132 ROZDZIAŁ 24 Pojazd mknšł cicho poprzez zimnš ciemnoć pojedyncze, słabe wiatełko, zupełnie samotne poród głębokiej, magratheańskiej nocy. Towarzysz Artura wydawał się całkowicie zatopiony we własnych mylach, a gdy Artur próbował kilkakrotnie nawišzać z nim rozmowę, tamten pytał po prostu, czy jest mu wystarczajšco wygodnie i milkł znowu. Artur próbował ocenić prędkoć, z jakš się poruszali, ale ciemnoć była absolutna i nie było żadnych punktów orientacyjnych. Wrażenie ruchu było tak nieznaczne i delikatne, iż byłby w stanie uwierzyć, że nie poruszajš się prawie wcale. Nagle daleko przed nimi pojawił się mały punkcik wiatła i w przecišgu kilku sekund powiększył się tak znacznie, że Artur zdał sobie sprawę, iż zbliżajš się do niego z ogromnš prędkociš. Próbował rozpoznać, jaki to może być pojazd. Wpatrywał się w niego, ale nie mógł dostrzec żadnego wyranego kształtu, toteż aż podskoczył ze strachu, gdy nagle ich pojazd obniżył ostro lot i wzišł kurs dokładnie na zderzenie. Względna prędkoć pojazdów wydawała się niewiarygodna i Artur zaledwie zdšżył wcišgnšć powietrze, gdy było już po wszystkim. Następnš rzeczš, która do niego dotarła, był widok wciekłej, rozmazanej, srebrzystej powiaty, która zdawała się go otaczać. Gwałtownie odwrócił głowę do tyłu i ujrzał mały, czarny, szybko kurczšcy się punkt. Potrwało kilka sekund, zanim zrozumiał, co się stało. Zanurkowali w podziemny tunel. Przerażajšca prędkoć była ich własnš prędkociš w stosunku do wiatła, które było nieruchomš dziurš w ziemi, wylotem tunelu. Wciekła, srebrzysta powiata była kolistš cianš tunelu, w którym pędzili z prędkociš najprawdopodobniej kilkuset mil na godzinę. Artur przerażony zamknšł oczy. Po upływie czasu, którego nawet nie próbował oceniać, wyczuł że ich prędkoć odrobinę zmalała. Kilka chwil póniej zdał sobie sprawę, że stopniowo wytracajš prędkoć, aby za moment łagodnie się zatrzymać. Znowu otworzył oczy. Wcišż znajdowali się w srebrnym tunelu, kluczšc i lawirujšc w czym, co wydawało się chaotycznš plštaninš zbiegajšcych się korytarzy. Ostatecznie zatrzymali się w niedużej stalowej sali, która była punktem końcowym także kilku innych tuneli. Na drugim końcu sali Artur zobaczył duży kršg przyćmionego, denerwujšcego wiatła. Było ono denerwujšce, ponieważ płatało figle oczom - nie można było skoncentrować na nim wzroku ani ocenić, jak daleko czy jak blisko się znajduje. Artur domylił się (całkowicie błędnie), że jest to ultrafiolet. Slartibartfost odwrócił się i spojrzał na niego swoimi poważnymi, starymi oczami. - Ziemianinie - powiedział. - Jestemy teraz głęboko w sercu Magrathei. - Skšd wiesz, że jestem Ziemianinem? - zapytał zaskoc2ony Artur. - Wkrótce wszystko stanie się dla ciebie jasne --odpowiedział łagodnie stary człowiek. - A przynajmniej - dorzucił z lekkim powštpiewaniem w głosie - janiejsze niż w tej chwili. Powinienem cię ostrzec - cišgnšł dalej - że sala, w której za chwilę się znajdziemy, nie istnieje dosłownie we wnętrzu naszej planety. Jest na to odrobinę za... duża. Za chwilę przejdziemy przez bramę do ogromnego obszaru hiperprzestrzeni. Może to być dosyć nieprzyjemne. Artur wydał z siebie dwięki pełne niepokoju. Slartibartfost dotknšł guzika i dodał nie całkiem uspokajajšco: - Na samš myl o tym włosy stajš mi dęba. Trzymaj się mocno! Pojazd wystrzelił naprzód, prosto w kršg wiatła, i Artur zyskał znienacka całkiem jasne wyobrażenie tego, jak wyglšda nieskończonoć. W rzeczywistoci nie była to nieskończonoć. Nieskończonoć wyglšda płasko i nieciekawie. Patrzenie nocš na niebo to patrzenie w nieskończonoć - odległoć jest niepojęta i dlatego nie ma znaczenia. Sala, w której znalazł się pojazd, w żadnym razie nie była nieskończona, była jedynie bardzo, bardzo, bardzo duża - tak duża, że dawała wrażenie nieskończonoci znacznie lepiej niż sama nieskończonoć. Zmysły Artura podskoczyły i zawirowały, gdy poruszajšc się z ogromnš prędkociš, jakš rozwijał pojazd, wspinali się powoli przez otwartš przestrzeń, pozostawiajšc za sobš bramę, przez którš przeszli, jako niewidoczny łebek od szpilki na lnišcej cianie za nimi. ciana. ciana przerastała wyobranię - uwodziła jš i pokonywała. ciana była tak paraliżujšco olbrzymia i pionowa, że jej szczyt, dół i boki umykały poza zasięg wzroku. Sam szok spowodowany zawrotem głowy wystarczał, żeby zabić. ciana wydawała się idealnie płaska. Jedynie najbardziej czułe laserowe przyrzšdy pomiarowe mogłyby wykryć, że nie tylko wspinała się najwyraniej w nieskończonoć, nie tylko zawrotnie opadała w dół, nie tylko rozpocierała się w obie strony - ale także się zakrzywiała. Jej boki zbiegały się znów o trzynacie sekund wietlnych dalej. Innymi słowy, ciana była krawędziš pustej sfery - sfery o rednicy ponad trzech milionów mil, zalanej niewyobrażalnym wiatłem. - Witaj - powiedział Slartibartfost, gdy maleńki pyłek, którym był pojazd, poruszajšcy się teraz z trzykrotnš prędkociš dwięku, niedostrzegalnie pełznšł naprzód w przestrzeń, przy której umysł odmawiał posłuszeństwa. - Witaj - powiedział - w naszej hali fabrycznej! Artur rozejrzał się wokół z czym w rodzaju pełnego zgrozy podziwu. Przed nimi - w odległoci, której nie mógł ani ocenić, ani nawet odgadnšć - znajdował się szereg dziwacznych konstrukcji, misternych koronek z metalu i wiatła, zawieszonych w powietrzu obok niewyranych, sferycznych kształtów. - Włanie tutaj - rzekł Slartibartfost - budujemy większoć naszych planet. - Chcesz powiedzieć - odezwał się Artur, z trudem wymawiajšc słowa - że znowu zaczynacie to robić? - Nie, nie! Wielkie nieba, nie! - wykrzyknšł stary człowiek. - Galaktyka nie jest jeszcze wystarczajšco bogata, żeby nas utrzymać. Zostalimy obudzeni, aby wykonać tylko jedno niezwykłe zamówienie dla szczególnie... wyjštkowych klientów z innego wymiaru. Może cię to zainteresować... O, tam, daleko przed nami! Artur powiódł wzrokiem w kierunku wskazywanym przez starego człowieka i dostrzegł po chwili unoszšcš się w powietrzu konstrukcję. Była to rzeczywicie jedyna z wielu konstrukcji wykazujšca jakie oznaki aktywnoci wokół siebie, chociaż było to bardziej podwiadome wrażenie niż co bardziej uchwytnego. Jednakże w tej chwili po konstrukcji przebiegł błysk wiatła i ukazał na moment wzory, które powstawały włanie na ciemnej sferze wewnštrz niej. Wzory znane Arturowi, nieregularne wybrzuszone kształty, które były dla niego tak znajome jak kształty słów - częć umeblowania jego umysłu. Przez kilka sekund siedział w osłupiałym milczeniu, a obrazy gnały tam i z powrotem po jego umyle, usiłujšc znaleć miejsce, w którym mogłyby osišć i nabrać sensu. Częć jego mózgu mówiła mu, że doskonale wie, na co patrzy i co przedstawiajš kształty, podczas gdy pozostała częć całkiem rozsšdnie odmawiała zaakceptowania tego pomysłu i zrzekała się odpowiedzialnoci za jakiekolwiek dalsze mylenie w tym kierunku. Błysk pojawił się znowu i tym razem nie mogło być wštpliwoci. - Ziemia... - wyszeptał Artur. - Cóż, dokładnie mówišc, Ziemia Numer Dwa skorygował pogodnie Slartibartfost. - Wykonujemy kopię naszych oryginalnych projektów. Zapadła cisza. - Czy chcesz powiedzieć - rzekł Artur wolno i z opanowaniem - że to wy pierwotnie... zrobilicie Ziemię? - Oczywicie - potwierdził Slartibartfost. - Czy byłe kiedykolwiek w miejscu... wydaje mi się, że nazywało się Norwegia? - Nie - odpowiedział Artur. - Nie, nie byłem. - Szkoda - odrzekł Slartibartfost. - Ja to zrobiłem. Zostało nagrodzone. Wiesz, licznie sfalowane brzegi. Byłem naprawdę zmartwiony, kiedy usłyszałem o jej zniszczeniu. - T y byłe zmartwiony! - Tak. Pięć minut póniej i nie miałoby to już tak wielkiego znaczenia. To był naprawdę szokujšcy pech. - Co? - spytał Artur. - Myszy były wciekłe. - Myszy były wciekłe?! - Tak - potwierdził łagodnie stary człowiek...
aniona