdzie oprócz zakonników i zakonnic byli świeccy bracia i siostry; a także u brygidów (jedyny zakon założony około roku 1350 przez kobietę, świętą Brygidę szwedzką).

Wreszcie, jeżeli chcemy wyrobić sobie pojęcie o naprawdę wspaniałym rozkwicie uczuć religijnych w tej epoce (uczuć, które, co prawda, jak się przekonamy, ożywiały tylko niewielką część społeczeństwa), nie można pominąć niezliczonych ruchów o zabarwieniu społeczno-religijnym, jak waldensi, zwani również ubogimi z Lyonu, lub katolickimi ubogimi (ok. 1169 r.), jak begardzi, zwani również papelardami albo poczciwcami (ok. 1170 r.), jak humiliaci (ok. 1184 r.) i ubodzy lombardzcy, którzy przyznawali kobietom prawo wygłaszania kazań i zostali potępieni w roku 1184. Ruchy te głęboko przenikał (co podkreślały ich nazwy) duch doskonałego ubóstwa i czystości, tendencje antyklerykalne i, bardzo często, nadzieje mniej lub bardziej millenarystyczne; odnajdujemy je w kongregacji założonej (ok. 1189—1192) przez Joachima z Fiore, której wpływ pozostał żywy do dziś.

Życie monastyczne kwitło bujnie na Zachodzie od VI do XII wieku.

Zakony utworzone później — paulini (1215 r.), celestyni (1259 r.), oliwetanie (1307 r.) — rozwinęły się słabo albo w ogóle zanikały (np. jezuaci, 1307—1618). Na stulecia XI i XII przypada również apogeum ruchu kanonickiego. Spośród klasztorów kanoników regularnych, powstałych w wieku XIII, niektóre przestały istnieć — jak blancs-manteaux[6] jak brygidzi; inne, mało znane, odegrały minimalną rolę, jak na przykład krzyżacy z czerwoną gwiazdą (1237 r.).

Jest rzeczą jasną, że ruchy monastyczne i kanonickie były odpowiedzią na oczekiwania i potrzeby społeczeństwa. Gdy zmieniły się czasy, mogły jeszcze istnieć, ale okres ich świetności minął bezpowrotnie.

Pod koniec wieku XII społeczeństwo głęboko się przeobraża, Kościół przeżywa kryzys, wielkie klasztory — Cluny, Cîteaux — chylą się ku upadkowi. Dlaczego? — Zbyt długo trzeba by wyjaśniać, gdyż, jak się łatwo domyślić, czynniki tej ewolucji, pod wielu względami dramatyczne, są różnorodne i bardzo liczne.

Któż odpowie na wyzwania, jakie historia rzuciła wtedy chrześcijaństwu? Podjął się tego wiek XIII, wielki, pełen blasku i bardzo płodny wiek XIII! Ponieważ ludzie w imię ewangelicznego ubóstwa masowo protestowali przeciwko zbytkowi (oczywiście względnemu) pierwszego społeczeństwa konsumpcyjnego i przeciw demoralizacji miast, wiek XIII stworzy zakony uboższe niż ubodzy, gnieżdżące się teraz w miastach jako ignoranci z ignorantami i uczeni z uczonymi. Tak zrodziły się zakony żebrzące: franciszkanie w roku 1209 wokoło biedaczyny z Asyżu, świętego Franciszka (1182 — 1226), karmelici, których reguła klasztorna została zatwierdzona w roku 1226, gdy generałem zakonu był święty Szymon Stock, i dominikanie, uczniowie zapalczywego Kastylijczyka, Dominika Guzmana (1170—1221).

Przyłączą się do nich później trynitarze i mercedariusze, serwici (zakon założony w roku 1233 przez siedmiu florenckich patrycjuszy), augustianie, którzy dopiero w wieku XVI uznani zostali za zakon żebrzący, i minimi, czyli bracia najmniejsi (zakon ten, założony w roku 1435 przez świętego Franciszka a Paulo, jest ostatnim z serii zakonów żebrzących).

W zasadzie każdy z tych zakonów miał własne pole działania, mimo to nie brak było punktów spornych i rywalizacja bywała zacięta: domini-kanie, uczeni i zawzięci dyskutanci, ostro bronią zasad ortodoksji; franciszkanie, serdeczni i wyrozumiali, poświęcają się działalności wśród ludu; trynitarze i mercedariusze wykupują chrześcijan, którzy dostali się do niewoli pogańskiej; serwici, rządzący się regułą świętego Augustyna, łączą duszpasterstwo z życiem kontemplacyjnym, podobnie jak augustianie, karmelici i minimi,

              Czy znaczy to, zapyta ktoś, że mnisi, kanonicy regularni i szpitalnicy znikają? Nic podobnego. Żyją dalej, trwają, wegetują, przeprowadzają reformy. Sylwestrianie (1231 r.), oliwetanie, celestyni, wilhelmici, mnisi kongregacji z Monte Verigne (1124 r.) są w gruncie rzeczy nowymi odgałęzieniami starego pnia benedyktyńskiego, jak pisze ojciec Cousin. Mnichami są również klerycy apostolscy świętego Hieronima (kongregację tę założył błogosławiony Jan Colombini, zmarły w 1367 roku). Nazywano ich i padri dell' aquavita (ojcami okowity), gdyż zajmowali się gorzelnictwem, albo jezuatami, bo nieustannie mieli na ustach imię Jezus. Krzyżacy — z czerwoną gwiazdą, z czerwonym sercem, włoscy, czescy, niderlandzcy — byli kanonikami regularnymi, podobnie jak blancs-mante-aux (1257 r.).

Zasygnalizujmy jeszcze pojawienie się z początkiem wieku XIV świeckiej kongregacji aleksjanów, zwanych również lollardami albo cellitami. Za cel wzięli sobie towarzyszenie skazanym na śmierć, grzebanie ciał zmarłych na dżumę — co wielu z nich przypłaciło życiem — i pielęgnowanie chorych umysłowo, co czynią jeszcze dzisiaj.

Zauważmy ponadto, że większość zakonów żebrzących oraz benedyktyni i cystersi organizują tzw. trzecie zakony, bądź świeckie, bądź regularne, ze ślubami zwykłymi albo uroczystymi. Te trzecie zakony umożliwiają ludziom świeckim praktykowanie w życiu zasad zakonu, z którym są pośrednio związani.

Pamiętajmy wreszcie, że począwszy od wieku XV, a nawet wcześniej, zwłaszcza pod naciskiem uczuć narodowych, wielkie zakony, jednolite i scentralizowane, dzielą się na kongregacje, najczęściej o wyraźnym zabarwieniu językowym i narodowym. Wymieńmy kongregacje benedyktyńskie z Bursfeld w Niemczech, kongregację szkocką (od 1215 r.) z Gubbio we Włoszech, z Melk w Austrii, z Valladolid w Hiszpanii itd. Ale można by także wyliczyć kongregacje cysterskie, kamedulskie i kanonickie, wymienić prowincje i przytoczyć reformy, między innymi franciszkańskie, o bardzo wyraźnych tendencjach odśrodkowych.

Władcy, których organiczny uniwersalizm zakonników drażnił albo niepokoił i którym bardzo zależało na powstrzymaniu przepływu dziesięcin, jakie zakony płaciły Rzymowi, często podsycali te separatyzmy, a w każdym razie z nich korzystali. Ze swojej strony papieże przyznawali przywileje tym prowincjom i tym kongregacjom, które dochowywały im wierności albo mogły stanowić przeciwwagę władzy królewskiej, jej zdzierstw i jej wszelkiego rodzaju kontroli.

Kiedy wojna stuletnia, klęski głodu, wielka zaraza, schizma zachodnia, wyraźne herezje (Wiklifa i Husa) oraz długotrwały chaos millenaryzmów i profetyzmów ludowych przytłoczą Kościół, kiedy reforma protestancka ściągnie burzę, której. Skutkom reforma katolicka nie potrafi się przeciwstawić, a tym bardziej nie zdoła naprawić błędów, które je spowodowały, zakonnicy, również bardzo często przeżywający głębokie kryzysy wewnętrzne i podlegający różnym wpływom i naciskom, nie zdołają znaleźć w sobie dość siły, aby podjąć walkę. Zakony utrzymają się, ale z wielu przyczyn brak im będzie ducha przedsiębiorczości, który ożywiał je przez stulecia. Będą więc musiały ustąpić miejsca innym organizacjom — jak klerycy regularni (jezuici, pijarzy, barnabici itd.), jak wspólnot...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin