Bolesław Leśmian, Poeta
Zaroiło się w sadach od łez tęczowych i zawieruch -- Z drogi! -- Idzie poeta -- niebieski wycieruch! Zbój obłoczny, co z światem jest -- wspak i na noże! Baczność! -- Nic się przed takim uchronić nie może! Słońce -- w cebrze, dal -- w szybie, świt -- w studni, a zwłaszcza Wszelkie dziwy zza jarów -- prawem snu przywłaszcza Rad Boga między żuki wmodlić -- do zielnika, Gdzie się z listem miłosnym sam jelonek styka!... Świetniejąc łachmanami -- tym żwawszy, im golszy -- Nie bez wróżb się uśmiecha do grabu i olszy -- I widziano w dzień biały tego obłąkańca, Jak wierzbę sponad rzeki porywał do tańca! A tak zgubnie porywać, mimo drwin i zniewag -- Zdoła tylko z otchłanią sprzysiężony śpiewak. Żona jego, żegnając swój los znakiem krzyża, Na palcach -- pełna lęku do niego się zbliża. Stoi... Nie śmie przeszkadzać... On słowa nawleka Na sznur rytmu, a ona płochliwie narzeka: "Giniemy... Córki nasze - w nędzy i rozpaczy... A wiadomo, że jutro nie będzie inaczej... Wleczesz nas w nieokreślność... Spójrz -- my tu pod płotem Mrzemy z głodu bez jutra, a ty nie wiesz o tem!" -- Wie i wiedział zawczasu!... I ze łzami w gardle Wiersz układa pokutnie -- złociście - umarle Za pan brat ze zmorami... Treść, gdy w rytm się stacza, Póty w nim się kołysze, aż się przeistacza. Chętnie łowi treść, w której łzy prawdziwe płoną -- Ale kocha naprawdę tę -- przeinaczoną... I z zachłanną radością mąci mu się głowa, Gdy ujmie niepochwytność w dwa przyległe słowa! A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą -- I udają, że znaczą coś więcej, niż znaczą!... I po tym samym niebie -- za tamtej ułud strony -- Znawca słowa -- Bóg płynie -- w poetę wpatrzony. Widzi jego niezdolność do zarobkowania I to, że się za snami tak pilnie ugania! Stwierdza z zgrozą, że w chacie -- nędza i zagłada -- A on w szale występnym wiersz śpiewny układa! I Bóg, wsparty wędrownie o srebrzystą krawędź Obłoku, co się wzburzył skrzydłami, jak łabędź -- Z łabędzia -- do poety, zbłąkanego we śnie -- Uśmiecha się i pięścią grozi jednocześnie!
aramanda