wywiad z Janem Tomaszewskim, bratem ciotecznym śp.Prezydenta.doc

(40 KB) Pobierz

http://clouds.salon24.pl/227577,bedzie-n...zestrzelic

Wywiad Radia "Wnet" z Janem Tomaszewskim, bratem ciotecznym Lecha i Jarka Kaczyńskich z 09.09.2010.
http://www.radiownet.pl/radio/wpis/8830/


<spisałam od najciekawszego momentu, nie zmieniając treści wypowiedzi, tylko delikatnie je szlifując, co można porównać z zapisem z linku powyżej>


(...)...i żeśmy wystartowalli około godziny pół do czwartej.

Wylądowaliśmy w Witebsku.

Tam nas, strona białoruska fantastycznie przyjęła. Dostarczyli nam autobus. Błyskawicznie te 30 kilometrów do granicy białoruskiej nas dowieziono. Wszystkie drogi, ulice były pozamykane tak, że nasza kolumna, dosłownie, piorunem przejechała tę całą trasę, wszędzie salutowali nam milicjanci.

Granica rosyjska - i tu się zaczął już cały horror. Ze mną i z Jarkiem jechali posłowie naszego sejmu, wszyscy dyplomaci, mimo wszystko, że to były paszporty dyplomatyczne, Rosjanie zarządzili kontrolę paszportów, co jest wbrew jakimkolwiek międzynarodowym prawom.

To trwało bardzo długo, około 40 minut do godziny, a nas było 16 osób. Potem zaczęła się jazda.

Przed nami jechał nieoznakowany wóz, który pilotował nasz autobus. Jechaliśmy z prędkością ok. 25 km na godzinę. Pani Ataszew z Moskwy, która tam się zjawiła, zatrzymała w pewnym momencie autobus, podeszła do tego pilotującego samochodu, okazało się, że to był milicyjny, nieoznakowany wóz. Na pytanie "dlaczego jedziemy tak wolno", padła odpowiedź "taki był rozkaz".

I dalej tak jedziemy. Za chwilę dopada nas kolejny, już oznakowany samochód, z kogutami na dachu. Myślałem, że zaczniemy jechać trochę szybciej, ale wcale nie, jeszcze wolniej zaczęliśmy jechać.

W pewnym momencie wyprzedza nas kolumna z Tuskiem. Mercedesami nas gonią, przeganiają na sygnałach, cała kolumna, Tusk, myk... Wyprzedzili. No to teraz już ruszymy jakoś, jak już Tuska żeśmy przepuścili. Nic podobnego. Dalej tak nas ciągnęli. Proszę sobie wyobrazić: 60 km w 2 i pół godziny żeśmy jechali.

Cyrki zaczęli wyprawiać już w samym Smoleńsku. Pilot na rondzie zaczął jeździć w kółko, udając, że nie wie, w którym kierunku jest lotnisko. W końcu dojechaliśmy na to lotnisko, ale przed naszym autobusem zamknięto bramy. Już zapadał zmierzch. I znowu pani Ataszew dzwoni do Moskwy, do ministerstwa, co się dzieje. Po godzinie zrobiło się kompletnie ciemno i dopiero wtedy wpuszczono nas na teren lotniska.

Wjeżdżamy, a tam z jednej strony pełno wozów, telewizje, dziennikarze, z drugiej namioty, w jednym z namiotów światła, a tam pan Putin z panem Tuskiem, pomyślałem: "show".

Przejeżdżamy dalej, pokazują miejsce tego rozbitego samolotu: lasek, ścięty, brzozowy, pełno porozrzucanych małych, metalowych kawałków dookoła, zmieszanych z błotem. Samolotu tam nie ma. Największa część to ta znana z telewizji (...).

Leszka znaleźli, prawdopodobnie dlatego, że jako prezydent, miał wszyty chip w garnitur, który można było znaleźć przez GPS.

Leszek leży na ziemi, na takim prześcieradle, dookoła błoto... (...). Obok leżał Putra, poznałem go po charakterystycznych wąsach, właściwie kawałek jego tylko tam leżał...
Leszek był bardzo pocięty, nie wiem nawet, czy to były jego nogi... To było bardzo... mocne... To, że Jarek to przetrzymał, to coś niesamowitego, trzeba mieć bardzo mocny charakter.

Patrzyłem, co było dookoła nas. Leżały wory, takie jak my tutaj kupujemy na śmieci, takie niebieskie i w tych worach, jestem pewny, były ludzkie części. Były poukładane pod takim murem betonowym.

Zaczęło padać, więc poszedłem do naszego autobusu i...

jestem w ciemnym autobusie, przed autobusem stoją ludzie, to jest jakaś ochrona, podchodzi do nich umundurowany, w polskim mundurze człowiek, pyta:

Gdzie jest nasz samolot?

Pada odpowiedź: jest w powietrzu.

On na to: Jezus Maria, będzie następna tragedia, oni chcą go zestrzelić.



- "Co robić?"

- "Niech oni, piloci, cały czas coś mówią, nieważne co, niech się łączą z nami non stop".

Byłem w ciemnym autobusie, oni mnie nie widzieli.

Jarek wrócił do autobusu. Podbiega do nas, prawdopodobnie lekarz to był, rosyjski i mówi, że pan Putin zgodził się na to, żebyśmy zabrali Leszka teraz, tym samolotem, ale to potrwa jeszcze, więc 2,3 godziny musimy jeszcze poczekać. W związku z tym odwożą nas do hotelu w centrum miasta. (...)

No i czekamy. Po dwóch godzinach przychodzi ktoś i mówi, że jednak Putin się nie zgadza na to, żebyśmy zabrali Leszka, także to całe, nasze czekanie było bez sensu. To już była godzina 1.00 w nocy.

W związku z tym odwożą nas na lotnisko, samolot ma już startować -

-bo nasz samolot nie mógł wcześniej przylecieć z nami do Smoleńska, ale musiał lądować na lotnisku w Witebsku. Natomiast, jak już przyjechaliśmy do Smoleńska, to ten samolot pusty przyleciał do Smoleńska. Nie wiem, na czym polegała ta gra.

Wsiadamy do samolotu, samolot już się rozgrzewa, nagle pilot oznajmia, że nie możemy lecieć, bo Rosjanie powiedzieli, że muszą zrobić jeszcze kontrolę. Paszportów. Cyrk. Kolejny cyrk.

Czekaliśmy następną godzinę.

Po godzinie zjawili się panowie, <którzy mogliby wystąpić w filmie Wajdy "Katyń", jako aktorzy>, zaczęli kontrolować paszporty, znowu to trwa około godziny. Po tym, ci panowie, zaczynają sprawdzać, co jest między ławkami - rewizja samolotu.

Wróciliśmy do Warszawy o godzinie 5 nad ranem.

Taka była pomoc rosyjska....


--------------------

I jeszcze coś:

http://clouds.salon24.pl/227496,tu-154-n...7-kwietnia

Tupolew nie poleciał do Smoleńska 7. kwietnia

Zgłoś jeśli naruszono regulamin