WILLIAM WHARTON WERNIKS TYTUŁ ORYGINAŁU SCUMBLER TŁUMACZENIE KRZYSZTOF FORDOŃSKI WIERSZE PRZEŁOŻYŁ MAREK OBARSKI Dedykowane ZGODZIE, MARZENIOM, SNOM Nie wiem sam, Dlaczego, dlaczego Włanie ja Umrzeć mam? WERNIKS płynny, szybko schnšcy pokost, którym pokrywa się obrazy olejne i temperowe w celu nadania im połysku i zabezpieczenia ich przed wpływami atmosferycznymi. W. Kopaliński, Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych ROZDZIAŁ 1 SZCZURZE NORY W tej chwili mamy w Paryżu siedem gniazd. Nie wliczam w to naszego młyna wodnego, położonego trzysta pięćdziesišt kilometrów od Paryża. Połowę swojego czasu spędzam na moszczeniu, przygotowywaniu i wyposażaniu gniazd. Moszczenie szczurzych nor, na tym włanie wszystko to polega, nie potrafię powstrzymać się od grzebania, kopania nor, utykania drobiazgów po kštach. Zanim jeszcze wyprowadzilimy się z Kalifornii, mielimy cztery gniazda i czterdzieci akrów ziemi. Żadnego z tych miejsc nie dałoby się okrelić mianem normalnego domu, były to kolejno przyczepa campingowa wkopana w zbocze pagórka, namiot przytulony do wylotu jaskini, a wreszcie drewniana chata na szczycie wzniesienia, która służyła nam za dom, dopóki nie spłonęła w wielkim pożarze. Był jeszcze schron, który zbudowałem z kamieni i cementu na krawędzi suchego koryta wyżłobionego przez strumień na naszej czterdziestoakrowej działce. Każde z naszych gniazd zostało kompletnie wyposażone, aż po łyżki i widelce; każde stanowi kryjówkę, miejsce, gdzie można uciec w razie nagłego niebezpieczeństwa; dziurę, w której można schronić się pod ziemiš, przeczekać, ukryć się przed wariatami, polubić radioaktywne jajka, fioletowe słońce płonšce na zielonym niebie, smród martwego wiata. W dzisiejszych czasach ojciec rodziny musi myleć perspektywicznie, zwłaszcza kto taki jak ja, człowiek mieszkajšcy na obczynie, były więzień, mężczyzna, któremu odebrano jego pierwsze gniazdo żonę, dwójkę małych dzieci, dom, wszystko. Zawsze rozglšdam się za jakim miejscem, gdzie w razie czego mógłbym się schować. W Kalifornii polowałem na potrzebne sprzęty w magazynach Armii Zbawienia i sklepach z używanymi rzeczami. W Paryżu nawiedzam regularnie pchle targi, czasami udaje mi się zdobyć pełne wyposażenie kolejnego gniazda za niecałe pięćdziesišt dolarów. Mężczyzna i kobieta Wzajemnie sobie matkujš, Wzajemnie ojcujš. Mieszkamy w Paryżu od ponad dwudziestu lat, teraz nie jestem już nawet pewien, czy wiem, dlaczego tak się stało, może w głębi duszy jestem włóczęgš, specjalistš od szczurzych gniazd. Co roku w Sylwestra pytam całš rodzinę, czy chcš wrócić. Nie, chcš tu zostać, podoba im się rola cudzoziemców. Nadal uważam się za poważnego artystę, maluję dużo, kiedy tylko nie łapie mnie goršczka budowania gniazd, gdy nie wzbierajš we mnie ojcowskie soki. Nie zrozumcie mnie le, nie mówię o arcydziełach i muzeach, marzyłem o nich w czasie wojny, teraz już mi na tym nie zależy. Kiedy człowiek zbliża się do końca, takie szalone myli tracš na znaczeniu, całš uwagę skupia na sobie samo malowanie. Poruszam się zygzakiem. Żyję Bez żagla. Zdany na laskę wiatru. Lubię wynajmować swoje paryskie schronienia podobnym do mnie ludziom studentom i artystom, ludziom spoza nawiasu, oni potrafiš docenić moje kryjówki, czujš się w nich bezpieczni. * Jedno z moich gniazd mieci się w dzielnicy położonej na tyłach Bastylii, która miała zostać wyburzona pięćdziesišt lat temu. Zaszedłem tutaj pewnego dnia, poszukujšc tematu do obrazu, czego, co mógłbym uwiecznić, czegokolwiek, co mogłoby pomóc mi przekonać siebie, że życie ma w ogóle jaki sens. Jeżdżę na motocyklu honda, dostałem go siedem lat temu za obraz. Teraz motor ma już ponad dziesięć lat, potężny jałowy skok, ze stu szećdziesięciu centymetrów szeciennych cylindra pracuje góra siedemdziesišt pięć. Motocykl jest podobny do mnie, zaciera się, rozsypuje, jest ogólnie doć zaniedbany. Skrzynkę na farby i sztalugi mam przypięte na plecach, resztę wożę na bagażniku. Czasami maluję, siedzšc okrakiem na siodełku tyłem do kierownicy, ze stopami na pedałach. W moim wieku kręgosłup szybko sztywnieje, nie wytrzymuje zbyt długiego malowania na stojšco. Czasami wysiada na amen i rano nie mogę podnieć się z łóżka, Kate musi w takie dni pomóc mi się pozbierać, żebym mógł zabrać się do roboty. * Myszkuję, węszę po podwórkach pełnych drewnianych szop i stosów desek. Każde zapełnione jest do granic możliwoci. Brodzę po tyłek w połamanych ramach okiennych, starych, spleniałych materacach, workach i skrzyniach pełnych mieci wszystko tu cuchnie stęchliznš. W mieciach baraszkujš szczury. Czuję się tutaj jak u siebie w domu, oto moje naturalne rodowisko, postępujšcy rozkład dokonujšcy się pod szarym paryskim niebem. W zaułku mieci się zakład kamieniarza pracujšcego w marmurze, przepiękne bloki kamienia leżš pocięte na plasterki jak ser, czekajšc, aż zostanš przerobione na blaty brzydkich, francuskich stołów. Przede wszystkim pachnie tu piłowanym drewnem, trocinami i naoliwionymi narzędziami. Ta częć miasta należy do stolarzy, powoli chyli się ku upadkowi, bo interesy idš coraz gorzej. Fabryki produkujš nowoczesne, klejone meble, które sš tanie i nietrudno się z nimi rozstać, nawet nie zdšżš się znudzić. Zmień meble, a przy okazji żonę czy męża; ciężko przyszło, łatwo poszło, i już masz całkiem nowe życie. Zatrzymuję się i zaczynam rozmowę z potężnym, starym mężczyznš starszym nawet ode mnie. Ma na głowie szarš drelichowš czapeczkę, przypomina trochę Chruszczowa, słynnego z walenia butem w mównicę. Jest zbudowany jak tur. Ustawiam motocykl na nóżkach i wchodzę do zakładu mego rozmówcy. Okazuje się włacicielem wytwórni materaców, robi je sam ze sprężyn. Lubię oglšdać takš robotę, to widok, który sprawia, że bardziej jeszcze doceniam swoje łóżko. Gospodarz zaczyna długš i ciekawš opowieć. Potrafię przesiedzieć tak cały dzień, jeli tylko trafię na dobrego gawędziarza. Szećdziesišt lat temu zdezerterował z okrętu, służył w rosyjskiej marynarce wojennej. Wylšdował sam w Paryżu, miał dziewiętnacie lat i był Żydem. Niezły poczštek. Przybrał imię Sasza, sam nie jest już dzi pewien, jak się naprawdę nazywał. W czasie drugiej wojny wiatowej ukrywał się przed łowcami Żydów, Francuzami i Niemcami, włanie w tym budynku. Chwyta mnie za ramię i prowadzi tunelem do schronu, który wykopał pod swoim garażem. Ma tutaj cały pokój wygrzebany w ziemi, pełen żywnoci, ryżu, fasoli, puszek; sš nawet wiece. * Sasza i ja moglibymy być braćmi krwi. Zaprasza mnie, bym zjadł z nim obiad na tyłach zakładu zimny barszcz, chleb, dojrzały ser i ciepławe wino. Gadamy przez cztery godziny. Opowiada mi, jak zaczšł produkcję materaców ze sprężyn, jednoosobowa fabryka, nigdy nikogo nie zatrudniał do pomocy. Znalazł sobie miłš dziewczynę, francuskš Żydówkę, ożenił się, miał troje dzieci, przez trzydzieci lat mieszkali nad zakładem. Teraz dzieci dorosły, założyły własny sklep z meblami na Faubourg SaintAntoine. Wstydzš się Saszy, nie chcš, by pojawiał się w ich modnym sklepie, jest zbyt tłusty, zbyt brudny, zbyt mierdzšcy, zbyt rosyjski i zbyt żydowski. Gdy nadchodzi staroć, stajemy się dla dzieci Zawadš, jednym z niepotrzebnych rupieci, Choć je kochamy, choć one nas kochajš. W zeszłym roku żona Saszy umarła na raka. Łzy kręcš mu się w oczach, kiedy mi o tym mówi, wycišga z kieszeni zatłuszczonš, błękitnš chusteczkę do nosa i ociera je, nie przerywajšc opowieci. Wciska chusteczkę do tylnej kieszeni spodni, patrzy mi prosto w oczy i mówi, że ma teraz przyjaciółkę. Umiecha się. Odpowiadam mu umiechem. Mówi, że mężczyzna, który pięćdziesišt lat przeżył w małżeństwie, nie potrafi obejć się bez kobiety. I komu to mówi? Mężczyni sš dla kobiet jak miejsca na parkingu. Mężczyzna bez kobiety jest jak dom bez okien. Boże, nie chcę nawet myleć o tym, co bym zrobił, gdyby Kate umarła. Jej mierć pozbawiłaby moje życie sensu, może niezupełnie, ale na pewno w wielkiej częci. Zobaczyć w oczach kogo bliskiego Swoje własne marzenia I poszybować, odrywajšc się od ziemi. W całej tej sprawie najbardziej szalone jest to, że przyjaciółka jest o czterdzieci lat młodsza od Saszy. Mówišc to, puszy się jak kogut. Zwišzek ten doprowadza jego dzieci do szaleństwa, bojš się, że zapisze jej wszystkie pienišdze. Przyjaciółka jest arabskš wdowš, znalazł dla niej mieszkanie w pobliżu swojego zakładu, teraz rozważa możliwoć wprowadzenia się do niej. Sasza wybucha miechem, mówi, że miał już w życiu wszystko, co najlepsze, cóż zatem z tego, że ma podłe dzieci. Nie widzę żadnego sensu w wyjanianiu mu, na czym polegajš takie nawroty podłoci, zbyt to skomplikowane, poza tym i tak nikt nie chce przyznać, że to prawda. Mówię, że powinien mieć dzieci ze swojš nowš kobietš, pokój na Bliskim Wschodzie osišgnięty na własnš rękę w centrum Paryża. Do diabła ze starymi, niech zrobi sobie nowe dzieci, może one okażš się prawdziwsze, bardziej podobne do niego. Daje mi kuksańca w ramię, mocnego kuksańca. Dla mężczyzn jest to zachowanie najbliższe okazywaniu sobie miłoci, na jakie potrafiš się zdobyć, włanie dawanie i przyjmowanie kuksańców. Dziwne. Leżę tutaj, plšczšc samotnie W pajęczynie, suche pyłki płynš Swobodnie w powietrzu bez owadów. Pytam Saszę, czy zechce pozować mi do portretu. Sasza podchodzi do sprawy bardzo serio, chce tylko wiedzieć, ile potrwa malowanie. Wystarczy mi półtorej godziny; niele mi nawet wychodzi. Wybieram płótno rozmiaru 20F, mniej więcej czterdzieci pięć na szećdziesišt centymetrów. Maluję głowę, ramiona, pełnš twarz, wielkš głowę, wińskie oczka, perkaty nos. Kiedy kończę, próbuję ofiarować mu go w prezencie. A to za co? Podaruj go dzie...
antekos